24. Do Your Worst.
Nie wszystko da się przewidzieć. Nawet jeśli doskonale znasz osobę, stojącą obok ciebie. Nawet jeśli znajdujesz się w miejscu, gdzie wszystkie role są idealnie wyreżyserowane, ale to jednak aktor decyduje czy zachowa się tak jak mu nakazano, czy postąpi po swojemu i przejmie postać, którą wykreował ktoś inny.
Lucyfer ciągle powtarzał, że miał dosyć bycia kukiełką. Że nie lubił, gdy inni oceniali go po tym, jaką postać odgrywał.
Weszliśmy właśnie do gmachu teatru w starym stylu. Jasne kolumny i drewniana scena wyróżniały się w tym miejscu najbardziej i nawet przypominały mi Niebo.
Mijaliśmy właśnie grupę ludzi ubranych w tę samą błękitną suknię do ziemi i śpiewającą chórem. Ich głos przypominał anielski śpiew, który rozbrzmiewał codziennie w moim starym Domu.
— Czy to jest legalne? — pytałam z pretensją, jednak nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. — Mają na to w ogóle jakieś prawa autorskie?
Lucyfer i detektyw wciąż mnie ignorowali i podeszli do jednego starszego mężczyzny, który wyglądał jakby ten teatr należał do niego. Miał na sobie staromodny czarny garnitur.
— Witam, w czym mogę pomóc?
— LAPD. Przyszliśmy popytać w sprawie morderstwa jednego z aktorów. Tony Vega, zna go pan? — spytała detektyw, pokazując mu wcześniej swoją złotą odznakę, która błysnęła odbijającym się od reflektorów światłem.
— Ależ oczywiście! Wspaniały człowiek! Gdy tylko dostałem telefon o jego wypadku... to wielka szkoda dla tego teatru. Był naszą największą chlubą...
— A pan jest?
— Nazywam się E...
— Nie ważne jak pan się nazywa w tym momencie! Ważne jest, jakie jest pana największe pragnienie? O czym pan marzy? — Do akcji wtrącił się oczywiście Diabeł, wpychając się przed blondyną, wbijając w mężczyznę przeszywające spojrzenie. Staruszek cofnął się na moment, zagłębiając się w swoje myśli. Ten moment był moim ulubionym.
— Ja... — wpierw nie umiał się wysłowić, jednak im dłużej Lucyfer się w niego wpatrywał, tym łatwiej się do niego przekonywał. — Moim marzeniem od zawsze było zostać znanym aktorem, ale nie byłem wystarczająco wysoki. Teraz oddałem to marzenie komuś innemu. Jednak i ta osoba zginęła i nie mam nikogo, kto spełniłby je za mnie — odpowiedział smutnym tonem głosu, spuszczając wzrok. Czułam jak mój instynkt do zemsty próbował przejąć nade mną władzę, jednak uparcie z nim walczyłam. — Tony był dla mnie jak syn.
— Może nam pan pokazać, gdzie znajduje się garderoba pana Vegi? — spytała detektyw, choć z jej ust zabrzmiało to bardziej jak rozkaz. Już po chwili udaliśmy się we wskazane miejsce. Lucyfer wciąż się mnie przyglądał.
— Co jest? — Zatrzymałam go w końcu i pozwoliłam, by Decker weszła na moment do środka bez nas.
— Dziwię się, że jeszcze się trzymasz w ryzach. Tyle grzesznych ludzi wokół, a ty... niczego nie czujesz?
— To nie był on. Wygląda na zwykłego starszego pana ze zmarnowanym życiem — odburknęłam chłodnym tonem, wciąż wgapiając się w zainteresowanego Diabła.
— To brzmi jak idealny profil naszego zabójcy — stwierdził natychmiast, z rosnącym uśmieszkiem.
— Zaufaj mi — powiedziałam mu, choć szczerze wątpiłam, by to go przekonało. Oboje dołączyliśmy w ciszy do detektyw Decker w garderobie ofiary.
Nie było tu zbyt porządnie, ale wystarczająco, by odnaleźć się w tym chaosie. Na wieszakach wisiały różnego rodzaju kolorowe futra, ale jednak największą uwagę przykuły szpilki.
— Nie rozumiem czemu ludzie przestali przychodzić na jego przedstawienia. To są świetne inspiracje modowe — stwierdziłam, biorąc do ręki jedną parę czerwonych szpilek z paskami i oglądając je uważnie.
— Wiesz, nie wszyscy ludzie to rozumieją. Tolerancja to ostatnio ciężki temat dla większości, że wolą go unikać albo robić z tego jeszcze większy dramat — wyjaśniła Chloe, rozglądając się po jego toaletce. Kolejne dziwactwo ludzkie, którego nigdy nie zrozumiem. Nie wiedzą, że później w Niebie czy Piekle to wszystko nie ma znaczenia?
— Wiecie, co myślę? Powinniśmy wskoczyć w nasze kostiumy i w ten sposób znajdziemy naszego sprawcę — powiedział podekscytowany Diabeł, buszując już w strojach na wieszakach. Kątem oka zaobserwowałam jak blondynka wywróciła oczami.
— Prawdopodobnie nie ten rezultat, którego się spodziewałam usłyszeć, ale tak, Lucyferze. My też powinniśmy "wskoczyć" w nasze kostiumy i trochę się powygłupiać, dla dobra sprawy, oczywiście — skomentowała, prychając z politowaniem. Ten pomysł wyjątkowo mi się podobał. Ah, jak ja kocham przebierać się w różne stroje i maski! Przede wszystkim maski! Można w ten sposób chociaż przez moment poudawać, że nie jest się sobą z wieloma problemami, a kimkolwiek tylko zechcę!
— No co? — Wzruszyłam ramionami, będąc równie niezadowolona rządzeniem się detektyw, ale ta miała rację. To nie czas i miejsce na to.
— Potrzebujemy dowodów. Tu kręci się za dużo osób — stwierdziła Chloe, rozglądając się dalej po pomieszczeniu pełnym płaszczy i kolorowych strojów.
Wtedy udało mi się znaleźć prawdziwy skarb wśród tych masek.
— Patrz, Lucyferze! To ty! — krzyknęłam z podekscytowaniem, nakładając na siebie plastikową maskę.
— To raczej marna imitacja. Nie mam tyle zmarszczek — stwierdził, prychając nerwowo ze śmiechu. Wiedziałam, że tym go trochę wkurzę. Potrzebowałam tu prawdziwego Diabła, a nie jego ludzką stronę natury.
— Czy tylko ja sądzę, że nic tu już ciekawego nie znajdziemy?
— Wręcz przeciwnie, Jezebel — odparł natychmiast Diabeł i podszedł za kurtynę z tyłu sceny. Roiło się tu od różnych techników i tym podobnych. — Oddaj mi tą maskę. Wyglądasz idiotycznie — dodał, wyciągając otwartą dłoń w moją stronę.
Sam wyglądał w tej chwili idiotycznie. Nawet detektyw najwyraźniej to zauważyła, bo podeszła do niego z tajemniczym uśmieszkiem.
— Nie stójcie tak jak kołki i zróbcie coś produktywnego — rozkazała jedynie z założonymi rękami. Oboje z Lucyferem posłaliśmy sobie jednoznacznie spojrzenia. — O nie. Wybijcie to sobie z głowy. Nie zagracie w żadnej sztuce. Nie mamy na to czasu.
— Ależ mamy go pod całym dostatkiem, detektyw! — rzucił rezolutnie Lucek i położył swoją rękę na jej ramieniu. Ta spojrzała po nim, marszcząc czoło. — Światło, kamera, akcja!
— To może krzyczeć jedynie reżyser — upomniał ktoś inny, a co Lucyfer nie wydawał się być zadowolony.
— No tak. Detektyw, Jez, idziemy stąd — odparł rozżalony i pomaszerował przed siebie w stronę wyjścia. Zatrzymałam się jednak w miejscu, nie rozumiejąc czegoś. Wtedy niczym błyskawica przez mój umysł przeszedł jeden obraz. Ciarki przeszły mi po całym ciele, a w brzuchu czułam dziwne kłucie. — Co jest?
— Już wiem, kto zabił pana Vegę.
***
Gdybym za każdym razem przy sprawie morderstwa miałam rację, co do zabójcy, działając jedynie raptem za pomocą mojego boskiego przeczucia, już dawno wylądowałabym w wariatkowie, a nie u boku najlepszych detektywów w Los Angeles. Uznali moje umiejętności za całkiem przydatne, zupełnie jak dar przekonywania Lucyfera, który skłaniał wszystkich ludzi do wyjawiania ich najmroczniejszych marzeń.
To właściwie jego dar najbardziej przydał się do rozwiązania zagadki, bo to właśnie właściciel teatru okazał się być zabójcą. To on chciał zagarnąć dla siebie rolę pana Vegi. Bo zmarnował swoją szansę przez pokazanie światu kim tak naprawdę jest. Nie było nic w tym złego. Tylko nikt inny go nie rozumiał.
Zupełnie jak mnie. Poczułam się ostatnio nieco bardziej samotna niż zwykle. Moja misja przestała mieć jakikolwiek sens, od kiedy w mojej głowie kotłowały się te wszystkie myśli. To wtedy właśnie Chloe poleciła mi, żebym odwiedziła doktor Lindę Martin. Być może to była moja szansa na znalezienie wspólnie sposobu, by przekonać Lucyfera do powrotu do Piekła? W końcu obie z Lindą miałyśmy wspólny cel, który zamierzałyśmy osiągnąć.
Ponownie wkupić się w łaski Diabła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro