Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Wszystkie kolory samotności.

Nie sypiam, nie umiem sypiać, nie potrafię sama z siebie po prostu przestać pracować i iść do łóżka, wolę czekać na moment, gdy moje powieki robią się już zbyt ciężkie, bo organizm przestaje reagować na kofeinę i zasypiam z twarzą na biurku. Zawsze wtedy budzi mnie Jarvis swoim spokojnym zimnym głosem, jedynym głosem, z jakim zdarzało mi się ostatnio najczęściej rozmawiać. Dopiero wtedy podnoszę się i idę do jego łóżka, jakbym miała nagle nadzieję, że przyjdzie do mnie w środku nocy.

Moje łóżko przestało być moją oazą, za bardzo kojarzyło mi się ze złymi wiadomościami.... i za bardzo przywodziło wspomnienia jego dotyku. Więc śpię u niego, minuty, czasem godziny tyle by mój organizm pozwolił mi na dalsze działania, by mój wzrok w okularach zerówkach mógł ponownie skupić się na analizie kilometrów pustyni i gór.

On tam gdzieś jest.

A ja obiecałam go znaleźć.

Nawet jeśli głosy w mojej głowie ciągle podpowiadały mi, że to już przepadło, że nie wróci.

Ani On. Ani wszystkie możliwości.

Zawsze, gdy wstaję, parzę od razu całe termosy kawy na zapas, wrzucam w siebie odgrzewaną pizze i schodzę na dół do pracowni, która staje się powoli moim więzieniem. Gdy pierwszy raz przekroczyłam jej próg, była więzieniem w zupełnie inny sposób, a przez te kilka miesięcy zmieniło się absolutnie wszystko.

– Jakieś postępy? – Pytam, a chłodny głos sztucznej inteligencji odpowiada mi jedno krótkie nie. Chciałabym czasem, by Jarvis był człowiekiem i był w stanie siedzieć tu obok mnie. Jednak on istnieje tylko w sieci, nie marnując czasu na takie bzdury jak sen.

Codziennie robię prawie to samo, codziennie kilkanaście godzin na dobę próbuję szukać obrazu z kamer, próbuję odzyskiwać dane z tych zaginionych, próbuję na obrazie dojrzeć coś nowego, jakikolwiek znak. Jak zaczynam czuć bezsensowność tych działań, zapoznaję się z jakimiś rozpoczętymi przez Starka projektami, jednak nie mam w sobie kompletu jego geniuszu, mam tylko pewne umiejętności więc kończę, dłubiąc przy jaguarze, próbując sprawdzić kolejny raz, czy poprzedniego dnia zrobiłam wszystko, tak jak trzeba.

– Pan Haller. – Ogłasza Jarvis, a ja podnoszę wzrok, widząc go przy szybie i nie próbuję nawet kryć zirytowania. Jedynymi osobami poza nim, które mnie odwiedzały była Pepper, która przynosiła chłodne raporty z firmy i poszukiwań i Happy, który zazwyczaj przywoził mi ciepłe jedzenie.

Niechętnie wycieram dłonie w ścierkę i idę w jego stronę, staję w szklanych drzwiach, próbując wyglądać, jakbym trzymała się jakoś w jednym kawałku.

– Co tutaj robisz David? Pepper Cię przysłała?

– Nie.– Mówi, uśmiechając się lekko. – Sam z siebie chciałem sprawdzić, jak się czujesz. Przywiozłem sushi i wino.

– Jestem zajęta.

– Tak wiem, jak bardzo jesteś zajęta i właśnie dlatego zrób sobie przerwę. – bierze moją brudną od smaru dłoń, a ja ruszam za nim po schodach na górę. Uciekam do łazienki się ogarnąć, pierwszy raz od porannego prysznica rozczesuję włosy i dopiero wracam do salonu. Siadam obok niego na kanapie i patrzę w jego szare oczy, które są pełne współczucia, tego jedynego uczucia, którego tak szczerze nie znosiłam.

– Moim zdaniem powinnaś wrócić do pracy Sam. – Mówi bez ogródek. – Nawet nie chodzi o to, że Stane się Tobą interesuje, a o to, że od prawie dwóch miesięcy nie opuściłaś piwnicy.

– Od czterdziestu dwóch dni David, nie dwóch miesięcy. Poza tym zawsze jak przyjeżdżasz, siedzimy na górze.

– Tylko dlatego, że Jarvis nie wpuszcza mnie do pracowni. Jakby było inaczej, pewnie nawet nie oderwałabyś wzroku od ekranu, by na mnie spojrzeć.

– Ja po prostu obiecałam, że go znajdę. Nie mogę się poddać.

– Szuka go połowa armii. Możesz odpocząć jeden wieczór. – Podaje mi kieliszek i uśmiecha się lekko. – W sumie myślałem, że nawet go nie lubisz.

– Nie lubię go, ale to nie oznacza, że chcę go stracić. - Zapada między nami długie milczenie, które zatapiam w śliwkowym winie, a on patrzy na mnie z lekkim uśmiechem. – Ja jestem taka wściekła na niego, tak cholernie wściekła David, że mam ochotę zniszczyć wszystko w tej pracowni. Nienawidzę go tak mocno, jak chyba nikogo innego na tym świecie. Miało go nie być kilkadziesiąt kurwa godzin, miał wrócić, a ja miałam wrócić za swoje mahoniowe biurko w Industries, a nie tkwić w tej jebanej piwnicy. Miałam nigdy więcej tego nie robić, tego, co robiłam dla brata. A znów jedyne co mam to mój gniew i niekończące się morze wina i kawy.

– Masz rację, nie ma sensu, żebyś tu siedziała i wkurwiała się jeszcze bardziej. Mam na to sposób. Wkładaj buty, sportowe buty. – Mówi, zamykając pudełko z jedzeniem.

– Nigdzie nie jadę.

– Jedziesz po dobroci, bo inaczej zapakuję Cię siła do auta. – Uśmiecham się na widok jego miny i daje znać, żeby dał mi chwilę, idę na górę przebrać się w legginsy i top.

Wsiadam do jego auta i ruszamy do miasta, David puszcza głośno jakiś nieznany mi zespół i odpala papierosa.

– Okropny nałóg. – Stwierdzam, opuszczając szybę od swojej strony, a on się śmieje.

– Moja mama mówi to samo.

– Przypominam Ci mamę?

– O nie. Zdecydowanie nie. – Szczypie mnie lekko w udo i zjeżdża z głównej drogi na przedmieścia.

– Chcesz mnie wywieźć do jakiegoś magazynu i zabić?

– Może. – Odpowiada, uśmiechając się diabelsko i wydmuchując dym za okno. – Myślę, że jednak dziś zrobię coś innego i wydaje mi się, że będziesz zadowolona.

– Nie tak łatwo mnie zadowolić. – Odparowuję bez zastanowienia.

– To bardzo niestosowna uwaga wobec przełożonego.

– Nie jesteś moim przełożonym.

– Jestem niemal pewny, że jestem Sam.

– Och więc jesteś z tych grzecznych chłopców, którzy nigdy nie łamią przepisów? – Pytam, uśmiechając się do niego lekko. – Sądziłam, że to tylko pozory w pracy.

– Możesz się jeszcze zdziwić. – Mówi, kładąc mi rękę na kolanie, a ja wybucham śmiechem.

Nie wiem, jak to zrobił, ale wystarczyło, że wyszłam z domu i poczułam, że mogę wziąć głębszy oddech, a co by nie mówić tego nie czułam dawno. Zatrzymuje samochód pod parterowym budynkiem, wysiada pierwszy i otwiera mi drzwi, a później dość długo szuka kluczy w plecaku.

Wchodzimy do niewielkiego klubu bokserskiego, dwa ringi, kilka wiszących na łańcuchach worków i długi rząd metalowych szafek, David otwiera tą z odrapaną naklejką brytyjskiej flagi.

Zmienia swoją granatową polówkę na zwykły podkoszulek, a ja na chwilę zawieszam wzrok nad jego idealnie wyrzeźbionym brzuchem. Osoba tworząca memy o stereotypowych pracownikach IT, zdecydowanie powinna zobaczyć Hallera w samych spodniach.

– Boks. – Mówię niezbyt odkrywczo, rozglądając się jeszcze raz. – Wiedziałam, że coś trenujesz po Twoich siniakach, ale nie miałam pewności co. Nigdy się tego nie uczyłam.

Uderzam pięścią w pierwszy lepszy worek, a on podchodzi do mnie, sięga po moją dłoń i owija ją bandażem, a później zakłada mi rękawice.

– Pokaże Ci kilka rzeczy, może pomogę Ci rozładować stres. – Mówi z uśmiechem, stając za mną i próbuje mnie czegoś nauczyć.

Kładzie dłonie na moich biodrach, gdy pokazuje mi jak mam się poruszać, a ja na chwilę zagryzam usta, co nie umyka jego uwadze i uśmiecha się lekko.

– OK, ale musisz uderzać trochę pewniej. Sama mówiłaś, że jesteś wkurwiona, więc to wykorzystaj. – Staje za workiem, a ja próbuję powtarzać rzeczy, jakie mi pokazał. Nie wychodzą mi i do mojego wkurwienia dochodzi jeszcze frustracja i w końcu odsuwam się i kopie w worek noga z pół obrotu. Zdejmuje rękawice i rzucam ją w stronę Davida, krzycząc głośno.

– Co trenowałaś? Masz ewidentne nawyki z jakiejś innej sztuki walki.

– Moja rodzina pochodzi z Izraela, wychowywali mnie mężczyźni, więc to chyba jasne, że lepiej znam krav mage, niż trendy w modzie. – Warczę, rzucając w niego drugą rękawicę i wdrapuję się na ring.

– Czemu przestałaś?

– Spójrz na moją nogę i moje plecy i odpowiedz sobie sam na to pytanie. – Mówię, podciągając lekko koszulkę, by pokazać mu białą bliznę na kręgosłupie. Kręcę się wzdłuż lin, a on dołącza do mnie i staje oparty w jednym narożniku.

– Co się stało?

– Wypadek samochodowy. Uszkodzenie kręgów L3 i L4, zniszczony staw kolanowy i trzy metalowe pręty w łydce... Pięciu. Pięciu pieprzonych lekarzy nie dawało mi szans na to, że będę w ogóle chodzić. Na szczęście znalazł się jeden w Nowym Jorku, który uznał, że jestem wyzwaniem i chodzę, nawet tańczę, ale wciąż boję się jakiegokolwiek sportu.

– Strach może być super mocą Skarbie. Sprawia, że jest się szybszym, że uderza się mocniej.... – podchodzi w moją stronę zdecydowanym krokiem i wyprowadza cios, jednak robi to cholernie niepewnie. Od razu robię unik i uderzam go w żebra, słysząc, jak łapie powietrze.

– Rób albo nie rób. Nie ma próbowania. – Wybucha śmiechem i czeka na mój ruch.

– Nie dostaniesz forów, bo jesteś dziewczyną.

– Nigdy o nie prosiłam. – Mówię, trafiając go w szczękę, źle wyprowadziłam cios i wiem, że bardziej boli mnie własna dłoń niż jego twarz – Nie wydaje mi się, też bym ich potrzebowała.

Próbuję uderzyć go znów, ale się odsuwa i kiedy go mijam, wymierza mi klapsa. Spoglądam na jego roześmianą twarz i mam ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek. Czterdzieści dni ciągłego napięcia w końcu we mnie wybucha i go atakuję, a on nie pozostaje mi dłużny. W końcu przy którymś moim kopnięciu łapie mnie za kostkę i upadam na twarde deski.

– Dobrze. Choć Twój temperament może być Twoja zgubą.

Dokładnie to samo usłyszałam pół roku temu od Starka. Znów coś we mnie pęka i czuję, że zaraz zacznę krzyczeć albo płakać.

Nie radzę sobie. Moje ciało nie jest w stanie znieść ani jednego dnia więcej tego stresu.

– Wszystko w porządku? – pyta i wyciąga dłoń, by pomóc mi wstać, nienawidzę tego, nienawidzę jego pomocy, jego wsparcia i jego ciepłego uśmiechu.

Łapię jego rękę i błyskawicznie podcinam mu nogi, a on pada na deski obok mnie, chcę się odsunąć, ale przewraca mnie na brzuch i wykręca mi rękę na plecach.

– Grasz nieczysto. – Mówi roześmianym tonem, dociskając mnie do desek.

– Uprzedzałam Cię już na samym początku, że jestem niegrzeczna. – Odpowiadam odruchowo, a on puszcza moją rękę, pozwalając mi usiąść. Oboje łapiemy oddech, siedząc naprzeciwko siebie, aż wyciąga dłoń i łapie mnie za kark, przyciągające do siebie, całuje mnie namiętnie, a ja wspinam się na jego kolana.

Rozpuszcza moje włosy i wpłata w nie palce jednej dłoni, gdy drugą zaciska się na moim tyłku, cały czas zachłannie pogłębiamy pocałunki, a ja czuję, jakby moje własne emocje przejęły nade mną kontrolę. Kładzie mnie na plecach, ściągam z niego podkoszulek, a on sprawnym ruchem rozbiera mnie ze spodni i majtek, by położyć się między moimi nogami, a ja przyciągam go znów do swoich ust, błądząc dłońmi po jego torsie i twarzy. Gdy we mnie wchodzi, wzdycham głośno zaskoczona, jakbym nagle oprzytomniała na kilka sekund, zanim znów pożądanie przejmie nade mną kontrolę.

Zmuszam go, by przewrócił się na plecy, zamykam powieki, nie mogąc udźwignąć spojrzenia jego stalowych oczu. Czuję jak sunie dłońmi pod moją koszulką aż do samej twarzy, jego palce zaciskają się na mojej szyi, a ja wydaje z siebie kolejne głośne westchnienie. Siada, więżąc mnie w uścisku, a ja czuję, że cała drżę. To było za dużo, za dużo emocji. Dochodzimy w tym samym momencie, głośno łapiąc powietrze i David znów opada na deski. Jak pokonany. Tylko mam wrażenie, jakby to ja przegrałam. Łapię swoje rzeczy i idę do łazienki, żeby się ogarnąć, ale wiem, że jedyne co uda mi się dziś ogarnąć to butelka wina gdzieś w kącie domu.

Gdy wracam na salę, David stoi oparty o filar, paląc papierosa. Może i nie znosiłam tego nałogu, ale sposób, w jaki to robił, był niemal filmowo seksowny.

– Przepraszam. – Mówi nagle, a ja zamieram, patrząc na jego usta, bo nadal nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy.

– Niby za co mnie przepraszasz?

– Za długo sypiałem z kimś, kto wolałby bym był kimś innym, by zapomnieć, jakie to jest uczucie.

– David.... – podchodzi do mnie i całuję mnie w czoło, a ja obejmuje go rękami w pasie i znów jestem bliska płaczu. – Nie przepraszaj mnie. To nie pomaga. Nie masz za co mnie przepraszać. Pierwszy raz od ponad miesiąca mogłam nie myśleć o tym wszystkim.

Całuje moje czoło po raz kolejny i wracamy do samochodu, który znów wypełnia głos jakiegoś młodego Brytyjczyka.

– Więc Ty i Stark to było coś poważnego? – Pyta, kompletnie zabijając mnie z pantałyku.

– Skąd wiesz..?

– Kiedy się poznaliśmy, nikogo nie miałaś, a Tony to jedyny człowiek poza mną i Pepper, z którym spędzasz czas. A raczej nie chodzi o Pepper.

– Nie ma żadnego Starka i mnie. Była jedna noc przed jego wylotem.

– Nie wiesz, jak by się to wszystko potoczyło, jakby wrócił po tych kilkudziesięciu godzinach. Nie wiesz, co będzie, jeśli wróci teraz.

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć.

– A jeśli on nie wróci Sam? Co masz zamiar zrobić ze swoim życiem?

– Nie wiem. On wróci. – Mówię zdecydowane, a on bierze moją rękę i na chwilę ją ściska. – Ja nawet go nie lubię Dawid.

– Kto powiedział, że musisz go lubić, by go kochać.

– Nie kocham Tony'ego Starka.

David uśmiecha się lekko i zatrzymuje pod willą, a zanim wysiądę, kładzie dłonie na mojej twarzy, zmuszając, bym spojrzała mu w końcu w oczy.

– Umówmy się tak Sam, pójdziesz ze mną na drinka, dopiero kiedy to, co mówisz, będzie prawdą. Do tego czasu bądźmy przyjaciółmi.

Całuję go, sama nie wiedząc dlaczego, ale chyba z powodu tego okropnego strachu, że mogę go stracić. Od razu odwzajemnia pocałunek, a ja mam już pewność, że tak samo mocno, jak ja wmawiam sobie brak moich uczuć do Starka, tak samo mocno Haller wmawia sobie, że nie czuje nic do mnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro