Rozdział 33
POV Xie Lian
Motylek, który nam towarzyszył, przystanął i po chwili znikł. My także stanęliśmy.
- Czy San Langowi mogło się coś stać? - spytałem, mając złe przeczucia.
- Nie sądzę - odparł po kilku sekundach He Xuan. - Myślę, że tu kryje się wyjście.
- Jeśli tak, to chodźmy - zaproponował Quan Yizhen, ale zatrzymałem ich.
- Czy możecie poczekać chwilę? - zapytałem. - Zanim wyjdziemy, chciałbym was jeszcze o coś prosić.
Nie odezwali się, więc uznałem to za zgodę. Jak najkrócej opowiedziałem, jaką miałem do nich prośbę.
Kiedy skończyłem mówić, pierwszy odezwał się Wodny Duch.
- Jesteś szalony. - Jego głos był zimny i trochę straszny. - Nie piszę się na to. Zabije nas od razu.
- Na pewno tego nie zrobi - zapewniałem.
- Chyba go nie znasz.
Niewątpliwie niewiele o nim wiedziałem i He Xuan mógł mieć rację, ale czułem, że nie wyrządzi nikomu krzywdy.
- Nawet jeśli nas nie zabije od razu, to nie damy mu rady.
- Wystarczy, że zatrzymacie go na chwilę.
Wiedziałem, że patrzy na mnie, bo nawet pomimo tej ciemności czułem jak ktoś wierci we mnie dziurę. Nie odzywał się, a ja nie wiedziałem, co więcej mogę powiedzieć i jak go przekonać. Jeśli naprawdę się bał, to nie mogłem go do niczego zmusić.
- A ja ci pomogę - odezwał się nagle Quan Yizhen. - Cokolwiek by to nie było, wiem, że masz powody, by uwierzyć w to, co chcesz zrobić. Nigdy nie działałeś pochopnie i zawsze o wszystkim myślisz, zwłaszcza jeśli chodzi o dobro innych, więc nie naraziłbyś nas na pewną śmierć. Poza tym ufam ci i zawsze ufałem. - Zatkało mnie. Nie mogłem uwierzyć, że te słowa padają z ust Quan Yizhena, ale naprawdę właśnie nikt inny jak on powiedział tak piękne przemówienie.
- Jeśli w to wierzycie, bawcie się sami. Ja nie mam zamiaru się mieszać i umierać na darmo. - Uparcie trwał przy swoim zdaniu He Xuan, więc nie drążyłem dalej tematu.
Mogłem mieć tylko nadzieję, że Quan Yizhen poradzi sobie sam.
Zrobiliśmy jeszcze jeden krok do przodu i nagle znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Wszędzie było jasno jak za dnia. Ale nie był to dzień tylko środek nocy, za to wszystko wkoło stało w płomieniach. Jeśli ktoś miałby opisać piekło, to chyba tak by właśnie wyglądało.
Od razu po wyjściu z ciemności podniosłem dłoń, żeby ochronić głowę przed gorącym podmuchem, który w nas uderzył. Stojący obok mnie He Xuan zrobił ruch ręką i otoczyła nas wodna tarcza. Płomienie się na niej zatrzymywały i żar na chwilę ustąpił.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałem przerażony.
- Tam, gdzie byliśmy - odparł poważnie. - Przed Królewskim Pałacem.
Rozejrzałem się i nie mogłem w to uwierzyć. Wszystko stało w płomieniach: zarówno drzewa jak i podłoże - wszystko paliło się jak wyschnięte na wiór pola uprawne lub łąki w czasie suszy. Spojrzałem w górę na pałac - wyglądał jakby płonął, ale ogień kierował się ku górze, jakby się wspinał po ścianach.
- Najwyższa Kapłanka rozstawiła barierę. Nic się nie stanie budynkom - powiedział He Xuan, widząc mój przestraszony wzrok.
Za plecami usłyszałem wybuch i odwróciłem się. Nieopodal dostrzegłem trzy postacie, które walczyły ze sobą, ale ze swojego miejsca, nie widziałem dokładnie kim byli. Obróciłem się w lewo i zobaczyłem kolejną osobę. Tym razem rozpoznałem Yushi Huang, która rysowała coś na ziemi. Kiedy skończyła, spojrzała w moim kierunku i skinęła głową. Odpowiedziałem jej tym samym.
Ach, więc to teraz. Nie mogę się wahać, nie mogę się wahać, nie mogę się wahać. - powtarzałem sobie w myślach jak mantrę.
Wziąłem głęboki wdech, zaciągając się wilgotnym powietrzem, jaki stworzył wewnątrz wodnej bariery He Xuan i wypuściłem powietrze, zginając się wpół. Nogi mi się trzęsły jak galareta, ale zmusiłem się do opanowania tego i zrobiłem krok w przód. Na przedramieniu poczułem chłód i zobaczyłem bladą dłoń mężczyzny w czerni.
- Nie idź tam - ostrzegł. - Jak wyjdziesz poza tę barierę, to na pewno umrzesz. Hua Cheng mi tego nigdy nie wybaczy - dodał, a ja się uśmiechnąłem. Chyba byłem za bardzo zdenerwowany, żeby przejąć się tymi słowami. Byłem szalony, że się na to zgodziłem, ale czy istniało inne wyjście?
Przypatrzyłem się walczącym osobom i w końcu dostrzegłem Demona Prastarego Lasu, który ze swoim dziwnym cienkim ostrzem walczył ze srebrnym bułatem i jego złowieszczym czerwonym okiem. Poruszali się tak szybko, że ledwo za nimi nadążałem... ale nadążałem. Zahipnotyzowany przyglądałem się, jak zadają sobie ciosy.
San Lang wypuścił z dłoni E-Minga, a ten poleciał od razu do demona. Chłopak w białej koszuli sparował cios i również wypuścił swój miecz. W obu dłoniach wyczarował ogromne ogniste kule i posłał je w stronę Władcy Miasta Duchów. Przed nim pojawiły się tysiące srebrnych motyli i stworzyły tarczę. Pomarańczowe gorące kule zatrzymały się na nich i wybuchły. San Lang odskoczył na bok i z drugiej dłoni wypuścił kolejną grupę magicznych stworzeń. Jednak nim doleciały do demona, zostały zmiecione przez ruch jego ręki.
Wyciągnąłem nadgarstek z dłoni He Xuana i przekroczyłem jego barierę. Uderzyło we mnie gorąco, ale nie zatrzymywałem się. Szedłem wprost na nich. Dojrzałem tajemniczego mężczyznę w uśmiechniętej masce. Stał nieopodal i trzymał się za krwawiące ramię. Kiedy stał przede mną, widziałem, że jest praworęczny, więc chyba nie mógł już dłużej walczyć. Zastanawiałem się kim jest, bo mimo że zjawił się jego Najwyższy Król, to nadal nie zdjął maski.
W oddali, daleko ponad głowami walczących dostrzegłem pomarańczową łunę, która unosiła się nad miastem. Jeśli to nie były światła lampionów, musiał być to ogień i miałem co do tego złe przeczucia.
Jeśli tu był demon, to może tam walczył Zielony Duch Qi Rong? San Lang wspominał, że w razie ataku pośle generałów z ich ludźmi do miasta, a sam pozostanie w obrębie Pałacu. Oprócz nas, Yushi Huang i tego człowieka w masce nie było tu nikogo, więc prawdopodobnie właśnie tak było.
Demon miał ciągle spokojną twarz, choć tak jak przy pierwszym naszym spotkaniu, jego oczy żarzyły się na mocno czerwony kolor. Rękaw jego koszuli był poszarpany i na bieli wyraźnie zauważyłem czerwień, która pokrywała już dużą jego część jego garderoby. W tej ręce trzymał swój miecz, ale nie wyglądało na to, jakby ubyło mu przez to siły lub szybkości. Zdawałoby się, że nie czuł bólu.
Przesunąłem wzrok na jego przeciwnika. Ujrzałem San Langa i na chwilę zamarłem. Z daleka nie widziałem go dokładnie, ale poznałem po nieodłącznym E-Mingu oraz szkarłatnych szatach, ale im bliżej byłem, tym mniej szczegółów mi umykało. Uśmiechał się dziko, ale pół jego twarzy zalewała krew. Płynęła z oczodołu, na którym zazwyczaj nosił swoją opaskę na oko, ale w tej chwili jej nie miał.
Rękaw jego szaty również był przecięty jak u demona, ale przez czerwień szat nie widziałem, czy jest tam ranny. Jednak długiego pociągnięcia ostrzem przez środek klatki piersiowej nie dało się nie nie zauważyć. Ta rana nie była małym zadrapaniem. Ciemniejszy odcień purpury wyraźnie odzwierciedlał się na jego odzieniu i moje serce się zatrzymało. Widziałem, że walczy, widziałem, że ma jeszcze siłę atakować, ale patrząc na jego rany, poczułem, jakbym sam je tam miał.
Dotknąłem swojej klatki piersiowej, w której nagle pojawił się ostry ból. Po chwili wbijałem w nią palce, chcąc wyrwać to niewidzialne ostrze z mojego ciała. Zacisnąłem zęby.
San Lang i Demon Prastarego Lasu nadal się bili, jakby nie dostrzegali nic poza sobą. Władca Miasta Duchów nie widział mnie, bo byłem za jego plecami, ale chłopak w czarnych sterczących włosach zauważył od razu. Przez moment widziałem jak jego czerwone ślepia rozszerzają się i dotarło do mnie, że zaraz stanie się coś strasznego. Jego wzrok tym razem był morderczy i czułem, że nie powstrzyma się przed zabiciem San Langa.
Uniósł w górę rękę z bronią, a niebo przecięła błyskawica i uderzyła w ostrze, elektryzując i rozświetlając je. Wydawało mi się, że czekał na tą właśnie chwilę. Kiedy obaj będą walczyć i kiedy pojawię się ja.
Niespodziewanie poczułem w dłoni chłód, a wraz z nim mocny ból głowy, który prawie rozsadził mi czaszkę. Uklęknąłem, ledwo oddychając. Powieki ściskałem tak mocno, jakbym miał nimi przebić się przez skórę. Moje myśli rozmazały się, ukazując miliony nieznanych mi obrazów na raz. W uszach dzwoniło, jakby uderzono nagle w tysiące dzwonów.
Chciałem krzyczeć, chciałem szlochać, błagać, żeby się to skończyło, ale klęczałem tylko z otwartymi ustami, nie mogąc nawet złapać powietrza.
Mocno zacisnąłem pięści, raniąc sobie skórę, gdy wtem poczułem, że w prawej dłoni ściskam jakiś przedmiot. Zimny, jak dłoń He Xuana. To mnie minimalnie otrzeźwiło. Przytknąłem parzące z bólu czoło do ziemi i w końcu wydobyłem z siebie cichy krzyk.
Obrazy w mojej głowie zatrzymały się.
Na jednym, bardzo wyraźnym.
Spoglądałem na miasto z bardzo wysoka, jakby ze szczytu góry. Było tu tłoczno, gwarno i bardzo kolorowo. Ludzie, a raczej jakieś przedziwne istoty o zniekształconych twarzach oraz ciałach śmiały się i głośno krzyczały: Wiwat Naszemu Panu! Wiwat Generałowi! Czułem jak te istoty się cieszą. Nie była to radość powierzchowna, ale szczere uwielbienie, głęboko zakorzeniony szacunek do osób, które witali, jakby naprawdę kochali "tego Pana" i "tego Generała".
- ...Lianie - Gdzieś w oddali pojawił się głos. - Xie Lianie. - Był coraz bliżej.
Starałem się dopasować go do jakiejś osoby, ale nadal nie byłem w stanie. Moje plecy, ramiona, zęby drżały i nie potrafiłem tego opanować.
Coś ciepłego pojawiało się na moich plecach i dopiero wtedy udało mi się rozpoznać głos Quan Yizhena, który cały czas mnie wołał. Ukląkł przy mnie i przestraszony zapytał, co się dzieje.
Jeśli byłbym w stanie mu odpowiedzieć i sam wiedział, jak się znalazłem w takim stanie, to bym to od razu zrobił. W tej chwili jedynie starałem się opanować moje ciało i zobaczyć, co się dzieje z San Langiem.
Ruoye, którego całe ciało pulsowało niemal jak ja, odwinął się i poleciał gdzieś. W ustach miałem krew i zdałem sobie sprawę, że kapie na moją dłoń. Udało mi się otworzyć oczy, ale kosztowało mnie do wiele wysiłku i kolejną falę bólu. Przed sobą na kamiennym trakcie była mała czerwona kałuża.
Ułożyłem wargi, jakbym chciał zapytać "co" i prawie ze śmiechem uświadomiłem sobie, że przez cały ten cały czas sam przegryzałem sobie wargę Podniosłem głowę, patrząc na osoby przede mną i ignorując na chwilę Quan Yizhena.
Nadal walczyli, a mi ogromny kamień spadł z serca. Przed San Langiem był Ruoye. Jednym końcem oplótł dłoń, w której trzymał E-Minga, a drugą częścią bronił go, jakby był ostrzem. Demon atakował świecącym od błyskawica mieczem i po każdym ataku coś niebezpiecznie strzelało w ich kierunku, ale Ruoye wszystko odbijał lub neutralizował.
- Ruoye - powiedział chłopięcy głos tego, który władał pogodą wedle własnego uznania. - Wracaj do swojego pana. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
Biała szarfa jednak pozostała niewzruszona i nadal trwała na swojej pozycji.
Dopiero jak razem odskoczyli na kilka metrów od demona, San Lang rozejrzał się. Dojrzał mnie niemal od razu. Jego twarz pokryta krwią wyglądała na wstrząśniętą tym, co zobaczyła, ale jedno otwarte oko było patrzyło na mnie z ulgą, że jestem cały i Czarnej Wodzie oraz Quan Yizhenowi udało się mnie wydostać z pułapki tej mglistej istoty.
Demon znów zaatakował, a ja już dłużej nie mogłem tylko bezczynnie patrzeć i użalać się nad sobą. Dotąd słyszałem tylko "Gege, nic ci nie jest? Gege, uważaj. Gege, ochronię cię... nic ci nie będzie... zrobię dla ciebie wszystko..." Te o inne jeszcze bardziej tkliwe słowa słyszałem od San Langa, ale dlaczego ja nigdy nie mogłem nic zrobić dla niego? Dlaczego to on mówił, że się poświęci dla mnie? Dlaczego to ja miałem być tym bronionym? Dlaczego nic nie mogłem zrobić dla niego?!
Ścisnąłem mocniej dłonie, dobrze pamiętając, że w prawej nadal coś trzymałem. Nie popatrzyłem tam, ale w zamian zerknąłem na Quan Yizhena i skinąłem mu głową. Wytarłem rękawem krew z ust, zabarwiając go na piękną czerwień. Przyjaciel zabrał ze mnie dłoń i uśmiechnął się. Ufał mi, więc nie mogłem nie spróbować.
San Lang nie chciał widzieć, jak ktoś mu najbliższy umiera? A czy pomyślał kiedyś o mnie? Jak ja się czuję, widząc go zalanego własną krwią tak jak teraz?
Nie miałem wiele do zrobienia. Prośba Yushi Huang była w sumie prosta.
San Lang sparował kolejny atak, ale Demon Prastarego Lasu od razu rzucił się na niego ponownie.
Krzyknąłem "Ruoye!" i wbiegłem między walczących.
Myślę, że nawet jakby się opamiętali, że ktoś nowy pojawił się w ich polu widzenia, to nie mogliby już wyhamować swoich rozpędzonych ciał. Stałem przed San Langiem i patrzyłem w jego otwarte oko. E-Ming zbliżał się z prawej strony, a miecz demona z lewej.
Świat znów zwolnił i w końcu przypomniałem sobie dlaczego.
W prawnej dłoni trzymałem miecz i w mgnieniu oka zablokowałem nim ostrze demona, natomiast lewą złapałem delikatnie za ostrą końcówkę bułatu. Obie bronie znalazły się blisko mojej szyi i jeśli bym się zawahał, to straciłbym głowę.
Poruszyłem dłonią z mieczem i przekręciłem nadgarstek w dół. Cienkie ostrze zsunęło się gładko i demon za moimi plecami odsunął się szybko. Nawet nie musiałem patrzeć za siebie, żeby to wiedzieć.
Wzrok San Langa wyrażał całkowite niezrozumienie.
Wypuściłem spomiędzy palców srebrne ostrze. E-Ming razem z ramieniem San Langa opadł wzdłuż smukłego ciała. Ciągle tę samą dłoń wyciągnąłem dalej i lekko w górę do umazanego czerwienią policzka chłopaka. Starłem delikatnie krew.
Hamowałem się z całych sił, aby mój dotyk nie był czuły i nie wyrażał tęsknoty, jaką odczuwałem, od kiedy ostatni raz się widzieliśmy i byliśmy ze sobą. Ale dłoń mimo wszystko mi drżała.
- Mój kochany Królu Duchów - wyszeptałam i uśmiechnąłem się. - Tyle lat cię nie widziałem.
Zbliżyłem do niego moje usta i przyciągnąłem jego głowę niżej. Ująłem w dwa palce cienki warkoczyk, który przesunął się na twarz i ucałowałem jego prawą powiekę. Była teraz taka ciepła, zupełnie różna od tej, jaką zapamiętałem.
Czarna źrenica śledziła każdy mój ruch, mój uśmiech, miecz w mojej dłoni, wzrok zatopiony w jego twarzy. San Lang patrzył na mnie, jakby mnie widział pierwszy raz. Jakby mnie nie znał.
Cóż, "tego" mnie nie znał na pewno.
Natychmiast znalazła się przy nas Yushi Huang i mężczyzna w masce.
Uklęknęli, nisko zawieszając głowy.
- Najwyższy Wodzu, Mądrości Świata, Jedyny Sprawiedliwy, Władco Miecza Nocnego Blasku Dzierżący Lodowate Serce Zamrażające Dusze, Błogosławiony Przez Praprzodków, Pierwszy Kwiatowy Generale Miasta Duchów! - powiedzieli jednocześnie.
- ...
Potarłem brew, próbując nie patrzeć na San Langa.
Usłyszeć tę wstydliwą nazwę już na wstępie naszego spotkania, odbierało mi pewność siebie.
- Czyż nie prosiłem, abyście NIGDY mnie tak więcej nie nazywali?
Przez jeden głupi żart, powiedziany pod wpływem jednego za dużo kufla wina, znów musieli mi przypomnieć te żenujące słowa i wyssane z palca epitety, wymyślone przez moją nietrzeźwą głowę?
- Najwyższy Generale, Mądrości Świata...
Bardzo głośno odkaszlnąłem.
- Proszę, zostańmy zwyczajnie przy Generale Xie Lian - rozkazałem, choć nie byłem pewien, czy mnie posłuchają.
Nie podnieśli głów, ale odpowiedzieli jednocześnie:
- Najwyższy Generale, wedle rozkazu.
Otarłem czoło i wyprostowałem się, nabierając powietrza.
- Powstańcie - zwróciłem się do nich. - Dobrze się spisaliście.
- Tak jest! - odpowiedzieli znów jednoczenie i wstali, jakby ćwiczyli ten ruch miliony razy.
- Gege...? - zapytał San Lang, ciągle niepewnie mi się przyglądając.
- To ja, San Lang - odpowiedziałem ciepło. - To ja, choć nie do końca "ten" ja, którego poznałeś, lecz nie jestem nikim innym niż twoim ukochanym Gege.
Zabrałem dłoń z jego policzka i na jego ustach złożyłem niespieszny pocałunek.
- Zaufaj mi teraz i poczekaj na powrót mój powrót.
Zrobiłem pół kroku, a on chwycił mnie mocno za dłoń. Nadal jeszcze nic nie rozumiał, ale jak zwykłe martwił się na zapas.
- Chyba nie zamierzasz walczyć? Obiecałeś mi, że ja będę walczył z silnymi przeciwnikami! - Jak zawsze był tak słodko uparty.
Zaśmiałem się i nie mogąc się powstrzymać, dotknąłem ustami wnętrza jego prawej dłoni.
- Nie dość już walczyłeś za mnie, za swoich generałów, za wszystkich mieszkańców naszego miasta? Ile to już lat minęło?
- Tysiąc, Panie - odpowiedziała Yushi Huang, a ja zaśmiałem się ponownie.
- No widzisz? Czy to nie dość, żeby w końcu odpocząć? Odrobinę sobie odpuścić i zrobić zasłużone wakacje? W końcu poczuć się szczęśliwym? - Popatrzyłem na równo poukładane kamienie na drodze, na której staliśmy, a potem podniosłem wzrok na miłość mojego życia. - Poza tym, mój lisku, obiecałem ci, że nie będę walczyć, z silniejszymi ode mnie. Nie złamię tej obietnicy.
Odsunąłem się o krok i przyłożyłem palce do początku jego rany na piersi. Powoli przejeżdżałem wzdłuż, skupiając swoją energię w opuszkach i wpuszczając ją do rany San Langa.
Cofnąłem dłoń i mojego przystojnego króla zaszedł od tylu Quan Yizhen. Mocno złapał pod ramionami i unieruchomił. Yushi Huang przyłożyła dłonie do podłoża, tworząc barierę wokół tych dwóch chłopców. Natomiast mężczyzna w masce przyłożył dłoń do magicznego sześcianu i jeszcze go wzmocnił.
- Yin Yu - zwróciłem się do tej ostatniej tajemniczej osoby - dobrze się spisałeś, broniąc San Langa. Dziękuję za twoją opiekę nad nami dwoma.
Mężczyzna w masce nadal trzymał otwartą dłoń na barierze, więc tylko skinął nisko głową i odparł.
- Nie ma za co dziękować, Panie. Wykonywałem tylko powierzone mi zadanie.
Przytaknąłem mu kiwnięciem głowy. Nadal obserwowałem San Langa, który ku mojemu zaskoczeniu nie próbował się wyrwać, żeby zrobić coś głupiego - jak na przykład dalej walczyć w takim stanie.
Może trochę się zmienił przez te wszystkie lata?
Zaśmiałem się sam do siebie i obróciłem w końcu do Demona Prastarego Lasu.
W prawej dłoni miałem mojego Fang Xina*, na lewym ramieniu Ruoye. Poczułem się dokładnie tak jak ponad 1500 lat temu, kiedy mierzyłem się z tym niepozornym chłopakiem pierwszy raz.
(Fang Xin* - Serce Kwiatu, miecz należący do Xie Liana, który wcześniej nasi bohaterowie widzieli już w Królewskiej Zbrojowni, a którego nikt nie był w stanie dzierżyć z powodu emitowania przez niego przeszywającego zimna)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro