17. Czekałem.
Jest późny wieczór, kończymy oglądać film, widzę, jak Tony spogląda nerwowo na zegarek, oczekując wiadomości od Pepper. Poważnie zaczęłam żałować, że powiedziałam mu o jej uczuciach wobec niego, miałam wrażenie, że przyniosły mu one tylko wątpliwości wobec nas.
– Widziałaś mój telefon? – Pyta, przerzucając wszystkie możliwe poduszki.
– Został na dole na kanapie. Obawiam się, że będziesz musiał wyjść z łóżka Panie Stark.
Wzdycha głośno, niemal ostentacyjnie i podnosi się, by jeszcze w drzwiach na korytarz, odwrócić się do mnie.
– Masz tu na mnie czekać.
– Niedoczekanie Twoje, że będziesz mi mówił, co mam robić.
– Myślałem, że chociaż w łóżku masz mniejszy temperament. – Rzucam w niego jedną z poduszek i kładę się na plecach, uśmiecham się do sufitu i poprawiam koszulę, w której miałam zapięte ledwo dwa guziki.
– Sami, na dole z Panem Starkiem jest Obadiah Stane, miałem Cię poinformować, jeśli pojawi się na terenie posiadłości. – Oświadcza Jarvis, a ja podrywam się z łóżka, biegnę do swojego pokoju i wyjmuję broń z szuflady przy łóżku. Wiedziałam doskonale, że w końcu po niego przyjdzie, odkąd zobaczyliśmy pliki przejęte przez Pepper, mogliśmy tylko na to czekać.
Potrzebuję któregoś z nas żywego, sama nie dam rady odtworzyć reaktora, nie dam rady zaprogramować drugiej tak genialnej zbroi, a to oznacza tylko jedno. Nie będzie miał najmniejszych oporów, by zabić, któreś z nas z zimną krwią.
– Zadzwoń do Potts, Rhodesa i tego człowieka z tej agencji o cholernie długiej nazwie.
– Co mam im przekazać?
– Wszystko, co mam na Obadiah, wszystkim możemy ufać. I jeszcze David. Wyślij wszystkie ważne pliki do Hallera, nic nie może wpaść w niepowołane ręce.
– Obawiam się, że transfer plików wymaga dwuosobowej weryfikacji.
– Obawiam się, że mogę Cię wyłączyć.
– Już wysyłam.
– Dziękuję.
Schodzę po cichu po schodach, czuję bicie własnego serca, ale nie boję się, że może próbować mnie zabić, nie wydaję mi się, żeby miało być to dla mnie przerażające. Bardziej boję się, kolejny raz oglądać śmierć mężczyzny, którego kocham. Tony siedzi na kanapie, a Stane próbuje zabrać reaktor z jego piersi.
– Jeszcze jeden ruch, a Ty też będziesz potrzebował maszyny, do utrzymania Cię przy życiu. – mówię, siląc się na pewny ton.
– Zawsze taka wyszczekana. Nie dziwię się, że ją lubisz Tony i przykro mi, że będziesz musiał patrzeć, jak ją też Ci odbiorę. – Dopiero teraz widzę, że Stark jest sparaliżowany. Czuję, jak moja dłoń zaczyna drżeć, ale nie daję tego po sobie poznać.
– Zapomnij o tym, że cokolwiek nam odbierzesz.
– Nam. Ładnie powiedziane. Szkoda, że pomagałaś mu ze zbroją, tak bym Cię po prostu zabił, a tak pojedziesz ze mną.
– Musiałbyś mnie najpierw złapać. Więc proszę, chodź. – Pociągam za spust, rozlega się huk wystrzału, chybiam o milimetry, zauważam mały przedmiot lecący w moją stronę, czuję, jak tracę kontrolę nad swoim ciałem i opadam na schody.
Nie widzę dokładnie, co się dzieje, ale słyszę, jak Stane przechwala się swoją wygraną i wiem doskonale, co się stało, wiem, że zabrał reaktor z ciała Tony'ego i wiem, że jeśli zaraz nie zjawi się pomoc, on umrze.
Za to na pewno nie umrę na razie ja, potrzebował mnie, jako jedyna poza Starkiem umiałam zaprogramować kogoś na miarę Jarvisa, coś, co da radę poprowadzić zbroję. Tylko Jarvis nie był tylko programem, był dla mnie jak członek rodziny, umiał się uczyć, nie dało się go zbudować od podstaw, nie tak szybko, a to oznaczało, że mogłam ukraść trochę czasu.
Nawet jeśli teraz podróżowałam w dusznym bagażniku wprost do siedziby Industries. Powinnam być przerażona, powinnam, chociaż zgrywać przerażoną, ale już raz o mało nie umarłam i nic nie równa się z tamtym strachem. Teraz wiem, że jestem mądrzejsza od mojego przeciwnika, dam radę uciec, dam radę go przechytrzyć, a przy odrobinie szczęścia, uda mi się, to zanim Tony będzie martwy.
Czucie w rękach zaczynam odzyskiwać tuż przed tym, jak otwiera się bagażnik, próbuje znów przerzucić mnie sobie przez ramię, ale zaczynam się bronić. Ciągnie mnie za sobą do podziemnego laboratorium, gdzie na monitorach widzę jego nieudane próby odtworzenia naszej zbroi.
– Obawiam się, że Tony już Ci nie pomoże dzieciaku.
– Obawiam się, że nie wiesz, kogo porwałeś. Nie potrzebuję, by ktokolwiek mnie ratował.
Kopię go, tak jak nauczył mnie tego David, ale nie czuję się jeszcze na tyle pewnie, by zrobić to znów, nie mogę przegrać, jakby chodziło tylko o mnie, spokojnie czekałabym na jakiś lepszy moment. Jednak czas nie działa na korzyść Starka, więc muszę spróbować uciec, muszę spróbować. Atakuję go skutecznie, dopóki nie wyceluje we mnie bronią.
– Jesteś młoda i mądra, naprawdę chcesz za niego zginąć? Nie mam zamiaru Cię zabijać.
– Zabiłeś tylu ludzi, tam na wschodzie i nagle masz problem z pociągnięciem za spust? Och, no tak, nie lubisz sobie brudzić rączek, co?
– Jakby nie wiedza, którą nosisz w swojej ślicznej główce, już dawno zdychałabyś u jego boku.
– A jednak mój rozum, w końcu się na coś przydał. – Odkłada broń i obraca się po coś do biurka, z całą swoją naiwnością rzucam się po pistolet.
Obraca się do mnie w ostatniej chwili, uderzając mnie w skroń, jakimś ciężkim przedmiotem, opadam na ziemię, pochyla się nade mną i wbija w moją szyję igłę.
–Dobranoc Mahdani. – Mówi, w jakiś chory sposób deformując wspomnienie tego, jak co wieczór mówi mi to Tony. – Na razie nie potrzebuję, żebyś mi przeszkadzała.
Bardzo chcę coś powiedzieć, ale tracę jakąkolwiek możliwość wyrażenia sprzeciwu i kilka chwil później tracę przytomność.
✪✪
– Samin, słyszysz mnie? – Głos, który sprowadza mnie z powrotem, powoduje mój lekki uśmiech.
– Tak Happy, słyszę. Gdzie jest Tony?! – Pytam, otwierając powoli oczy, leżę na tylnym siedzeniu samochodu, gdy próbuję się podnieść, moja głowa rozbłyska bólem. Zauważam krew na granatowej marynarce, na której leżałam i czuję ją też na swojej twarzy. – Co się stało do cholery?
– Dostałaś porządnie w głowę, postaraj się nie zakrwawić tapicerki. Pan Stark też jest już w drodze do domu, nic mu nie jest, Stane nie żyje.
– Jak? – Pytam, czując mieszankę ulgi i przerażenia, na myśl co wydarzyło się dokładnie w siedzibie firmy. Mijają nas setki wozów strażackich i policji, ale nikt nie próbuje zatrzymać naszego samochodu.
– Nie mnie powinnaś zadać to pytanie Mahdani. – Zwijam jego marynarkę w kostkę i dociskam do swojej skroni, krzywię się z bólu, ale wiem, że będę żyć. Połamany kręgosłup bolał zdecydowanie bardziej.
– Przydałyby mi się szwy i tomografia. – Mówię, a on podaje mi piersiówkę.
– Ok, na razie zdecydowanie wystarczy. – Uśmiecham się i piję jego zdrowie.
Tony siedzi na progu domu, ma na sobie zniszczony podkoszulek i spodnie od dresu, obok niego stoi butelka whisky, uśmiecha się na mój widok, a ja biegnę w jego stronę i klękam przed nim.
– Żyjesz. – Mówię, kładąc mu dłonie na policzkach i czując, że zaraz zacznę płakać.
– Przecież obiecałem. – Odpowiada i uśmiecha się, ale jest w tym jakiś strach, trauma całego dzisiejszego wieczoru. – Nic Ci nie jest Mahdani?
– Nic czego nie dało naprawić whisky i opatrunkami. A Tobie?
– Dobrze, że Pepper nie wyrzuciła mojego starego reaktora. – Mówi, stukając w świetlisty okrąg na swojej piersi. – Jakby to zrobiła, to już bym nie żył.
– Co z nią?
– Jakoś się trzyma, musiała mnie prawie zabić, ale myślę, że da sobie radę. Jest najtwardszą osobą, jaką znam.
– Ja się nie trzymam. Czy możemy iść do środka? – Pytam cicho, odsuwając się od niego i spoglądając mu w oczy.
– Tak. Czekałem tylko na Ciebie.
– To właściwie Twój dom, ja wciąż jestem tu tylko gościem.
– To nasz dom. I nie czekałem na Ciebie, by do niego wejść. Miałem na myśli, że czekałem na Ciebie. Całe życie Mahdani.
– To postaraj się nie dać się zabić, bo wolałabym resztę życia spędzić z Tobą Stark.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro