Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

POV Feng Xin

- Czy Czarna Woda i Feng Xin mają coś do powiedzenia przed pojedynkiem? Czym zamierzacie walczyć? - zapytał Hua Cheng.

Zerknąłem na mojego przeciwnika. Zupełnie nie wiedziałem, co jest jego specjalnością, za to on widział, że miałem łuk. Podejrzewałem, że wybierze broń, z którą ciężko będzie sobie poradzić w mojej sytuacji, ale odpowiedział:

- Skoro będzie to walka dystansowa, to także będę walczył na odległość. - Patrzył na mnie oczami bez wyrazu.

Chciałem powiedzieć, że nie musi się wstrzymywać, ale ostatecznie nie odezwałem się. Mu Qing zerknął w moją stronę i prawie niezauważalnie skinął głową. Odwdzięczyłem się tym samym i rzekłem do Czarnej Wody:

- Dzięki za to, więc chciałbym dodać, że mam przy sobie jeszcze sztylet i krótki miecz, więc jeśli w trakcie walki zbliżymy się do siebie, to nie zawaham się ich użyć.

- Twoja szczerość może cię kiedyś kosztować życie - odparł. - Ale dobrze, to w końcu przyjacielski pojedynek, więc dziękuję za ostrzeżenie. Również będę walczył, tym czym dysponuję.

Kiwnąłem mu głową i oddaliłem się od środka placu. Podczas walk Mu Qing i Quan Yizhen naprawdę zrobili tu niezły bajzel i starałem się zapamiętać, gdzie są największe dziury, żeby przez przypadek się o nie nie potknąć.

Ubrany byłem w żołnierski strój, który dostałem od Mu Qinga, więc minie trochę czasu, zanim całkowicie się do niego przyzwyczaję.

Niecałą godzinę wcześniej po wygarnięciu sobie najgorszych brudów i wyjaśnieniu tego co najważniejsze, poprosiłem tego dumnego generała o poświęcenie mi minuty. W końcu miałem okazję potwierdzić moje przypuszczenia. Naprawdę wyglądał słodko, kiedy się rumienił i nie mogłem przestać myśleć o tym, co mógłbym zrobić, żeby doprowadzić go do jeszcze większego zakłopotania.

Był taki wyniosły, zasadniczy, ciągle się pieklił o najdrobniejsze szczegóły, które mu nie odpowiadały i nie raz siłą powstrzymywał się przed daniem mi w twarz. Jednocześnie jak patrzyłem w jego oczy, to nie mogłem nic poradzić na moje głupie myśli, że jest uroczy. Chciałem go siłą przyprzeć do ściany, tylko żeby na mnie krzyknął, wkurzył się i oczywiście spłynął tym swoim podniecającym rumieńcem, który zająłby jego twarz, szyję, a nawet czubki uszów. Zawsze wtedy odwracał wzrok, a ja zawsze chciałem, żeby na mnie spojrzał i zobaczył jak pożeram go wzrokiem. 

Jeśli wtedy odczytałby moje myśli, czy byłby jeszcze bardziej skrępowany? Miałem taką nadzieję. Oczywiście nie mogłem pozwolić, żeby znał moje wszystkie myśli, ale w pewnych momentach, kiedy wyobrażałem sobie, co moglibyśmy robić razem, zamiast się kłócić... - to byłoby całkiem niezłe.

Rozmarzyłem się.

Przypomniałem sobie jak zabrał mnie do swojej komnaty i zasugerował, że nie powinienem walczyć w stroju łucznika Kyudo. Pamiętam jego wzrok, kiedy bez skrepowania rozebrałem się przy nim i z uśmiechem obserwowałem, gdy te blade policzki wpadały w piękny róż. Miałem świadomość jak na mnie spogląda i co chwilę ucieka wzrokiem, jakby nie mógł się zdecydować, czy powinien patrzeć, czy może mu nie przystoi.

W żadnym razie nie ułatwiałem mu tej decyzji. Rozbierałem się powoli i tak samo ubierałem przygotowane przez niego części garderoby, prosząc co chwilę o pomoc w zapięciu pasa, guzików, jakichś dziwnych klamerek. Przez przypadek go dotykałem i to, jak na mnie reagował, było uczuciem nie do opisania.

Jego nienawiść i krzyki pobudzały mnie. Jego wściekłość działała jak afrodyzjak. Nie było to logiczne, bo w swoim życiu byłem z niejedną osobą, ale nigdy jeszcze z facetem i nigdy się tak nie zachowywałem. 

On budził we mnie te wszystkie samcze instynkty. Nie musiałem się przy nim wstrzymywać, silić na uprzejmości, być miły i uśmiechnięty, jak zawsze robiłem, spotykając się z dziewczynami. Krzyczałem na niego, a on krzyczał na mnie, potrafiliśmy się wyzywać i grozić sobie, ale w naszych oczach była ta nieopisana żądza, której nie czułem nigdy wcześniej. Im bardziej się wściekliśmy, tym bardziej wiedziałem, że jak zrobimy jeszcze jeden krok ku sobie, to wybuchnie ogień. Jak się nie pozabijamy, to rozniesiemy wszystko dookoła.

Można o mnie myśleć różne rzeczy, ale nie jestem agresywny. Na co dzień. Wobec innych ludzi. I wcale nie znęcam się nad nim psychicznie. Ja tylko droczę się z tym facetem jak z nikim wcześniej i ta chęć jest silniejsza ode mnie.

Nadal do niczego między nami nie doszło, ale czułem, że to kwestia czasu. 

Czy resztę ciała ma tak samo bladą jak tę szyję? - Stałem po jednej stronie olbrzymiej sali i spoglądałem na Mu Qinga. - Czerń naprawdę mu pasowała. He Xuanowi także, ale generał miał w sobie coś, czego nie miał żaden inny mężczyzna.

Jego walka z Quan Yizhenem przypomniała mi, dlaczego uwielbiałem mojego energicznego przyjaciela. Nawet tu, nawet walcząc z prawdziwym żołnierzem, ani przez chwilę nie wyglądało na to, żeby mógł przegrać. Wiedziałem, że Mu Qing specjalizuje się w walce szablą, ale nie był byle kim i żaden zwyczajny dzieciak nie powinien go nawet zadrapać. A tymczasem jego bok ciągle krwawił i gdyby nie ta walka, to z pewnością to ja obwiązywałbym mu teraz brzuch, przy okazji oglądając jego ciało...

Dobra, koniec. Jak się nie skupię na walce, to ta cała Czarna Woda pochłonie mnie zanim dobrze zaczniemy. - Zganiłem się w myślach. - OK, to teraz przypomnijmy sobie wszystko, co zdążył przekazać mi Mój generał.

W dłoni trzymałem łuk, na plecach miałem strzały. Przy boku lekki krótki miecz, żeby mi mnie przeszkadzał i ukryty sztylet. Mu Qing dał mi dość wygodne skórzane buty za kostkę, mocne spodnie i koszulę, które podobno nie rozerwą się nawet przy magicznych atakach - nie mówimy tu o silnych zaklęciach, ale o takich średnich (choć na nie miałem pojęcia jak wyglądają te słabe, a co dopiero te mocniejsze). Na przedramiona własnoręcznie założył mi na rękawy koszuli karwasze, wspominając, że one także posiadają magiczną obronę i żebym się nie wstrzymywał przed używaniem ich, bo wytrzymają wiele. I w sumie to wszystko.

Nie potrzebowałem rękawic ani nic, co mogłoby krępować moje ruchy lub ciążyć mi podczas przemieszczania się. Byłem łucznikiem, więc szybkość, zwinność i precyzja były moimi atutami. 

Xie Lian nadal stał bardzo blisko Hua Chenga albo inaczej - Hua Cheng prawie nie odstępował Xie Liana na krok i widać było, że jest dla niego bardzo ważny. Razem tworzyli dość miły dla oka widok, choć oczywiście nie nawykłem do oglądania aż tak cielesnej przyjaźni męsko-męskiej. No nic. Ważne, że wyglądali na zadowolonych. W końcu ja też nie byłem obyty z taką relacją, a jednak odkąd zaledwie przed kilkoma godzinami poznałem Mu Qinga, to nie potrafiłem spuścić z niego wzroku. 

Zaśmiałem się pod nosem, myśląc: On tak często się na mnie wydzierał, że nie mógłbym o nim zapomnieć.

Stanąłem w lekkim rozkroku i jeszcze raz sprawdziłem, czy wszystko mam w odpowiednim miejscu i pod ręką, żeby maksymalnie wykorzystać moją szybkość. Nigdy nie walczyłem tak jak teraz i dużo lat poświęciłem na wyćwiczenie najbardziej idealnej pozycji strzeleckiej. Jednak to będzie całkiem nowe doświadczenie i nie mogłem się doczekać na wykorzystanie moich treningów w praktyce.

Mój przyjaciel w białej szacie krzyknął: "Czy He Xuan oraz Feng Xin są gotowi?"

Obaj odpowiedzieliśmy: TAK, a Xie Lian podniósł rękę do góry i zaraz ją opuścił ze słowami, które odbiły się echem od ścian "Walczcie".

Ledwo jego słowa dotarły do moich uszu, gdy błyskawicznie sięgnąłem po pierwszą strzałę i wypuściłem ją ze świstem w stronę He Xuana. Stał ciągle w tym samym miejscu i jedyne co zrobił, to wyciągnął przed siebie dłoń.

Po pierwszym strzale od razu ruszyłem w prawo, starając się nie zostawać w jednej pozycji. Kątem oka obserwowałem jak moja strzała dolatuje do mężczyzny, a ten łapie ją gołą ręką i odrzuca w bok.

Oho, to będzie zdecydowanie ciężki pojedynek.

Nie byłbym jednak sobą, gdybym miał się poddać tak szybko. Nasze szanse nie były wyrównane, a może wręcz byłem jak komar przy tym człowieku, ale postanowiłem walczyć do końca. Ciągle przemieszczając się i nie zwalniając kroku, wystrzeliłem kilka strzał jedną po drugiej. Wiedziałem, że je zatrzyma, więc dalej nie odpuszczałem, aż nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.

Stanąłem w miejscu. He Xuan patrzył na mnie i chwilowo nie atakował, jakby chciał dać jasno do zrozumienia, że nie mam z nim żadnych szans. Wziąłem w palce 3 strzały i napiąłem łuk. Wiedziałem, że wszystkie powinny sięgnąć celu, ale skupiłem się tylko na jednej z nich, wkładając w nią trochę energii, jak pokazał mi wcześniej Mu Qing. Nie wyszło to całkiem idealnie, ale i tak lepiej niż się spodziewałem. Puściłem cięciwę i od razu wziąłem kolejne kilka strzał, nasycając jedną tą dziwną magią, która krążyła we mnie i wszędzie dookoła.

Dostrzegłem, że mój poprzedni ruch, był bardzo dobrym posunięciem. Choć He Xuanowi nadal udało się odtrącić moje strzały, to widziałem, że jego dłoń lekko zadrżała. Wzrok miałem bardzo dobry, więc zazwyczaj nic nie umykało mojej uwadze. Mimo tego ataku nadal nie dostrzegłem, by jego twarz zmieniła się lub wyraził niezadowolenie bądź zdziwienie. 

Poczekaj, jeszcze weźmiesz mnie na poważnie. 

Puściłem się biegiem dalej, bo mój przeciwnik stworzył właśnie swoimi magicznymi sztuczkami kilka przeźroczystych strzał i na raz wysłał je w moim kierunku. Wszystkie dość łatwo ominąłem i znów złapałem za kolejne strzały, tym razem dodając do wszystkich odrobinę energii.

Centymetry od mojej głowy minął mi półprzeźroczysty wodny pocisk i zakląłem. Był coraz szybszy. Moje strzały też minęły go o włos, bo choć były celne, to w ostatniej sekundzie ich tor lotu minimalnie zmienił się przez wodną tarczę, jaką stworzył wokół siebie ten ubrany w czarne szaty mężczyzna. Co dziwne, nadal nie przesunął stopy nawet o milimetr i mój honor dłużej nie mógł tego znieść. 

Zatrzymałem się pewnie w mojej idealnej postawie, chwyciłem za strzałę na plecach, wziąłem wdech, napiąłem perfekcyjnie łuk i wystrzeliłem. Tak naładowałem grot energią, że prawie świecił.

Czar He Xuana znów przeleciał blisko mojej głowy, ale w ogóle się tym nie przejąłem. Byłem pewien, że Wodny Demon tym razem zejdzie z linii lotu strzały. Widziałem jak rozbija się jego wodna tarcza i jak mężczyzna z dziwnym błyskiem w oczach odsuwa się na bok.

A nie mówiłem?

Prawdziwe strzały w kołczanie na plecach kończyły się, ale Mu Qing pokazywał mi jak tworzyć magiczne, do których także przystosowany był ten pożyczony łuk. Jednak pomimo szczerych chęci i trenowaniu na prawdziwych przedmiotach nie sądziłem, że uda mi się wyczarować magiczną strzałę zaledwie siłą umysłu podczas tej walki i bez odpowiednich przygotowań. Przenieść energię do czegoś materialnego jest łatwiejsze, niż stworzyć coś z niczego, tylko z wyobraźni. To nie była zdolność, którą człowiek może się nauczyć ot tak, więc nawet nie próbowałem. I tak byłem zadowolony sam z siebie, że pojąłem jak wzmacniać moje zdawałoby się zwyczajne ataki. No i zaskoczyłem tego pewnego siebie gościa, więc już w pewnym stopniu byłem usatysfakcjonowany. 

Jako, że moje możliwości jako łucznika powoli osiągały swój kres, to postanowiłem zrobić jeszcze jeden trick. 

- Kur*a - zakląłem na głos, ledwo odskakując przed kilkunastoma wodnymi strzałami mojego przeciwnika. Zaczynało się robić coraz niebezpieczniej i gdyby nie refleks już miałbym kilka dziur więcej w ciele. He Xuan w końcu wziął mnie bardziej na poważnie.

Biegałem w jedną i drugą stronę, szukając luki między atakami. Jeśli miałem postawić wszystko na mój ostatni strzał, to musiałem ją znaleźć, choćbym tak kluczył kwadrans lub i dwa. Po tym mogłem już tylko wziąć w dłoń miecz, którym nie umiałem się posługiwać i po prostu liczyć na to, że Czarna Woda również nie jest specjalistą w tej dziedzinie. 

Nie wierzę w cuda, ale mogę sobie chyba pomarzyć?

Nieprzerwane ataki tego gościa były jak wrzód na dupie lub rzep przyklejony do psiego ogona i latający za nim, gdziekolwiek ten burek pobiegnie. Tak samo czułem się teraz. Gdzie bym nie skoczył, tam już leciały na mnie te przeklęte, magiczne, dziadowskie strzały! 

Gdyby tylko były prawdziwe i gdybym mógł je po prostu strącić! 

Zaraz... strącić?

Stanąłem w miejscu i górną częścią łuku zatoczyłem okrąg, jakbym chciał dotknąć nim wodnej magii. Stworzona na kształt łuczniczych bełtów i przecięta w powietrzu traciła swój pęd i opadała przede mną na ziemię. 

Uśmiechnąłem się. To stwarzało mi nowe możliwości.

Zamiast w bok, zacząłem biec prosto na człowieka, którego zwali Czarną Wodą Zatapiającą Statki. Przestałem unikać jego nadlatujących ataków, a po prostu je niszczyłem, zanim sięgały mej piersi. Jak nie trafiałem łukiem, to nadal pozostawały mi karwasze, które także doskonale nadawały się do obrony. 

Czułem jak woda opryskuje moją twarz i spływa po ubraniach, ale nie zwalniałem i nie przestawałem się uśmiechać. He Xuan przerwał na chwilę tą salwę i zrobił krok w tył, opuszczając jedną dłoń niżej i ewidentnie coś w niej wyczarowując.

Od razu się zatrzymałem i w końcu postawiłem wszystko na mój ostatni atak z wykorzystaniem pozostałych mi w kołczanie dwóch strzał. Chwyciłem je w dłoń, jednak tylko jedną umieszczając na cięciwie. Napiąłem lekko i wypuściłem, jednak w ostatniej chwili odrobinę zmieniając jej tor lotu. Od razu po tym wystrzeliłem ostatnią, naprężając łuk do maksimum i pozwalając, by napięta cięciwa sama zsunęła się z moich palców. 

Nagle w prawym udzie poczułem ból i aż uklęknąłem. 

Co się stało? Nie zauważyłem ataku? Przegapiłem go?

Złapałem ręką za nogę i siarczyście wypowiedziałem kilka niecenzuralnych słów. Krew zalewała mi nogawkę i przeciekała spomiędzy palców dłoni, którą próbowałem wyciągnąć utkwioną głęboko w ciele wodną strzałę. Nie mogłem uwierzyć, że jej nie zauważyłem! Obserwowałem He Xuana cały czas. Jak on mógł mnie tak zaskoczyć?

Podniosłem na niego wzrok, ale on również nie był w idealnym zdrowiu. Zaśmiałem się, czując pewnego rodzaju satysfakcję. Na chwilę zapomniałem o bólu, który i pali i mroził jednocześnie. W barku mężczyzny w czerni tkwiła moja strzała, która przebiła mu ciało i wyszła parę centymetrów na drugą stroną.

Utkwiliśmy w sobie wzrok i już miałem się podnieść, by dalej walczyć, gdy podbiegł do mnie Xie Lian i głośno nakazał:

- Koniec pojedynku! - Popatrzył na mnie i na He Xuana. - Obaj wojownicy są ranni, więc ogłaszam remis!

Do nieprzejętego bardziej niż popsutą częścią garderoby mężczyzny w czerni podbiegł Shi Qing Xuan i klepiąc go po zdrowym barku, powiedział:

- Piękna walka, He-xiong! Twoja wodna magia jak zwykle robi wrażenie!

- Shhh - wysyczał mężczyzna i samym tylko spojrzeniem zamknął nic nie rozumiejącego Mistrza Wiatru w wodnej kuli. Odwrócił się do niego plecami i podszedł do mnie. 

Nie wiedziałem, czy chce mnie dobić, czy coś innego, ale koło mnie był Xie Lian, przy jego boku nieodłączny Hua Cheng, więc przypuszczałem, że nic mi nie grozi. 

He Xuan stanął metr przede mną i wyciągnął dłoń. Był to niezwykły gest, zważywszy, że użył prawej dłoni, a z jego prawego barku sterczała strzała. Jednak chwyciłem go i z jego pomocą oraz Xie Liana wstałem na równe nogi. 

- To był dobry pojedynek - odezwał się niespodziewanie. - Tym ostatnim atakiem mnie zaskoczyłeś. Jak to zrobiłeś?

- A jak ty to zrobiłeś? - również zapytałem. - Czy to była jakaś niewidzialna strzała? Nie widziałem, żeby cokolwiek leciało w moją stronę.

Tym razem odezwał się Xie Lian. 

- Ostatnia wodna strzała została stworzona za twoimi plecami, dlatego jej nie widziałeś. 

Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem i w końcu klepnąłem się w niebolące udo i zaśmiałem. 

- Pięknie wykombinowane, He Xuanie. To mnie zaskoczyłeś. Nie spodziewałem się takiego ataku, mój błąd. - Choć noga bolała, to naprawdę byłem zadowolony, że ktoś tak utarł mi nosa. Postanowiłem więc zdradzić mu swoją tajemnicę. - Co do mojego ataku, to ostatnią strzałą strzeliłem w lotkę poprzedniej i w ostatniej chwili delikatnie zmieniłem jej tor lotu. 

He Xuan patrzył na mnie, jakby nie mógł stwierdzić, czy miałem aż tak cholerne szczęście, czy naprawdę jestem genialnym łucznikiem. Moim zdaniem to było coś pomiędzy. Jak idealna magiczna mieszanka. 

- Czy z twoją raną będzie wszystko dobrze? - zapytałem. - Martwię się, że mogłem uszkodzić jakieś ważne ścięgna lub stawy.

- Nic mi nie będzie - odparł i wyrwał strzałę z ciała, nawet nie krzywiąc się z bólu.

Odwrócił się na pięcie i podszedł do kuli wody, w której nadal szamotał się Mistrz Wiatru. Dotknął magicznego więzienia, a to od razu wchłonęło się w jego dłoń.

Złapał za nadgarstek ciągle krzyczącego z pretensjami Shi Qing Xuana i obaj wyszli najbliższymi drzwiami. 

Chwilę potem podbiegł do mnie Quan Yizhen, gratulując tak świetnego i widowiskowego pojedynku. Był tak szczęśliwy, aż oczy mu się lśniły, a przecież jego walka była nie mniej zaciekła i pasjonująca. Pomyślałem, że gdybym miał walczyć z nim, to przegrałbym, bez choćby cienia szansy na zwycięstwo.

Obok niego stanął Mu Qing. Zaciskał zęby, powodując, że na twarzy uwidoczniły się mięśnie szczęki. Dobrze znałem ten wyraz twarzy zdenerwowanego generała. 

Przyszykowałem się na ostre słowa, gdy powiedział tylko:

- Chodź. Pomogę ci zmyć krew z twarzy i zrobić coś z tą rana na nodze.

Zarzucił moje ramię przez szyję i zaczął prowadzić.

- O jakiej krwi na twarzy mówisz? Przecież dostałem tylko w udo - stwierdziłem. 

- Głupi jesteś? - wrzasnął na mnie tym znajomym i przepełnionym wściekłością głosem. - Nie czułeś jak strzały raniły ci twarz? Jesteś cały pocharatany!

- Chyba sobie jaja robisz! Uniknąłem wszystkich, prócz ostatniej!

Zmarszczył brwi i przewrócił oczami.

- Zaraz zobaczysz się w lustrze, to wtedy zmienisz zdanie co do twojego "unikania strzał". Kretyn! To przecież nie były zwykłe strzały tylko magiczne! Nie wystarczyło ich bezpośrednio unikać. Mówiłem ci, że ataki magiczne mają szerszy obszar rażenia! Znów mnie nie słuchałeś.

- Słuchałem, ale całkiem o tym zapomniałem!

Noga mnie piekielnie bolała, kłóciliśmy się non stop, ale mimo wszystko nic nie mogło zetrzeć szerokiego uśmiechu z mojej twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro