28. Ain't No Rest For the Wicked.
Tego dnia byłam w humorze na świętowanie, więc udałam się z powrotem do LUX, gdzie najwyraźniej chciała się dostać również pół Los Angeles. Ja na szczęście znajdowałam się na specjalnej liście dla VIPów, dzięki czemu nie musiałam stać w tej żenującej kolejce.
Gdy tylko przeszłam za czerwony sznurek poczułam mocne męskie perfumy i alkohol. Zasiadłam przy ostatnim wolnym siedzeniu przy ladzie i rozejrzałam się wokół w poszukiwaniach Diabła. Zdziwiłam się, gdy klubowa muzyka nagle ucichła i po chwili została zastąpiona klasycznym dźwiękiem pianina. Z tego miejsca kompletnie niczego nie widziałam przez tłum ludzi, poza tym było tu tak ciemno, że ledwo widziałam własny czubek nosa. Nagle został jednak włączony pojedynczy reflektor wprost na instrument i osobę, na nim grającą. Poznałabym wszędzie jego ostre rysy i czarny, przeważnie w nienagannym stanie garnitur oraz nieziemski uśmiech, który kierował do każdej dziewczyny w tym klubie, do której tylko mógł.
Przez moment miałam wrażenie, że spojrzał również prosto na mnie, nieco dłużej niż na pozostałe kobiety i wtedy przekonałam się, że to nic bardziej mylnego. Po drugiej stronie tłumu stała sobie beztrosko Chloe Decker, uśmiechając się słodko pod nosem. Włosy jak zwykle miała spięte do góry i ubrana w średnio ciekawe ubranie policjantki. Myślałam, że o tej porze już dawno powinna być w pracy. Jednak zboczyła tutaj. Jaki był tego powód?
Gdy tylko mnie ujrzała, że się na nią gapię, natychmiast się poruszyła i zniknęła w tłumie. Już chciałam za nią podążyć, lecz nie zauważyłam nawet kiedy Lucyfer przestał grać i znalazł się już przy mnie, przytrzymując mnie za rękę.
— Pogadajmy może, jak już się tu pojawiłaś — zaproponował i pociągnął mnie w stronę windy na samą górę. — Tęskniłem za tobą. Podobno zrobiłaś dobry uczynek pod moją nieobecność. A wcześniej bardzo nagrzeszyłaś. Niegrzeczny aniołek... — wyszeptał mi do ucha, które po chwili objechał językiem, przyciskając moje ciało mocniej do ściany. Nie powiem, podobało mi się to bardziej niż się spodziewałam, ale wiedziałam, że to było jedynie chwilowe uniesienie. Jak zwykle chciał mnie przechytrzyć i zmanipulować, ale ja mu się nie dam tak łatwo.
— Lucyferze... — jęknęłam i w tym samym momencie otworzyły się przed nami drzwi wprost do apartamentu Diabła. Odsunęłam się od niego, a wręcz można powiedzieć, że uciekłam i w spokoju odetchnęłam. Czułam się jakbym zdradziła Dana, a serce mi podpowiadało, że nie było to mądrym pomysłem. Ja już sama nie wiedziałam, co chciałam. Przecież od zawsze zależało mi tylko i wyłącznie na Lucyferze, a teraz... — Muszę ci coś powiedzieć. Zakochałam się w Danielu.
Bałam się. Potwornie się bałam, aż przymknęłam na chwilę oczy, bo myślałam, że zaraz z Lucka wyjdzie prawdziwy Diabeł i mnie podda jakimś torturom. Ten mnie wyjątkowo zaskoczył. Jedyne, co zrobił to podszedł do swojego barku i ściągnął z półki nieotwartą jeszcze whisky, którą rozlał do dwóch szklanek i podał mi jedną.
— A więc nie gniewasz się na mnie? — Spojrzałam się na niego pytająco, biorąc ostrożnie łyka. Wciąż się bałam o to, że zrobię jakiś jeden nieodpowiedni ruch i już po mnie. Ten wyglądał jednak na spokojnego.
— Na co niby miałbym się gniewać? Teraz chociaż może przestaniesz już stać mi nad głową i błagać, bym wrócił do Piekła — przyznał, lekko zanosząc się przy tym śmiechem. Przygryzłam dolną wargę i zniżyłam wzrok.
— Cóż...
Nadal tego pragnęłam. Moje uczucie do Dana tego nie zmieniło. Ale być może tu już nie chodziło o czyjeś zachcianki. Tu chodziło o nasze własne pragnienia.
Lucyfer opróżnił w kilka sekund całą szklankę i odstawił ją na bok, zatapiając się we własnych myślach.
— A co z tobą, Lucku? Ty się zakochałeś...? — Nie potrafiłam powiedzieć czy było to bardziej pytanie czy stwierdzenie, ale wolałam się upewnić.
— Prawda jest taka, że... przy Detektyw jestem w końcu sobą. Nie jakąś tam marionetką w rękach mojego Ojca, ale... sobą. Zacząłem chcieć stawać się lepszym z jej powodu. Nie wiem czy wszystko będzie tak jak dawniej, jeśli wrócę do Piekła — wyznał, masując sobie przy tym skroń. Zaskoczyła mnie jednak jego wypowiedź.
— A więc zamierzasz wrócić.
— Jeśli wrócę... Jezebel... Przykro mi to mówić, ale straciłaś swój urok. Nie zdołasz mnie przekonać.
— To już nieważne, Luci. Bo ja też już tego nie pragnę — odparłam wesoło, co najwyraźniej zdziwiło samego Diabła.
— Dla takich jak my musi być gdzieś miejsce.
— I jest. Tu na Ziemi.
I właśnie wtedy przede mną objawił się Amenadiel w swojej długiej szacie. Czyli powrócił nasz pierzasty strażnik. Ciekawe czego może chcieć tym razem?
— Dostałem wieści prosto z Piekła, Jez. Jest coraz gorzej. Sądziłem, że z czasem to się uspokoi, ale zbiera się bunt i... twój czas tutaj się kończy. Lucyfer musi wrócić — oznajmił poważnym tonem głosu. Jeszcze chyba nigdy nie widziałam go tak przerażonego. A sądziłam, że odzyskałam wreszcie trochę spokoju. To była tylko złudna nadzieja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro