Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

POV Xie Lian

Zamrugałem szybko oczami, żeby odpędzić wizję człowieka, który umarł na moich oczach przebity mieczem San Langa. Jednak ten uparcie nie chciał zniknąć.

Nie wiem czy inni wiedzieli o tym, bo nikt nie wydawał się zdziwiony jego obecnością, ale to nie powinno się dziać, a ta osoba nie powinna tu stać.

Przestraszony popatrzyłem na San Langa, ale nic nie mogłem wyczytać z jego twarzy. Nie uśmiechał się, ale też nie był zły. Za to mężczyzna w jasnych ubraniach, trzymany przez widmo He Xuana jak jakiegoś smarkacza za kołnierzyk koszuli, zobaczył San Langa, który siedział przy moim boku i od razu się wyrwał.

Szybko podszedł do miejsca, gdzie siedzieliśmy i twardo upadł na oba kolana, kłaniając się aż do samej ziemi.

- Najwyższy Królu! - powiedział głośno, a mi zdawało się, że usłyszałem "Najwyższy Królu", widocznie musiałem się przesłyszeć...

Czyżbym źle wypłukał uszy po kąpieli?

- Powstań, Mistrzu Wiatru. - Usłyszałem głos obok siebie i byłem pewien, że należy on do San Langa. - Nie musisz przede mną klęczeć.

Yushi Huang podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do płaszczącego się człowieka, ostrożnie pomagając mu wstać.

Teraz podszedł do nas mężczyzna w czerni i uklęknął na jedno kolano. Widziałem, że nie był nawykły do takich zachowań i złożenie komuś ukłonu ujmowało mu godności. Mimo to złożył pokłon i spojrzał w oczy San Langowi.

- Hua Chengzhu - wypowiedział tylko to imię i zamilkł.

- He Xuanie - odpowiedział mu zimno San Lang.

Nastała cisza, podczas której ta dwójka tylko patrzyła sobie w oczy. Nic nie mówili, ale aura zrobiła się nagle lodowata i aż przeszły mnie dreszcze. Przeskakiwałem wzrokiem od jednego do drugiego, bojąc się poruszyć. I jedynie mój umysł pracował na zwiększonych obrotach.
Wiedziałem, że obaj się znają, wiedziałem, że mężczyzna w czerni zaatakował i San Langa i mnie, a potem Czarna Woda zasłonił Qi Ronga i został zabity. Więc... Co teraz robił w pałacu Władcy...?

Zaraz zaraz... Tym Władcą miał być SAN LANG?!

Ten nowy mężczyzna wyraźnie nazwał go "Najwyższym Królem", to się zgadza. Nie można temu zaprzeczyć ani podważyć. Do tego takie osoby jak "generał" oraz "Najwyższa Kapłanka" traktują go z szacunkiem, słuchają co ma do powiedzenia i nawet... Przypomniałem sobie sytuację, jak staliśmy na trybunach i powiedział coś Yushi Huang oraz Mu Qingowi i oboje uklękli. Zupełnie wyleciało mi to z głowy. Za bardzo byłem wtedy oszołomiony tym, co dzieje się w koło.

Ale myśląc o tym i innych rzeczach, sytuacjach, jak o nie przejmowaniu się niczym i nikim...no może w wyjątkiem mnie - zaśmiałem się w myślach i wstrzymałem oddech.

J-ja... Tam na korytarzu...o boże, o boże, co ja najlepszego zrobiłem? Jak ja mogłem...? Spokojnie, spokojnie, wszystko można spokojnie i rozsądnie wytłumaczyć, prawda? Przenocowałem go w moim mieszkaniu-norze, nakarmiłem świństwem, którego nawet psy nie chcą jeść, o kotach już nie wspomnę, bo omijają mnie szerokim łukiem. Ale ja... ja go upominałem, traktowałem jak dzieciaka, nazywałem lisem, do-dotykałem i c-c-ca....!

Poczułem jak krzesło przechyla się i upadłem w tył.

- Gege? - Od razu wstał i wyciągnął do mnie rękę, ale bałem się ją dotknąć.

On, Władca Miasta Duchów, miałby mnie podnosić z ziemi? Dopiero do mnie zaczynało docierać, jak niepoprawnie zachowywałem się cały ten czas. Obym tylko zdołał jakoś naprawić mój błąd.

- Gege, co ci jest? Dlaczego tak na mnie patrzysz? - Jego wzrok był przestraszony, jakby zobaczył w moich oczach coś, czego nie chciał tam widzieć.

Przełknąłem wszystko, o czym przed chwilą pomyślałem i zerwałem się z miejsca, wybiegając przez drzwi, którymi wcześniej wszedł He Xuan z tym drugim mężczyzną. Nawet nie pamiętałem kim był, bo teraz najważniejsze było, żeby uciec gdzieś daleko i schować się tak, żeby nikt mnie nie znalazł. Gdzieś, gdzie mógłbym w spokoju spalić się ze wstydu i zapomnieć o San Langu.

POV Hua Cheng

Xie Lian wybiegł i już miałem lecieć za nim, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem.

- He Xuanie, potem porozmawiamy i się rozliczymy - powiedziałem ostro i już troszkę spokojniej do Shi Qing Xuana: - Zregeneruj moc i zjedz coś. Potem wszystko opowiesz.

Mistrz Wiatru pokiwał głową. Wychodząc z pomieszczenia, dodałem jeszcze.

- Czarna Wodo, także możesz dołączyć do obiadu. Czuj się jak gość.

Przyspieszyłem kroku, ale słyszałem jeszcze jak jedno z krzeseł szura i głos Quan Yizhena.

- Cześć, jestem Quan Yizhen. Czy też jesteście wojownikami? I naprawdę Hua Cheng jest waszym szefem?

Byłem zły na He Xuana, zdezorientowany zachowaniem Xie Liana, ale uśmiechnąłem się na słowo "szef". Tak mnie jeszcze nie nazywano.

Skręciłem w pierwszy zakręt w lewo i wyciągnąłem małe kostki. Już miałem nimi potrząsnąć, ale się powstrzymałem, myśląc nad powodem zachowania mężczyzny, który nie bał się nawet E-Minga. Jego wzrok wyrażał tak wiele, że nie wiedziałem jak go odebrać. Był w nim strach, ale nie bał się mnie. Było zaskoczenie i to zaskoczenie zapewne spowodowała informacja, kim naprawdę jestem. Było też coś więcej, jak... Szok? Co go tak zszokowało? O czym ten człowiek myślał? Podejrzewałem, że przejmował się jakimś nic nie znaczącym szczegółem, który jednak on uznał za tak ważny, że aż uciekł.

Zaśmiałem się. Nie mogłem uwierzyć, że czymś tak bardzo się przejął. Ale znając go i podejście do życia, powoli uświadamiałem sobie, co to jest.

Musiałem go odszukać i wszystko wytłumaczyć, tym razem na spokojnie i tak, żeby zrozumiał i nie chował się za "wolno", "powinienem", "wypada". Musiałem go przekonać, iż fakt, że jestem panem tego kraju, nic nie zmienia między nami.

Zastanowiłem się, gdzie jest i wpadłem na pewien pomysł. Wypuściłem kilkadziesiąt srebrnych motyli i nakazałem im dyskretnie odszukać Xie Liana. Nie powinien odejść daleko. W razie czego strażnicy mają informacje, żeby nie zatrzymywać nowych gości, więc nic złego nie powinno się zadziać.

POV Xie Lian

Biegłem jak na złamanie karku. Nie miałem konkretnego celu, po prostu biegłem przed siebie, jak najdalej od San Langa.

Było mi wstyd i chyba wstyd to zbyt mało powiedziane. Pamiętając, co robiłem z chłopakiem i o czym jeszcze niedawno myślałem... w jaki sposób myślałem o "nim"... Tego było za dużo. Dawno nie czułem się tak źle sam ze sobą, a do tego moją pierś co chwilę przeszywał ból, nad którym nie mogłem zapanować.

Po drodze minąłem jeszcze kilku żołnierzy, ale nikt mnie nie zatrzymywał, jakby nie przejmowali się, że jakiś obcy panoszy się po Pałacu Wład... Po Pałacu Hua Chenga. Hua Cheng, Hua Chengzhu był Najwyższym Królem tego kraju. Szanowany, potężny, silny i dbający o swoich ludzi Władca. Jakie to było zabawne, że okazał się nim San Lang. Nikt inny tylko chłopak, przy którym poczułem się w końcu szczęśliwy.

Tak. Cały JA i moje SZCZĘŚCIE.

Zatrzymałem się przed kolejnymi drzwiami i oparłem o nie plecami, próbując złapać oddech. Ta budowla była olbrzymia i naprawdę przypominała labirynt. Nie wiedziałem, gdzie dalej biec. W prawo, w lewo? Odetchnąłem głęboko. Skoro już tu byłem i nikt nie zwracał na mnie uwagi, to równie dobrze mogłem wejść przez te drzwi i zobaczyć, co za nimi jest. Jeśli będą otwarte, to na pewno nie znajduje się tam nic ważnego. Poza tym nie ma strażników, więc może to jednak drzwi prowadzące na zewnątrz? Przysunąłem ucho i nasłuchiwałem odgłosu deszczu. Chłód i deszcz przydałby mi się teraz najbardziej.

Chyba jednak nie było za nimi wyjścia, ale postanowiłem i tak zobaczyć, co skrywają. Nacisnąłem klamkę - ustąpiła od razu. Wszedłem i zamknąłem za sobą ciężkie drewniane skrzydło. Wewnątrz było dość ciemno, ale po zrobieniu przeze mnie jednego kroku po kolei zaczęły się zapalać pochodnie umieszczone na ścianach. Zgadywałem, że to dzięki magii i jakiemuś zaklęciu zapłonęły samoistnie.

Znajdowałem się w zbrojowni. Pierwszy raz w jakiejkolwiek byłem, ale nie trzeba być znawcą, żeby miejsca wypełnionego najróżniejszą bronią nie nazwać jak należy. Różne miecze, łuki, strzały, broń długa, krótka - wszystko, cokolwiek człowiek mógł wymyślić i co służyło do zabijania zajmowało każdy kąt, każdą ścianę i półkę w tym pomieszczeniu. Zapach wypełniający moje nozdrza był mieszanką oliwy, metalu i drewna.

Rozglądałem się ciekawie. Gdybym umiał walczyć, to na pewno byłbym oczarowany takim widokiem, ale ja widziałem po prostu "broń".

Zacząłem przechadzać się dookoła, zaczynając od lewej strony, niespiesznie przyglądałem się całej zebranej tu pokaźnej kolekcji. San Lang wspominał mi, że po obiedzie zabierze nas do Pałacowej Zbrojowni, więc chyba to miejsce miał na myśli.

Kiedy doszedłem do końca jednej ściany, zauważyłem, że dokładnie naprzeciwko drzwi broni było mniej, ale ich wygląd wydawał się bardziej majestatyczny. Całkowicie różniły się od poprzednich i przyjrzałem się im uważniej. Każda sztuka miała swoje wydzielone miejsce na ścianie, otoczone jakby niewidzialną barierą.

Nie znałem się na magii, ale kiedy zbliżałem rękę, to czułem delikatny prąd, dlatego niczego nie dotknąłem. San Lang wspominał o przeklętych ostrzach, więc wolałem nie sprawić nikomu problemu moim lekkomyślnym zachowaniem. Miałem na uwadze, że mogłaby stać mi się krzywda, ale tak samo dla innych byłbym wtedy kłopotem, a tego jeszcze bardziej chciałem uniknąć.

Na końcu tej ściany za szklaną szybą znajdował się biały kawałek materiału. Na wbitych w ścianę kilku gwoździach po prostu wisiał sobie na nich. Rozejrzałem się na boki. Nigdzie nie dostrzegłem niczego, co nie byłoby bronią, więc skąd się tu wziął ten długi biały kawałek tkaniny?

Podszedłem bliżej i przytknąłem do szkła moją dłoń. Nie chciałem niczego dotykać, ale szkło nie powinno przeklęte.

Końcówka materiału drgnęła. Obróciłem się szybko, szukając otwartego okna lub drzwi, które spowodowałyby wiatr poruszający tym materiałem, ale okien tu nie było, a drzwi nadal były zamknięte. Z jeszcze większą ciekawością wbiłem wzrok w biel wiszącą na ścianie.

Materiał znów się poruszył. Powoli, bardzo powoli uniósł się z najwyższego gwoździa i jak głowa węża zaczął "rozglądać się". Moja dłoń nadal była przytknięta do szkła i choć czułem niepokój, to nie mogłem jej stamtąd zabrać. Ta... ta rzecz mnie zafascynowała! Wstęga jeszcze bardziej się przebudziła i zaczęła wić po swoim małym szklanym domu, jednak cały czas robiła to w sposób spokojny, który przywodził mi na myśl spadające z drzewa płatki kwiatów na wiosnę.

Porównałem materiał do E-Minga, który też był zdolny do poruszania swoim okiem i uśmiechnąłem się. Szarfa zatrzymała się i po chwili ułożyła na szkle w kształcie okręgu, prawie idealnie dookoła mojej dłoni. Nie mam pojęcia, dlaczego się nie bałem i nie cofałem ręki, ale to co robiłem wydawało mi się właściwe.

Za moimi plecami, za drzwiami usłyszałem czyjeś kroki i rozmowę jakichś mężczyzn.

- Zamykałeś zbrojownię? - pytał jeden.

Podejrzewałem, że to strażnicy na patrolu.

- Nie, Władca mówił, że nic nie musimy zamykać, a goście mogą chodzić, gdzie chcą poza jego osobistymi komnatami - odparł drugi.

Ktoś położył dłoń na klamce i pociągnął za nią, a mi krew odpłynęła z głowy, bo ja - obcy już byłem w tej zbrojowni! Co oni sobie pomyślą? Jak mnie zobaczą... czy mnie od razu zabiją? Pomyślą, że jestem złodziejem?

Drzwi otworzyły się, a coś białego mignęło mi przed oczami. Czyjaś postać wyłoniła się zza drzwi i rozejrzała po pomieszczeniu.

- Pusto - powiedział i zamknął wrota. - Może jednak zamkniemy ją? To w końcu Królewska Zbrojownia ze wszystkimi Świętymi Orężami generałów.

- Masz rację, lepiej zamknijmy, a jak Władca będzie chciał ją pokazać gościom, to sam otworzy.

- En. - Po tych słowach ktoś włożył klucz w drzwi i przekręcił zamek z charakterystycznym "kliknięciem".

Stałem oniemiały z wyrazem kompletnego niezrozumienia, co się stało. Obróciłem się w stronę magicznego materiału, ale szklane pudełko było puste. Białe wstęga zniknęła! Jeszcze bardziej spanikowany niż niespodziewaną wizytą żołnierzy rozejrzałem się, szukając bieli.

Zrobiłem krok w przód i dotknąłem czegoś czubkiem buta. Materiał leżał na podłodze ułożony w kształt koła, ale był zdecydowanie dłuższy niż wcześniej. Nie poruszał się, więc to ja ukląkłem i dotknąłem jego powierzchni. Dotykałem E-Minga, jego ostrza, więc dało mi to odwagę dotknąć magicznego kawałka materiału, bo w porównaniu do bułatu ta wstęga nie mogła służyć do walki, a jednie do obwiązania czegoś albo związania szat. Nie miałem pojęcia do czego mogli ją stosować ludzie z Miasta Duchów, ale dziwne było, że trzymają ją tutaj, w zbrojowni.

Materiał był miękki, delikatny w dotyku i ciepły. Przejechałem dłonią po jego strukturze, a biel poruszyła się. Nie szybko, jakby nie chciała mnie przestraszyć i im dłużej na nią patrzyłem i dotykałem, tym bardziej ją lubiłem. Jakbym już kiedyś widział coś takiego i dlatego teraz się nie bałem.

Jedna z końcówek podniosła się i przysunęła do mojego palca, robiąc delikatne "pat" - po prostu mnie musnęła. Pogłaskałem ją palcem wskazującym jak czasami głaszcze się kota pod brodą i wstęga zaczęła owijać się wokół mojego palca, a potem dłoni i ręki. Powinien być przerażony, że coś takiego wije się jak wąż, ale nie mogłem. Ciepło materiału otulało mnie i uspokajało, aż zaśmiałem się i wyciągnąłem przed siebie drugą rękę. Czułem jak materiał przepływa przez moją klatkę piersiową, łaskocząc mnie i wysuwa się na drugi nadgarstek.

Usiadłem na podłodze i śmiałem się sam do siebie.

- Wygodnie ci tam? - zapytałem na głos. - Na moim ciele?

Wstęga przesunęła się lekko.

- Zgaduję, że tak. - Znów się zaśmiałem. - Szkoda, że nie możesz mówić, bo potrzebuję się komuś wygadać i poradzić. A to bardzo osobista sprawa i nie mógłbym o tym powiedzieć moim przyjaciołom, a tym bardziej osobie, której to dotyczy.

Końcówka wysunęła się zza mojego szerokiego rękawa i "zerknęła" na mnie.

- Chcesz, żebym ci powiedział? - Lekki ruch zasugerował mi, że jest chętna wysłuchać. Nie rozmawiałem jeszcze z żadnym przedmiotem, ale wygadanie się magicznemu bandażowi, który w tej chwili tak przyjemnie owijał się wokół mojego ciała, nie wydawało się takim złym pomysłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro