Rozdział 17
POV Xie Lian
Staliśmy sami. W korytarzu czuć było lekki chłód, który jednak nie przeszkadzał, bo studził moje ciało. Było gorące od kłębiących się w głowie myśli. Głównie o chłopaku, który jak nikt wcześniej, tulił mnie w ramionach.
Czy będąc w objęciach jakiejś osoby, można czuć się szczęśliwym?
Czy to moralne, żeby czuć coś do chłopaka, który jest o kilka lat ode mnie młodszy i nadal ma x-naście lat?
Czy to poprawne, żeby odpowiedzieć przytuleniem na jego przytulenie i zanurzyć głowę w jego szacie, napawając się niesamowitym zapachem łąki i lasu, który otaczał to chłopięce ciało?
Czy to ciepło, które czuję w piersi, stan błogości i odprężenia, mrowienie w podbrzuszu i chęć, żeby nigdy mnie nie puszczono, jest normalne dla mężczyzny obejmowanego przez nastolatka?
Ciągle tylko ten "nastolatek" i "nastolatek", a przecież już wiedziałem, że ten nastolatek to osoba może nawet bardziej dojrzała ode mnie!
Ale wciąż... Czy to w porządku? I czy mogę coś do niego czuć?
Ech... i dlaczego ja się nad tym tak głowię, skoro już dobrze wiem, że nic nie mogę poradzić na moje uczucia.
A może tak mi się to podoba, bo nikt mnie nigdy nie przytulał jak San Lang?
Nie.
Nawet jeśli nie doświadczyłem ciepła drugiego człowieka, w takiej formie, jaką teraz dawał mi San Lang, to wiedziałem, że nie o to chodzi.
Uczucie chłopaka było prawdziwe.
I moje tak samo.
Czułem jego dotyk na mojej odkrytej szyi i zastanowiłem się, jak by to było dotknąć jego skóry. Dotąd starałem się nie przekraczać granicy, jaką wyznaczały ubrania, ale nie mogłem oprzeć się pokusie. Wcześniej już trzymałem dłoń na jego policzku, ale to było w zupełnie innych warunkach - kiedy walczył i byliśmy w niebezpieczeństwie. W takich chwilach różne i czasami głupie rzeczy się robi, ale teraz... to co innego.
Nieśmiało zabrałem dłoń z czerwonych szat. Dotknąłem jego szczęki, prawego policzka i kiedy San Lang poczuł to, zamruczał cicho i wtulił się w moją rękę. Czasami w schronisku robiły tak kocięta i takiego kotka mi teraz przypominał. Uśmiechnąłem się i kciukiem zacząłem go głaskać, jak wcześniej on mnie dotykał. Nadal pamiętałem to i... dla mnie było przyjemne.
San Lang teraz też wydawał się nie mniej zadowolony, bo jeszcze bardziej do mnie przylgnął i w tej ciszy, przerywanej tylko naszymi przyspieszonymi oddechami i szelestem ocierającego się o siebie materiału, usłyszałem cichy chrapliwy szept:
- Gege, jak nie przestaniesz, to się nie powstrzymam. Już jestem za skraju wytrzymałości.
- O czym mówisz, San Lang?
- ... Gege, specjalnie mi to robisz? - Wyraźnie poczułem jak się uśmiecha.
- W żadnym wypadku. Po prostu zamruczałeś jak kotek, więc nie mogłem się oprzeć, żeby cię nie zacząć głaskać. Mam przestać? - zapytałem najbardziej niewinnym głosem, jaki udało mi się z siebie wydobyć.
Myślał przez chwilę.
- Nie, jeśli nie boisz się konsekwencji jakie niosą za sobą twoje palce, na moim policzku.
- Oh? A robię coś złego? - Moja niewinność wprost spływała wraz z kolejnymi słowami: - Myślałem, że San Langowi się podoba.
- Podoba! Aż za bardzo... - Ta szczerość w ustach młodzieńca była rozbrajająca.
- Więc może zamiast kotkiem, powinienem cię nazywać cwanym liskiem?
- ...
- Sugerujesz, żebym przestał, ale potwierdzasz, że ci się podoba. Mruczysz słodko, ale udajesz, że w moim dotyku jest coś złego.
- Nie złego - delikatnie przerwał mi San Lang - ale niestosownego, co nie pozwala mi jasno myśleć.
- A czy San Lang zawsze musi tak mocno o wszystkim myśleć i działać racjonalnie?
Usłyszałem jak wciąga powietrze i na chwilę zastyga.
- Zazwyczaj tak - odparł po dłuższej chwili.
- Będąc przy mnie, też?
- Zwłaszcza będąc przy Gege.
Zaśmiałem się głośno, aż poczułem, że mój śmiech wstrząsa też ciałem nastolatka.
- Niemożliwe.
- Taka jest prawda.
- A dlaczegóż to San Lang musi być przy mnie racjonalny?
- Żeby... - Zamilkł w pół słowa. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem, żeby zupełnie nie wiedział co powiedzieć.
Nie chciałem go poganiać, ale nadal wiedziony jakąś dziwną chęcią podroczenia się z chłopakiem, nie mogłem odpuścić tej rozmowie. Chłopak mimo wszystko dawał mi osobliwe poczucie pewności siebie. Wydawało mi się, że cokolwiek przy nim powiem, czy też zrobię, on i tak nie będzie mną zawiedziony. Teraz nie odzywał się już dłuższą chwilę, więc może jednak przeholowałem?
Nie odpowiedział mi nic, ale za to nieśpiesznie chwycił moją dłoń, a raczej mój palec, którym raz za razem przejeżdżałem mu po miękkim policzku. I ugryzł mnie. Lekko, ale zrobił to z tak przepełnionym uczuciami wzrokiem, że patrzyłem na niego oszołomiony z otwartymi ustami i niezdolny, żeby pomyśleć, a tym bardziej coś powiedzieć.
- Sam Gege tego chciał - rzekł ochrypłym niskim głosem, który przyprawił mnie o jeszcze mocniejsze uczucie ciepła, gdzieś poniżej, dużo poniżej serca i z pewną ostrożnością lekko złączył nasze usta. Żar rozlał się po całej klatce piersiowej, a nogi zrobiły miękkie. Miał zamknięte oczy, więc i ja zrobiłem to samo, dając się ponieść chwili.
Jakże nierozsądnie.
Już po chwili sam przylgnąłem mocniej do jego ust, a San Lang jeszcze bardziej na nie naparł, wysuwając odrobinę język i dotykając nimi moich warg.
Jęknąłem.
Cholera.
To było naprawdę niebezpieczne. Niebezpieczne... ale nie potrafiłem się powstrzymać. Zanurzyłem jedną dłoń w jego włosy, a drugą dotknąłem gorącego karku. Nie był chłodniejszy od mojego, na co prawie się uśmiechnąłem, ale San Lang nie dał mi na to sposobności. Przesunął mnie do ściany, gdzie wisiały dwa skrzyżowane miecze i oparł moją głowę o zimne kamienie, tak że nie miałem możliwości ucieczki. Jedną ręką obejmował mnie w tali i niespokojnie zwiedzał całe moje plecy, zahaczając o każdą nierówność i zanurzając w niej palce, drugą trzymał na mojej twarzy i czasami delikatnie unosił palcami moją brodę, żeby jeszcze bardziej pogłębić nasz pocałunek.
To był mój pierwszy raz. Pierwszy raz w ogóle i do tego pierwszy z mężczyzną! Pocałunek był słodki, miękki, gorący, pełen naszych skrywanych w sercach emocji, pełen pasji. Chęcią dania cząstki siebie i akceptacji tej drugiej osoby. Nie wiem, czy istnieją jakieś słowa mogące zastąpić ten natłok uczuć i emocji towarzyszących połączeniu naszych ust, języków, naszych dłoni, naszych oddechów i wzroku, jakim na siebie zerkaliśmy, w tych krótkich przerwach na złapanie oddechu: pożądania, lekkiego wstydu, ale przede wszystkim szczęścia.
San Lang objął moje policzki w dłonie, a ja jego. Odsunęliśmy od siebie nasze wilgotne usta i spojrzeliśmy w oczy. Każdy z nas oddychał z trudnością, jakby przebiegł maraton, ale oboje mieliśmy szerokie uśmiechy na twarzy i zaśmialiśmy się.
- Czy to jest ta cała "racjonalność" San Langa? - zapytałem.
- To się dzieje, jak na chwilę zapominam być racjonalny.
- To nie dziwię się, że zawsze musisz trzymać nerwy na wodzy. Co by sobie twoi przyjaciele pomyśleli, jakbyś tak się rzucał na wszystkich? - zażartowałem.
- Na szczęście muszę uważać na to tylko przy Gege. Inni nie wywołują u mnie TAKIEGO zachowania i nie do końca poprawnych myśli.
- Ha, ha! A jak bardzo niepoprawnie się zachowaliśmy?
San Lang zamknął oczy i zaczął wymieniać:
- Zważywszy na to, że tak namiętnie się całowaliśmy i obściskiwaliśmy, to jednak jesteśmy w Pałacu Władcy tego kraju, pochodzimy z różnych stron świata, jest między nami znaczna różnica wieku - już chciałem coś powiedzieć, ale nie pozwolił mi się wtrącić - to są oczywiście myśli Gege, a nie moje własne. Do tego jeszcze dodajmy, że Gege jest cały mokry, a jego biała koszulka prześwituje i wygląda prawie tak, jakby jej wcale na sobie nie miał. I chciałem tylko dać mu buziaka, ale ten "szybki buziak" zamienił się w... coś takiego. - Zrobił ruch ręką i zatrzymał ją na nas. - Że teraz jesteśmy zgrzani, zmęczeni, zziajani, czerwoni na twarzy, uszach, szyjach, a nasze usta wyglądają jakby zjadły cos bardzo ostrego i spuchły. A... - jakby coś sobie przypomniał i lekko docisnął moje biodra do swoich - ibnie zapominajmy o najważniejszym, bo teraz nie możemy... - Zatkałem mu dłonią usta, bo właśnie mnie oświeciło do czego zmierzał!
Prawie na to nie zwróciłem uwagi, a przecież... - Przełknąłem nerwowo ślinę. W moich spodniach, a jego szatach pojawiło się pewne... "twarde wybrzuszenie"....
- Ha, ha! - Tak, zaśmiałem się, bo na to nie było słów... ale czując, że muszę coś powiedzieć, dodałem: - To świadczy o tym, że obaj jesteśmy zdrowymi mężczyznami!
San Lang prawie zakrztusił się ze śmiechu. Nie mógł ustać na nogach i zarzucił mi ramiona na szyję, mówiąc:
- Uwielbiam cię, Gege! Naprawdę jesteś niesamowity!
Śmialiśmy się i przytulaliśmy w tym dziwnym miejscu, otoczeni bronią i kanonadą stłumionych przez grube ściany grzmotów oraz siekającego deszczu. Dawniej narzekałem na taką pogodę, ale teraz? Poznałem San Langa właśnie w burzę, a dziś pocałowałem. Od tej pory deszcz będzie mi się tylko miło kojarzył.
- San Lang, czy te ubrania... są nadal aktualne?
- Oczywiście, choć mogą nie całkiem przypaść do gustu.
- To nic. - Machnąłem ręką. - Ważne, że będą suche.
Nie miałem zamiaru podkreślać tego ostatniego słowa, ale chłopak zrobił taką minę, jakby miało to jakieś podwójne znaczenie.
- Czy bieliznę też ci pożyczyć? - zapytał niewinne, jak ja wcześniej jego i domyślałem się, że teraz to on ma zabawę z wprawiania mnie w zakłopotanie.
- En. Na trybunach usiadłem w kałuży, więc wszystko mam mokre - odparłem zgodnie z prawdą i popatrzyłem na niego twardo.
- Gege, żartuję. Dam ci wszystko, co ci będzie potrzebne. Wybacz, nie mogłem się powstrzymać.
Objął mnie ramieniem i zaczął prowadzić, ale w przeciwnym kierunku, niż poszedł Quan Yizhen.
Spacerowaliśmy kilka minut zanim zatrzymaliśmy się przed dużymi drzwiami. To miejsce naprawdę było jak labirynt i myślałem, czy ktoś narysował jego plan, żeby tacy ludzie jak ja nie gubili się tu podczas odwiedzin. Z drugiej strony jeśli to pałac, to czy każdy mógł sobie przyjść i chodzić tak jak my teraz? San Lang wydawał się przywykły do obecności w tym miejscu i znów się zastanowiłem, czy nie jest może jakimś generałem jak Mu Qing. Na pewno albo nim był albo synem jakiejś ważnej osobistości.
San Lang otworzył przede mną drzwi i gestem zaprosił pierwszego do środka. W pomieszczeniu były okna, ale przez ciemne chmury na zewnątrz i deszcz wydawało się ciemne. Co chwilę granatowe niebo przecinała kolejna błyskawica, po której następował głośny grzmot. Bardzo niedaleko miejsca, w którym byliśmy.
- Nie ma się czym martwić, pioruny nie trafią w nas.
- Dobrze wiedzieć, bo choć wygląda to pięknie, to może spowodować duże szkody.
- Na zewnątrz już są kapłani, a oni nie dopuszczą, żeby komuś stała się krzywda - powiedział uspokajająco, patrząc na widok za oknem, a potem podszedł do dużej szafy.
- Proszę, Gege. - Otworzył przede mną drewniane skrzydło, ukazując zawartość w postaci równo zawieszonych białych długich szat. - Jak mówiłem, mogą nie być w twoim guście, ale zapewniam cię, że są bardzo wygodne. Natomiast, co do bielizny... - Na chwilę zawiesił głos. - To nie używamy. Lecz w zamian za to nosimy luźne spodnie. - Wskazał mi ręką odpowiednią półkę. - Wybierz coś Gege dla siebie, a ja przygotuję kąpiel.
- Ale ja nie potrzebuję kąpieli. - Podniosłem dłonie, ale San Lang złapał za nie i ścisnął.
- Gege jest przemarznięty. Tak jak mówił twój przyjaciel powinieneś się rozgrzać, aby się nie przeziębić - powiedział to i z uśmiechem zniknął za kolejnymi drzwiami.
Stałem chwilę w miejscu i dotykałem swoich dłoni. Nie były zimne. Wręcz mógłbym powiedzieć, że od czasu... Mhm - odchrząknąłem - pocałunku... są gorące. Ale po chwili zastanowienia stwierdziłem, że to może jednak być dobry pomysł.
Wybrałem losowy komplet białych ubrań, a przynajmniej tak mi się zdawało, że będzie stanowił komplet i poszedłem za San Langiem.
To drugie pomieszczenie skrywało ogromną łazienkę.
Pośrodku stał chłopak w czerwieni i nalewał wody do ogromnej wanny. Podwinął sobie rękaw koszuli i sprawdzał dla mnie temperaturę. Dostrzegłem, że to ta sama ręka, na której wcześniej pojawił się nieznany wzór. Mógłbym przysiąc, że obecnie był dłuższy, jakby ktoś dorysował kolejną kreskę do niego, ale nie odezwałem się. San Lang obiecał, że powie mi, jeśli coś go będzie bolało, więc nie chciałem być za bardzo wścibski.
Postawiłem ubrania na niewielkim stołku koło wanny i rozejrzałem się. Sufit był dość wysoki i sama łazienka też nie należała do małych. Nie było tu za to okien, a światło dawały jedynie dziesiątki ustawionych wkoło świec. Przeszło mi przez myśl, czy to czasem San Lang nie zapalił ich wszystkich specjalnie dla mnie, ale nie miał na to czasu, więc zapewne paliły się tu już od jakiegoś czasu.
Swoją drogą, kto tutaj mieszkał? Czyżby San Lang? Równie szybko jak o tym pomyślałem, odrzuciłem tą opcję. Szafa wyraźnie nie należała do niego, bo nie było w niej nic czerwonego. Więc... może to część pałacu wydzielona dla gości?
Rzuciłem okiem na sąsiadujący pokój, ale było tam tylko jedno łóżko. Czyli nie chcieli nas tu wszystkich przenocować.
Dlaczego od razu myślę o noclegu?
Podejrzewałem jednak, że jak dadzą nam jeść i upewnią się, że w moim mieście nie ma tego szalonego Qi Ronga, to odeślą nas z powrotem. Nie mogłem narzekać na takie rozwiązanie. Jutro musiałem iść do pracy, a i pewnie San Lang i reszta będą mieli teraz dużo zajęć. Pojawienie się silnych wrogów musiało sprawić im wiele problemów i będą musieli zaopiekować się mieszkańcami Miasta Duchów.
San Lang cały czas wydawał się dziwnie spokojny. Choć Quan Yizhen powiedział, że Yushi Huang nas szuka, to nastolatek jakby tego nie słyszał i w ogóle nie przejął się jej słowami. W zamian przyszedł tu ze mną i nawet sam napuszcza mi wodę do wanny. On chyba naprawdę robił, co chciał i niczym się nie przejmował.
Może wszyscy młodzi mieszkańcy Miasta Duchów byli tacy beztroscy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro