Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

POV Xie Lian

San Lang odprowadził mnie, a raczej zaniósł na rękach jak księżniczkę, do komnaty obok. Z początku opierałem się, ale on ze swoim szerokim uśmiechem powiedział tylko, że następnym razem na pewno pozwoli mi pójść samemu. Był szczęśliwy i tak przekonujący, że nie mogłem mu odmówić.

Podczas... yhm... naszego pocałunku naprawdę magicznym sposobem przenieśliśmy się do jego sypialni, która sąsiadowała z tym pomieszczeniem. Przewidywania Władcy, że zostanę w Mieście Duchów na dłużej, były bardzo trafne. Wydawało mi się, że wszystko dokładnie przewidział, choć przecież nie miał dużo czasu, żeby to zorganizować. Odkąd postawiliśmy stopę w jego świecie, do zaprowadzenia mnie do "mojego" pokoju, minęło może kilkadziesiąt minut, więc jak zdołał to przygotować?

Leżałem w wannie, w gorącej wodzie i rozmyślałem. Ruoye leżał na moim świeżym komplecie ubrań i wyglądał jakby odpoczywał. Całkiem zapomniałem, że dotąd cały czas był zwinięty wokół mojego ciała. Przez chwilę, kiedy rozbierałem się do kąpieli, ogarnął mnie wstyd, że wszystko "widział". Jednak nie wyglądał na przejętego. Kiedy ja wchodziłem do wanny, on zsunął się z mojego ramienia i ułożył na ubraniach, jak jakiś kotek. Jednego kotka miałem białego, a drugiego w komnacie obok - czerwonego. Ten drugi był też cwanym liskiem i nie wiedziałem już jaka nazwa lepiej mu pasuje.

Dotknąłem swoich ust. Ciągle pamiętały te drugie usta, które z takim żarem i pragnieniem naciskały na moje. Teraz były lekko spuchnięte, obolałe i wrażliwsze niż kiedykolwiek wcześniej. 

Pomyślałem, że może to, co się niedawno stało, było moją winą i z mojej inicjatywy. Jednak  szybko odpędziłem myśli, że San Lang mógłby mnie nie chcieć. Nie potrafiłby przecież tego wszystkiego udawać? Tego i ... TAMTEGO. 

Oparłem głowę o krawędź wanny i zamknąłem oczy. Nadal czułem w podbrzuszu delikatne pulsowanie, jak tylko wyobraziłem sobie twarz chłopaka lub przypomniałem o jego dotyku. Przełknąłem ślinę i schowałem te myśli głębiej w umyśle. 

Nie minęło wiele czasu, od kiedy w naszej relacji posunęliśmy się do rzeczy, których nie robiłem nigdy wcześniej. Ale nie żałowałem, że dotąd tego nie zaznałem. Dzięki temu przy Królu Miasta Duchów wszystko mogło być pierwsze zarówno dla mnie jak i dla niego. Było spontanicznie, bardzo emocjonalne, ale naturalne. Żaden z nas nie musiał się do niczego zmuszać oraz niczego się wstydzić czy żałować.

Pomimo moich dwudziestu pięciu lat byłem kompletnie zielony w sprawach miłości, ale tak samo ten San Lang. Może przez to obaj czuliśmy się przy sobie tak niesamowicie? Czy to mogła być ta przysłowiowa chemia?

Nawet jeśli całe życie nie kochaliśmy nikogo, to nagle spotykając właściwą osobę, wszystko potrafiło się dziać tak szybko, a jednocześnie odczuwaliśmy emocje dotąd nam zupełnie nieznane. Może chodziło w tym o chęć uszczęśliwienia drugiej osoby? W końcu jeśli widziałem San Langa szczęśliwego, to sam byłem szczęśliwy. Do tego jeśli wiedziałem, że to ja byłem powodem jego dobrego humoru, to tym bardziej czułem radość.

Ale czy to by też znaczyło, że jeśli czasami w mojej głowie wyobrażałem sobie "sceny"... - zastanowiłem się nad tym słowem i zmieniłem je na "obrazy" - Dość nieprzyzwoite i trochę nazwałbym je bezwstydne, czy to by znaczyło, że i San Lang mógł myśleć o takich rzeczach, które również chciałby ze mną... zrobić?

"Gege". - Usłyszałem jego głos zaraz przy uchu i prawie wyskoczyłem z wanny, rozchlapując rękoma wodę dookoła. Błyskawicznie rozejrzałem się po całej łazience, ale nikogo w niej nie było prócz mnie.

"Gege". - Znów pojawił się w głowie ten głos i tym razem przypomniałem sobie o istnieniu szyku komunikacyjnego.

Przytknąłem 2 palce do skroni i odezwałem się:

"San Lang?"

"Witaj, Gege". - Śmiał się. - "Chciałem powiedzieć, że myślałem właśnie o nim i zastanawiałem się czy tym razem porządnie korzysta z wanny i odnalazł w gorącej wodzie trochę odpoczynku oraz relaksu?"

"En. Miałeś całkowitą rację, kąpiel jest naprawdę świetna". - odparłem uradowany, próbując zapomnieć, o czym właśnie rozmyślałem. - "Dzięki radzie San Langa tym razem jeszcze siedzę, ale może już powinienem wyjść?"

"Nie" - od razu powiedział. - "Nigdzie nam się nie śpieszy i dlatego chciałem uprzedzić obawy Gege. Dopóki nie będziesz głodny, to nigdzie nie musimy iść" - mówił spokojnie. - "Quan Yizhen jest z Yushi Huang, więc nic mu nie będzie. Obecnie cieszy się ze swojej komnaty i chyba też postanowił wziąć kąpiel. Mistrz Wiatru z He Xuanem na pewno także się relaksują, a potem dołączą do kolacji, a co do generała Xuan Zhena i twojego przyjaciela...". - Zawahał się z odpowiedzią.

"Coś z nimi nie tak?" - Poczułem obawę, że może ich rany okazały się poważne i trzeba będzie wezwać lekarza.

"Nie, nic z tych rzeczy. Myślę, że u nich wszystko w porządku, ale od jakiegoś czasu kanał Mu Qinga jest wyłączony, więc... podejrzewam, że z Feng Xinem spędzają czas jeszcze intensywniej niż my niedawno".

"..."

Chyba rozumiałem, co ma na myśli.

"Wiedziałeś o tym, że coś ich łączy?" - zapytałem wprost, bo zżerała mnie ciekawość.

"Od kiedy pierwszy raz zobaczyli się przed zawodami".

"Naprawdę? To już wtedy? Od samego początku?"

"En. Dokładnie". - Przez chwilę naszą łączność wypełniała cisza. - "Pamiętasz może, jak kiedyś wspominałem, że w naszym kraju istnieją tak zwane Reguły?"

"Pamiętam. Opowiadałeś o nich chyba w hotelu i Mu Qing też wspominał coś podczas zawodów".

"Zgadza się. I w sprawach sercowych mamy taką Regułę, że jeśli popatrzymy w oczy drugiej osobie i zobaczymy w nich siebie, to ta osoba jest nam przeznaczona".

Zastanowiłem się nad jego słowami, a San Lang nadal mówił.

"To oczywiście nie jest jakiś odgórny nakaz, że mamy się zakochiwać w tej osobie, ale tak właśnie najczęściej jest. Więc można powiedzieć, że to pewnego rodzaju pomoc, by znaleźć naszą drugą połówkę". - Znów się zaśmiał.

"San Lang, czy to znaczy, że odczułeś to, kiedy na mnie patrzyłeś".

"Tak, Gege, i wiem, że też tego doświadczyłeś, kiedy znaleźliśmy się w Mieście Duchów".

"To prawda... ale dlaczego dopiero tutaj, a nie wcześniej?"

"Na to jest prosta odpowiedź: Gege jest z miasta ludzi, a żeby Reguła zadziałała to potrzeba albo osoby urodzonej tu albo posiadającej energię krążącą w naszym królestwie. Stąd też wiedziałem jeszcze, że dusza Gege jest w stanie przyswajać naszą moc, bo zaczął to robić zaraz po dotarciu do Miasta Duchów".

"Rozumiem. Wszystko jasne... A więc już wcześniej wiedziałeś, że jesteśmy sobie przeznaczeni? Kiedy dokładnie? Możesz mi powiedzieć, o ile nie będziesz się czuł z tym niekomfortowo?"

"Nie jest to tajemnicą. Poza tym Gege mogę powiedzieć wszystko. Pierwszy raz ta Reguła zadziałała na mnie rok temu w deszczowy dzień".

"Masz na myśli TEN deszczowy dzień, kiedy miałem kumulację mojego antyszczęścia, a wtedy pojawiłeś się ty i uratowałeś mnie?"

"Bardzo ciekawe określenie ta kumulacja antyszczęścia, ha, ha, ale tak, właśnie wtedy".

Przytknąłem dłoń do czoła, bo dopiero dotarło do mnie, że kochał mnie już prawdopodobnie od roku, a mimo to, aż do wczorajszego dnia ani razu nie przyszedł się ze mną spotkać.

Ciekawe co robił przez ten cały czas?

Wróciłem na ziemię i poukładałem sobie wiadomości, których się dowiedziałem.

Reguły, przeznaczenie.

Czy można się w kimś zakochać tylko dlatego, że jakiś prastary zapis o tym mówi? A może to funkcjonowało bardziej jak drogowskaz? San Lang wspomniał, że to nie był nakaz, że "trzeba" kogoś pokochać, ale wyglądało na to, iż najczęściej tak silnie oddziaływało na dwoje ludzi, że i tak się w sobie zakochiwali. A więc czy nasze uczucia mogły być regulowane przez prawa Miasta Duchów?

Nie dawało mi to spokoju.

"Gege, wszystko w porządku? Nagle zamilkłeś".

"Oczywiście, w jak najlepszym" - odpowiedziałem i zerknąłem na Ruoye, który właśnie podniósł się ze stołka i poleciał w powietrzu przez szparę w drzwiach do sypialni.

Jeśli San Lang podobał się mi już od samego początku, to chyba nie miało to nic wspólnego z przeznaczeniem. Za to on...?

Przerwałem moje rozmyślania, bo Ruoye wypadł ze szpary w drzwiach, jakby goniła go wataha wilków. Od razu rzucił się na mnie i mocno telepiąc, owinął wokół mojej szyi, prawie pozbawiając mnie oddechu.

- Ruoye - wychrypiałem z wysiłkiem.

"San Lang, poczekaj chwileczkę" - powiedziałem przez szyk, przypominając sobie o chłopaku.

Magiczna wstęga minimalnie się rozluźniła i wciągnąłem duży haust powietrza. Głaskałem go i szeptałem, że wszystko jest dobrze.

Tak mówiłem, ale co go przestraszyło?

Wyszedłem z wanny, owinąłem się w pasie ręcznikiem i uchyliłem drzwi do sypialni.

"Co się stało, Gege? Zaraz tam będę" - mówił do mnie zaniepokojonym głosem.

Przytknąłem palce do skroni i odpowiedziałem:

"Coś przestraszyło Ruoye. Właśnie sprawdzam co to ta..." - Nagle odjęło mi mowę. W sypialni wszystko było tak jak wcześniej. Łóżko, meble, dywan na podłodze. Za to w oknie błysnęła jedna z ostatnich błyskawic oddalającej się od nas burzy i za szybą zobaczyłem cień. Ogromny, czarny i niematerialny. Upiorny z czerwonymi potwornymi ślepiami. Stal w oknie i wpatrywał się we mnie.

Serce mi chyba stanęło, nogi się pode mną ugięły i usiadłem na podłodze. Nie mogłem przestać patrzeć na tego stwora, który nie spuszczał ze mnie wzroku.

Wydawało mi się, że słyszę jak ktoś w kółko wypowiada moje imię. Nie widziałem, czy to działo się w moim umyśle, czy naprawdę ktoś mnie woła. W powietrzu unosiło się coś gęstego i mrocznego. Wydawało mi się, że jak teraz wciągnę to do swoich płuc, to się uduszę, więc siłą wstrzymywałem się przed oddychaniem.

Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i wpadł przez nie San Lang. Widziałem jak podchodzi do mnie, nie rozumiejąc, co się dzieje i klęka.

- Gege, co się stało? Gege...

Wyciągnąłem rękę przed siebie i wskazałem na okno. Zaraz za moją dłonią powędrowała odziana w srebrne karwasze ręką młodzieńca w czerwonych szatach i wyleciało z niej tysiące srebrnych motyli. Ale stwór, czy to co było, zdążył rozpłynąć się w powietrzu.

- Gege, co zobaczyłeś? - Chwycił mnie w ramiona i przyciągnął do siebie. - Już wszystko w porządku, ktokolwiek tam był, już znikł. Nie wedrze się do pałacu, nie martw się.

San Lang mocno mnie ściskał, Ruoye nadal trwał owinięty i drżący na mojej szyi, a ja nie mogłem zamknąć oczu. Ciągle patrzyłem w okno, pamiętając ten przerażający obraz. Nie mogłem się go pozbyć, nie mogłem zapomnieć o tych oczach. Ten stwór wyglądał strasznie, jak nic co dotychczas widziałem. W moim umyśle ciągle słyszałem moje imię. Ktoś mnie wolał, ale czy to było to monstrum? Czy ono znało moje imię? Czy to było możliwe?

San Lang przez chwilę milczał, a potem złapał mnie za ramiona i powiedział spokojnym, ale poważnym głosem:

- Nakazałem generałom sprawdzić cały teren wokół pałacu, ale to, co widziałeś już zniknęło. - Przeniosłem wzrok z okna na niego. - Gege, wszystko będzie dobrze. Nic ci nie grozi.

Kiwnąłem głową, choć nie byłem pewien czy jakiekolwiek miejsce może być bezpieczne. Chłopak widział mój strach i lekko pocałował mnie w czoło jak dzieciaka. Potem wziął z podłogi i zaprowadził na łóżku, sadzając mnie i ściśle okrywając kołdrą. Ukucnął przy łóżku, w polu mojego widzenia i uśmiechnął się. Cały czas trzymał za rękę i chyba tylko przez ten znajomy dotyk zaczynałem wracać do rzeczywistości.

Po chwili usiadł bliżej i przytknął dwa palce do mojej szyi i ciepłego materiału na niej. Ruoye zaczął się powoli rozwijać i obwiązywać wokół nagiej klatki piersiowej i ramienia. Uspokajał się i ja także. Ścisnąłem dłoń San Langa i także końcu odważyłem się odezwać.

- Co to było?

- Najpierw powiedz Gege, co dokładnie widziałeś i co cię tak przestraszyło. Jak wszedłem, to już zdążyło uciec.

- Duży cień z czerwonymi oczami. Był w oknie i patrzył na mnie. To coś nie wyglądało jakby było ludzkie.

Chłopak chwilę myślał, a potem odpowiedział.

- Nasz świat zamieszkują istoty, które wyglądem daleko odbiegają od ludzkiego. Ten cień, ten stwór był na tyle silny, że zdołał się wedrzeć aż na teren pałacu, dlatego sprawdzamy, co to jest. Póki go nie złapiemy, będę cały czas blisko Gege. Nie martw się niczym. Nie dopuszczę, żeby coś ci się stało.

- Czego on może ode mnie chcieć?

- Nie ma pewności, że przyszedł tu za tobą. Jedynie garstka ludzi wie, że mam gości ze świata ludzi, a jeszcze mniej, gdzie kto jest. Ale fakt, że zakradł się pod moje okna jest niedopuszczalny. - Ścisnął drugą dłoń w pięść.

- Ruoye pierwszy go zobaczył i od razu wrócił do mnie. Naprawdę był spanikowany. 

San Lang popatrzył na białą szarfę, która niespokojnie poruszała się po moim ciele i znów położył na niej dłoń. 

- Niestety, cokolwiek to było, jeśli tak bardzo przestraszyło Nieśmiertelnego Ruoye, to nie może być zwyczajne i słabe. - Uderzyła mnie ta szczerość w głosie chłopaka. Nie ukrywał przede mną, że ten potwór nie będzie łatwym przeciwnikiem. 

Przeciwnie, to był ktoś na kogo trzeba uważać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro