Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dwudziesty czwarty

Budzę się sam w łóżku i przez chwilę jestem kurewsko zdeorientowany, aż nagle buchnęły we mnie wszystkie wspomnienia wczorajszej nocy, a na mojej twarzy pojawił się wielki, pierdolony uśmiech. Jest moja, kurwa, moja, a ja jestem jej i jestem tego cholernie pewny i nie przeszkadza mi to. Chcę być jej. 

Wdepnąłeś na amen, Styles. 

Wzruszam ramionami w odpowiedzi na uwagę mojego alter ego. Kurewsko mi to pasuje. Wręcz czołgam się z łóżka i schodzę ze schodów, żeby przywitać w kuchni Courtney, która stara się zrobić śniadanie i chyba wychodzi jej całkiem nieźle. Widzę jednak, że trochę krępuje swoje ruchy, musi ją boleć. 

- Cześć kochanie. - Odchodzę do niej i daje jej małego całusa. Staram się ignorować świadomość, która wytyka mnie palcem i krzyczy mięczak, mięczak.

- Dzień dobry detektywie Styles. - Odpowiada. 

- Hej, już nie jestem detektywem, przynajmniej nie dla Ciebie. - Droczę się.

- Nie? - Podnosi brew. - A kim jesteś? - Uśmiecha się.

- Twoim chłopakiem. - Wzruszam ramionami i rzucając jej wyzwanie siadam przy stole.

- Chłopakiem? O czymś nie wiem? Ustaw się w kolejce. - Żartuje, a ja przewracam oczami.

- Jesteś straszna w żartach z rana! - Odszczekuje.

- To przez to, że nie jestem w najlepszej kondycji fizycznej, przez Ciebie. 

- Pokochałaś to. - Mówię, a ona się rumieni 

- Wcale nie! - Dalej to ciągnie, a ja chichocze.

- Kurewsko Ci się podobało, dobrze wiem to po tym, jak krzyczałaś moje imię i jęczałaś jak dobrze Ci jest. - Mówię i definitywnie kończąc nasze potyczki słowne. I mogę powiedzieć, że wygrałem patrząc na jej zaszokowane spojrzenie.

- Nie powiedziałeś tego! - Oburza się. 

- Oh, kochanie. Zrobiłem to! - Uśmiecham się w podziękowaniu, kiedy kładzie przede mną talerz z tostami. W którym momencie mojego pierdolonego życia stałem się jednym z tych uroczych skurwysynów?

Jemy w względnej ciszy, rzucając sobie kilka sporadycznych uśmiechów i spojrzeń. Chcę jej coś zaproponować, tylko nie wiem czy się zgodzi. Kurwa, co ze mnie za ciota? Powiem jej, ale najpierw prysznic. Gram na zwłokę, jak jeden z tych twardych, prawdziwych facetów, kurwa. Moje myślenia staje się naprawdę gówniane. 

Kiedy kończymy jeść a Courtney sprząta ze stołu podchodzę do niej i delikatnie, acz stanowczo biorę ją na ręce. 

- Co robisz? - Uśmiecha się.

- Idziemy pod prysznic! - Mówię. 

- Razem? - Rumieni się. 

- Szczerze te Twoje wstydzenie się jest gówniane, pozwól mi oglądać Twój nagi tyłeczek, jeszcze raz! 

- O MÓJ BOŻE! Jesteś taki perwersyjny! - Uderza mnie żartobliwie w ramię, a ja udaję grymas.

- Teraz buziak na przeprosiny. - Mówię, a ona prycha. 

- Chciałbyś. - Mówi i zdejmuje moją koszulkę, rzucając ją na podłogę w sypialni i idzie w samych majtkach do łazienki. Kurwa, jest taka gorąca. - No idziesz, czy nie? - Odwraca się przez ramię i uśmiecha znacząco. 

Po prysznicu siadamy razem na kanapie, Courtney włącza jakiś film, a ja przytulam ją do siebie. 

- Myślałaś już co zrobisz dalej? 

- Co masz na myśli? - Marszczy brwi patrząc na mnie. 

- Co z tym wszystkim. Wiesz, z nami?

- Z nami? Przecież jesteśmy razem, tak? Co mamy zmieniać? - Wzrusza ramionami.

- Chcę, żebyś zamieszkała ze mną? - A ona patrzy na mnie zaszokowana. 

No co kurwa? Zrobiłem coś źle? Jęczę wewnątrz siebie. Romantyk to ze mnie raczej chujowy. 

- C..Co? - Jąka sie. 

- Musisz wyprowadzić się od Johna i nie rozumiem czemu miałabyś szukać nowego mieszkania skoro i tak będziesz spędzała ze mną dużo czasu, tak będzie po prostu łatwiej. - Tłumaczę.

- Harry, na boga! Jesteśmy ze sobą od wczoraj, daj mi się przyzwyczaić! - Mówi nadal totalnie zaszokowana. Zjebałem? - Daj mi się z tym przespać, nie wiem, pomyśleć? 

- Jasne, przemyśl to. - Mówię. - Idę do biura, na godzinkę albo dwie, dasz sobie radę sama? 

- Pewnie, do zobaczenia. - Daje mi buziaka, kiedy się nad nią nachylam.

Wsiadam do samochodu i mam w zamiarze pojechanie do biura - owszem, ale nie po to, żeby pracować. Muszę rozwiązać sprawę z Tracy. Straszną, starą i naprawdę gównianą sprawę z Tracy. 

Witam się z kilkoma nic nieznaczącymi detektywami w moim biurze i idę prosto w stronę mojego gabinetu i zastaję ją tam siedzącą i pracującą. Tak, ktoś musi robić to za mnie, żeby moja dupa mogła odpoczywać, chociaż jeden pierdolony raz. 

-Tracy? Możemy pogadać? - Podnosi wzrok przestraszona.

- Jasne.. Um, teraz?

- Ta, wchodź. - Puszczam ją przodem.

- Wiec? - Ponagla.

- Kurwa. - Odchrząkuje. - Jak wiesz, albo i nie, jestem w związku, mam dziewczynę. - Spoglądam na nią, a ona wygląda jakby zaraz miała udławić się śmiechem

- W czym jesteś? - Pyta rozbawiona.

- Do cholery Tracy! W związku, okej? Mam na myśli takim prawdziwym, nie jednym z tych udanych i nic nie znaczących, po prostu... Kurwa, kocham ją, okej? - Jej oczy się rozszerzają, na moje słowa. I potrzebuje skończyć ten nasz mały związek, te schadzki, tego już nie ma. 

- Kto to? 

- Courtney Wood. - Zagryzam wargę.

- Pojebało Cie?! - Drze się. - Wiesz, jak to kurewsko nieprofesjonalne?! Jak to wpłynie na Twoją opinię!

- Ta sprawa jest już skończona. I nie Ty powinnaś się tym martwić, Tracy. - Robi dwa kroki w moją stronę i staje przede mną wyzywająco patrząc w moje oczy.

- Wrócisz do mnie, prędzej czy później. Wiesz to, tak samo dobrze, jak ja to wiem. Czy z Isabel nie było tak samo, Harry? - Prycha i odwraca się zmierzając w kierunku drzwi. 

***

rozdział jest niesprawdzony, z pewnością na w choloere błędów, przepraszam! pędze właśnie na zakupy, a chciałam go dodać wcześniej, bo nie wiem o której wróce ja mogę umrzeć w sklepach! dobra, ide dopić kawę i lece, miłego dzionka! :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro