Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sequel ~ Ostatni deszczowy dzień ~ (1/2)

POV Xie Lian

Czas mijał niepostrzeżenie. Godziny, dni, tygodnie. Wszystko było jak dawniej, kiedy nie poznałem San Langa. Pobudka, bieg na autobus do pracy, pomoc ludziom. Potem jakaś szybka przekąska i pomoc w schronisku dla zwierząt oraz wydawanie posiłków dla ludzi, którym z różnych powodów nie wiodło się w życiu. Cały dzień wypełniały mi obowiązki, a gdy w końcu przychodziłem do domu, zawsze witał mnie w nim San Lang. To była jedyna zmiana. Ta radosna, na którą czekałem cały dzień.

Przekraczałem próg mojego mieszkanka, a sam król mistycznego Miasta Duchów witał mnie z uśmiechem i kolacją na stole, którą przynosił ze swojego pałacu. W chłodniejsze dni, pomagał mi zdjąć kurtkę i często jak księżniczkę prowadził za rękę do stołu. Siadaliśmy na poduszkach, jedliśmy i wzajemnie opowiadaliśmy sobie, jak minął nam dzień. Potem zawsze pomagał mi myć naczynia, chociaż za każdym razem prosiłem, żeby tego nie robił. Ale co ja mogłem zrobić? Jak się na coś uparł, to nie odpuszczał.

Następnie czekał, aż się wykąpię i w tym czasie szykował łóżko. Nam, gdyż zawsze zostawał na noc. Niedziele miałem wolne, więc razem przenosiliśmy się do Miasta Duchów i tam wspólnie z moimi znajomymi opowiadaliśmy sobie różne historie, wymienialiśmy się spostrzeżeniami i najzwyczajniej w świecie śmialiśmy się z małych rzeczy, jak na przykład kolejna kłótnia Mu Qinga i Feng Xina lub zaciekła walka Shena z Quan Yizhenem. Jak przypuszczałem, obaj bardzo szybko się zaprzyjaźnili. Choć Shen nazywał chłopaka partnerem do treningów, to ewidentnie była to przyjaźń. Tak mijał nam cały dzień, po którym znów wracałem do rzeczywistości.

Ta rutyna trwała jakiś czas, ale coś się w końcu zmieniło. Od półtora tygodnia San Lang zachowywał się trochę inaczej. Wcześniej często się całowaliśmy i czule obejmowaliśmy, co zazwyczaj on inicjował, ale jakieś 10 dni temu pojawiła się między nami bariera. Ja nadal pragnąłem jego bliskości i nadal nie przestawałem traktować naszą relację romantycznie, ale San Lang pierwszy odsuwał się ode mnie ze słowami, że na pewno znów miałem ciężki dzień i jestem zmęczony. To prawda, że czasami się nie wysypiałem, ale zawsze jak spałem w jego ramionach, to nawet jeśli były to 3-4 godziny snu, to budziłem się wypoczęty.

Zauważyłem, że odkąd pierwszy raz przekroczyłem bramę Miasta Duchów, to moje ciało się zmieniało. Zaczynałem odczuwać krążącą tam energię, która wypełniała mnie i dodawała sił. Byłem odrobinę szybszy, bardziej spostrzegawczy, a moje ciało lepiej reagowało na bodźce i przez to już nie wywracałem się tak często jak wcześniej. Może było to szczęście, które dawało mi bycie z chłopakiem w zawsze szkarłatnych szatach, ale ja stawiałem, że jednak to ze mną coś się działo. Zmieniałem się. Nabierałem mocy. Również podczas snu.

Często nad ranem przed przebudzeniem się, wyraźnie czułem jak moje ciało wypełnia ciepło. San Lang nie był przy mnie zimny, ale nie był też tak ciepły jak ludzie. Dlatego podejrzewałem, że każdej nocy dzielił się ze mną swoją energią. Nie zapytałem go o to, bo ilekroć widział, że się budzę, to uczucie gorąca znikało. Nie chciał, abym się o tym dowiedział, a ja nie przyznawałem się, że mam tego świadomość. Zwłaszcza od tych kilku dni nie chciałem poruszać tematu, bo widziałem, że coś jest nie tak i jego myśli zaprząta jakiś problem, którym nie chce się ze mną podzielić. 

O to zapytałem go raz, ale zbył mnie śmiechem, przytuleniem i słowami, że ostatnią rzeczą jaką chce, to być dla mnie problemem, przez który nie mogę się wyspać. Od razu odparłem, że to nieprawda, ale nie słuchał. Mówiłem: "To nic że nie będę spał 7 czy 8 godzin, chcę naszej bliskości", ale nie mogłem do niego dotrzeć i przebić się przez upartość.

Uśmiechał się wtedy i zapewniał mnie, że osobiście dopilnuje, żeby nikt i nic nie przeszkadzało mi we śnie, po czym zamykał mnie w żelaznym uścisku na materacu. Jak się spodziewał, usypiałem prawie od razu, ale i tak wolałbym porozmawiać z nim i pośmiać się jak dawniej, niż spać, zwłaszcza, że on snu nie potrzebował wcale.

Pomyślałem, że ta sytuacja musi się w końcu zmienić, że coś mi powie, ale czekałem, a wszystko było takie samo. Tęskniłem za tym San Langiem, którego poznałem, a namiętność wylewała się, ilekroć na mnie patrzył, jakby nie widział świata poza mną, jakby siłą trzymał ręce przy sobie, żeby mnie nie dotknąć, a jego oczy zawsze mówiły "pragnę cię". Teraz trzymał mnie za rękę, przytulał do klatki piersiowej w nocy, ale nie był taki jak wcześniej. Wstrzymywał się, a ja nie mogłem pojąć, dlaczego to robi. Dobrze znał uczucie, jakim go darzyłem i wiedział, że mu ufam. O cokolwiek by mnie nie poprosił, cokolwiek by ode mnie chciał, to bym mu to dał.

Dlaczego więc nie chciał mnie?

Tego szczególnego popołudnia wróciłem wcześniej do domu.

Załatwiłem swoje sprawy, które zaplanowałem na ten dzień i postanowiłem, że wyjątkowo w środku tygodnia będę w domu pierwszy i przyszykuję dla nas kolację. Byłem pewien, że będzie gorsza od dań przyrządzonych przez jego kucharzy, ale tak jak powiedziała mi Yushi Huang – pragnąłem dotrzeć do nieruchomego serca San Langa poprzez posiłek, którym wyrażę całą moją miłość do niego i włożę ją w przyszykowanie tego dania.

Tego popołudnia lał deszcz. Jak dawno nie padało. Znów nie miałem parasola ani kurtki i przemokłem do cna.

I tego samego popołudnia uciekł mi autobus, a kiedy byłem już niedaleko mieszkania, to jakiś przechodzień wszedł na mnie i całe zakupy zawierające produkty na kolację rozsypały się na ulicę i zginęły przejechane przez sznur samochodów. Nie było nawet co zbierać.

Popatrzyłem w niebo i zaśmiałem się.

Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do mojego nieszczęścia.

Tego pamiętnego popołudnia czułem klucie w sercu, jakbym naprawdę uwierzył w to, że będzie w końcu dobrze. Że pojawienie się San Langa w moim życiu zmieni wszystko na lepsze. Zmieniło i to bardzo. Byłem szczęśliwszy... tylko nie w tym momencie.

Z pustymi rękami wróciłem do domu. Zszedłem po ciemnych betonowych schodach do piwnicy, zostawiając ślady wody z moich butów i cieknących ubrań. Stanąłem przed drzwiami i nagle nie miałem ochoty naciskać klamki. Wiedziałem, że czeka tam na mnie tylko ciemność, wilgoć, cisza i mój własny cień.

Oparłem czoło o solidne drewno, jedyne w tej części kamienicy i głośno westchnąłem. Z moich włosów kapało. Po twarzy lały się strumienie, prawie jakbym płakał. Czułem chłód na całym ciele i przeszło mi przez myśl, jakby to cudownie było teraz otulić się ramionami chłopaka, którego kochałem. Nie obchodziło mnie, że nie był żywy, że jego ciało nie dawało ciepła, że nie ogrzałby mnie. Widziałem, że sama jego obecność byłaby kojąca i szybko powróciłby mi dobry nastrój.

Obecnie czułem się tylko coraz gorzej.

W końcu otworzyłem drzwi. Przekroczyłem próg i nacisnąłem klamkę wewnątrz pomieszczenia. Oczywiście, było tu całkiem ciemno.

W sumie to dobrze. Nie miałem teraz ochoty nic oglądać. Mogłem spokojnie z zamkniętymi oczami zdjąć buty i wejść do głównego pokoju. Znałem tu wszystko na pamięć i czy miałbym nad sobą dającą słabe światło żarówkę, czy nie, to i tak zrobiłbym to samo.

Doszedłem do środka, zatrzymując się idealnie przy stole. Podniosłem go i przesunąłem w róg pomieszczenia, robiąc sobie miejsce. Położyłem się na plecach na podłodze i spojrzałem w czarną przestrzeń.

Nie chciałem teraz robić nic innego. Leżenie było wystarczające.

Moje stopy, nogi, koszulka, a nawet bielizna były kompletnie przemoczone. Na ramionach czułem gęsią skórkę, ale czy nie było to przyjemniejsze od uczucia niczego? Coś czułem, choć było to dokuczliwe i trochę bolesne, to wyjątkowo jak na mnie, chyba pierwszy raz w życiu postanowiłem tak trwać. Starałem się niczego nie rozpamiętywać. Wyprać mój mózg z każdej pojedynczej myśli i jak to mówi młodzież w dzisiejszych czasach "zresetować się".

Moim ciałem wstrząsnął dreszcz i niechętnie przekręciłem się na bok, zwijając w kulkę. Nie było mi przez to cieplej, ale było odrobinę lepiej. Patrzyłem na moją dłoń, której w tej ciemności widziałem tylko niewielki zarys, choć mogłem to sobie też sam wyobrazić. Pamiętałem jak miło było złączyć moje palce z tymi drugimi, chłodnymi. Wiedziałem wtedy jak ważny jestem dla niego, choć przecież był to tak mało znaczący gest.

Dla mnie był ważny. Nasze złączone dłonie.

Jeśli któryś z moich przyjaciół byłby jeszcze w świecie ludzi, to może czułbym się inaczej. Poszedłbym do knajpki, w której pracował Quan Yizhen albo zadzwoniłbym pośmiać się z mojego nieszczęścia z Feng Xinem lub ostatecznie porozmawiałbym z Yin Yu, pytając choćby o nowe przypadki rozbojów w naszym mieście. Nie byłem tym specjalnie zainteresowany, ale mógłbym przynajmniej z nim o czymś porozmawiać. Jednak wszyscy byli teraz w Mieście Duchów. A ja zostałem tu kompletnie sam. Bez nich i bez ich uśmiechów.

Nawet Ruoye wyjątkowo od kilku dni był z Shenem. Kiedy spotkaliśmy się w niedzielę, to demon powiedział, że odbędzie podróż do miejsca, skąd pochodził dawny pan Ruoye. Od razu więc zaproponowałem, żeby zabrał też magiczną wstęgę, bo na pewno sprawi jej tym radość. Ruoye nie chciał mnie puścić, ale poprosiłem, żeby był grzeczny i że spotkamy się w przyszłym tygodniu. 

Gdybym tylko wiedział, że i jego w tym momencie tak mi zabraknie, to może przemyślałbym moje słowa dwukrotnie. Ale nie żałowałem, że spędzi trochę czasu z Shenem. Moje życie było tak zwyczajne i rutynowe, że na pewno już dawno się nim znudził.

Zaśmiałem się smutno, bo nigdy nie podejrzewałbym siebie o bycie takim słabym, żałosnym i jak bardzo polegałem na innych. Od zawsze byłem sam, ale jakbym miał porównać siebie z przeszłości, a siebie teraz, to naprawdę byłem sam. Niezaprzeczalnie już nic mnie tu nie trzymało. Nic poza pracą i codziennymi obowiązkami, ale na pewno nie żadna osoba.

Dlaczego ciągle się wahałem? Dlaczego nie powiedziałem dotąd San Langowi, że chciałbym zamieszkać w Mieście Duchów? Czy to dlatego, że obiecał mi, iż gdziekolwiek będę, to on zawsze będzie przy mnie? Czy poszedłem na łatwiznę, nie prosząc go o przyjęcie mnie pod swój dach? Czy za każdym razem musiałem sobie powtarzać, że nie chcę być dla niego problemem, że nie chcę, by musiał się mną opiekować, bo wiedziałem, że jak będę przy nim, to poświęci mi więcej czasu niż swoim obowiązkom i swoim ludziom?

Było w tym trochę prawdy, bo tak właśnie uważałem. Ale z drugiej strony ciągle mi powtarzał, że to ja jestem dla niego najważniejszy i nigdy nie postawi niczego i nikogo innego wyżej, nikogo nie będzie tak wielbił, tak kochał i chronił w pierwszej kolejności.

Czy... ja tego nie chciałem? Trwać przy jego boku?

Znałem odpowiedź, ale nadal nie chciała ona przejść przez moje gardło.

Choć moje mieszkanie było w piwnicy i żadne dźwięki zazwyczaj do niego nie dochodziły, to bywały takie dni jak ten, takie burze jak ta dzisiejsza, kiedy docierał tu odgłos deszczu. Miarowy, spokojny, zimny i mokry odgłos, świadczący o tym, że poza moimi czterema ścianami jest jeszcze życie, że coś się dzieje. Ale w takie dni jak ten, zwłaszcza dziś, nie chciałem tego słuchać. Duże gęste krople uderzające o chodniki, o budynki, samochody, okna i parasolki nie były tym, co chciałem słyszeć, bo przez to jeszcze bardziej czułem się samotny.

Jestem taki patetyczny. Dorosły facet, a użala się nad sobą, że nie może z nikim porozmawiać. Jak ja dotychczas żyłem, myśląc, że jestem samowystarczalny?

Znów się krzywo uśmiechnąłem na mój słaby żart.

Nie miałem ochoty ruszać się z podłogi. Już i tak była mokra i ja byłem mokry, więc co mi za różnica, czy będę tu leżał jeszcze godzinę czy dwie. Jednak jeśli nie opanuję tych drgawek i tego przeszywającego zimna, to w końcu się rozchoruję, a co za tym idzie, sprawię innym tylko więcej problemu.

Objąłem się ramionami, by trochę uspokoić ciało i dopiero uderzyło mnie, jak lodowaty byłem. Moja dłoń na nagim ramieniu była nawet zimniejsza niż dłoń San Langa. O wiele zimniejsza, niemiła i odpychająca. Palce Króla Duchów, choć bez przepływającej krwi, miały w sobie niewidoczny żar, dlatego zawsze kiedy mnie dotykał, to odczuwałem błogość, nigdy dyskomfort.

Zapragnąłem go. Jego obecności, jego uśmiechu, delikatnego dotyku, jego ramion i oddechu na mojej szyi. Zapragnąłem, by znalazł się tu przy mnie, objął i przyciągnął do swojej piersi, by dał mi odetchnąć głęboko, napawając się zapachem jego ciała. Tak bardzo pragnąłem usłyszeć, gdy wypowie słowo: Gege. Te kilka liter, z których formował słowo przyprawiające mnie o szybsze bicie serca i które zawsze wypowiadał z taką czułością, że już od tego robiło mi się ciepło.

Należę do niego. Niezaprzeczalnie i całkowicie.

"Należę do San Langa".

Dlaczego nigdy dotąd o tym nie pomyślałem?

"Należę do San Langa".

Dlaczego nie potrafiłem przemóc się wcześniej, żeby pomyśleć o tych pięknych słowach?

"Należę do San Langa".

Dlaczego tak długo zajęło mi zrozumienie tego hasła?

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich wysoka postać. Od razu zapaliła światło i choć przymrużyłem powieki od nagłej jasności, to nasze oczy momentalnie się spotkały. W pierwszej chwili miał uśmiech na twarzy, ale jak mnie zobaczył, od razu starł go w proch.

- Gege? - Usłyszałem aksamitny głos San Langa, przez który przebijała niepewność.

Ale powiedział to. Gege. I świat znów nabrał swoich barw.

Znalazł się przy mnie szybciej, niż zdążyłem o tym pomyśleć. Delikatnie, jakbym był ofiarą wypadku, dotknął moich ramion. Jego wzrok wyrażał całkowite niezrozumienie co się dzieje. Ile tam było obawy, ile rozmaitych uczuć, ile smutku.

- Gege, dlaczego tu leżysz? - Głos mu lekko drżał. Nie mógł nad nim całkiem zapanować. Mój San Lang. - Gege, co się stało? Powiedz coś.

Spoglądał na mnie, jakbym miał zaraz umrzeć. Nie mogłem dalej na to patrzeć. Nie chciałem, żeby się o mnie martwił. Byłem taki szczęśliwy, że był tu teraz przy mnie. Bo jak on tu był, to wszystko będzie dobrze.

Złapałem dygoczącą z zimna dłonią za jego szatę i uniosłem się. Od razu objął mnie i przyciągnął bliżej siebie.

- D-dziękuję San Lang, że przyszedłeś - powiedziałem, starając się z całych sił mówić składnie. Zimno już doszło głęboko do moich kości i nawet zęby teraz uderzały o siebie, utrudniając wysłowienie się.

- Gege mnie tu sprowadził. Pierwszy raz użył mojego hasła... - mówił cicho. - Byłem taki szczęśliwy. Ale co się stało? Jesteś cały mokry, przemarznięty, dygoczesz i leżysz na podłodze. Co się stało, Gege?

- C-cieszę się, że jesteś. - Mówiąc to, jeszcze bardziej wtuliłem się w niego.

- Ja też się cieszę Gege, że mogę cię zobaczyć, ale naprawdę... nie możesz tak leżeć. Musisz się szybko przebrać, rozgrzać się, wypić coś ciepłego! I powiedzieć mi, co się stało - prosił.

Dlaczego zawsze tak się o mnie martwisz? Przecież poza zimnem nic mi nie jest. A teraz, kiedy jesteś obok, w końcu odczuwam ulgę. Jakby twoje ciało było najbezpieczniejszym i najprzyjemniejszym miejscem na całym świecie.

Chyba widział, że na nic mu nie odpowiem, bo przestał pytać. Złapał mnie chwytem na pannę młodą i podniósł z ziemi. Oparłem skroń o ten znany mi bark i przyłożyłem dłoń do twardej, napiętej piersi. Zamknąłem oczy.

Zrobiliśmy ledwo kilka kroków, gdy zatrzymaliśmy się i czułem, jak próbuje postawić mnie na ziemię.

- Gege, musisz stanąć - poinformował mnie miękkim głosem.

- Yhm – odparłem, choć wcale nie miałem ochoty odrywać się od niego.

Postawiłem stopy, niepewnie zapierając się o zimną ścianę mojej łazienki. San Lang stał przede mną i gdyby mnie nie podtrzymywał, to chyba bym się osunął. Moje nogi drżały jak reszta ciała i zupełnie nie rozumiałem, co chce, żebym zrobił. Widziałem jak jego źrenice się rozszerzają i jak zaciska zęby.

Starając się nie patrzeć mi w oczy, powiedział:

- Musisz ściągnąć mokre ubrania.

Nie rozumiałem, co do mnie mówi. Po co miałem się rozbierać?

Jakby czytając mi w myślach, dodał:

- Weź gorący prysznic. Proszę, Gege. Jesteś lodowaty.

- To mnie przytul - odparłem szybko, zanim mój mózg pozbierał się na tyle, by przywrócić zdolności logicznego myślenia, a nie działać sercem i uczuciami, którymi teraz byłem wypełniony.

- Gege, proszę...

- Nie potrzebuję nic innego niż twojego dotyku.

Dlaczego nie możesz tego zrozumieć? Wszystko, czego pragnę, to ty!

- Nie możesz! - powiedział głośno. - Nie możesz... bo ja nie jestem w stanie cię ogrzać.

Złapałem jedną dłonią mocniej za czerwony, miękki materiał i patrząc mu prosto w oczy, rzekłem pewnie:

- Nic innego mnie tak szybko nie ogrzeje, jak twoje uczucia i twoje ciało.

Patrzył na mnie, jakby mnie nie poznawał, jakby za moimi słowami krył się żart albo utracił zmysły. Widziałem jak mi się przygląda i myśli, co zrobić. Znów zadrżałem i to przesądziło o jego kolejnym ruchu.

Bardzo ostrożnie ujął moją pięść na swojej wierzchniej szacie i rozchylił zaciśnięte palce.

- Przepraszam - wyszeptał i zrobił krok w moją stronę.

Złapał za dół mojej koszulki i nie przestając patrzeć mi w oczy ściągnął ją przez moją głowę. Potem ukląkł i poprosił jeszcze ciszej.

- Oprzyj się o mnie.

Nie pytałem, po co, ale spełniłem jego prośbę. Nie spuszczał ze mnie wzroku, kiedy po kolei zdejmował mi skarpetki, odpinał pasek, rozsuwał zamek i odpinał pojedynczy guzik w spodniach, które po chwili mi zdjął. Nawet jak zsuwał ostatni skrawek materiału, który zakrywał moje ciało, to nie przestał patrzeć na mnie, a ja nie przestałem trzymać jego ramion i odwzajemniać tego spojrzenia.

W końcu podniósł się i stanął koło mnie. Ręką sięgnął do prysznica i włączył wodę. Sprawdził, czy na pewno leci ciepła, a potem wyswobodził się spod moich dłoni i pomógł stanąć pod gorącym strumieniem.

Chciał się wycofać, pozostawiając mnie samego, ale w ostatniej chwili złapałem go za nadgarstek.

- Nie odchodź - poprosiłem.

Nadal poza moimi oczami, nie patrzył na resztę całkiem nagiego ciała. Chyba chciał zrobić wszystko, bym nawet przez chwilę nie poczuł się skrępowany, choć już samo rozebranie mnie musiało być trudne.

- Nigdzie nie pójdę - odparł z lekkim uśmiechem. - Poczekam za drzwiami.

- Nie odchodź - powtórzyłem i mocniej go ścisnąłem.

Woda z prysznica lała się po moim ciele i głowie. Zalewała mi oczy, więc nie widziałem dokładnie, jaką miał teraz minę, ale został. Obrócił tylko głowę na boczną ścianę. Nic nie powiedział i nic więcej nie zrobił, poza staniem w całkowitym milczeniu.

Zakręciłem wodę już po kilku minutach. Szybciej niż powinienem. Było mi odrobinę cieplej, ale moja skóra nadal była zimna i drżenie nie ustawało. Ale nie chciałem, żeby ta niezręczność między nami trwała w nieskończoność.

Miałem już się odezwać, ale San Lang bez słowa nakrył mnie ręcznikiem. Zaczął wycierać moją głowę i moje ciało, pomijając te strefy, które nawzajem poznaliśmy u siebie tylko przez dotyk dłońmi.

Gdy skończył, ze słowami, że pójdzie po ubrania dla mnie, odwrócił się do drzwi, ale stanowczo go zatrzymałem. Poczekałem, aż ponownie spojrzy mi w oczy i dopiero wtedy wyrzuciłem z siebie tłumione od dawna słowa.

- San Lang, zabierz mnie do siebie.

Oczy mu się rozszerzyły, jakbym mówił w zupełnie obcym języku. Może i tak było. Stałem przed nim całkiem nagi i prosiłem... no właśnie, o co dokładnie go prosiłem?

Co ten chłopak mógł sobie teraz pomyśleć?

Patrzył na mnie. Przeskakując jedynie z moich oczu na usta, z ust na nos i znów na oczy. Zacisnął zęby, a kiedy uspokoił swoje napięte ciało, zauważyłem, że poluźnia swój srebrny pas i wysuwa z niego dolną część swojej szaty. Następnie zdjął ją i szczelnie mnie opatulił. Była trochę za długa i za szeroka, ale suchy materiał, zwłaszcza pachnący zewsząd San Langiem, bym czymś, co od razu zaczęło mnie ogrzewać i to od wnętrza ciała.

- Nie zostawiaj mnie samego - poprosiłem, kiedy chciał cofnąć dłoń.

Jednak on uśmiechnął się troszkę bardziej radośnie i już bliżej mu było do swojego zwyczajnego uśmiechu, którym zawsze mnie obdarowywał. Mimo moich próśb, wyswobodził się, lecz nie odszedł, a ponownie wziął mnie na ręce.

W jego dłoni coś zastukało i otworzył drzwi łazienki, za którymi przywitała nas jego sypialnia. Choć był królem, w jego pokoju nie było przepychu, poza wszechobecna czerwienią i ogromnym łożem.

Zamknął drzwi i zamiast postawić mnie lub położyć na swojej pościeli i okryć kołdrą, to obrócił się i ponownie otworzył drzwi. Tym razem były to drzwi do jego łazienki. Zrobił ruch ręką i naraz zewsząd zaczęły zapalać się świece. Byłem tym oczarowany. Nieczęsto miałem przyjemność oglądać jak używa przy mnie magii, prócz teleportacji lub tworzenia srebrnych motyli.

Zbliżyliśmy się wanny i przekręcił kurek z ciepłą wodą. Usiadł na jej skraju, nadal ze mną na rękach i odezwał się:

- Oj Gege, Gege. Co ja z tobą mam. - Mocniej mnie przytulił. - Nie wiem, co się dzisiaj stało, ale na pewno musiało to być coś przygnębiającego, że tak się teraz zachowujesz. - Ucałował moją skroń. - Nie martw się. Nie zostawię cię, ale dopilnuję, żebyś w końcu się rozgrzał.

Przyłożył czoło do mojego. Prawie w ogóle nie odczuwałem różnicy temperatur naszych ciał. Jakbyśmy byli tacy sami. Zamknąłem oczy i czując siłę jego ramion, otoczony kwiatowym zapachem jego ciała i z odgłosem nalewającej się do wanny wody, usnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro