23. Don't Stop The Devil.
Ten dzień nie mógł być dla mnie dobry. A czemu? Bo zaczął się zaskakująco dobrze.
Ludzie się do siebie uśmiechali, ptaszki wokoło ćwierkały czy co tam jeszcze innego robiły, a Chloe Decker powitała mnie w miejscu jej pracy krótkim objęciem.
Zmarszczyłam brwi w konsternacji. Od tego momentu zaczęłam poważnie analizować wszystko, co zaszło między nami poprzedniego wieczoru. I nocy. Ta najwyraźniej obudziła się rano z potężnym kacem i zapomniała o wszystkim, co zaszło. Zwłaszcza po moim ujawnieniu się jako Anioł. Lucyfer nie byłby z tego powodu zadowolony.
Posłałam jej znaczące spojrzenie, ale ta nic sobie z tego nie robiła i jedynie chwyciła za swój kartonowy kubek kawy i upiła łyk.
— Wszystko w porządku? Mam coś na sobie? — spytała, spinając się i rozglądając po sobie.
— Nie, nie, ja tylko... — błądziłam myślami wszędzie, byleby się urwać z tej konwersacji, bo zalatywała niezręcznym spotkaniem.
— Szukałaś mnie? — spytał niepytany Diabeł, który zjawił się na posterunku w samą porę. Nie potrafiłam go bardziej nie uwielbiać. — No dalej. Wiem, że to ja każdej nocy spędzam ci sen z powiek — dodał z kuszącym wzrokiem.
Musiałam mu dać do znaczenia, że już nie zależy mi na nim. Może wtedy zatęskni i zwróci na mnie uwagę. Odwrócona psychologia to jedna z najlepszych sztuczek, jakich mogłam się nauczyć z telewizji.
— Nie zapędzaj się tak, Casanova. To nie było nic przyjemnego. Wierz mi — odburknęłam, gorzko cmokając.
— Oh, zatem wciąż musieliśmy być w ubraniach — odparł, falując brwiami i szczerząc się.
— Po prostu... ugh! Zapomnij o tym. Zajmujemy się tutaj poważnymi morderstwami! — wykrzyknęłam poddenerwowana, czując ciepło na policzkach.
— Mówisz tak, jakby cię to obchodziło.
— Bo obchodzi teraz. Zmieniłam się. Ludzie się zmieniają na każdym kroku. Ty również, Lucku. Kiedy najpierw tu dotarłam...
— Nie. Masz urojenia. Detektyw! Co tam masz dla nas ciekawego? Jakieś podcięte gardła? Nóż w piersi... — Diabeł poderwał się nerwowo w stronę blondynki, która zawiesiła swoje skupione oko na jakiejś kartce.
— Wypadek samochodowy, który zakończył się śmiercią potrąconego kierowcy. Wyszedł już z auta, ale ktoś w niego wjechał i dokończył sprawę. Widać, że to dość osobisty porachunek.
— Osobisty porachunek to będzie mieć ze mną, gdy go odnajdę i ukarzę — powiedział groźnie, zacierając już ręce. Musiałam mu szybko przypomnieć, gdzie jego miejsce. Możliwe, że już zaczął tęsknić za Piekłem, a to był dla mnie dobry znak.
— Ale, Lucyferze. — Chwyciłam go za rękę i spojrzałam prosto w jego czarne oczy. — Nie jesteś już dłużej w Piekle. Karanie ludzi nie należy do twoich obowiązków. Ani przyjemności.
Diabeł posmutniał.
— Ale należy do moich. Idziemy czy co? — spytała zachęcająco, co od razu poprawiło mi humor. Wreszcie detektyw zrozumiała, na czym polega zabawa w jej pracy i postanowiła czerpać z tego przyjemność. Zaczęłam ją naprawdę lubić. Aż zaczęłam żałować, że musiałam ją tak skrzywdzić.
***
Na miejscu zbrodni czekało na nas już sporo ludzi, w tym Ella Lopez. Mam nadzieję, że nie będzie mi miała za złe tamten wieczór, kiedy nagle zwinęłam się z detektyw Decker.
Brunetka jednak jak zwykle posłała uroczy uśmiech na nasz widok, po czym kucnęła na ulicy przy samochodzie ofiary. Ciało znajdowało się już w czarnym worku na specjalnym łóżku z kółkami.
Detektyw podeszła do brunetki i się z nią przywitała krótkim uściskiem, po czym obie ponownie kucnęły przy ziemi.
— Ofiara to trzydziestoletni mężczyzna, z zawodu aktor w miejskim teatrze. Całkiem dobry.
— Znałaś go? — zdziwił się Diabeł. Decker przytaknęła i spuściła wzrok.
— Anthony Vega. Razem z Trixie byłyśmy na paru jego przedstawieniach. Miał bardzo dobry kontakt z dziecięcą widownią. Potem jednak zmienił preferencje... i nie spodobało się to wielu osobom — skwitowała policjantka.
— Brzmisz, jakbyś miała dobry motyw — stwierdziłam, prychając. Po chwili poczułam na sobie przeszywające spojrzenie Decker.
— Wypadek zdarzył się w nocy.
— No i? — drążyłam dalej uparcie. Przynajmniej starałam się jak mogłam, badając sprawę. Chyba zaczęłam naprawdę lubić tę pracę.
— W nocy śpię.
— Kto to potwierdzi? — spytałam, robiąc kolejny krok w jej stronę. Natychmiast poczułam na sobie dotyk Lucyfera, który nie pozwalał mi się ruszyć. W końcu odpuściłam jej i przygryzłam jedynie policzki od wewnątrz. Czasami mnie ponosiło i nie miałam nad tym całkowitej kontroli. To instynkt wiele razy kazał mi wyrządzić komuś krzywdę, gdy tylko zauważył okazję do zemsty. Taka się narodziłam. Taki był mój cel całe moje życie i poza tym nie znałam niczego innego.
— Lepiej jedźmy już na miejsce jego pracy. Jestem pewny, że to tam znajdziemy naszego sprawcę — postanowił Lucyfer, odciągając mnie od reszty. Posłałam mu jednoznaczne spojrzenie, że dam sobie radę sama. Że już mi przeszło. Wiedziałam jednak, że byłoby to kłamstwo, bo wciąż kryłam w sobie zalążek złości i furii, które tylko czekały na odpowiednią okazję. Byłam chodzącą tykającą bombą, bo w każdej chwili mogło się stać coś najmniej oczekiwanego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro