Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34

POV Demon Prastarego Lasu

Patrzyłem na niego.

- ... (Całował ducha)

Patrzyłem na niego.

- ... (Rozmawiał ze swoją kapłanką)

Patrzyłem na niego.

- ... (Znów całował tego ducha)

Patrzyłem na niego.

- ... (!!!)

Ile jeszcze każesz mi na siebie czekać!?

Cierpliwie czekałem, aż skończy miażdżyć się ze swoim ukochanym królem i rozmawiać z kwiatową kapłanką oraz jednym z dawnych generałów.

Ilekroć widziałem tego ostatniego, to zawsze chodził w tej dziwnej masce. Wiem że inni się go obawiali, zwali Zabójcą i unikali jak ognia. Jednak dla mnie wyzwanie stanowił jedynie ten człowiek, który właśnie obrócił się w moją stronę i jak zawsze ciepło uśmiechnął.

- Dawno się nie widzieliśmy, mój Xiao Shen*.

(Xiao Shen* - dosł. xiao - mały, shen - dobry duch/siła ponadnaturalna przychylna człowiekowi)

- Witaj, Xie Lianie.

Uniósł lekko brwi.

- Oho, już mnie nie nazywasz jak dawniej?

- Myślę, że teraz jestem znacznie silniejszy od ciebie, więc daruję sobie te uprzejmości. 

Byłem pewny swoich umiejętności. To, co istniało między nami dawno temu, nie miało teraz znaczenia. Tym razem, jeśli użyję wszystkiego, czego się nauczyłem, ten mężczyzna nie będzie dla mnie żadnym przeciwnikiem.

A miałem naprawdę mnóstwo czasu na opanowanie czterech żywiołów i nawet stworzenie nowych zaklęć. Łatami każdego dnia trenowałem i trenowałem, więc co może mi zrobić ta istota uśpiona przez ponad tysiąc lat? Z takim słabym, ludzkim ciałem? Co może? Nic. Tak samo nic jak ten jego Najwyższy Król Duchów, który też stracił swoje moce i był teraz nawet bardziej ludzki od Xie Liana.

Obaj nie byli dla mnie żadnym zagrożeniem. Nikt w całym tym przeklętym Mieście Duchów również, więc w końcu z nim skończę, raz na zawsze.

Nie zależało mi na tym jakoś specjalnie, ale mam dość bezczynności i siedzenia samotnie w lesie. Czekając.

Dziś w końcu cię pokonam i zobaczysz jak to jest, klęcząc przed kimś w poczuciu bezsilności.

- Trenowałeś codziennie? - zapytał mnie, posyłając niedowierzające spojrzenie.

- En.

- Brawo. Zawsze ci powtarzałem, że codzienna praktyka zrobi z ciebie prawdziwego wojownika! - Zaśmiał się.

Odkąd go poznałem, nic się nie zmienił. Nadal żartował i cały czas się uśmiechał, jakbym... jakbym był normalną istotą.

- Miałem bardzo dużo czasu, żeby dopracować wszystkie moje techniki do perfekcji.

Nie starałem się chwalić, ale chciałem go ostrzec. Wiedział, że takie rzeczy zawsze traktowałem poważnie.

- W tamtym lesie? - zapytał, jakby to miało znaczenie.

- Teraz to mój las.

Potarł dłonią skroń.

- Nie czułeś się tam samotny? - zagadnął, jakby naprawdę go to obchodziło. - Nie raz ci proponowałem, żebyś przeniósł się do nas, do Miasta Duchów.

- Nie. Tamten las dla takiej istoty jak ja jest najlepszym miejscem. - Zacisnąłem usta.

- Nadal jesteś uparty. - Spojrzał w kierunku pomarańczowej luny nad częścią reszty miasta.

- Nigdy cię nie prosiłem o pomoc, zawsze dobrze radziłem sobie sam.

- En. Zawsze sam.

Zaatakowałem moim mieczem od razu, jak tylko powrócił do mnie wzrokiem. Ruoye pojawił się przede moją twarzą i spróbował zasłonić oczy. Zamachnąłem się ostrzem, ale łatwo go uniknął i jeszcze raz do mnie wystartował.

- Twój chowaniec nieźle go wcześniej nastraszył - rzekł Xie Lian, nadal nie unosząc miecza. - Chyba chce ci teraz dać do zrozumienia, że ma o to pretensje.

- Nie moja wina, że jest taki strachliwy - odparłem bez emocji, choć dawniej lubiłem tę magiczną szarfę i często razem się bawiliśmy. Kiedy jeszcze byłem młody i słaby.

- Pewnie, gdyby nie te czerwone oczy, to byłby całkiem ładny. - Znów sobie żartował. W dalszym ciągu nie brał mnie na poważnie.

Wyciągnąłem przed siebie dłoń, łatwo unikając Ruoye i sięgając splotu słonecznego mężczyzny. Jednak w ostatnim momencie odsunął się i zatrzymał mnie swoją otwartą dłonią.

- Jak zaczniemy walczyć wykorzystując pełnię naszych możliwości, to znowu ucierpi wszystko dookoła. - Omiótł wzrokiem najbliższy obszar, zatrzymując się na sekundę na swoich przyjaciołach i tym nieodłącznym Królu Duchów... A przepraszam, teraz to był tylko zwykły król tego miasta.

Popatrzył z powrotem na mnie i dokończył mówić:

- I dlatego wybacz, ale jako że nie mam całej mojej mocy, to pożyczę troszkę od ciebie. - To powiedziawszy, przez moje ciało przebiegł dreszcz i przez nasze złączone dłonie odrobina mojego ciepła przeszła na Xie Liana.

Nie był on człowiekiem grającym nieczysto, dlatego nie obawiałem się jego dotyku. Nie mógłby mnie osłabić specjalnie, aby mieć większe szanse na wygraną. Prędzej sam by sobie zadał ranę, abym to ja był górą.

Już nie wiedziałem, jak mam walczyć z tak niepoprawnym i niezwyczajnym generałem. Jego uczciwość i dobro nie raz spędzało mi sen z powiek, bo był inny niż wszyscy.

- Nie powinieneś być tak naiwny i ufny. Mogłem ci w tym czasie odciąć głowę.

- Ty? - Zdumiał się. - Xiao Shen? Nie, on taki nie jest - powiedział pewnie. - Jaką miałby przyjemność z walki, jakby odbierał życie nieuzbrojony lub nieprzygotowanym? To byłaby za łatwa i za nudna wygrana. Xiao Shen, którego znam, ma honor prawdziwego wojownika i nigdy nie walczy nieczysto. Nie to co Zielone Światło Przemierzające Noc.

- Mówisz o Qi Rongu? Tak, on gra nieczysto, ale nie będę go oceniał. Ma jakiś swój chory cel, a ja miałem wolny czas, dużo wolnego czasu, więc towarzyszyłem mu, czekając na dobrą walkę. Dzięki niemu trafiłem na ciebie. Nie przypuszczałem, że spotkamy się w świecie ludzi i do tego będziesz zwykłym człowiekiem bez pamięci o mnie i twoim ukochanym Królu Duchów. Byłem zdziwiony, że on też mnie nie pamięta... Ale myślę, że jest ktoś, kto zna całą historię, jak do tego doszło.

Nie byłby sobą, jakby nie śmiał się przy każdej okazji, właśnie tak jak teraz.

- En. Tak, masz rację. Są osoby, które znają całą prawdę, ale nie jest to teraz istotne, prawda?

Kiwnąłem głową i odskoczyłem w tył.

- Najpierw mamy do rozstrzygnięcie pojedynek sprzed lat - rzekł radośnie i ukucnął, rysując na ziemi wzór bariery swoją i pożyczoną ode mnie magią.

Czekałem cierpliwie, bo im lepiej ją narysuje, tym będzie trwalsza, a wiedziałem, że w walce zawsze się wstrzymywał, jak jakieś niewinne istoty czy nawet stare drzewa miałyby ucierpieć.

Tym razem ten magiczny szyk był ogromny i perfekcyjny, aż zastanowiło mnie, czy nie zabrał przypadkiem ode mnie za mało mocy na jego stworzenie i czy przez to nie będzie słabszy. Wyrzuciłem tą chorą myśl z umysłu i po prostu obserwowałem, co robił.

Otarł czoło z niewidzialnego potu i powiedziała do siebie:

- Od wieków tego nie robiłem i chyba wyszedłem z wprawy.

Przyłożył w końcu całą dłoń do podłoża i widziałem jak niewidzialny idealny sześcian energii zaczyna się rozrastać i nas otaczać, zamykając w ogromnej barierze. Pomyślałem "ogromnej", bo miał długość i szerokość po prawie pół kilometra. Stworzenie takiego wymagało niemało energii oraz umiejętności. Nie skomentowałem jednak, bo co by nie zrobił, chciałem jedynie się z nim pojedynkować i go pokonać.

W uczciwej walce.

Podszedłem więc i mimo że kątem oka dostrzegłem, jak jakieś osoby spoza bariery patrzyły ze strachem na swojego przyjaciela, to dotknąłem jego ramienia ze słowami:

- Ta bariera jest za duża. - Obróciłem się plecami i dodałem cicho: - Choć jest idealna.

- Ha, ha! Mówiłem, że Xiao Shen to bardzo honorowa osoba! Dziękuję za energię. Obiecuję, że walka na pewno cię usatysfakcjonuje.

Zanim ponownie się obróciłem do niego twarzą, to lekko uniosłem kąciki ust.

- Nie nazywaj mnie Xiao Shen. Wszyscy od zawsze nazywają mnie Gui*.

(Gui* - demon z rodzajów "szkodliwych dla ludzi", przeciwieństwo Shen)

- Wiem, ale zdecydowanie bardziej pasuje do ciebie Shen, a najlepiej Xiao Shen.

Miałem przeczucie, że nie zmieni swojego nastawienia do mojej osoby. Może jeszcze nie w tej chwili. Bo jeszcze myślał, że ma ze mną jakieś szanse. Zaraz wszystko się zmieni i nawet on nazwie mnie Gui.

- Jesteś pewien, że będziesz w stanie ze mną walczyć? - zapytał, nadal nie wykonując żadnego ruchu w moją stronę.

- Od dawna czekałem na tę chwilę i nigdy nie czułem się lepiej.

- A ta rana na twoim ramieniu zadana przez mojego San Langa? - Jego usta nie przestawały się uśmiechać i wypowiadając imię tego, z którym łączyła go silną więź, jego źrenice się rozszerzyły. - Może pomóc ci ją zregenerować?

Naprawdę, był najgłupszą i chyba jedyną dbającą o sprawiedliwość osobą, jaką poznałem w czasie mojego istnienia.

Zsunąłem prawy rękaw koszuli i dotknąłem lewą dłonią czerwonej linii na skórze. Po ranie nie pozostał nawet ślad.

- Zawsze mnie to zdumiewało - odezwał się Xie Lian. - Jesteś nieśmiertelnym demonem, a krwawisz jak wszyscy ludzie.

Uniosłem jeden z kącików ust i odparłem.

- To niewielka cena za moją moc. Poza tym w prawdziwym pojedynku brak krwi, to brak frajdy. - Rzuciłem okiem na Hua Chenga. Kiedyś również się pojedynkowaliśmy i fakt, że po zadaniu rany na ciele duchów nie było tej pobudzającej moje zmysły czerwieni, strasznie mnie irytował. Na szczęście teraz była na nim całkiem spora ilość i nawet kolor jego szat nie mógł tego ukryć.

Obserwowałem jak mój obecny przeciwnik w końcu przybiera pozycję do walki: zmienia układ stóp, przenosi ciężar ciała na przód i unosi miecz z czarnym lśniącym ostrzem. Będzie atakował pierwszy.

Gdy tylko zdałem sobie z tego sprawę, ze swoją nadzwyczajną szybkością pojawił metr przede mną i skrzyżowaliśmy miecze.

Nareszcie walczył na poważnie.

Zablokowałem go, a potem zniżyłem pozycję i rękojeścią spróbowałem uderzyć w bok. Mimo że był to niespotykany ruch, to udało mu się go uniknąć.

Obrócił w dłoni rękojeść i ostrze skierował lekko w dół w moją stronę. Zablokowałem go moim Lang Ya* i przesunąłem się na jego tył, formując w dłoni kulę ognia - małą, ale bardzo szybką i od razu wystrzeliłem w lewą łopatkę. Nawet się nie obrócił, tylko podsunął tam końcówkę ostrza, które pochłonęło moją magię.

(Lang Ya* - Kieł Wilka - nazwa broni Shena, oczywiście tak jak Shen - nie występuje w nowelce)

To właśnie zawsze było sporym problemem w naszych pojedynkach - miecz, który potrafił pochłaniać magię. Lecz ta umiejętność nie była wszechpotężna i miała jedną zasadniczą wadę - absorbowała tylko ten czar, który bezpośrednio trafiał w ostrze.

Tak więc bez problemu stworzyłem 10 takich małych kulek, którymi rzuciłem w kierunku mężczyzny. Tym razem się obrócił. Zrobił kilka płynnych ruchów mieczem i znów zniwelował mój czar.

- Przyznam, że Xiao Shen nauczył się kilku bardzo ciekawych ruchów - pochwalił mnie i znów zaatakował.

Odbiłem jego ostrze i sam zadałem cios, ale zdołał mnie zatrzymać. Przez chwilę wymienialiśmy się pchnięciami i cięciami, ale wszystko wzajemnie kontrowaliśmy.

W którymś momencie uśmiechnąłem się, bo już dawno nie czułem takiej satysfakcji z walki. Zaczynałem sobie przypominać, dlaczego tak bardzo lubiłem pojedynki z tą osobą i zawsze wyczekiwałem ich z takim utęsknieniem.

Nie wiedziałem, co się stało, że przestał przychodzić. Ostatnim razem podczas odwiedzin lasu wspomniał, że ma do zrobienia coś ważnego, ale nie sądziłem, że zniknie na tyle stuleci. Poświęciłem więc ten czas, wierząc że kiedyś w końcu powróci, a wtedy go zaskoczę.

- Rozgrzałeś się? - zapytał, kiedy znów przepychaliśmy się w zwarciu.

- En. Zaraz pokażę ci coś, nad czym pracowałem przez prawie dwa stulecia.

- Oh? Nie mogę się doczekać. - w
Wyszczerzył zęby.

Odbiłem się moim ostrzem od jego ostrza, opadając kilka metrów dalej. Wykonałem szybki ruch dłońmi, tworząc znany tylko mi wzór. Wewnątrz naszej bariery zrobiło się bardziej wilgotno i po chwili spadł deszcz.

POV He Xuan

Odkąd w dłoni Xie Liana pojawił się ten miecz, który pokazywali Quan Yizhenowi w Królowej Zbrojowni, to nagle wszystko się zmieniło. Xie Lian stał się zupełnie inną osobą, z odmienioną, silną aurą, a zachowanie Najwyższej Kapłanki oraz tego człowieka w masce stała się całkowicie dla mnie niezrozumiała. Nawet Hua Cheng zawsze taki spokojny i niewzruszony wydawał się zaskoczony.

Powiedziałem, że nie pomogę Quan Yizhenowi z tym, o co go poproszono, ale i tak prawie od razu znalazłem się przy barierze stworzonej przez kapłankę, gotowy w każdej chwili na użyczenie swojej mocy. Mieliśmy zatrzymać Hua Chenga w miejscu i pozwolić zmierzyć się Xie Lianowi z demonem. A zatrzymanie Hua Chenga wbrew jego woli nie było czymś łatwym do zrobienia.

Kiedy o tym usłyszałem, to miałem wrażenie, że mrówka prosi mnie o zaufanie w walce ze słoniem i o utrzymanie nosorożca, aby się nie ruszał. Jak mogłem się zgodzić na coś tak absurdalnego? Wykpiłem go, mówiąc, że jest to proszenie się o śmierć i całkiem nierealne. Quan Yizhen oczywiście zgodził się, bo o cokolwiek go poproszą przyjaciele, to zawsze uzna to za zasadne. To taki typ dzieciaka, który nie myśli, tylko działa.

Sądziłem, że będę musiał bardzo się postarać, aby utrzymać Króla Miasta Duchów w jednym miejscu, ale ten o dziwo stał, trzymany przez dwudziestolatka i nie wyglądał na skorego do pchania się w walkę Xie Liana.

Widziałem dokładnie jak kilka minut temu obaj patrzyli na siebie i jak się CAŁOWALI. Byłem zszokowany. I to z kilku powodów. Xie Lian, ten niepewny siebie, zawsze skromny i nieśmiały facet pierwszy zrobił tak romantyczny krok, dając jasno do zrozumienia wszystkim wkoło, co ich łączy. Hua Cheng odwzajemnił ten gest bez żadnych sprzeciwów czy wahania. A co najważniejsze to Najwyższa Kapłanka oraz ten tajemniczy mężczyzna byli tym całkowicie niewzruszeni.

Ponadto wydawali się dobrze znać Xie Lina lub też "tego pewnego siebie i zupełnie odmienionego Xie Liana", którego miałem przed sobą i który obecnie walczył jak równy z równym z Demonem Prastarego Lasu. Nawet pokłonili mu się i nazwali "Najwyższym Generałem". Niewiele z tego rozumiałem, a raczej coraz mniej.

Hua Cheng był zamknięty w barierze stworzonej przez swoją najbardziej zaufaną osobę. Nieznany osobnik w masce jej pomagał, a nie był zwyczajną osobą. Do tego wszystkiego mężczyzna, człowiek zabrany ledwo kilkanaście godzin temu ze świata ludzi był jakimś... no właśnie. Kim on był?

Słyszałam o czym rozmawiał z demonem. Próbowałam zachować spokój, ale im więcej ich słuchałem i oglądałem pojedynek, tym więcej pojmowałem, lecz i więcej pytań nasuwało mi się na myśl.

Po stworzeniu przez Xie Liana bariery jakiej sam bym się nie powstydził, przy czym zajęłoby mi kilka razy więcej czasu i dużą część mojej energii, zaczęli walczyć bez wstrzymywania się. Ani jeden ani drugi nie odpuszczał.

Cała nasza zebrana przy Hua Chengu grupa obserwowała to starcie, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu. Było to straszne, a zarazem piękne jak gładko i swobodnie poruszało się ciało Xie Liana. Jego wszystkie ruchy były perfekcyjne, jakbyśmy oglądali ćwiczone wcześniej przedstawienie, a główny aktor dokładnie znał cały scenariusz.

- Mimo że jesteś zabójcą, to jak zwykle Władca i Pierwszy Generał byli od ciebie lepsi - odezwała się nieoczekiwanie Yushi Huang. - Nic się nie zmieniło nawet po tylu latach. - Zaśmiała się.

- En - odezwał się człowiek w masce. - Nie śmiałbym porównywać się lub choćby zbliżyć do poziomu Najwyższych.

- Masz rację. Mój Panie - zwróciła się teraz do Hua Chenga - pokornie proszę cię o wybaczenie za to, że umieściłam cię w barierze wbrew twojej woli. Przyjmę każdą karę, którą mi wyznaczysz, nawet jeśli będzie to śmierć.

Król Miasta Duchów przez chwilę milczał. W dalszym ciągu zahipnotyzowany przypatrywał się walce.

- Wrócimy do tego - odparł. - Na razie coś innego wydaje mi się bardziej istotne, o czym nikt mi dotąd nie powiedział.

Wiedziałem, co miał na myśli. Ja również chciałem się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

- Tak, Najwyższy Królu. Pozwól jednak, aby to General Xie Lian o wszystkim ci odpowiedział.

- Generał Xie Lian - powtórzył.

- Panie, proszę zaufaj mu i nie zwątp w niego. Jego siła to twoja wiara.

- Nie miałem zamiaru mu nie ufać - przyznał całkiem szczerze.

Byłem zszokowany takimi słowami i taką wiarą w tamtego człowieka. Bo ewidentnie nie był tą samą osobą, co jeszcze niedawno, a nawet przed kilkunastoma minutami!

Wewnątrz ogromnej bariery, w której walczyli, wysoko pod samym sufitem pojawiły się ciemne chmury i zaczął padać deszcz. Po chwili rozpoczęła się ulewa, ale oni nie zwalniali nawet na chwilę.

Chmury wypełniły się błyskawicami i zaczęły uderzać dookoła Xie Liana. Robił uniki i żadna go nie sięgnęła. Jeden w piorunów poleciał do Demona Prastarego Lasu i zatrzymał się na ostrzu jego miecza. Chłopak przytknął końcówkę do mokrego podłoża i przez całą jego powierzchnię przetoczyły się jasne błyski.

Xie Lian odskoczył lekko w bok i zahaczył butem o jakąś nierówność. Podparł się mieczem, żeby nie upaść i zrobił dwa krótkie podskoki, jakimś cudem unikając dwóch błyskawic wystrzelonych w jego stronę z miecza demona.

- ...

- Jaki by nie był, jak by nie wyglądał, to nadal jest mój Gege, osoba którą kocham. - Hua Cheng się uśmiechnął. - Nie ma co do tego wątpliwości.

Spojrzałem na  Quan Yizhena. Nic się nie odzywał, ale chyba tylko przez to, że tak emocjonującej walki jeszcze nigdy nie widział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro