Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. The Devil You Know.





    Znaleźliśmy się wszyscy, oprócz Lucyfera w klubie nocnym. Zebrała już się tam całkiem spora grupa ludzi, jako niepotrzebni gapie. Maze stała i pilnowała głównego wejścia, by nikt go nie przekroczył. Detektyw podążała za Amenadielem, a ja, kręcąc się bez celu, postanowiłam iść za nimi. 

    Akcja przeniosła się do jego apartamentu. Wsiedliśmy więc do jednej windy, z której nie było już ucieczki. Złączyłam razem swoje ręce, stojąc za plecami blondynki. Już miałam w głowie tysiące czarnych scenariuszy, jakby ta scena mogłaby pójść nie tak. Jak tu sprawić, by ta Ziemianka po prostu przestała mieszać się w sprawy Lucyfera? Chyba było to dosyć trudne, jeśli właśnie wchodziliśmy do jego mieszkania na ostatnim piętrze LUX'u.

    Wszędzie panował nieporządek. Cichy porozwalane po podłodze, pojedyncze przedmioty, takie jak lampa czy inne bzdety roztrzaskane w drobne kawałki, prezerwatywy... kogo ty oszukujesz, Lucku?

    Kręciłam się tak jeszcze po salonie, dziwiąc się zastanym tu bałaganem, choć nie powinno mnie to wcale dziwić. W Piekle nie był ani trochę bardziej porządny.

    W końcu ujrzałam Detektyw na horyzoncie, wgapioną w coraz to dziwniejsze przedmioty znajdujące się w salonie Diabła. To był idealny pretekst. Podeszłam więc do niej z zadziornym uśmieszkiem. Tym razem zamierzałam wygrać tę rundę z Ziemianką.

    — Nie uważasz, że ten nasz Diabełek jest zbyt nieporządny dla ciebie? Popatrz tylko na to! — wykrzyknęłam z fałszywym obrzydzeniem. Musiałam ją w końcu przekonać, że to nie facet dla kogoś tak delikatnego i wrażliwego jak ona.

    — Jezebel, Chloe, tutaj! — zawołał pospiesznie Amenadiel. Natychmiast wyczaiłam, skąd dobiegał jego głos i szczerze... dopiero potem zaczęłam tego żałować. Znaleźliśmy się w jego sypialni... tak, słynnej sypialni Diabła... on nie mógł być bardziej przewidywalny.

    — To jest... — Wykrzywiłam twarz, przyglądając się obrzydzającej scenie. Nawet w Piekle ludzie nie byli tak obrzydliwi.

    — Zabójstwo. Zadzwonię po wsparcie. Jesteś pewny, że budynek został opuszczony przez sprawcę?

    A wydaje ci się, że po tylu latach spędzonych razem czy to w Niebie, Piekle czy nawet tu na Ziemi, doskonale znasz Diabła.

    — Kim jest ofiara? — spytał Dan w kierunku Amenadiela, lecz ten tylko pokręcił głową i schował wzrok w dłoni. Był naprawdę załamany. Podeszłam do niego.

    — Hej — szepnęłam do niego, tak by nikt nas nie podsłuchał. Na szczęście detektyw już sobie poszła szukać jakichś tam poszlak. — Co ty wyprawiasz? Nie pamiętasz planu? Oh, czy tak trudno...

    — To nie byłem ja, Jez. Musisz mi uwierzyć. Poza tym myślisz, że po tym wszystkim, nie zdołałbym wypełnić naszego planu? — spytał naburmuszony.

    — Oczywiście, że nie. Ja... — zaczęłam, lecz nagle poczułam dotyk na swoim ramieniu. Gdy się obróciłam ujrzałam zmartwionego Dana. — Co znowu nabroił nasz Diabełek?

    — Eh — westchnął przeciągle i spojrzał prosto w moje oczy. Zmarszczyłam czoło. — Ofiarą jest jeden z członków Gangu Smoków.

    Amenadiel przejechał dłonią po czole i westchnął głośno.

    — Co? I czym jest ten Gang Smoków?

    — To mafia. Zajmują się rozprowadzaniem narkotyków po całym mieście. Są nie do wykrycia. I jeden tak po prostu ląduje martwy w łóżku Lucyfera?

    — No co? Może przesadzili o jedną noc za ostro? — spytałam, prychając ze śmiechu, lecz ci wydawali się śmiertelnie poważni.

    — Znajdziecie sobie inne miejsce do przenocowania? Niestety musimy na jakiś czas zamknąć LUX...

    — Danny! Chloe! — Usłyszałam nagle radosny kobiecy głos, a po chwili ściskała go czarnowłosa kobieta, ale już bez munduru. Miała na sobie jednak plakietkę, jakby również pracowała dla policji. Zmarszczyłam czoło i podeszłam do niej, by się przywitać. Być może ona też mogłaby mi się przydać w moim planie. Znaczy, moim i Amenadiela. Im więcej osób, tym lepiej. — Uh, stęskniłam się.

    — Ja za tobą też, Ella — odparł Dan z uśmiechem. Coś za długo ten ich uścisk na powitanie trwał. Zaczynałam już robić się niecierpliwa.

    — Ah, tak. To jest... — zaczął wspaniałomyślny Dan, lecz ja również wiem jak się przedstawiać.

    — Jestem Jezebel, ale możesz mi mówić Jez, dla ułatwienia, większość waszego gatunku i tak ma z tym trudności.

    — "Waszego gatunku"? — skrzywiła się, jednak po chwili pojawił się uśmiech, który już nie schodził z jej twarzy. Jak można być tak wiecznie szczęśliwym, będąc zwykłym śmiertelnikiem i w dodatku pracując na co dzień z morderstwami? Ludzie to jednak mają dziwne upodobania. — Zabawna jesteś. To co, rozwiążemy razem jakieś morderstwo?

    — Bierzmy się zatem do roboty — oznajmił Dan i zaczął już zapisywać coś w swoim małym notatniku. Między wszystkimi powstała niezręczna cisza. Założę się, że gdyby Lucyfer tu był, już dawno wszyscy leżelibyśmy na podłodze, zwijając się ze śmiechu. Ten to potrafił rozkręcić każdą imprezę. Nawet martwą.

    Szczerze, już dawno nie czułam takiej powinności, jak w tym momencie. Spojrzałam smutno po bezradnym Amenadielu. Wyglądał, jakby po części to była też jego wina. Prawda jest taka, że Lucyfer sam na siebie ściąga martwych ludzi i to chyba było oczywiste. Taka była jego praca. Po trochu, stała się również i moja. Choć nie potrafiłam tego przyznać na głos, to doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, że im więcej spędzałam czasu z Diabłem, tym bardziej stawałam się taka, jak on. Te same nawyki, to samo rozczarowanie ludźmi...

    Teraz jednak... im więcej przebywałam wśród śmiertelników...

    Nie. Już mi wystarczy nowych rewelacji o Diable. Myślałam, że poznałam już go wystarczająco dobrze. Przyszła pora przyspieszyć mój plan.







standardowo, jeśli pojawiły się jakieś błędy, niespójności w fabule, itp, możecie śmiało zgłaszać w komentarzach ;)

jak wypadł ten rozdział? :D



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro