Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Spin-off ~ Prawda ~

(Umiejscowienie czasowe - około godziny po zakończeniu walki Xie Liana z Demonem Prastarego Lasu)

POV Yin Yu

Po bardzo wyczerpującym wieczorze i większej części nocy nareszcie udało nam się usiąść i odetchnąć. Ostatnia doba minęła mi zdecydowanie za szybko i za wiele się działo, ale w końcu coś się działo. Po tylu latach w świecie ludzi powróciłem do miasta, gdzie od początku służyłem mojemu Panu i teraz znów mogłem to robić. Powrócić do starych, dawno zapomnianych nawyków, do walk, które tak uwielbiałem i do rozmów z Yushi Huang, za którymi tęskniłem.

Tą niesamowitą kobietę o duszy czystej jak górski strumień, a sile mogącej jednym ruchem ręki zmieść całą górę poznałem, gdy ona oraz mężczyzna o imieniu Xie Lian przy okazji swej podróży po świecie i pomocy potrzebującym, przybyli do Miasta Duchów. Choć dużo słyszeli o tym miejscu, to nigdy nie odwiedzali tych stron, więc ich pierwsze przybycie było niezwykłym wydarzeniem na miarę ówczesnego festiwalu, na który akurat trafili.

Święto Jesiennych Liści - tak nazywaliśmy jeden z ostatnich festynów, jaki urządzaliśmy pod koniec trwania danego roku. Po deszczach, a przed zimowymi chłodami, kiedy liście na drzewach mieniły się najróżniejszymi kolorami i wszystkie pobliskie lasy wyglądały prawie jak pstrokaty dywan, zaczynaliśmy kilkudniowe święto.

Do naszego małego, choć znanego kraju przybyło niezliczenie wiele istot ze wszystkich stron świata i choć ta para podróżników nie przybyła tu specjalnie w tym celu, to ostatecznie postanowili pozostać do zakończenia zabawy. Początkowo nie wyróżniali się wśród tłumu, spacerując zatłoczonymi i gwarnymi uliczkami, kupując ciekawostki z naszych okolic.

Jednak wszystko się zmieniło, kiedy nasz Pan dla rozrywki wymyślił zawody. Sam uwielbiał walczyć i co kilka lat stawiał jako nagrodę jeden ze swoich unikatowych mieczy - zwycięzca mógł dostąpić zaszczytu odwiedzenia jego osobistej zbrojowni i zabrania stamtąd jednej broni, jaką sobie upatrzył. Jedyne co taki śmiałek musiał zrobić, to pokonać naszego Władcę. Jako Król Duchów był niezwykle silny, więc dotychczas nikomu się to nie udało, a za każdym razem, kiedy wieści niosły, że Pan ma dobry dzień i organizuje turniej, pojawiało się w mieście jeszcze więcej osób, chcących pokonać go i oczywiście odebrać nagrodę.

Mężni rycerze, potężni kultywatorzy, nawet byty podające się za bóstwa - każdy miał prawo zmierzyć się z Hua Chengiem, na takich zasadach, jakie zuchwalec sobie wybrał. Bo Pan jakkolwiek i czymkolwiek by nie walczył - w każdej dziedzinie był najlepszy. Magia, broń biała, dalekosiężna, gry logiczne, zagadnienia dotyczące historii - dla niego ważne było współzawodnictwo. Zdarzali się nawet tacy, którzy siłowali się na rękę lub, co było bardzo popularne w naszych stronach - walka na szczęście, na przykład w rzucie kośćmi. Jednak czegokolwiek by mój Pan się nie podjął, zawsze zwyciężał.

Tego pamiętnego dnia, gdy ogłosił, że przez dzień i noc będzie przyjmował śmiałków, chcących stawić mu czoło, zjawiło się wiele osób i wiele odeszło zmiażdżonych zatrważającą przewagą przez siłę Władcy.

- Mam dziś dobry humor, więc mimo że podany przeze mnie czas, prawie dobiegł końca, to chętnie zmierzę się jeszcze z kimś. Na jego własnych zasadach, w sprawiedliwej walce.

- Sprawiedliwej? - odezwał się ktoś z tłumu.

- Oczywiście - odparł Hua Chengzhu.

- A czy szanowny Władca Miasta Duchów nie boi się stracić jednej ze swoich drogocennych broni? Doszły mnie słuchy, że w zbrojowni posiada on same najrzadsze przedmioty.

- En, to prawda - odparł z lekkim uśmiechem. - Wybierz broń i zasady i jeśli mnie pokonasz, to będziesz mógł zabrać stamtąd, co tylko zechcesz.

Przez tłum gapiów ktoś istotnie się przedzierał i zaraz stanął przed pierwszym rzędem, a w tej samej chwili większa część widzów, którzy oglądali poprzednie pojedynki, zaczęła się głośno śmiać.

Sam stałem zdziwiony, nie rozumiejąc skąd ten mężczyzna się wziął i co wymyślił jako wyzwanie dla siebie i Pana. Był ubrany w białą znoszoną już szatę, której czasy świetności dawno już minęły. Może kiedyś można było nazwać ją elegancką, lecz w tym momencie nie różniła się od zwyczajnego stroju biednego kultywatora, podróżującego po świecie i trudniącego się czym popadnie.

Nie był to człowiek ani wysoki, ani dobrze zbudowany. Dłonie miał niezbyt duże, ramiona dość chude i niepozorne, choć nie mogłem dostrzec wszystkiego pod obszerną szatą. Jego związana w kok część brązowych włosów odznaczała się na czubku głowy, natomiast reszta luźno spływała z jego ramion na klatkę piersiową i plecy. Uśmiechał się, ale poza równymi zębami, ustami i kawałkiem nosa nie za wiele można było dostrzec, gdyż oczy przesłaniała mu szeroka biała szarfa, jakby był ślepy.

- W jakiej dziedzinie chciałbyś się zmierzyć, przybyszu z odległych krain?

- Czyżby szanowny Władca Miasta Duchów, którego zwą Hua Chengzhu, poznał, iż nie jestem stąd?

Niski śmiech mojego Pana rozniósł się po placu, który otaczała coraz większa gromada gapiów.

- Zgadywałem, bo nie wyglądasz mi na kogoś tutejszego.

- Racja, racja - odparł z szerokim uśmiechem nieznajomy. - A więc szanowny Władco, czy mógłbym cię wyzwać na potyczkę?

- Oczywiście, po to tu stoję i czekam na kolejnych śmiałków, aby się z nimi zmierzyć.

- Świetnie! - Zaklaskał w dłonie. - A więc chciałbym odbyć pojedynek. Najchętniej na miecze. - Po osobach, które to słyszały, znów przeleciał gromki śmiech. - Jednak, żeby wyrównać szanse, to będę walczył z zawiązanymi oczami, a także tym. - To mówiąc, wyciągnął zza paska gałązkę z kilkoma różowymi kwiatami na końcach.

Nie powiem. Ten mężczyzna miał tupet, a na dodatek chyba nie wiedział, kogo ma przed sobą, że w taki sposób traktował Władcę. Obawiałem się, że Hua Chengzhu w przypływie gniewu, że się z niego kpi, zmiecie przemądrzałego kultywatora z powierzchni ziemi, ale nie zrobił tego. Wręcz przeciwnie. Przestał się szeroko uśmiechać, pozostawiając jednak kąciki ust lekko wygięte w górę i podszedł do niego.

Stając metr przed tym uśmiechniętym śmiertelnikiem, wyciągnął dłoń przed siebie. Mężczyzna natychmiast wyciągnął też swoją i złapali się mocno.

- Skoro jesteś tak bardzo pewny siebie - zaczął przemawiać niskim i lodowatym głosem mój Pan - że traktujesz mnie jak pierwszego lepszego zawadiakę, którego można spotkać na każdej drodze prowadzącej z miasta do miasta, ze wsi do wsi, to może sam zaproponujesz też nagrodę, jeśli zdołam cię pokonać?

Słysząc ostry i poważny ton Władcy wszyscy nagle zamilkli, przerażeni by nawet głośno oddychać. Kiedy mój Pan miał zły humor, lepiej było nie stawać na jego drodze.

- Choć nie spodziewałem się tego, to chętnie spełnię ten nowy warunek - odpowiedział szaleniec, nie zdając sobie sprawy, w co się właśnie pakuje. - Niestety nie mam nic cennego, więc jedyne, co mogę ofiarować w zamian, to moje życie.

Pan przyglądał się mu i kolejne słowa jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu, że jego złość tylko wzrasta, a pozostała długość życia mężczyzny drastycznie spada.

- Nie cenisz się za wysoko, aby choć porównywać się do jakiegokolwiek z przedmiotów w mojej zbrojowni?

- Cóż... - zaczął się głośno zastanawiać, nadal nie przestając się uśmiechać od ucha do ucha, jakby odbywał popołudniową pogawędkę z przyjacielem przy herbacie. - Niestety nie mam nic innego, poza samym sobą, więc łaskawie proszę o wybaczenie, jeśli moje ciało jest niewystarczające.

Czułem, że ten człowiek stąpa po coraz bardziej kruchym lodzie, aż sam coraz bardziej obawiałem się o jego przyszłość. Hua Cheng zastanawiał się jeszcze kilka sekund nad słowami poszukiwacza mocnych wrażeń, aż w końcu puścił jego dłoń i rzekł.

- A więc mamy umowę.

Oddalił się od zuchwałego kultywatora w bieli i wyciągnął zza pasa E-Minga. Tłum, który nas otaczał, zaczął się oddalać, krok po kroku, starając się nie znaleźć w zasięgu rażenia przerażającego bułatu. Natomiast mężczyzna z przewiązanymi oczami ustawił się w pozycji do walki i uniósł w górę cienką gałązkę, jakby był to miecz.

W myślach, pomodliłem się za życie tego radosnego idioty, który zaraz będzie nieszczęśliwym idiotą bez przynajmniej jednej kończyny. 

Komendą "Zaczynajcie" rozpocząłem pojedynek.

Miejsce, które zajmował jeszcze sekundę wcześniej nieznajomy, było teraz puste, za z drugiej strony, gdzie stał Hua Cheng, usłyszałem spokojny i tym razem chłodny ton kultywatora.

- Wygrałem.

Przekręciłem głowę i nie mogłem uwierzyć, że to się działo naprawdę. Mój Pan stał z szeroko otwartymi oczami i końcówką gałązki na szyi. Jego prawa dłoń z bułatem była unieruchomiona przez palce kultywatora i dotyk ten wyglądał tak subtelnie, jakby muskał twarz dziecka i nie chciał mu zrobić krzywdy.

Po swoim ogłoszeniu zwycięstwa, odsunął się powoli od Hua Chengzhu, schował gałązkę z powrotem za pas i w końcu ściągnął opaskę z oczu. Ze swojego miejsca widziałem jak mój Pan patrzy na niego i tysiące różnych uczuć, których nigdy u niego nie widziałem, przebiega przez jego zawsze nieprzejednaną twarz. Po chwili zacisnął lekko szczękę i obrócił się.

- Chodź za mną. - Choć wydawać by się mogło, że jego ton był zimny, to znałem go już tak wiele lat i tak często słyszałem ten prawdziwy zimny ton, że od razu wyczułem w nim tą nieznaczną zmianę, którą próbował ukryć. Na pewno przede mną, ale też przed samym sobą. Pierwszy raz był czymś naprawdę poruszony.

Tak, jak zostało obiecane - osoba, która wygrała z Władcą, odebrała z jego osobistej zbrojowni broń. Okazał się nim być miecz, którego nikt nie mógł dzierżyć, nawet sam jego właściciel. Jedyny taki na świecie, niemiły w dotyku, o mroźnej aurze i zimny jak sam środek lodowca - Fang Xin.

Kiedy obaj wyszli, mój Pan, odprowadzając wzrokiem zwycięzcę, nie widzieć czemu, lekko się uśmiechał. Z tłumu wyłoniła się jakaś nowa osoba, kobieta i podeszła do niepozornego mężczyzny, kładąc mu dłoń na ramieniu. Kultywator od razu się zaśmiał, potarł skroń i wrócił do miejsca, gdzie nadal stał Hua Cheng i przyglądał mu się w zamyśleniu.

Tym razem to on wyciągał pierwszy dłoń.

- Naprawdę przepraszam, że zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Xie Lian. - Podali sobie dłonie, a mój Pan po raz kolejny tego dnia mnie zadziwił.

Przysunął się do twarzy mężczyzny i wyszeptał mu coś do ucha. Z każdą kolejną sekundą uśmiech na ustach Xie Liana powiększał się, aż w końcu zaśmiał się głośno.

- Dobrze, będę pamiętał - odparł i puścił jego dłoń. - Do zobaczenia w przyszłości, San Lang.

To był pierwszy raz kiedy poznałem Xie Liana, Yushi Huang oraz kiedy mój Pan został pokonany w tak niezwykłym pojedynku. a także pierwszy, kiedy mogłem zobaczyć u mojego Pana ludzkie i bardzo ciepłe emocje.

Oboje podróżnicy tamtego dnia odeszli z Miasta Duchów, ale w przyszłości wielokrotnie wracali, aż w końcu osiedlili się tu na stałe. Nigdy nie zdradzili szczegółów o swoim pochodzeniu oraz dlaczego oboje byli tak silni: ona w magii, on w walce, ale to między innymi dzięki nim Miasto Duchów nigdy nie upadło całkowicie.

*

- Yin Yu. - Wyrwała mnie z zamyślenia Yushi Huang, która siedziała naprzeciwko po drugiej stronie stołu i polewała właśnie do dużego kubka szkarłatny płyn z obitego i nieszczędzonego przez upływ czasu dzbana.

- Wiem, wiem... po prostu nie mogę się nadziwić, że znów tu mogę być, znów mogę z tobą swobodnie porozmawiać i napić się twojego wina. - Zaśmiałem się. - Choć po tylu set latach nie wiem, czy będzie zdatne go spożycia.

- Spróbujmy. - Uśmiechnęła się.

Wlałem do gardła stare wino. Było niesamowicie mocne, ale jego smak nie był najlepszy. Za cierpki, za kwaśny i za bardzo sfermentowany. Zaśmialiśmy się jednocześnie i przechyliliśmy kubki do dna.

- Już więcej nie zwlekajmy z piciem dobrych trunków - powiedziałem prosto z mostu.

- En - odparła w ogóle nieprzejęta moją uwagą. - Masz całkowitą rację. - To mówiąc, wyciągnęła zza pasa kolejny garniec, tym razem wyglądający na dość nowy.

- Ten sporządziłam dla Hua Chengzhu pięćdziesiąt lat temu. - Pokręciła słojem. - Wydaje się już zdatny do picia.

Bez dalszych słów podstawiłem bliżej mój kubek, który od razu napełniła. Zapach był mocno winogronowy, słodki, a sam napój w smaku jedwabisty, klarowny i od razu rozgrzewający wnętrze ciała.

- Niezwykłe - powiedziałem z szerokim uśmiechem. - Twoje wina są najlepsze na świecie. Musimy częściej zapraszać Demona Prastarego Lasu do Miasta Duchów.

- Sądzę, że z tym już nie będzie problemów. Prawda, Najwyższy Generale?

Odwróciłem się do drzwi i ujrzałem w nich Xie Liana. Widząc go w białych szatach, prawie z przyzwyczajenia chciałem upaść na kolana, ale w porę się powstrzymałem.

- Ha ha! Tak, to prawda. - Podszedł do Yushi Huang i zamknął ją w uścisku.

Ona odwdzięczyła mu się dokładnie tym samym, oplatając jego talię i przyciągając do siebie.

Co łączyło tę dwójkę? Jakie relacje i jaką wspólną przeszłość? Nigdy o tym nie mówili, ale to nie było zwyczajne przywiązanie. Wydawali się znać myśli tej drugiej osoby, a ich wzajemne zaufanie było niezaprzeczalnie wyjątkowe.

Puścili się i podszedł teraz do mnie. Wyciągnął dłoń, którą ująłem i spuściłem lekko głowę.

- Świetnie się spisałeś w ludzkim świecie, Yin Yu. Zawsze pilnowałeś, żebym wiódł swoje własne życie, ale chroniłeś mnie z boku. Zupełnie tak, jak cię o to poprosiłem. Dziękuję.

- Nie ma za co dziękować. Robiłem to, co do mnie należało - przyznałem zgodnie z prawdą.

Puścił mnie i powrócił do Najwyższej Kapłanki, siadając koło niej i uśmiechając się.

- Brakuje jeszcze naszego starego San Langa, abyśmy byli w komplecie - odezwał się wesoło. - Myślę, że minie jeszcze kilka lat zanim całkiem się przebudzi.

- Tak samo z tobą - zauważyła Yushi Huang.

- Dokładnie tak. Choć myślę, że w miarę upływu czasu dla mnie będzie to bardziej szokujące niż dla niego, ale... nie ma rzeczy, z którymi bym sobie nie poradził. - Zaśmiał się. 

Muszę przyznać, że brakowało mi jego beztroskiego śmiechu i tej pozytywnej energii, jaką wokół siebie roztaczał, ilekroć go widziałem. Nawet Hua Chengzhu dzięki niemu był w końcu szczęśliwy. Obaj byli ze sobą szczęśliwi.

- En. Od zawsze i na zawsze - dodała kapłanka. - Choć twój plan w większości się powiódł, to nie spodziewałam się, że powrót zajmie ci tyle czasu. Masz szczęście, że w końcu się zjawiłeś... jeszcze 100 może 200 lat, a sama bym przyszła po ciebie, nie zważając na twój brak pamięci i przerażenie o oczach.

- Tak, tego jednego nie przewidziałem, czasu. Ale warto było zaczekać...

- Ehm - wtrąciła się w słowo Xie Lianowi. - Nie chcę być niemiła, ale ty w świecie ludzi wiodłeś sobie wiele zwykłych żyć, nie pamiętając o tym, co tu się dzieje, a mnie zostawiłeś z rękami pełnymi roboty. Jak zwykle się ustawiłeś. - Jej głos, choć nadal spokojny, miał w sobie nutę matczynego karcenia i upomnienia.

- Yushi Huang! Przecież sama wiesz, że nie mogłem postąpić inaczej... - Często, widząc ich rozmowę, taką jak teraz, jeszcze bardziej zastanawiałem się, kim dla siebie byli. - Przepraszam za te wszystkie lata, kiedy sama musiałaś się z tym zmagać.

- Xie Lianie. - Westchnęła. - Wy faceci jesteście czasami tacy nieczuli... - rzekła z delikatnym smutkiem, wpatrując się z melancholią w czerwone wnętrze swojego kubka. - Czy wiesz, ile razy widziałam śmierć twojego kochanego Króla Duchów? Wiesz, ile razy składałam jego duszę na nowo, rysowałam ten piekielny skomplikowany szyk, mieszając nieokiełznaną energię twoją i twojego ukochanego? Nawet jak was tu nie było, to nadal musiałam walczyć z waszym chaosem, próbując z wami współgrać, ale zarówno jeden jak i drugi przez te tysiąc lat mi tego nie ułatwialiście.

- Ha, ha, przepraszam, naprawdę przepraszam, ale co mogłem innego zrobić? - Upił mały łyk wina, które polała mu kobieta, kiedy usiadł.

Popatrzyła na niego ostro, ale ostatecznie uśmiechnęła się ciepło.

- Wiem, wiem o tym dobrze. Tylko wy mogliście zrobić, co zrobiliście i tylko ja mogłam to ciągnąć, czekając na wasz powrót. Wiem... tylko chciałabym, abyś więcej nie wykorzystywał mojej dobroci, a co najważniejsze nerwów i następnym razem zajął się swoim miastem sam.

- Przecież to nasze miasto! - Położył obie dłonie na udach i uparcie patrzył w ostre niczym kolce róży źrenice kapłanki.

- Owszem, mieszkam tu, ale to miasto jest twoje i Hua Chengzhu. Mnie w to nie mieszaj.

Chciałem się zaśmiać, ale wiedziałem, że to sprowadzi na mnie burzowe spojrzenie zielonych oczu, dlatego się nie odzywałem. Znałem Yushi Huang bardzo długo i dobrze wiedziałem, że kocha to miasto tak samo jak dwójka Najwyższych. Wszystkich traktuje jak swoje dzieci i za każdego oddałaby życie, gdyby zaszła taka potrzeba. Ale to też prawda, że pozostawienie w jej rękach miasta na 1000 lat było ze strony Xie Liana dość wymagające i zajmujące. Choć nie moglibyśmy zrobić tego w żaden inny sposób, bo nikt inny, poza Najwyższą Kapłanką, nie mógłby dotrwać w sile i przy zdrowych zmysłach aż do dzisiejszego dnia.

1500 lat wcześniej w krążącej na terenie Miasta Duchów energii doszło do dużego zachwiania. W niezrozumiały do dziś dla nas sposób moc krążąca w mieszkańcach, powoli się wyczerpywała, wsysana do wnętrza ziemi, jakby sama matka natura chciała nas wszystkich zgładzić. Najprostszym rozwiązaniem było się przenieść w inne miejsce, ale wszyscy mieszkańcy powiedzieli, że to ich dom, że kochają Miasto Duchów i nie wyobrażają sobie, by je przenieść, nawet jeśli będzie kosztować ich to życie.

Hua Chengzhu nie chciał tego słuchać i już miał wywalić stąd wszystkich siłą i na nowo zbudować takie samo Miasto Duchów gdzie indziej, ale okazało się, że nic to nie da. Wszyscy, którzy tu żyli łączenie z nim czy ze mną, nawet jeśli oddalili się stąd na tysiące mil, to w dalszym ciągu powoli tracili swoją energię, a co z tym idzie życia.

Hua Chengzhu jako Władca państwa stwierdził, że nie będzie siedział z założonymi rękoma, czekając na śmierć swoją i tysiąca innych ludzi. Zebrał całą swoją moc, jaką posiadał i otoczył Miasto Duchów niewidzialną barierą. Przedtem jednak wymógł na osobie, którą kochał, że nie pójdzie w jego ślady, nie weźmie na barki odpowiedzialności za Jego miasto i Jego mieszkańców. Kłócili się długie godziny i dnie i Xie Lian obiecał mu to, dając swoje słowo.

I gdyby go dotrzymał, to nikt z nas nie byłby teraz żywy. Nawet jeśli mój Pan pozbyłby się całej swojej mocy, pociągając ze sobą prochy i duszę do ostatniego atomu, to niewidzialny wir, wysysający z nas życie, nie zatrzymałby się.

Xie Lian złamał swoje słowo z uśmiechem na ustach, choć pierwszy raz uśmiech ten był bardziej smutny niż wesoły. Zdołał zatrzymać rozpadającą się duszę Hua Chenga i zapieczętował resztkę jego mocy z połową duszy w E-Mingu. Aby nikt nie mógł go nigdy zabić do końca, nałożył na bułat specjalny znak z własnej krwi. Lecz jego magia nigdy nie była tak potężna jak Hua Chenga, więc niewiele więcej mógł zrobić dla niego w tamtym czasie. Od razu powiedział Yushi Huang, że w żadnym razie ma nie próbować robić tego, co Władca, bo tylko dzięki niej zdołają to jeszcze odkręcić.

Większość pozostałej mi energii łącznie z energią Xie Liana i małą cząstką Yushi Huang pozwoliła na ukrycie Miasta Duchów na 500 lat. W tym czasie z duchów pozostały tylko dusze, ale w dalszym ciągu nikt nie przestał istnieć całkowicie.

Pod koniec tego czasu odesłano mnie do świata ludzi. Z początku nie wiedziałem dlaczego, ale już po kilkunastu latach odkryłem, że nie byłem tam sam, bo tak jak ja trafił tu także Xie Lian. Bez żadnych mocy i bez wspomnień.

Dopiero później dowiedziałem się od Yushi Huang, że nasz wspólny plan wypalił. Miasto Duchów w końcu było bezpieczne, otoczone niekończącą się mieszanką mocy Hua Chenga i Xie Liana oraz szykiem wyrytym przez cały obszar miasta i wypełnionym krwią nieśmiertelnej istoty, którą był nikt inny a Najwyższy Generał.

Zarówno Hua Cheng jak i Xie Lian poświęcili się dla dobra wszystkich mieszkańców, którzy teraz mogli zacząć się odradzać jako ludzie. Xie Lianowi i Yushi Huang udało się też znaleźć sposób, aby wybudzić część duszy Hua Chenga z letargu, w jakim trwał od lat. Jednak był tylko niewielką częścią dawnego siebie, bez wspomnień i z bardzo słabym ciałem. Potrzeba było wielu lat i wiele jego kolejnych żyć, aby moc na powrót scaliła większą część jego duszy i Hua Cheng od nowa nauczył swoje ciało wchłaniać i zatrzymywać jej ogromne ilości.

Z opowiadań Yushi Huang wiedziałem, że choć od pierwszego życia był silny, to przyzwyczajanie duszy na nowo do radzenia sobie energią, która teraz obficie i stale wypełniała Miasto Duchów, nie było łatwe. Jedyne pocieszenie dawała świadomość, że z każdym kolejnym życiem Władca stawał się coraz silniejszy, a jego rdzeń coraz bardziej stabilny.

Razem z Yushi Huang wiedzieliśmy, że jeśli poczekamy odpowiednio długo, aby dusze obu mężczyzn nabrały mocy, to w końcu przyjdzie czas, gdzie wszystko wróci do normy, a oni wrócą do tego, kim byli. Główny klucz do przywrócenia Hua Chenga był w jego E-Mingu, a Xie Liana w Fang Xinie. Ruoye pozostał w Mieście Duchów, blisko lodowatego miecza, by razem z nim czekać na powrót ich wspólnego Pana.

Kto mógł przewidzieć, że uda im się spotkać i na nowo w sobie zakochać jeszcze przed odzyskaniem wszystkich mocy i wspomnień? Miasto miastem, ale odwieczne Reguły miały chyba działanie ponadczasowe. Pomogły im się zakochać w przeszłości, wspólnie uratować wiele istnień od zagłady i spotkać się ponownie nawet po setkach lat.

- Xie Lianie, powiesz w końcu, co zażądałeś od swojego Xiao Shena?- zapytała Yushi Huang.

- Miała być to niespodzianka, ale nie chciałbym, abyś pod moją nieobecność zepsuła to, co w końcu udało mi się osiągnąć po tylu bezowocnych latach z tym demonicznym uparciuchem. - Wzrok Yushi Huang zwęził się, ale generał wydawał się na to nie zwracać uwagi. - Od dziś ma choć raz dziennie pojawiać się w Mieście Duchów i spożyć z którymkolwiek z nas posiłek.

- ...

- ...

- No co tak na mnie patrzycie? Sami wiecie, że zawsze był samotny. A teraz, kiedy w naszym mieście zaczyna się robić wesoło, w końcu będzie miał z kim spędzać czas. Jeszcze zobaczycie, że przyniesie to same korzyści i twój syn - opatrzył teraz na mnie - znajdzie świetnego przyjaciela. Za parę lat pokona cię bez problemu, jeśli nie wrócisz do formy sprzed tych wszystkich stuleci. Zardzewiałeś.

- I kto to mówi... - odezwała się bez sił Yushi Huang.

- Racja. To już nie te lata, kiedy gałązką pokonałem naszego Władcę, ha, ha.

- Kiedy na ciebie teraz patrzę i słyszę twój śmiech, czuję, jakbyś nigdy stąd nie odszedł, a tylko wyszedł na spacer i zaraz wrócił.

- Też się za tobą stęskniłem, kapłanko. Jednak jeszcze na chwilę będę musiał wyjść i pozwolić poznać Xie Lianowi wszystkie pierwsze razy z San Langiem.

Trąciła go mocno łokciem pod żebra.

- Im starszy, tym bardziej niepoprawny. Na to nie ma lekarstwa.

- Ha, ha, a jeszcze przed chwilą mówiłaś, że za mną tęskniłaś, towarzyszko.

- Nie pochlebiaj sobie. Jesteś mi winien 1000 lat opieki nad Miastem Duchów i doprowadzenie go do obecnego stanu.

- Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć... - uśmiechnął się do niej i dotknął ramienia. - Będę wracał, bo kończy mi się czas, poza tym muszę jeszcze zamienić słówko z moim Królem Duchów.

Wstał i zaczął kierować się do drzwi.

- Jeśli mowa o waszych "pierwszych razach", to postaraj się nie nabałaganić - rzuciła za odchodzącym lodowate słowa. -  Już kiedyś musiałam wrzucić was w inny wymiar i naprawić zniszczenia, jakich dokonaliście.

- Ha, ha! - Xie Lian dotknął drzwi i zaczął się śmiać. - Pamiętam. To była jedna z naszych najlepszych walk, jaką razem stoczyliśmy. A kiedy tak teraz o tym mówisz, to faktycznie w pewnym momencie przestaliśmy zwracać uwagę na otoczenie...

- Wolałabym wyprzeć z pamięci scenę, w jakiej was po tym wszystkim zastałam, ale ten obraz jest tak żywy, że dobrze pamiętam go do dziś.

- Mmm. - Mężczyzna chyba nie wiedział, co powiedzieć, choć i ja dobrze pamiętałem doszczętne zrujnowanie pałacowych murów i komnat. - Ha, ha, trochę nas wtedy poniosło... i dziękuję, że po tym wszystkim dałaś nam odrobinę prywatności.

- Tym razem się opamiętajcie - rzekła zimno.

- Tym razem do niczego takiego nie dojdzie, bo San Lang nie jest jeszcze tamtym San Langiem.

- Mimo wszystko, wiem co do siebie czujecie.

- En. I dlatego nie mogę dopuścić, żeby poniosły mnie emocje. - Ścisnął mocniej metalowe obicie drzwi. - I tak jak cię prosiłem, nie wspominaj mu jeszcze o tym, że złamałem naszą obietnicę.

- Wiesz... nie zamartwiaj się tym. Zdaję sobie sprawę, jak ważne są dla ciebie słowa i zaufanie, ale znaliście się tyle lat, że Hua Chengzhu nie mógł nie przewidzieć, że będziesz chciał też coś zrobić. Ani ty ani on nie bylibyście sobą, gdybyście nie cenili tak wysoko waszych uczuć do siebie, ale także do niewinnych istnień. Miłość waszej dwójki pozwoliła, byśmy dziś jeszcze raz spotkali się tu wszyscy i tak jak sobie to wymarzyłeś, aby było więcej osób mogących zdjąć z barków Najwyższego ciężar odpowiedzialności za całe Miasto Duchów. 

Xie Lian nic już nie odpowiedział. Wychodząc, odwrócił jeszcze do nas głowę i zaśmiał się.

- Do zobaczenia wkrótce! - krzyknął i zamknął za sobą drzwi.

Dawniej, długo nie wiedziałem dlaczego mój Pan i Xie Lian musieli zostać rozdzieleni. Rozumiałem, że z Yushi Huang podzieliliśmy się obowiązkiem opieki nad Najwyższymi, którzy bez nas byli prawie bezbronni, ale co miało na celu sprowadzenie Najwyższego Generała do świata ludzi?

Dowiedziałem się tego wiele lat później.

Kiedy Xie Lian wypełniał swoją krwią ogromny szyk ochronnej bariery w Mieście Duchów, w ostatniej kropli umieścił wszystkie swoje uczucia. Nie chciał nic pamiętać, kiedy nie mógł być z Hua Chengiem i dlatego odseparował się od Miasta Duchów i od wszelkich swoich mocy zamkniętych w Fang Xinie do czasu, aż sytuacja w Mieście Duchów powróci do stanu początkowego,

Władca miał odzyskać wszystkie moce i wtedy przyjść po niego. Nie przewidział tylko, że uda im się spotkać lata wcześniej i dzięki swojej miłości oraz w jakimś stopniu dzięki Regule, która pomagała poznać swoją drugą połowę serca, szybciej uda im się też odzyskać moce. Reguła, ich spotkanie w świecie ludzi, a nawet Qi Rong, który chciał się zeswatać z Demonem Prastarego Lasu - wszystko to pomogło w szybszym przybyciu do Miasta Duchów. Próba ratowania przez Xie Liana jego ukochanego Króla Duchów przyzwała Fang Xina, który z kolei przywrócił na jakiś czas pamięć Generałowi i część jego mocy. A ich ponowne uczucia do siebie pozwoliły, aby tatuaż, zrobiony wkrótce po ich pierwszym spotkaniu, ponownie w całości pojawił się na przedramieniu Hua Chenga. Jako znak ich miłości i całkowitego zaufania.

Tymczasowo, ale te drobne rzeczy wystarczyły, by pchnięta machina wydarzeń i skutków nie zatrzymała się.

Dzięki takiemu zrządzeniu losu, mogłem już teraz cieszyć się z powrotu do mojego kochanego miasta i do Yushi Huang, którą naprawdę lubiłem w jakiś szczególny sposób. Muszę przyznać, że poza moim Panem i Xie Lianem, jej brakowało mi najbardziej.

Podniosłem do ust kubek z winem, ona zrobiła to samo i oboje głośno powiedzieliśmy:

- Za miłość Najwyższych i za nasze ponowne spotkanie - stuknęliśmy się i wypiliśmy za toast.

Teraz nareszcie wszystko będzie dobrze.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro