Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Much Ado About Everything.




    Po kilku spokojnych dniach, gdy tylko dostałam cynk o powrocie detektywa Espinozy, wybrałam się na komisariat, by pomówić z Danem o Chloe. Musiałam ją bliżej poznać, ale w ten sposób, by sama się o tym nie dowiedziała, że ją szpieguję. Chociaż przyjście do jej miejsca pracy nie było za mądrym posunięciem, ale nie miałam tu za dużego wyboru. Ta laska nie robi nic innego poza pracą i wychowaniem dziecka. Trudno być kobietą w tych czasach.

    Przez chwilę zrobiło mi się jej nawet żal, ale przecież HEJ! Opamiętaj się, Jezebel i weź lepiej tego drinka na drogę! A co ci szkodzi.

    — Niestety będę musiał to skonfiskować, zanim tu pani wejdzie — odburknął jakiś policjant, szarpiąc za moje ramię i próbując zabrać mi whisky. Po chwili zostałam uwolniona spod jego niemiłego zachowania przez uroczego Dana Espinozę.

    — Hej, Phil, ona jest ze mną. Wpuść ją — zapewnił pospiesznie, przytrzymując moją butelkę. Ten drugi policjant w końcu sobie odpuścił i poszedł w swoją stronę.

    — Ugh, myślałam, że nigdy sobie nie pójdzie! — krzyknęłam z radości i spojrzałam znacząco na Dana, przysuwając swoje ciało w jego stronę. — To co, masz ochotę na szybki numerek w tamtym pokoju? — spytałam zalotnie, wskazując wzrokiem na pomieszczenie za nim. Ten wyglądał jakby dostał zawału i potarł ręką pospiesznie czoło. — Żartowałam!

    Brunet prychnął pod nosem z ulgi i mnie szturchnął w ramię.

    — Jak tam wypoczynek? Opaliłeś się? — pytałam z fałszywym uśmiechem. Już widziałam, że chciał coś odpowiedzieć, ale zdążyłam mu się wciąć, bo tak naprawdę nie miałam za dużo czasu. — Ej! Bo... tak naprawdę... potrzebuję twojej dyskrecji. Potrafisz być dyskretny, detektywie Espinoza? — zachichotałam, kładąc rękę na jego ramieniu, a w drugiej wciąż trzymając butelkę. Znów wyglądał na bardzo zakłopotanego i jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.

    — Zależy. Jeżeli to coś poważnego...

    — Spokojnie. To nie dotyczy żadnej z waszych policyjnych morderstw. Chodzi o Chloe Decker. Podobno znasz ją najlepiej na całym komisariacie. Czy to prawda?

    Wgapiałam się w Dana, wyczekując jakiejś zgrabnej odpowiedzi. Nie miałam całego dnia na ziszczenie mojego planu. Dobra, naszego. Siedziałam w tym w końcu razem z Amenadielem. Miejmy tylko nadzieję, że ten Aniołek chociaż był posłuszny i faktycznie coś tam zdziałał.

    Nasz plan miał być przede wszystkim efektywny, ale do tego, jak widać, jeszcze daleka droga.

    — A co konkretnie chcesz wiedzieć?

    W końcu istnieje takie ludzkie powiedzenie: Trzymaj swoich przyjaciół blisko, a swoich wrogów jeszcze bliżej.

    — Wszystko.


○ ○ ○


    Daniel właśnie kończył jedną opowieść o tym, jak jedna misja zniszczyła ich relację i skłóciła ze sobą na dobre. Sposób, w jaki o niej wspominał jednakże... zmuszał do refleksji o życiu i miłości. Trzeba było widzieć jego piękne szaro-niebieskie oczy i uroczy dołeczek, który robił, gdy się uśmiechał.

    — Ale wiesz, że z mojego punktu widzenia to brzmi jakbyś nadal był w niej zakochany? — spytałam, chichocząc lekko i biorąc łyka z mojej ukrytej piersiówki. Gdy tylko Dan ją zobaczył, zapowietrzyło go.

    — Wiesz, co? Ty i Lucyfer jesteście bardzo podobni, ale wiesz, jaka jest największa różnica? — Natychmiast spoważniałam i zaczęłam mu się przyglądać z zainteresowaniem. — Gdyby faktycznie tu był, już dawno by mnie obraził albo poniżał. Ale TY jesteś inna.

    Tym razem mnie zapowietrzyło. Czym sobie zasłużyłam na dobroć tego człowieka?

    — Duh, nadal jestem grzecznym aniołkiem. Lucyfer stał się Diabłem i władał Piekłem. Być może odrobinę za długo... Nie zapominaj o tym, Danielu — powiedziałam, na chwilę zapominając o rzeczywistości, gdy dotknął mojej skóry. Zjeżyłam się cała i spojrzałam mu głęboko w jego jasne oczy. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby u kogoś były tak... pełne miłości i czystego serca. Lucyferowi z pewnością by się to nie spodobało, że się tak spoufalam z człowiekiem... ale w końcu o to chodzi. Muszę jakoś zwrócić na siebie jego uwagę.

    Wtedy jednak jego oczy znów przypomniały mi o czymś ważnym.

    — Nie zasłużyłeś na to. Przepraszam, ja... — wymamrotałam niezgrabnie i zaczęłam się miotać. Spuściłam wzrok, by było mi łatwiej, ale ten chwycił mnie za podbródek i uniósł wyżej. — Zasłużyłeś na coś o wiele lepszego. Kogoś lepszego — dodałam, ale ten nadal nic sobie z tego nie robił. Jego oczy wciąż błądziły po mojej twarzy.

    — Co jeśli już znalazłem lepszą osobę i lepszej nie znajdę?

    — Chloe nie jest...

    — ...Ciebie.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro