Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

POV He Xuan

Deszcz przestał padać już jakiś czas temu, a ja nadal nie mogłem poruszyć nawet palcem. E-Ming naprawdę był potężny, bo jak przebijał moją pierś, to myślałem, że szybciej się zregeneruję. Mój umysł pracował, odkąd wróciła mi świadomość, więc jedyne co teraz robiłem, to myślałem. Intensywnie myślałem, o tym czego przez tą jedną króciutką chwilę dowiedziałem się od Qi Rong. 

Shi Qing Xuan żył i był w tym mieście. Fakt, że nic mu nie było, uspokoił mnie, bo choć Zielony Duch dzięki Mistrzowi Wiatru mógł mnie namówić do współpracy, to dotąd nie dał mi dowodu na to, że nie stała mu się krzywda. Jednak nie mogłem zaryzykować i nie zgodzić się na ten układ "podania mu mojej ręki". 

Zielone Światło Przemierzające Noc jest szalony i nie wiem, dlaczego wybrał akurat mnie do pomocy. To, że jestem Wodnym Demonem i nie atakuję Miasta Duchów ze względu na mieszkającego tam na stałe Shi Qing Xuana to jedno, ale drugie to moja znajomość z Hua Chengiem. Szanuję go i uważam za człowieka bardzo inteligentnego i godnego bycia Władcą tego kraju. 

Różni się od nas - Duchów, bo nie jest nieśmiertelny, ale mimo to nadal jest dla mnie ważnym przyjacielem. Przyjacielem, których nie posiadam. Prócz tej wspomnianej właśnie dwójki. 

Tym bardziej się zdziwiłem, że Qi Rong zwerbował akurat moją osobę. Dopiero podczas walki zobaczyłem jak silną nienawiść i głęboko zakorzenioną urazą pała do Hua Chenga i wtedy to do mnie dotarło - chciał zadać Królowi Miasta Duchów jak najdotkliwszą ranę. Zwrócił nas przeciw sobie, gdzie było pewne, że ktoś zostanie ranny lub zabity. Miałem świadomość, że jestem nieśmiertelny, ale Hua Cheng miał możliwość unieruchomić mnie na o wiele dłuższy czas, niż tylko na te parę marnych ludzkich godzin. Celowo ominął moje serce, wbijając się centymetr poniżej.

Sam mu się podstawiłem i nadziałem na bułat, a i tak był w stanie zmienić jego pierwotny cel i w ostatniej chwili przesunąć rękę w dół. Naprawdę lubiłem tego chłopaka. W każdym jego kolejnym życiu lubiłem go na nowo. Dla mnie to była kilkusetletnia znajomość, a dla niego maksyamalnie kilkudziesięcioletnia, a i tak za każdym razem znajdywaliśmy ze sobą wspólny język i nić porozumienia. 

Mój atak na jego przyjaciela był zamierzony. Widziałem, że wstrzymuje się w walce, więc ułatwiłem mu podjęcie decyzji, żeby zmierzył się ze mną na poważnie.

Od początku nie miałem szans. Od zawsze on był górą w takich pojedynkach. W końcu jestem Wodnym Demonem i moja siła widoczna jest na morzach i oceanach, a nie na lądzie, gdzie dominował on. Uderzyłem więc w jego słaby punkt, zrobiłem coś, czego się nie spodziewał, wycelowałem broń w coś, co cenił najbardziej. Jego wściekłość po tym w końcu była prawdziwa. Już się nie wstrzymywał i nie powinien mieć żalu przed zabiciem mnie lub dotkliwym zranieniem. A on i tak mnie zaskoczył i nie pozwolił E-Mingowi rozerwać mi serca.

Widząc jego przerażenie, że przebija mnie, a nie Qi Ronga, nie mogłem nic poradzić na mój uśmiech, który zawsze trzymałem tylko dla mojego Mistrza Wiatru, a tym razem pokazałem go chłopakowi. 

Ale dzięki temu Qi Rong zabrał ze mnie to ohydne zielone zaklęcie, które nie pozwalało mi swobodnie korzystać z magicznych szyków oraz wpadłem na trop mojego więzionego przyjaciela.

Gdy Hua Cheng mnie ranił i upadałem na ziemię, użyłem zaklęcia odczytywania myśli i choć siły miałem tylko na krótkie wejście w jego umysł, to starczyło. Zielone Światło w normalnym stanie wyczułby na kilometr, że coś jest nie tak, ale w tamtej chwili zupełnie opuścił gardę. 

Teraz pozostawało mi poczekać, aż wrócę do pełni sił. 

Znając Hua Chenga domyśli się, dlaczego tak się zachowałem, choć mogę przewidzieć, że i tak będzie na mnie wściekły za tamten atak. Jego moc sięgała daleko poza moje możliwości zaskoczenia tego chłopaka, więc miałem pewność, że go obroni. 

Leżąc na ziemi, wśród zapachu krwi i mokrej trawy zastanowiłem się, skąd w zamkniętej przestrzeni stworzonej przez Najwyższą Kapłankę Miasta Duchów wziął się deszcz?

- He Xuanie? - Nagle usłyszałem ponad sobą delikatny i melodyjny głos kapłanki, o której właśnie myślałem. 

Choćbym chciał, nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. 

- Wybacz mi proszę tą nieuprzejmość - powiedziała i przytknęła mi dłoń do skroni.

"Możesz rozmawiać?" - usłyszałem w swoim umyśle.

"Tak, dziękuję. Moje ciało jeszcze się nie zregenerowało". - odparłem.

"Rozumiem. Władca mi o wszystkim powiedział i kazał utrzymać to miejsce w iluzji, dopóki nie dojdziesz do siebie".

"Czyli domyślił się?"

"En. To w końcu Najwyższy Król".

Nie chciałem pytać, czy jest na mnie zły, bo na pewno był, więc w myślach powiedziałem.

"Dziękuję, Najwyższa Kapłanko. Niestety będę cię musiał prosić, abyś jeszcze trochę poczekała".

"Nic nie szkodzi. Władca poprosił mnie o to, a jego rozkazy są absolutne".

"Mówisz tak, jakbyś przyszła tu za karę". - Choć zawsze mało się odzywałem, to z Yushi Huang znaliśmy się od wieków i zarówno ja jak i ona zawsze głośno mówiliśmy, co leży nam na sercu. Oczywiście nic z osobistych spraw, ale potrafiliśmy godzinami rozmawiać o moich terenach lub Mieście Duchów. Najczęściej przy jedzeniu i dobrym winie, które najczęściej tylko ja piłem. 

"Mamy gości w Pałacu i straszną ulewę za oknem, więc nie narzekam na nudę".

"Ulewę?" - Zainteresowałem się.

"En. Zgodnie z tym co mówił Hua Chengzhu, to kaprys Demona Prastarego Lasu".

"W końcu się pokazał?"

"Nasz Pan go widział, ale nie zdążył się z nim zmierzyć. Jednak powiedział, że należy być bardzo ostrożnym, bo to nadzwyczaj niebezpieczna istota".

Tak powiedział? Zaskakujące, że Hua Cheng mógł się kogoś obawiać lub choćby stwierdził, że jest silny.

Poczułem jak ktoś się nade mną nachyla, a potem przez moje plecy przepływa energia.

"Hua Cheng też kazał ci podzielić się ze mną swoją mocą?" - zapytałem zdziwiony jej zachowaniem.

"Wszyscy martwimy się o Mistrza Wiatru" - odparła wymijająco, a ja wiedziałem do czego zmierza.

"Nie musicie".

"Wiem i Najwyższy Król też wie, dlatego tobie pozostawi tą przyjemność".

Moje ciało stopniowo wypełniało się ciepłem, które rozpływało się po wszystkich kończynach. Rana w klatce piersiowej się zasklepiła i po minucie już siedziałem na trawie. Nie czułem się jeszcze w pełni sił, ale na pewno na tyle, żeby zmierzyć się z Qi Rongiem i odzyskać tego, do którego należałem. 

- Dziękuję, Yushi Huang - powiedziałem w końcu moim chłodnym głosem, patrząc na zielone tęczówki kobiety.

- Nie musisz za nic dziękować - odparła i zaczęła coś rysować na ziemi. - Ze względu na to, że wszystkim zależy na szybkim i bezpiecznym powrocie Mistrza Wiatru, to Najwyższy Król prosił, aby jeszcze coś ci podarować. - Skończyła rysować skomplikowany wzór i na dłoni położyła mi różnobarwną kulkę i zapisany drobnym drukiem talizman.

Znałem wiele szyków "Tysiąca mil" oraz pigułki z energią, ale takich jeszcze nie widziałem. 

- Talizman natychmiast przeniesie cię do Głównego Pałacu, a medykament pomoże odzyskać siły, gdybyś musiał dłużej pozostać w świecie ludzi. 

Zabrałem te dwa cenne przedmioty i skinąłem głową. 

- Twój szyk jest gotowy. - Kobieta stanęła przede mną i delikatnie się uśmiechnęła. - Bezpiecznej drogi Czarna Wodo Zatapiająca Statki, He Xuanie, Królu Wód. I - dodała na odchodnym - Władca powiedział, że nie doda tego do twojego długu.

Prawie się uśmiechnąłem. Ten chłopak nie zapominał o niczym i zawsze mi przypominał, że to ja jestem dłużnikiem Miasta Duchów, a nie odwrotnie.

Szyk był pierwszorzędnie narysowany i tak samo idealnie przeniósł mnie do miejsca, o którym pomyślałem. Rozejrzałem się. Tak jak w tej sekundzie, kiedy uchwyciłem myśl Qi Ronga, tak teraz stałem na jakimś placu, a zewsząd otaczały mnie blaszane baraki. Wyglądało to jak stary opuszczony teren należący do wojska, bo budynki pomalowane były na kolor ciemnej zieleni. 

Skupiłem się, aby wychwycić moc Shi Qing Xuana, ale coś blokowało go albo energia mojego przyjaciela była tak słaba, że nie mogłem jej wyczuć.

Może był nieprzytomny?

Moje mięśnie na twarzy prawdopodobnie by się w tym momencie napięły, gdybym przez lata nie opanował tego "tiku" do perfekcji, tworząc "idealnie obojętną twarz". Byłem z dala od jakiegokolwiek źródła wody, dlatego nie mogłem przyzwać moich chowańców, które i tak na lądzie na niewiele by się zdały, więc zacząłem sam sprawdzać barak po baraku. 

Wiedziałem, że gdzieś tu był, więc wystarczyło uzbroić się w cierpliwość, której także miałem wiele. 

Nieśpiesznie pokonywałem dystans od jednych drzwi do drugich, nie siląc się na uprzejmość i nie ciągnąc za klamkę, ale powalając metal kopnięciem.

Może zaczynałem być lekko poirytowany, bo pomieszczeń było wiele, a słońce na niebie mimo późnej pory dnia nadal mocno grzało, co zawsze powodowało u mnie zmęczenie. Do tego byłem głodny, bo odkąd "przyłączyłem" się do Qi Ronga, to nic nie jadłem. Jego "smak" był iście spaczony i nie mogłem nawet patrzeć, czym się żywi, a tym bardziej sam tego wsadzić do ust. Na samą myśl robiło mi się niedobrze. 

Zastanowiłem się, czy Shi Qing Xuan także nic nie jadł i był teraz głodny. Znając go, również nie mógłby przełknąć "potraw" Zielonego Ducha. Poczułem ucisk w żołądku na myśl, jak musiał teraz cierpieć i jak tęsknić za swoim domem i innymi kapłanami. 

Kopnąłem kolejne drzwi. Nadal pusto. Poszedłem dalej i wydawało mi się, że coś słyszę. Zbliżyłem się do chyba pięćdziesiątych drzwi i przystawiłem ucho. Ktoś coś mówił. Nie słyszałem dokładnie kto to i o czym opowiadał, ale na pewno był to ludzki głos. 

Nagle ta osoba krzyknęła, a ja poznałem, że to był Shi Qing Xuan! Naparłem od razu na wrota i stanąłem w wejściu gotowy rozszarpać gołymi rękami każdego, ktokolwiek śmie dotykać mego Mistrza Wiatru.

Patrzyło na mnie kilkadziesiąt par zielonych oczu. Wszystkie wydawały się przestraszone i zaskoczone moim widokiem. Uniosłem mój rybi miecz, który stworzyłem z jednego z mych wodnych stworzeń i ryknalem:

- Gdzie jest Mistrz Wiatru?!

Jeszcze bardziej przerażone oczy wytrzeszczały się na mnie i nagle wszyscy ich właściciele rozpierzchli się na cztery strony świata, pozostawiając w budynku mnie i jakąś osobę siedząca w kącie.

Nadal z mieczem w dłoni gotowy do walki podszedłem bliżej i zobaczyłem Shi Qing Xuana rozłożonego na dużym łóżku z porozrzucanymi dookoła kartkami. Zrobiłem jeszcze kilka kroków i zerknąłem na kawałki papieru - były to zwykle karty do gry w Wojnę, Pana, Makao czy co tam jeszcze świat ludzki oferował.

Przesunąłem wzrok na zdziwioną twarz mojego przyjaciela i w końcu schowałem broń.

- He Xuanie? Co tutaj robisz? - zapytał, jakby się mnie zupełnie nie spodziewał.

- Przyszedłem po ciebie.

- Po mnie? A coś się stało? Bo jak na razie to wystraszyłeś moich nowych znajomych, z którymi grałem w karty i nawet wygrywałem! - Jego mina posmutniała. - Jeśli wygrałbym kolejną rundę, to dostałbym najlepsze w mieście słodycze jako nagrodę, a teraz... Wszystko przepadło. Przez ciebie.

Wpatrywałem się w niego, czując coraz większą konsternację i lekkie oszołomienie.

"Czyżby nic nie pamiętał? To jakaś chora gra tego przeklętego Zielonego Szkodnika? Obiecuję, że jak tylko go dopadnę, to moje ryby będą miały niekończącą się ucztę przez dziesięciolecia. Już ja o to zadbam".

- Qi Rong cię porwał - tłumaczyłem, zachowując spokojny ton, choć było mi coraz trudniej o spokój. - I przybyłem cię odszukać.

Shi Qing Xuan machnął ręką i zaczął  od niechcenia zbierać z łóżka porozrzucane karty i układać je w kupkę.

- Nic mi nie jest - powiedział, kiedy skompletował całą talię

- Jak to nic, przecież widzę, że jednak coś się stało. - Uklęknąłem na łóżku i złapałem go za ramiona. - Shi Qing Xuanie, popatrz na mnie - poprosiłem. - Co ci się stało?

Nie podnosił wzroku i nadal siedział ze spuszczoną nisko głową.

- Znalazłeś mnie? To już możesz sobie wracać. Nie lubię cię.

Uniosłem brwi tak wysoko jak jeszcze nigdy i dotknąłem policzka mojego drogiego przyjaciele. Coś naprawdę było nie tak. Złapałem go pod brodę i uniosłem twarz. Uparcie odwracał wzrok.

Gdy w końcu spojrzał na mnie, parsknął śmiechem.

- Ha, ha! He Xuanie! Ha, ha! Powinieneś zobaczyć swoją minę w lustrze! Ha, ha! - Przewrócił się na łóżko i skulił. - Nie wytrzymamy, nie wytrzymam! Ratuj mnie! Ha, ha!

Zacisnąłem szczękę tak mocno, że omal nie popękały mi zęby. Mięśnie na moje twarzy zaczęły drgać nieprzerwanie, a z dłoni, którą zwinąłem w pięść sączyła się krew. 

- Ty głupku! - krzyknąłem. - To ja tu się martwię, chodzę ramię w ramię z tym przeklętym Qi Rongiem, TFU! Walczę z Hua Chengiem i do tego doprowadzam go do szewskiej pasji i TO WSZYSTKO robię dla CIEBIE, a ty robisz sobie ze mnie jaja? Grasz tu sobie w karty jak gdyby nigdy nic i oburzasz się, że się łaskawie po ciebie pofatygowałem? 

Shi Qing Xian z szerokim uśmiechem na ustach złapał mnie za przedramię i zaczął się tłumaczyć:

- Żartowałem! Tylko żartowałem! Wybacz mi!

- W życiu! Zapomnij o tym, że kiedykolwiek byliśmy przyjaciółmi!

- Poczekaj, nie odchodź! - Chwycił mnie mocniej, bo zobaczył, że wstaję. - Oczywiście, że na ciebie czekałem! Cały czas myślałem o tobie, ale nie spodziewałem się, że tak szybko mnie znajdziesz. Cieszę się! Naprawdę.

- Jesteś... - Nie wiedziałem, co mogę mu powiedzieć. - Nie wytrzymam z tobą ani minuty dłużej!

- Xiong*! Nigdzie nie idź. Nie zostawiaj mnie samego!

(xiong* - starszy bracie, Shi Qing Xuan nazywa tak He Xuana; choć nie łączą ich więzy krwi, to Mistrz Wiatru ceni go jak starszego brata)

- Gnij tu choćby do usranej śmierci! - Wstałem, strzepując jego dłoń. 

Nigdy jeszcze nikt tak bardzo mnie nie zdenerwował. Co za niewdzięczny dzieciak! Nie miałem już do niego siły. 

- He Xuanie! Przepraszam! Proszę, nie odchodź. Proszę - Prawie łkał i przywołując resztki spokoju, którego praktycznie cały zasób w jednej chwili zużyłem, żeby go własnoręcznie nie udusić, odwróciłem się i chłodno spojrzałem.

Siedział na łóżku w jednej z najbardziej bezbronnych pozycji, w jakiej go widziałem: na kolanach, z rozsuniętymi na boki nogami i dłońmi opartymi o łóżko. Lekko się nachylał w przód i patrzył na mnie błagalnie. 

Zdusiłem w sobie pragnienie, żeby zrobić z nim teraz coś nie do końca poprawnego i zapytałem.

- Sam wrócisz do Miasta Duchów, czy mam cię tam sprowadzić silnym kopniakiem?

- Nie żartuj sobie, oczywiście, że nie chcę, abyś robił mi krzywdę. - Przestał się mazać i usiadł bardziej na swoich stopach. - Qi Rong zostawił mnie tu ze swoimi sługusami tylko dlatego, że zablokował moją energię, więc był pewien, że nie ucieknę. Zabrał mi też Wietrzny Wachlarz, więc jestem bezbronny jak zwykły człowiek. 

- Jak ten Robal (Qi Rong) mógł tak bardzo ograniczyć twoją moc? Przecież jest o wiele słabszy od ciebie.

Shi Qing Xuan odpowiedział od razu:

- To nie on mi to zrobił. Tu był Demon Prastarego Lasu. 

- Widziałeś go?

- Tak, przez chwilę, ale wiem, że na pewno współpracują. 

- Skąd wiedziałeś, że to on? Wyglądał jakoś szczególnie groźnie? Miał jakieś demoniczne cechy?

- Tak naprawdę to wyglądał całkiem zwyczajnie, wręcz mógłbym powiedzieć, że z wyglądu niczym się nie wyróżniał od jakiegoś przypadkowego dzieciaka. Nawet z początku nie czułem, że powinienem się go obawiać. Dopóki do mnie nie podszedł i mnie nie dotknął. Wydaje mi się, że on cały czas trzyma całą moc głęboko w sobie i przez to jest tak niebezpieczny. Gdy mnie dotknął, to zrozumiałem, że nie jestem dla niego żadnym zagrożeniem. Ani ja ani żaden kapłan w Mieście Duchów. Jest po prostu zbyt potężny, żebyśmy się z nim równali. 

Analizowałem, co mi powiedział. Jeśli Demon z Prastarego Lasu zabrał Wachlarz, a jest tak silny jak mówi Shi Qing Xuan, to nie mamy szansy, żeby go odzyskać. Najlepszą opcją będzie teraz wrócić do Pałacu Władcy i wspólnie pomyśleć co dalej. 

- Qi Rong nie zostawił z tobą tych zielonych duchów, które blokują szyki i nadzorują twoje poczynania?

- Nie. - Pokiwał głową. - Demon zabrał mi całą energię, więc nie musiał tego robić. Jestem teraz całkowicie bezsilny. 

- Rozumiem. Nie zregenerujesz się w zwykłym świecie, więc najlepiej będzie teraz wrócić do Miasta Duchów. 

Wyciągnąłem z poły szaty gęsto zapisaną karteczkę, którą własnoręcznie przygotowała Yushi Huang. 

- Xiong.

- Hm?

- A powiedz mi jeszcze, naprawdę wkurzyłeś czymś Hua Chengzhu? - Zaśmiał się.

Chyba zobaczył, że w końcu wróciłem do mojego zwykłego stanu obojętności.

- En. Zaatakowałem mężczyznę, z którym był.

- Jakiego mężczyznę? Któregoś generała? Kapłana?

- Nie. Jakiegoś człowieka.

- Naprawdę? Opowiedz mi coś o tym, bo wydaje się ciekawe. - Gdyby miał w dłoni swój wachlarz, to założę się, że teraz poruszałby nim przy twarzy. - Najwyższy Król był z osobą z ludzkiego świata? To niemożliwe...

Shi Qing Xuan znów był sobą, jakby nic się nie stało i jakby nie przejął się tą całą sytuacją. Nie wypytywałem go jak został porwany, bo i tak musiałby o wszystkim opowiedzieć jeszcze raz Hua Chengowi.

Przystawiłem karteczkę do drzwi i pchnąłem je mocno, przenosząc nas do głównej sali Najwyższego Pałacu w Mieście Duchów.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro