Rozdział 23
POV Xie Lian
Gąszcz korytarzy wydawał mi się cały czas taki sam i krążąc tam i z powrotem nie miałem pojęcia, czy już tą droga wcześniej nie szedłem. Przystanąłem na chwilę i wtedy usłyszałem czyjeś krzyki. Domyślałem się, że to nie może być nikt inny tylko mój przyjaciel, którego zapewne znalazł generał w czarnej szacie. I dlatego sam też udałem się w tamtym kierunku.
Im bliżej byłem, tym głośniejsza i bardziej zażarta stawała się kłótnia, aż zacząłem dokładnie słyszeć, o czym mówią.
- Dlaczego akurat z tobą byłem w parze, a nie z tym drugim, co przyszedł w trakcie obiadu? - To był głos Feng Xina.
- A co to za różnica, skoro chodziło tylko o odblokowanie energii, która w tobie krąży? - Oczywiście tym, który mu odpowiedział, był Mu Qing.
- Dla mnie jest znacząca! Bo ty mnie nienawidzisz!
- Ja cię niby nienawidzę?!
- A widzisz tu jeszcze kogoś?
Stałem tuż za rogiem, ale nie miałem odwagi im teraz przeszkodzić.
Może w końcu dowiem się, dlaczego cały czas są do siebie tak negatywnie nastawieni?
- Skąd możesz wiedzieć czy cię lubię czy nie?
- Jak to skąd? Przecież widzę, że mnie nie znosisz! Cały czas masz do mnie jakieś uwagi. Twoja mina wygląda jakbyś miał umrzeć, jeśli zrobiłbyś dla mnie coś miłego, a podczas obiadu wyglądałeś, jakbyś miał się z mojego powodu porzygać! - Oho, Feng Xin był naprawdę wkurzony.
Ale dobrze. Może wygadają się i im przejdzie.
- Jak na to wpadłeś, geniuszu? - zapytał Mu Qing.
- No widzisz! Mówiłem, że mnie nienawidzisz!
- To był sarkazm! Czy ty jesteś idiotą?
- Chyba nie większym niż ty!
Mu Qing przez chwilę milczał, a jak się odezwał, to wydawał się odrobinę spokojniejszy.
- Nigdy nie powiedziałem, że cię nienawidzę.
- Może i nie, ale tak przecież jest.
- Powtórzę, nigdy nie powiedziałem, że cię nienawidzę. Czy może wiesz, co to znaczy?
Teraz Feng Xin przez chwilę milczał.
- Że mnie tylko nie lubisz, a nie nienawidzisz? - zgadywał.
- Nie... - Nawet ze swojego miejsca usłyszałem jego westchnięcie i kroki. - Lubię cię.
- Taaak? To dlaczego jesteś cały czas dla mnie tak złośliwy?
- Bo to Pałac Władcy, a ty nadal nie potrafisz nie przeklinać.
- Potrafię! Ale jak słyszę non stop twoje uwagi, to jestem wkurzony! - Znów mówił coraz głośniej.
- Jak byś nie przeklinał, to bym nic nie mówił!
- No i widzisz?! Nie da się z tobą dogadać! - krzyczał Feng Xin.
- Feng Xin, a może to ty mnie nienawidzisz i nie podoba ci się, że w ogóle się do ciebie odzywam?
- Nic z tych rzeczy! - krzyknął, ale już bez takiej agresji jak wcześniej.
- A więc, o co chodzi?
Feng Xin prychnął. Mu Qing nie skomentował tego. Nastała cisza i zastanawiałem się, co tam się dzieje, że nagle wszystko umilkło.
- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem na zawodach. To pewnie dlatego od początku mnie nie znosisz - nawet ze swojego miejsca słyszałem jak mierzwi sobie włosy. Rzadko przyznawał się do winy, ale jeśli ewidentnie coś było przez niego, to potrafił wziąć za to odpowiedzialność.
- Już mnie za to przeprosiłeś.
- Wiem, ale chyba niewystarczająco, skoro nadal jesteś dla mnie taki oschły. Quan Yizhena traktujesz zupełnie inaczej.
Nie wytrzymałem i wychyliłem się zza ściany. Stali bokiem do mnie naprzeciwko siebie. Dość blisko, żeby zdołać wymierzyć sobie cios, ale na tyle daleko, że nie czuli presji, patrząc na siebie. Obaj mieli dziwnie poważne miny i wydawało mi się, że w każdej chwili może wyniknąć z tego na nowo burza. Jednak nic takiego się nie stało.
- Tak naprawdę, to jesteś całkiem w porządku - rzekł całkiem szczerze Feng Xin. - I rozumiem, że jako na generale, czy kimkolwiek tu jesteś, spoczywa duża odpowiedzialność. Dlatego chcesz, aby w Pałacu twojego Władcy, którego tak cenisz, nikt nie zachowywał się tak jak ja. Rozumiem to, bo wiem, że wiele mi brakuje do bycia przykładnym jak na przykład Xie Lian.
Dlaczego zawsze mówiono o mnie, jak o kimś przykładnym lub mi pozostawiano podjęcie decyzji?
- Też ci się należą przeprosiny. Często reaguję zbyt ostro i jestem zimny, wiem o tym - odezwał się Mu Quing. - Całe życie walczę, więc lubię dyscyplinę i spokój, jednak to nie znaczy, że powinienem tego wymagać od innych. I masz rację. Jako generał ciąży na mnie odpowiedzialność. Mam pod sobą kilkuset wojowników, których szkoliłem sam i miałem wobec nich pewne wymagania. Chyba tak samo potraktowałem ciebie. Nie powinienem.
W końcu! Jak miło słyszeć, kiedy dorośli mężczyźni mówią szczerze o tym, co ich gryzie. Mógłbym powiedzieć, że jestem dumny z Feng Xina oraz miło patrzeć na takiego Mu Qinga.
- Więc co, zgoda między nami?
- Zgoda.
Podali sobie ręce, a ja aż pojaśniałem.
- To powiedz teraz szczerze, jak podobało ci się kyudo? - zapytał z uśmiechem mój przyjaciel.
- Kyudo, czy jak ty strzelałeś?
- Kyudo, przecież nie ma różnicy.
- Naprawdę tego nie widzisz? - spytał zdziwiony.
- Czego?
- Kyudo wygląda dobrze, tylko kiedy ty strzelasz.
- Naprawdę? Czyli... Nie podoba ci się samo kyudo, ale ja już tak?
- Tak. Nie! Czekaj, nie powiedziałem, że mi się podobasz, ale jak strzelasz.
- A to nie to samo?
- Nie.
- Ale... Jeśli podoba ci się jak strzelam, to może... może ja też ci się podobam? - Widziałem uśmieszek na jego twarzy.
- Podoba mi się jak strzelasz - nadal uparcie mówił Mu Qing.
No, powiedz mu, że chcesz wziąć u niego lekcje strzelania! - dopingowałem generała.
- To dlatego tak uważnie mnie obserwowałeś?
- Patrzyłem normalnie, jak na wszystkich.
- Yhm, możesz takie rzeczy mówić innym.
- Nie rozumiem. Do czego zamierzasz?
- Wypatrywałeś mnie jak sokół. A potem nie spuszczałeś z oka nawet na chwilę.
Mu Qing odwrócił lekko wzrok.
- Skąd niby to wiesz, jeśli byłeś tak wpatrzony w tarczę i tego gościa przed tobą?
- Nie musiałem widzieć, żeby czuć na sobie twój wzrok...! - Zamilkł, jakby właśnie powiedział za dużo i także odwrócił wzrok.
Patrzyłem na nich i nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać.
- Powtórzę po raz ostatni: podobało mi się jak strzelasz. Byłeś spokojny, ale skupiony na tym, co robiłeś. Twoje ciało wygląda dość zwyczajnie, ale jak naprężyłeś się do ostatniego strzału, to dopiero można było zauważyć twoje idealne proporcje ciała. Jesteś silny i wytrwały, więc kiedy stoisz z łukiem gotowym go strzału, wyglądasz perfekcyjnie, choć przynajmniej mi się tak wydawało. Nie jestem znawcą twojego sportu, ale myślę, że jak wspominałeś o "pięknie Kyudo" to ty byłeś jego doskonałym przykładem. Swoich przeciwników pozostawiłeś daleko w tyle.
- Ha, ha! - Feng Xin się zaśmiał. - Musiałeś naprawdę dokładnie mi się przyglądać. Nigdy nie usłyszałem podobnych słów od innego faceta. Dzięki, Mu Qing.
Generał lekko się zarumienił i zacisnął usta.
- No dobra - mówił nadal z uśmiechem Feng Xin. - Przyznaj się, że po prostu podobają ci się moje złote oczy i dlatego tak uparcie chciałeś je zobaczyć na turnieju.
Twarz mężczyzny w czerni drgnęła, ale zwrócony był w przeciwną stronę niż łucznik, więc tylko ja to zobaczyłem.
- Nie gadaj głupot. Poza tym lepiej wróćmy i dokończmy, co zaczęliśmy. Hua Chengzhu już się na pewno niepokoi.
- Mu Qing - złapał go za przedramię - nie uciekaj teraz, jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać.
- A o czym niby mielibyśmy jeszcze gadać? - Znów wyglądał na poirytowanego.
Feng Xin nadal go nie puszczał i nadal się uśmiechał.
- Dobra. Niech ci będzie, ale poświęć mi jeszcze minutę, OK? Tyle chyba możesz zrobić.
Mężczyzna w czarnym stroju skinął głową i obrócił się do Feng Xina.
- Mów, co masz mówić i miejmy to już z głowy. Choć moim zdaniem już wszystko sobie wyjaśniliśmy.
- Skoro tak uważasz, to po prostu stój, patrz na mnie i się nie odzywaj.
- Co przez to rozumiesz "patrz na mnie"?
- Dokładnie to co słyszysz. Powiedziałeś, że poświęcisz mi minutę, to ją poświęć na to, na co chcę. Nie chcesz gadać, w porządku. Wystarczy, że będziesz stał i patrzył.
Naprawdę stanęli naprzeciwko siebie i najzwyczajniej w świecie tylko przypatrywali sobie nawzajem. Żaden się nie odzywał.
Po około pół minuty ich twarze zrobiły się jakieś inne, jakby coś dostrzegli, więc jeszcze uważniej się sobie przyglądali. Twarz Mu Qinga złagodniała, a Feng Xin przestał się uśmiechać. Nie wiem, co myśleli, ale ta cisza wydawała się działać na nich uspokajająco.
Zaczynałem się zastanawiać, czy na pewno powinienem to oglądać, ale nie mogłem się wycofać. Jeden drobny ruch, a na pewno ich czujne oczy mnie wychwycą i ta magiczna chwila pęknie jak bańka mydlana. Mogłem jeszcze poprosić Ruoye, żeby znów użyczył mi swojej mocy i spowodował, że nikt mnie nie zobaczy. Jednak nie wiedziałem, czy takie sztuczki białej szarfy działają na silnych ludzi jak Generał Xuan Zhen. I dlatego zostałem w miejscu, starając się nie poruszać nawet powiekami.
Chyba trwali w bezruchu już grubo ponad dwie minuty, gdy Feng Xin zrobił dwa kroki do Mu Qinga. Znajdowali się już tylko kilkanaście centymetrów od siebie. Byli tego samego wzrostu, więc mierzyli się po prostu wzrokiem.
Coś... coś w ich zachowaniu wydało mi się znajome, jakbym już wcześniej widział taką sytuację, ale nie mogłem przypomnieć sobie kiedy i w jakich okolicznościach.
I kiedy Feng Xin położył dłoń na szyi drugiego mężczyzny, to mnie oświeciło. To zupełnie jak ja i San Lang!
Oni...oni SIEBIE LUBIĄ!
Teraz tym bardziej nie mogę nawet drgnąć! To byłaby katastrofa, jakby któryś z nich dowiedział się, że jest obserwowany!
"Gege, kiedy wracasz?" - Usłyszałem w umyśle głos San Langa i omal nie krzyknąłem.
Modląc się, żeby mnie nie zobaczyli, szybko się schowałem i od razu poprosiłem Ruoye, żeby mnie jakoś ukrył. Nie mogłem ryzykować, że dowiedzą się, że tam byłem.
Nie słyszałem, żeby któryś z nich coś krzyknął, a biała szarfa zatańczyła wokół mnie tworząc okrąg i zamykając mnie w nim. Wtedy spokojniejszy odszedłem na bezpieczną odległość i jak uczył mnie San Lang, dotknąłem dwoma palcami skroni. Odezwałem się:
"San Lang, czy to działa?"
"Oczywiście, Gege" - odpowiedział mi czysty głos. - "Słyszę Gege tak wyraźnie, jakby stał obok i mówił mi wprost do ucha. Czy już wszystko udało się załatwić jak chciałeś?" - zapytał.
"Ha, ha, prawie wszystko, ale już jest w porządku, nie musiałem nawet interweniować. I cieszę się, że tak dobrze mnie słychać. Właśnie miałem zamiar wracać, ale nie jestem pewny jak mam to zrobić. Nie wiem, gdzie jestem".
"Nie martw się, Gege. Na następny raz możemy ustawić specjalne zaklęcie, żebyśmy obaj wiedzieli, gdzie jest druga osoba, ale póki co użyjemy mojej umiejętność".
"Dobrze, San Lang. Powiedz mi, co mam robić". - Zgodziłem się posłusznie.
"Najpierw trzeba znaleźć spokojne miejsce, z dala od innych osób".
"Dobrze, poczekaj chwilkę".
Dzięki magii Ruoye ciągle byłem niewidoczny i bez zwrócenia niczyjej uwagi przeszedłem około 50 m i stanąłem w jakimś zaułku.
"Już" - przekazałem chłopakowi.
"Dobrze". - Miał wesoły głos. - "A teraz niech Gege zamknie oczy i wyobrazi sobie mnie".
"San Lang, czy jesteś pewien, że to zadziała? Wystarczy, że pomyślę o tobie?"
"Tak. Na pewno Gege pamięta jak wyglądam".
"..."
Wyczuwałem w jego głosie jakiś podstęp, ale zupełnie nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję ani jak mam wrócić do zbrojowni lub jadalni. Musiałem mu zaufać.
Zamknąłem oczy i zacząłem myśleć o tym lisim urwisie. Co dziwne wyobraziłem go sobie w tej bardziej "walecznej" wersji, czyli z motylimi ozdobami, przepaską na oku i E-Mingiem przy boku. Przyznam, że ten bułat naprawdę mu pasował i razem wyglądali kompletnie, jakby jeden był ściśle powiązany z drugim. Co do przepaski... zupełnie nie wiedziałem, co mam o niej myśleć. Po co ją nosił? Podejrzewałem, że jeśli bym go o to zapytał, to by mi odpowiedział, ale nie czułem palącej potrzeby, żeby przymuszać go do tego. Sam mi zapewne kiedyś o tym opowie.
Nic nie widziałem, ale moje zmysły zarejestrowały ruch powietrza. Ruoye wślizgnął mi się pod obszerny rękaw i owinął na ramieniu.
- Xie Lianie. - Usłyszałem obok siebie czyjś głos.
Jeśli Ruoye nie bronił mnie, to powinno oznaczać, że osoba nie jest groźna. W końcu chronił mnie nawet przed San Langiem - pomyślałem i otworzyłem oczy.
Zobaczyłem kobietę odzianą w przepiękne niebiesko-złote szaty, która klęczała przede mną na jednym kolanie z głową skierowaną ku ziemi. Od razu także ukucnąłem i powiedziałem zszokowany:
- Yushi Huang, proszę wstań. Dlaczego mi się kłaniasz?
- Xie Lianie - powtórzyła. - Zanim przyjdzie po ciebie mój Pan muszę cię o coś prosić. - Uniosła głowę i spojrzała na mnie. Jej zielone oczy lśniły, jakby wykonane były ze szlachetnych kamieni i wkomponowane w jej twarz.
- Dobrze, zrobię co będę mógł. - Cokolwiek to było, na pewno było ważne, bo w przeciwnym razie nie przyszłaby do mnie osobiście i nie rozmawiała teraz tylko w cztery oczy.
Słuchając jej kolejnych słów zacząłem się zastanawiać, kim ona naprawdę jest.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro