Rozdział 7
POV Hua Cheng
Po pół godzinie leżenia i starania się nie myśleć w dwuznaczny sposób o człowieku, którego trzymałem w nie mniej dwuznacznych objęciach, dostałem krótką wiadomość, wzywającą mnie do stawienia się w ustalone awaryjne miejsce. To musiało być coś naprawdę pilnego, jeśli ktoś używał naszej łączności alarmowej, bo mieli do niej dostęp tylko ludzie, którym najbardziej ufałem.
Delikatnie, próbując nie obudzić śpiącego, wypuściłem go i ułożyłem na jedynej podusze jaką miał. Wyszedłem spod kołdry i okryłem nią dokładnie leżące ciepłe męskie ciało.
Do drzwi miałem kilka kroków, a kiedy dotykałem klamki, już byłem przebrany w moje oficjalne ubranie: długą czerwoną szatę, jeszcze bardziej szkarłatną i majestatyczną, niż nosiłem na co dzień. Wszelkiego rodzaju zakończenia na niej oraz buty były idealnie czarne, lecz na butach zawieszono dodatkowo srebrne łańcuszki z również srebrnymi motylami. Każdy mój krok wywoływał ich drżenie i ten kto mnie znał, słyszał, że nadchodzę. Na przedramionach miałem srebrne karwasze z wygrawerowanymi liśćmi klonu, motylami oraz dzikimi bestiami, na szyi ozdobę z motylem.
Jednak tym, co mnie najbardziej wyróżniało i nie pozwalało pomylić z nikim innym, to czarna przepaska na prawym oku, rozpuszczone długie włosy z małym warkoczykiem zakończonym perłowym koralikiem i mój nieodłączny bułat, zwisający luźno ze srebrnego pasa przy lewym udzie – E-Ming. Kto go poznał, nigdy nie zapomniał mocy i kunsztu jego wykonania – był jedyny w swoim rodzaju, z umieszczonym zaraz pod rękojeścią na wpół otwartym czerwonym okiem. Chodziły o nim pogłoski, że jeśli ktokolwiek zobaczy to oko całkowicie otwarte, to na pewno jest już trupem lub za chwilę nim będzie. Nigdy nie zdementowałem tych pogłosek.
W dłoni podrzuciłem 2 kostki do gry z sześcioma ściankami oraz wyżłobionymi na nich oczkami – od 1 do 6 i zaraz po tym otworzyłem drzwi. Przekroczyłem próg i znalazłem się w kolejnym pomieszczeniu.
Dwójka moich najwierniejszych i najlojalniejszych adiutantów z opuszczoną głową klęczała przede mną na jednym kolanie. Mężczyzna i kobieta.
- Powstańcie - przemówiłem mocnym i pewnym siebie głosem. - Co się dzieje?
- Mój Panie - odezwał się mężczyzna, podnosząc głowę i wstając. Był odziany w czarną szatę, równie czarną pelerynę i całą resztę stroju. Długie ciemne włosy spiął wysoko na głowie w koński ogon. Przy boku zwisała mu w pochwie szabla. - Proszę o wybaczenie, że cię wezwaliśmy, ale sprawa jest nadzwyczaj pilna.
- Mów.
Kobieta nadal stała cicho, nie patrząc mi w oczy. Była to najwyższa kapłanka z mojego królestwa, która kilka godzin temu przybyła ze mną do tego miasta.
- Qi Rong, Zielone Światło Przemierzające Noc wdarł się na teren Czarnych Wód. Nie wiemy jak się tam dostał, ale był widziany jak swobodnie poruszał się po wyspie Króla Mórz i nikt go nie atakował. Zachowywał się tam bardzo arogancko.
- Och? - Uniosłem brwi. - Odważył się na to?
- Tak, Panie. Podobno zawarł przymierze z Demonem z Prastarego Lasu*.
(Demon Prastarego Lasu* - postać wymyślona, nie występuje w oryginalnej nowelce)
To było niepokojące. Sam Qi Rong nie był zbyt silny. Problematyczny - owszem, wulgarny i uciążliwy jak karaluch, ale nic poza tym. Jednak Prastary Las, a raczej zajmujący ten teren Demon, był przeciwnikiem, którego nie można było lekceważyć. Jeśli obaj połączyli siły i zaatakowali Władcę Mórz - Czarną Wodę He Xuana, to muszą być pewni swoich umiejętności i tego, że wygrają z nim.
- Gdzie He Xuan został zaatakowany? Na swojej wyspie?
- Nie, Najwyższy Królu - odezwała się w końcu kobieta i uniosła lekko głowę.
Spojrzałem na nią i podszedłem powolnym krokiem, tak że staliśmy teraz metr od siebie. Jej ubiór diametralnie różnił się od mężczyzny. Wierzchnia szata była błękitna z najwyższej jakości materiału, którego kolor w świetle słońca mienił się jak ocean. Pod spodem ubrała złotą szatę z błękitnymi zdobieniami, które idealnie łączyły się z resztą jej garderoby. We włosy wpleciony miała złoty ornament z niebieskimi jak letnie bezchmurne niebo delikatnymi ozdobami. Wyglądała pięknie, choć na co dzień nie lubiła takiego przepychu i ubierała się raczej skromnie.
Jeśli przywitała mnie w takim stroju, to sprawa musiała być najwyższej wagi.
- Czarną Wodę Zatapiającą Statki zaatakowano w tym świecie. Niespełna 700 mil stąd - dodała.
700 mil? - zastanowiłem się nad tym dystansem.
- Czyżby He Xuan w ogóle się nie bronił? To wszakże tylko marne 700 mil. Jeśli ktoś by go napadł, to jestem pewien, że wszyscy w promieniu setek kilometrów odczuliby tego skutki. On nie jest osobą, która daje się łatwo podejść, więc powiedz mi, Najwyższa Kapłanko Yushi Huang, co się takiego stało?
- Przypuszczamy, że poszedł z nimi dobrowolnie.
Yushi Huang znów spuściła głowę, a ja dotknąłem jej skroni opuszkami dwóch palców - wskazującym i środkowym. To o czym myślała, pojawiło się przed moimi oczami, jakbym oglądał film.
Nagle głos mojego generała w czarnych szatach przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Panie, właśnie otrzymałem wiadomość. - Spojrzałem na niego. - Qi Ronga widziano w tym mieście. Razem z nim był ktoś przypominający człowieka i...
- He Xuan - dokończyłem.
Kiwnął głową i spuścił wzrok.
*******
Dwa kwadranse później powróciłem do mieszkania Xie Liana. W mgnieniu oka zmieniłem szkarłatne szaty na koszulkę oraz spodnie pożyczone przez mężczyznę i usiadłem obok futonu.
Sytuacja z Qi Rongiem nie dawał mi spokoju. Zastanawiałem się, co takiego chce osiągnąć, zabierając na swoją stronę Demona i He Xuana. Zarówno jeden jak i drugi byli potężni i jeśli Pana Pradawnego Lasu namówił do pomocy wizją zniszczenia, to Czarna Woda taki nie był. Nikt nie mógł go do niczego zmusić. Chyba że... Była jedna rzecz, a raczej jedna osoba, o którą dbał i jej bezpieczeństwo było zawsze nadrzędne.
Zanim wyszedłem, zleciłem Najwyższej Kapłance, aby dyskretnie sprawdziła, czy moje przypuszczenia były słuszne. Cała sprawa wymagała ostrożnych ruchów, więc dopóki nie dowiem się szczegółów, muszę działać z rozwagą. Qi Rong może i był szalony, ale nie był do końca głupi. Knuł zgniłą intrygę, by siać zniszczenie i narobić jak największego zamieszania.
Westchnąłem cicho, a postać leżąca pod kołdrą poruszyła się. Nie chciałem jej budzić, więc starałem się nie poruszać. Jednak Xie Lian pomacał miejsce obok siebie na materacu i nie odnajdując mnie, podniósł głowę. W tej ciemności nie powinien nic zobaczyć, ale kiedy człowiek nie widzi, wyostrzają mu się pozostałe zmysły, dlatego od razu odgadł, gdzie byłem. Wyciągnął rękę i złapał mnie za bok tułowia, tylko po to by jednym szybkim ruchem wciągnąć na materac. Prawie nie zdążyłem zareagować, a już leżałem przy nim, zakleszczony ramieniem. Nie wierzyłem, że to naprawdę on. Czy zawsze był taki silny?
Byłem tak zdumiony, że przez chwilę wpatrywałem się w ciemność, a wtedy on wymamrotał przez sen:
- Nie uciekaj mi nigdy więcej, San Lang.
Spojrzałem w miejsce, skąd dochodził głos, ale słyszałem już tylko jego powolny oddech. Odwróciłem się przodem do niego i zbliżyłem nasze ciała do siebie.
Jeśli naprawdę nie chcesz, żebym cię opuszczał, to pozwól mi dziś wyjątkowo na trochę zuchwalstwa.
Wtuliłem się i otoczony jego ciepłem i zapachem usnąłem.
* * *
POV Xie Lian
Jak zawsze obudziłem się w całkowitych ciemnościach. Tu słońce ani żaden rodzaj światła nie dochodziło, ale nie przeszkadzało mi to. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Wstałem z łóżka i podszedłem do włącznika światła. Na suficie zaświeciła nie za jasna lampa, do której wzrok przyzwyczajał się dość szybko. Ziewnąłem i przewiesiłem kołdrę przez nadal leżący na boku stół. Była niedziela, więc nie musiałam się nigdzie śpieszyć. Nie zdziwiło mnie, że budzik nie zadzwonił, bo i tak budziłem się każdego dnia mniej więcej o tej samej godzinie, czyli po siódmej.
Wyciągnąłem z szafy świeże ubrania i poszedłem do łazienki. Najpierw postanowiłem umyć zęby, więc sięgnąłem po szczoteczkę, ale odkryłem, że w moim kubeczku są 2 szczoteczki. Przejechałem palcem po włosiu tej drugiej - nadal była wilgotna i dopiero po kolejnych kilku sekundach konsternacji przypomniałem sobie, że przecież mam w domu gościa!
Otworzyłem szybko drzwi i rozejrzałem się po mieszkanku. Wiedziałem, ze go tam nie ma, bo go nie było chwile temu, ale musiałam i tak się przekonać na własne oczy. Byłem w domu sam, a jedynym co świadczyło o obecności chłopaka była szczoteczka i ubrania pozostawione schludnie na podłodze, które pożyczyłem mu do spania. Żadnej wiadomości.
Wróciłem do łazienki, szybko umyłem zęby, związałem niesforne włosy w kucyk i przebrałem się.
Wychodząc, prawie wpadłem na mojego gościa.
- San Lang! - krzyknąłem. - Nie strasz mnie tak.
- Przepraszam, Gege - odparł z uśmiechem. - Nie wiedziałem, że w takim pośpiechu będziesz wychodził z łazienki.
- Nie o to chodzi. Gdzie zniknąłeś, martwiłem się! - mówiłem dość głośno, żeby chłopak wiedział, że nie powinien tak więcej robić.
- Gege - zaśmiał się - nigdzie nie uciekłem. Wiesz, że nie jestem dzieckiem. Ha, ha. Wyszedłem, żeby się rozejrzeć. I wiesz co? - Nie czekał na odpowiedź. - Teraz, jak jest jasno, to uświadomiłem sobie, że znam tę okolicę i chyba będę w stanie dotrzeć stąd do hotelu, w którym kiedyś zatrzymałem się z moim opiekunem.
Patrzyłem i nie mogłem uwierzyć.
- San Lang! - znów krzyknąłem, zazwyczaj naprawdę tego nie robiłem, ale dziś wyjątkowo nie panowałem nad emocjami. - To wspaniale! - Złapałem chłopaka za ramiona. - To oszczędzi nam wielu godzin poszukiwań i naprawdę pomoże. Bardzo się cieszę i mam nadzieję, że osoba, z która tu przybyłeś domyśli się, gdzie będziesz jej szukał.
- Jestem tego pewien - odparł.
- Więc pozostaje nam zjeść śniadanie i jej poszukać.
Zgodziliśmy się i już po pół godzinie jedliśmy pierwszy tego dnia posiłek. Oczywiście przyrządzony przeze mnie, tak jak prosił mnie wieczorem chłopak. Nie byłem pewien, czy mój ser ze szczypiorkiem, innymi warzywami i przyprawami przypadnie mu do gustu, ale zjadł wszystko co mu nałożyłem i nawet poprosił o dokładkę! Był pierwszym człowiekiem, który powiedział, cytuję: "Gege, bardzo smaczne, czy mógłbym prosić o jeszcze?" Jak mogłem mu odmówić?
To naprawdę złoty chłopak. Nie marudził, nie wybrzydzał, był spokojny, ułożony i naprawdę dojrzały jak na swój wiek.
Może nie powinienem go traktować jak dzieciaka?
W chwili, kiedy o tym pomyślałem, przypomniałem sobie dzisiejszą noc. I zdałem sobie sprawę, że już przestałem go traktować jak dziecko, a jednak na przykład teraz przy posiłku nie miałam problemów, żeby lekko poczochrać mu włosy lub tak jak robiłem to wielokrotnie względem Quan Yizhea poklepać przyjacielsko po plecach czy po ramieniu. A może specjalnie zapominałem, że jest pełnoletnim mężczyzną, bo wolałem przyznać, że go lubię jako miłego i kulturalnego dzieciaka, niż przystojnego, serdecznego i pociągającego faceta?
Nie, nie, nie. - Skarciłem się w myślach. - Nie powinienem tak o nim myśleć.
Po posiłku znów razem umyliśmy naczynia i zmieniliśmy sypialnię na pokój dzienny, co zajęło nam dokładnie minutę.
Chwilę po godzinie 8 mieliśmy wyjść z kamienicy, ale na schodach w piwnicy dosłownie wpadliśmy na biegnącego na nas Quan Yizhena.
- Quan Yizhen! Co się stało, że tak pędzisz na złamanie karku? - zapytałem, przytrzymując go za ramię.
- Uciekłem Yin Yu - odparł ze swoją niezwykłą szczerością.
- Yin Yu? A co przeskrobałeś tym razem, że cię goni? - Zaśmiałem się, choć miałem przeczucie, że ja jestem po części temu winny. - Czyżby chodziło o wczoraj?
- Nie. - Machnął ręką jakby już o tym dawno zapomniał. - Wczoraj nie zdążył mnie dopaść. Ale dziś rozbiłem wszystkie jajka.
- ... - obaj z San Langiem popatrzyliśmy na niego z lekkim niedowierzaniem i zaciekawieniem.
- Jak to, rozbiłeś? - zapytałem.
- Miałem przyrządzić jajecznicę, ale w kuchni latały muchy, więc postanowiłem ćwiczyć celność i rzucałem w nich jajkami. Nim się obejrzałem, Yin Yu stał w drzwiach od sypialni i łapał ostatnie jajko, którym celowałem w natrętnego owada.
- Trafiłeś? - zapytał San Lang, podnosząc kącik ust.
- Oczywiście - rzekł z uśmiechem dwudziestolatek. - W sam środek głowy.
San Lang roześmiał się i pochwalił:
- To naprawdę niesamowite, Quan Yizhen.
- Ale Yin Yu nie był chyba zachwycony wyglądem kuchni po twoich wyczynach - dodałem.
- Nie był. Od razu zaczął mnie gonić, więc zwiałem przez okno i przybiegłem tutaj. Poza tym – zaczął mówić, zupełnie zmieniając temat i zapominając o swoim opiekunie. Wyciągnął z kieszeni telefon i pokazał nam treść otrzymanej wiadomości. Był to SMS od Feng Xina, naszego wspólnego znajomego, który zapraszał dziś na turniej łuczniczy. - Zawody zaczynają się o 10:00, ale możemy przyjść wcześniej - powiedział.
Faktycznie, przypomniałem sobie, że Feng Xin wspominał jakiś czas temu, że w naszej okolicy będzie turniej i żebyśmy przyszli popatrzeć. Całkiem wyleciało mi to z głowy.
- Na dziesiąta? - upewniłem się, a Quan Yizhen kiwnął głową. - San Lang, chciałbyś pójść z nami?
- A dlaczego miałby nie iść? - zapytał Quan Yizhen.
- Powinienem spotkać się z moim opiekunem, ale jeśli uda mi się go odnaleźć, to mogę pójść - powiedział i dodał: - O ile nie sprawię tym więcej kłopotu Gege.
- San Lang, już ci mówiłem, że nie sprawiasz mi kłopotu. Wprost przeciwnie, będę bardzo zadowolony, jeśli pójdziemy wszyscy - odparłem.
Chłopak uśmiechnął się i kiwnął głową.
- No, to nie marnujmy czasu, tylko weźmy się za poszukiwania tego hotelu, o którym wspomniałeś - rzekłem również z uśmiechem.
San Lang rozejrzał i wybrał drogę na zachód. Pogoda zapowiadała się słoneczna i choć niebo było czyste, to czułem gdzieś w kościach, że coś ciężkiego nad nami wisi. Czyżby jakaś nagła ulewa w południe? W lecie bywało, że deszcz pojawiał się znikąd i zaskakiwał spacerujących ludzi. W taką niedzielę jak ta, na pewno całkiem sporo będzie takich osób.
Po drodze wypytałem Quan Yizhena o wczorajszy wieczór i opowiedział, że udało mu się dopaść kilkoro "gości" w parku, ale nie był zadowolony z rozprawienia się z nimi, bo "byli za słabi". Yin Yu znalazł go jak już wychodził z parku, więc obaj wrócili do domu.
Nie podobała mi się sama idea przemocy, ale nie byłem święty, więc nawet ucieszyłem się, że ktoś utarł nosa tamtym facetom. Poza tym Quan Yizhen nie miał na ciele nawet zadrapania, więc gang, który wczorajszego wieczoru chciał uprzykrzyć życie tamtej parce, był najprawdopodobniej zwykłą zbieraniną facetów, którzy nudzili się w sobotni wieczór i koniecznie chcieli ulżyć swoim rozterkom i życiowym niepowodzeniom.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro