Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4


POV Hua Cheng

Choć zadawał mi te pytania z troską, która zdradzała jego dorosłe podejście do młodszych od siebie, czyli mnie, to nie mogłem odpowiedzieć. Nie miał pojęcia o moim życiu i miejscu, w którym żyję. Na razie nie mogłem mu nic powiedzieć.

Patrzył na mnie i chyba zastanawiał się, jak mogę nie wiedzieć tak istotnych rzeczy, ale prawdą było, że akurat tego nie wiedziałem. Nie skłamałem, ale też nic nie wytłumaczyłem.

Wzrok Xie Liana momentami wydawał się rozbawiony, znów zatroskany, a potem niedowierzający temu co słyszy. Nie dziwiłem się. W jego świecie było nie do pomyślenia, żeby młode osoby nie zaznajomione z danym państwem czy kulturą poruszały się same bez opiekuna. W moim kraju byłem pełnoletni od roku. Ale tak naprawdę to już od dawna nie musiałem liczyć się z opinią innych na takie tematy jak: gdzie idę, po co i kiedy zamierzam wrócić. 

Nikt nie śmiał mnie o to pytać.

Teraz lekko rozbawiony zastanawiałem się, co zrobi ten mężczyzna.

- No dobrze, dobrze - odezwał się prawie po minucie. - Czyli przyjechałeś tu razem z opiekunem?

- En - odparłem zgodnie z prawdą.

- Kiedy?

- Dziś.

- Rozumiem... - Widać było, że bardzo mocno o czymś myśli. – A pamiętasz może gdzie wasze drogi się rozeszły i gdzie mieliście się zatrzymać na noc?

Na to pytanie nie było jednej odpowiedzi, bo żadna z tych rzeczy nie miała najmniejszego znaczenia, gdyż naprawdę nie byłem od nikogo zależny. Odpowiedziałem więc wymijająco, ale nadal nie kłamałem.

- Nie mam pojęcia, gdzie mieliśmy się zatrzymać na noc. - Tak, to była prawda. Nic nie ustalaliśmy.

- Niedobrze, ale nic na to nie poradzimy... a masz może telefon lub pamiętasz jego numer? Możemy się z nim skontaktować i poprosić o pomoc.

- Niestety, nie mam telefonu i nie znam jego numeru - odparłem przepraszająco. Żadne z nas nie posiadało takiego urządzenia jak telefon.

- I co teraz zrobimy? - To było pytanie skierowane w przestrzeń lub myślał na głos, bo nawet na mnie nie spojrzał.

Naprawdę zastanawiałem się, co teraz myśli.

Podobał mi się w jakiś niezrozumiały sposób. Nigdy nie spotkałem drugiego takiego człowieka. I chociaż wiem, że nasze spotkanie rok wcześniej nie było przypadkowe, to i tak byłem zaskoczony jak swobodnie się przy nim czułem.

Do tego pragnąłem mu pomóc, pragnąłem go wesprzeć, porozmawiać z nim, potowarzyszyć mu, dotknąć... Uczucia, które we mnie wzbudzał zadziwiały mnie samego i dopiero zaczynałem przekonywać się na własnej skórze, co oznaczało spotkać osobę komuś przeznaczoną. To wszystko było silniejsze ode mnie. Wiek nie miał tu nic do rzeczy, a przynajmniej dla mnie. Siła fizyczna czy psychiczna nie miały żadnej wartości. Mógł być kruchy jak porcelana, słaby jak dziecko lub silny jak wół, ale nie miało to żadnego znaczenia dla moich uczuć.

Nie mógłbym pragnąć go mniej.

Ten mężczyzna urodził się i całe życie wychowywał w zupełnie innym kraju, o innych obyczajach, wierzeniach, priorytetach w życiu. A jednak w jakiś sposób wydawał mi się najbardziej odpowiednią osobą, jaką mógłbym spotkać w całym swoim życiu. Było w nim coś... coś magicznego, co przyciągało mnie za każdym razem, jak go widziałem. Jakiś magnes lub sznur, zupełnie jak czerwona nić przeznaczenia.

I to wszystko działało na mnie jak światło na ćmę. Jednakże powodem, który przechylił szalę, były jego oczy. Mój kraj nie jest duży, ale mamy pewne wierzenia, przesądy – w każdym razie my to nazywamy "Regułami". I jedna z nich mówi, iż w oczach osoby nam przeznaczonej będziemy w stanie dostrzec samych siebie i po tym nie będziemy w stanie nigdy zapomnieć o tej osobie.

Trafność Reguły naszego kraju była tak prawdziwa, jak to, że stałem teraz przed Xie Lianem i patrząc mu w oczy, widziałem w nich swoje odbicie. To właśnie był człowiek, któremu oddam wszystko, co mam i zrobię to z wielką chęcią. Tak samo czułem rok temu, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały oraz przed ośmioma laty, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz i pomógł mi z ludźmi, którzy mnie napadli.

To było w czasie, gdy udałem się do tego miasta. Sam, bez poinformowania kogokolwiek. Chciałem odnaleźć osobę, o której śniłem. Wiedziałem, że gdzieś tu będzie. Miałem 10 lat, więc o życiu w "cywilizowanym" kraju wiedziałem niewiele, a moje odmienne szaty za bardzo rzucały się w oczy.

Dopadło mnie kilku mężczyzn i zaczęli mną rzucać między siebie, przy okazji obłapując i sądząc po ich obleśnych minach, mówili nieprzyzwoite słowa. Szukali pieniędzy, kosztowności, a przy okazji chcieli się ze mną zabawić.

I tak by się to pewnie skończyło, gdyby tego dnia w tej zatęchłej uliczce, do której mnie wciągnęli, nie pojawił się Xie Lian. Prawie go nie poznałem i nie skojarzyłem z osobą z moich snów. Miałem na twarzy ranę, z której sączyła się krew i zalewała mi oczy. W wieku dziesięciu lat nie posiadałam jeszcze praktycznie żadnych mocy, które mógłbym użyć do obrony lub ataku. Dlatego też zamazany widok ówczesnego chłopaka był jak promień słońca, który rozświetlił ciemność i rozgrzał marznące ciało.

Wdał się w bójkę, w której został pobity, ale ostatecznie zdołał przegonić zbirów. Nie rozumiałem, co do mnie mówił, bo nie znałem jego języka, ale w jego głosie czułem życzliwość. Wziął mnie na ręce, przytulił i zaprowadził do szpitala. Cały czas przemawiał do mnie i mocno trzymał, a jego dłonie były takie silne i ciepłe, że naprawdę czułem się z nim bezpiecznie. Wyglądał gorzej niż ja, z licznymi siniakami i rozcięciami na skórze, ale przejmował się tylko mną i moim stanem.

Tego dnia, kiedy medyk posadził mnie na kozetce i wyszedł po dokumenty, które musiał wypełnić, wróciłem do domu i już wiedziałem, jaką drogę powinienem obrać na przyszłość.

I dlatego właśnie byłem tu i teraz z tym oto człowiekiem.

Xie Lian spojrzał na mnie i jak dzieciakowi zmierzwił mi lekko włosy.

- O tej godzinie nic już nie poradzimy - powiedział ze śmiechem. – Przenocuję cię u siebie i dam coś zjeść, żebyś nie chodził głodny, a jutro pomyślimy, co można zrobić.

Nie spodziewałem się takich słów, dlatego na chwilę mnie zamurowało. Mężczyzna chyba to zauważył, bo wziął mnie znów za rękę i zaczął prowadzić w kierunku pobliskich kamienic.

- Tylko nie bądź zdziwiony - mówił - nie ma tam żadnych luksusów, a wręcz... moje mieszkanie wygląda jak nora, ale nie zostawię cię samego. Musisz mi wybaczyć - tłumaczył.

Zaśmiałem się i zaraz zasłoniłem dłonią usta.

Xie Lian obrócił głowę i spojrzał na mnie.

- Co cię tak śmieszy?

- Gege - zacząłem, odejmując dłoń z twarzy - dlaczego mnie przepraszasz za to, że chcesz mi pomóc? To ja wpraszam się do twojego domu i dlatego jestem ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie robisz.

Widziałem, że podniósł kąciki ust, ale zaraz odwrócił głowę, by znów patrzeć na drogę przed sobą.

- Jeszcze zmienisz zdanie jak zobaczysz miejsce w którym żyję... - dodał ciszej, ale na tyle głośno, że go usłyszałem.

Nic już więcej nie mówiłem. Naprawdę, moglibyśmy siedzieć na trawie przy rzece całą noc, oglądać gwiazdy i marznąc z zimna o poranku, ale byłbym szczęśliwy, będąc po prostu obok niego. 

Znów nie mogłem zetrzeć uśmiechu z twarzy. Ten człowiek całkowicie zawładnął moim sercem.

* * *

POV Xie Lian

Chłopak w czerwonej szacie szedł posłusznie za mną i znów zastanowiłem się, dlaczego wziąłem go za rękę, zamiast po prostu iść obok niego. Prawie tak, jakbym chciał się upewnić, że na pewno mi nie zniknie.

Po naszym pierwszym spotkaniu długo myślałem nad tym, że mogliśmy w tamtym czasie rozmawiać więcej, iść wolniej, przypadkowo się zgubić, żeby tylko móc dłużej razem przebywać, ale nic takiego nie zrobiłem. Dlatego postanowiłem sobie, że jak następnym razem się zobaczymy, to postaram się, żeby tak szybko nie odszedł.

Martwiłem się, że jego opiekun może być zaniepokojony tym zniknięciem, ale chłopak wydawał się całkowicie nieprzejęty, więc odpuściłem. Marny ze mnie dorosły.

I dlatego też, żeby troszkę poczuć się lepiej, zapytałem:

- San Lang, ile masz lat?

- Osiemnaście.

- O, osiemnaście! - ucieszyłem się. - Czyli tak naprawdę już jesteś pełnoletni.

- En. W twoim kraju tak. W moim pełnoletność uzyskuje się w wieku 17 lat, więc już od roku jestem dorosły.

Kamień spadł mi z serca. Jego opiekun przynajmniej nie posądzi mnie o pedofilię i uprowadzenie nieletniego (bo, jakby na to nie patrzeć, bez poinformowania jego opiekunów chciałem go przenocować we własnym domu).

- A powiedz mi jeszcze, to słowo "En", którego używasz, oznacza po prostu "Tak"?

- En. Dokładnie to znaczy. Gege szybko się uczy mojego języka. - Pochwalił mnie, a ja zastanowiłem się, ile w jego głosie jest szczerości, a ile szyderstwa. A jednak mimo tych dwuznacznych słów wydawał się wyrażać prawdziwie pozytywną opinię.

- To przecież nie było trudne do zgadnięcia, nie musisz mnie chwalić. - Machnąłem wolną dłonią.

- Jeśli Gege chce, to kiedyś nauczę go kilku słówek, których często używamy - zaproponował.

- Jasne! - Od razu się zgodziłem.

Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, powymienialiśmy się dziwnymi uprzejmościami, które z inną osobą wydały by mi się wymuszone, a z San Langiem były całkiem normalne i miłe, aż stanęliśmy przed kamienicą, w której mieszkałem. Od razu dostrzegłem siedzącą na murku postać, która z głową podniesioną wysoko w górę, obserwowała niebo.

- Quan Yizhen! - zawołałem. - Mamy tyle smogu w powietrzu, że chyba niewiele gwiazd zobaczysz z tego miejsca. Nie czekałeś na mnie wewnątrz?

Chłopak o długich kręconych włosach spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Miał niebiesko-szare tęczówki, którymi patrzył na ludzi, ale rzadko kiedy prosto w oczy. Nie był aspołeczny, ale bardzo specyficzny i jeśli się go dobrze nie poznało, to ciężko było cokolwiek o nim powiedzieć innego, niż że "żył we własnym świecie".

Teraz zeskoczył, lekko lądując na chodniku i od razu zbliżył się do nas. Dostrzegł osobę, którą w dalszym ciągu trzymałem za rękę i minimalnie zwolnił.

San Lang puścił mnie i pierwszy podszedł w stronę Quan Yizhena. 

Wyciągnął przed siebie dłoń.

Choć nie widziałem jego twarzy, bo stał do mnie tyłem, to coś w ruchach Quan Yizhena wydało mi się niepokojące. Badał nastolatka w karmazynowych szatach od stóp do głów. Zatrzymał się metr przed nim i wbił wzrok. Znałem go, więc od razu pomyślał, że sprawdza jak go pokonać i jak silny jest San Lang. Ten natomiast nadal stał z wyciągniętą przed siebie ręką.

Obaj chłopcy mierzyli się wzrokiem, żaden z nich się nie odzywał i wkoło czuć było narastające napięcie.

Wtem San Lang zrobił jeszcze jeden krok w przód, tak że czubki jego butów prawie stykały się z trampkami Quan Yizhena. Nie zwiastowało to nic dobrego.

Jednak wbrew moim obawom wydarzyło się coś całkowicie nieoczekiwanego: Quan Yizhen uśmiechnął się szeroko i podał swoją dłoń. San Lang był kilka centymetrów wyższy od mojego przyjaciela, chudszy i nie sprawiał wrażenia silniejszego, a jednak chłopak w kręconych włosach zawiniętych w długą kitę rozpoznał w nim kogoś równego sobie. To był chyba pierwszy raz, jak widziałem go tak radosnego, a jednocześnie pobudzonego. Jakby był szczęśliwy, że poznał kogoś silnego i jak najszybciej chciał się z nim zmierzyć.

Czasami zastanawiałem się, co dzieciakom w dzisiejszych czasach chodzi po głowie.

- Quan Yizhen - odezwał się pierwszy - widzę, że nie jesteś słabeuszem. - Mówienie prosto z mostu było cechą wyróżniającą Quan Yizhena.

Wypuściłem trzymane dotąd w płucach powietrze i podniosłem kąciki ust ku górze. Dłoń San Langa złączyła się z Quan Yizhenem, a wraz z nią padły kolejne słowa powitania.

- Hua Cheng - głos młodzieńca był mocny, poważny i zimny. Niemal tak zimny, że poczułem dreszcze na plecach. - Jesteś znajomym Gege?

- Kto to "Gege"? - odpowiedział pytaniem na pytanie, ale uśmiech nie chciał zniknąć z jego twarzy. Wydawało mi się, że trzymając dłoń San Langa, czuje zbliżająca się zabawę.

- Ja jestem Gege! - odezwałem się i podszedłem do chłopców. Ciągle trwali w tym dziwnym powitaniu, nie spuszczając się ani na sekundę z oczu i mocno trzymając za ręce. Dopiero teraz, jak podszedłem do nich, to zobaczyłem zbielałe kostki, napięte mięśnie dłoni i przedramion, a nawet szyi. Jeden jak i drugi już zaczęli walczyć! 

Ich wzrok mówił "mam ochotę cię zmiażdżyć" - a tak przynajmniej mi się wydawało. Nie byłem ulicznym zabijaką jak Quan Yizhen i nie miałem pojęcia czym na co dzień zajmował się San Lang, ale poznałem już jego dłoń w tamtym roku i od tego czasu nic się w nim nie zmieniło. To była dłoń, która na pewno nie przegrała wielu pojedynków, o ile kiedykolwiek przegrał.

- Chcę z tobą walczyć. - Odezwał się swoim radosnym głosem Quan Yizhen. - Co powiesz na mały sparring?

- Przyszedłem tu z Gege. Nie chciałbym sprawić mu kłopotów.

- To na pewno nie kłopot, prawda, Xie Lian? - Niby zapytał, ale wiedziałem, że ma moją odpowiedź w głębokim poważaniu.

Był nabuzowany i to nabuzowany jak mało kiedy. Widziałem, że ledwo powstrzymuje się przed wykonaniem jakiegoś ruchu. Z kolei San Lang wydawał się opanowany. Uśmiechał się, lecz nie był to uśmiech, jakim raczył mnie za każdym razem, kiedy go widziałem. Teraz bardziej przypominał bestię, która czekała na spuszczenie z łańcuchów i uśmiechał się do przyszłej zdobyczy, czując, że już wgryza zęby w jej kark.

- Gege, mogę? - zapytał z błyskiem w oczach, który spowodował u mnie podniesienie się wszystkich włosów na karku.

- Nie! Definitywnie zabraniam! Proszę mi tu nie robić zamieszania. No już, już. - Położyłem dłonie na ramionach obu chłopaków i dodałem: - Na pewno obaj jesteście silni, ale nie musicie tego udowadniać. Poza tym spotkaliśmy się tu, żeby coś zjeść, a nie walczyć. Quan Yizhen - zwróciłem się do osoby po mojej prawej - San Lang jest młodszy od ciebie, poza tym nie mieszka tu i stracił kontakt ze swoim opiekunem. Proszę, nie sprawiaj mu więcej problemów. Z kolei ty, San Lang - teraz popatrzyłem na młodzieńca po lewej - nie musisz nikomu udowadniać swojej siły, zwłaszcza temu wulkanowi energii, który masz przed sobą. On tylko czeka na walkę, więc proszę, nie daj się sprowokować.

Wydawało mi się, że wzrok San Langa złagodniał. Wyraźnie czułem pod palcami jak napięte ramię się rozluźnia i odsunął dłoń.

- Nikt z nas nie jadł kolacji, więc teraz jest na to najwyższa pora. Zapraszam do siebie. Quan Yizhen, co dobrego dziś przyniosłeś? - Zagadywałem ich, żeby znów kolejna chora myśl o walce nie strzeliła im do łbów.

- Takoyaki – odpowiedział i dodał, nadal patrząc na chłopaka w czerwonej szacie: - Hua Cheng, nadal mam ochotę się z tobą zmierzyć.

- I wzajemnie.

- Ale będziemy musieli odłożyć to na inny dzień. Jeśli naprawdę się zgubiłeś, to trzeba ci dziś pomóc, a przyjemności później.

- .....

- .....

Zabrałem dłonie z ich ramion i przycisnąłem palce do pulsującej skroni.

Jeśli nic nie wymyślę, to pozabijają się prędzej czy później!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro