Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Obsessed.




    To było tylko tymczasowe. Ból, który odczuwałam wtedy na placu wydawał się ustępować innym emocjom.

    Znajdowaliśmy się wszyscy w szpitalu. Czekałam na korytarzu przed salą, gdzie leżał Lucyfer w towarzystwie tej Detektyw i dziecka. Strasznie długo tam przesiadywały. Zdecydowanie za długo. Postanowiłam, że tam wejdę tak czy siak.

    — Lucyferze... — zająknęłam się, gdy ujrzałam go bezbronnego na łóżku, wpatrzonego w Chloe. Na mój widok wszyscy się na mnie spojrzeli, jakbym była jakimś intruzem. — Chcę z nim porozmawiać na osobności — skierowałam te słowa blondynce, na co ona kiwnęła głową i chwyciła małą za rękę, po czym wyprowadziła ją z pomieszczenia.

    Gdy tylko drzwi za nimi się zamknęły, przylgnęłam do jego łóżka i spojrzałam w jego smutne ciemne oczy.

    — Jak to możliwe, Lucyferze? Jak to się stało? — spytałam, przyglądając się miejscu, w którym powinna być rana od kuli, ale zamiast tego nałożyli mu jakiś duży biały materiał. Przyłożyłam swoją dłoń do jego policzka i potarłam nią.

    — To Detektyw. Chloe. Ona jest... moją słabością. I na swoją obronę, zanim coś powiesz, to nie był mój wymysł, tylko Ojca. Więc proszę śmiało, możesz Go ode mnie pozdrowić w Niebie — odparł, trzymając mnie na dystans. A więc to nie była jego wina. On nie miał wcale obsesji na jej punkcie. To wszystko była sprawka Boga.

    Uniosłam delikatnie kąciki ust na tę wieść, lecz potem zmarszczyłam czoło, gdy coś do mnie dotarło.

    — Nie zamierzam powrócić do Nieba bez CIEBIE, Luci. Nie zostawię cię tu samego — wyznałam, przecierając łzę spod mojego oka.

    — Musisz wyprowadzić stąd Detektyw Decker. Jak tylko się oddalimy...

    — ... wyzdrowiejesz.

    — Tak. Wtedy możemy dokończyć naszą rozmowę w Lux. Zgoda, Jez? — spytał, po czym kiwnęłam głową i ścisnęłam jego dłoń. On się uśmiechnął po raz ostatni, a ja opuściłam pomieszczenie. Gdy wyszłam na korytarz spotkałam się z przenikliwym wzrokiem obcej kobiety. Również blondynka. Czy mam rozumieć, że to gust Lucyfera?

    — Kim ty jesteś? — spytałam poważnie, splatając ręce na piersi. Kobieta, którą spotkałam wytwarzała dość pogodną aurę wokół siebie, ale jak już się zdążyłam nauczyć z mojego pobytu na Ziemi, to że ludzie zawsze działają jedynie na korzyść dla nich samych.

    — Jestem Linda Martin i jestem terapeutką...

    — Nie potrzebuję żadnej pomocy. Muszę już iść — odrzekłam szorstko i już chciałam iść w swoją stronę, gdy ta kobieta przytrzymała mnie za ramię. Za kogo ona się uważa?

    — Jestem też jego przyjaciółką. Lucyfer poprosił mnie, żebym ci pomogła. Masz wrócić ze mną do jego mieszkania. Jeżeli coś cię trapi, możesz mi powiedzieć — stwierdziła naprawdę miło. Przez jedną chwilę zaczęłam się zastanawiać, lecz od razu sobie przypomniałam kim jestem.

    — Sorry, nie jestem jakimś tam człowiekiem, który potrzebuje kogoś by rozwiązać swoje problemy. Poza tym nie mam żadnych, więc nie, dzięki, ale obejdę się bez twojej pomocy, terapeutko — odchrząknęłam, po czym wyrwałam się z jej uścisku i ruszyłam stanowczym krokiem w stronę wyjścia.


● ● ●


    Stanęłam przed wyjściem szpitala, gdzie co jakiś czas wychodzili ludzie. Miałam nadzieję, że nagle jakimś cudem wyjdzie stamtąd również Lucyfer, a wtedy porwę go ze sobą i będziemy żyć długo i piekielnie w naszym Domu. Terapeutka jednak szybko rozwiała moje marzenia. Westchnęłam cicho, siedząc na drewnianej ławce, chowając twarz za wyprostowanymi dłońmi. Blondynka usiadła obok mnie, jakby w ogóle zignorowała moje wcześniejsze ostrzeżenia.

    — Cokolwiek zamierzasz mi powiedzieć...

    — Nie zamierzam. Czekam aż ty to zrobisz. Jestem tu dla ciebie od Lucyfera. On naprawdę się o ciebie martwi — odparła opiekuńczym głosem, a ja prychnęłam pod nosem.

    — A ty skąd możesz o tym wiedzieć?

    — Bo jestem również jego terapeutką. Mówi mi wszystko — odparła, a ja w końcu zajrzałam do jej szczerych, pełnych dobroci oczu. Mówiła prawdę.

    — Czyli wiesz o jego relacji z detektyw Chloe Decker? — spytałam, natychmiast się zamieniając w słuch. Ona mogła być moją przepustką do mojego szczęścia.

    — Z tego, co wiem są naprawdę blisko.

    — On ją kocha — sprostowałam prawie natychmiast.

    — Nie zapędzałabym się tak prędko na twoim miejscu, choć wyraźnie widać, że o nią dba.

    — Nie pozwoliłby jej umrzeć. Poświęcił swoje życie i broń trafiła w niego zamiast w nią. To oczywiste.

    — Lucyfer wiele o tobie opowiadał na naszych spotkaniach, Jezebel. Nigdy o tobie nie zapomniał. Nawet na sekundę — powiedziała, a ja uniosłam brwi ze zdziwienia. Byłam pod wrażeniem, ale i się wzruszyłam. Czy ona serio jest aż tak naiwna, czy tylko udaje?

    — To jego Ojciec. On ją zesłał, żeby zabić Lucyfera. Tylko przy niej traci swoją nieśmiertelność i da się go zranić — odrzekłam z przejęciem. Linda wydawała się to przyjmować ze spokojem, czyli on naprawdę musiał jej powiedzieć całą prawdę o sobie.

    — Hej, to nie jest lekka obsesja? Chloe jest tylko zwykłą policjantką i również moją przyjaciółką, tak się składa.

    — Może nie powinna — odezwałam się groźnie, po czym wstałam. Już miałam dosyć rozmowy. Jedyne na co miałam teraz ochotę, to w jakiś sposób zakończyć ten cały teatrzyk rozstawiony przez Boga i przejąć nad nim kontrolę.

    Pragnęłam odzyskać moją kukiełkę.

    Pragnęłam odzyskać mojego Diabła, choćby miało to kosztować czyjeś życie.








to jak wypadł rozdział?

szczerze to jest chyba na razie mój ulubiony ♥ 

a Wasz?




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro