Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14


POV Hua Cheng

- Gege - rzekłem tak cicho, że nie byłem pewien, czy usłyszy mój głos. - Poczekaj na mnie jeszcze chwilkę... i jeśli to możliwe, to... - Zawiesiłem głos, mówiąc tylko w swoim umyśle: nie patrz na mnie teraz. Jednak nie powiedziałem tego Xie Lianowi. Nie miałem prawa zabronić mu lub choćby prosić, aby nie patrzył jak okrutny potrafiłem być i jakie rzeczy mogłem zrobić.

Nabrałem w płuca powietrze i wypuściłem je bardzo powoli, wiedząc, co niedługo będę musiał zrobić.

Odrobinę mocniej uchwyciłem dłoń mężczyzny, od którego zaledwie kilka chwil wcześniej usłyszałem najwspanialsze słowa, o jakich mógłbym sobie zamarzyć. Oderwałem jego kurczowo trzymające moją szatę palce i najdelikatniej jak tylko potrafiłem, ucałowałem wewnętrzną stronę nadgarstka.

Wiedziałem, że jeśli się obrócę i spojrzę mu teraz w oczy, to nie powstrzymam się przed niczym, co od dłuższego czasu chciałem uczynić. I nawet jeśli He Xuan nie zaatakowałby mnie od tyłu, to nie było to ani odpowiednie miejsce ani moment na takie rzeczy.

Jednocześnie obawiałem się, że po tym, co zobaczy, kiedy odsunę się od niego, już nigdy nie będzie chciał na mnie spojrzeć w jakikolwiek sposób, ani tym bardziej mnie znać. Na to nie mogłem nic poradzić, bo nie było osoby, która mogłaby mnie zastąpić.

Jeszcze niespełna pół godziny temu czułem się taki szczęśliwy, że dzieliłem czas z tym mężczyzną i mogłem myśleć o przyszłości. A teraz? Sam nie wiedziałem, czy chciałem przyszłość, gdzie nie byłoby tego człowieka obok mnie.

Powiedziałeś, że "nie obchodzi cię, kim jestem i że mi ufasz." Nawet nie wiesz, ile te słowa dla mnie znaczą. - Przytknąłem jego dłoń do swojego policzka, jak zrobił to wcześniej. - Jak mogłeś powiedzieć, żebym to ciebie obwiniał za cokolwiek?

Szczęście?

Pech?

Nie zwracałem na to uwagi, bo to siebie mógłbym nazwać pechowcem, iż właśnie teraz pojawił się Qi Rong i musiałem pokazać ci się od mojej najgorszej strony. Dlatego właśnie nie wierzyłem w takie rzeczy, bo to my mamy wpływ na swoje życie.

Wyciągnąłem prawdą rękę równolegle do podłoża, nawołując E-Minga. Czułem w kościach jego wściekłość i rządzę krwi. Nie dziwiłem się mu, bo ja czułem dokładnie to samo. Bułat w sekundę pojawił się w mojej dłoni. Na jego połyskującym ostrzu nie było ani śladu krwi. To było niezwykłe jak brutalny potrafił być, a jednak zawsze pozostawał nieskazitelny, jakby żaden brud, czy krew jakiejkolwiek istoty się go nie imała.

Ze znajomym chłodem w dłoni opuściłem rękę wzdłuż tułowia i jeszcze raz złożyłem nieśpieszny lekki pocałunek na ciepłej skórze mojego Gege. Nie chciałem go wypuszczać, ale musiałem zająć się Qi Rongiem. Poza tym... byłem odpowiedzialny za wszystkich mieszkańców Miasta Duchów i spoczywał na mnie ten obowiązek, a plan Qi Ronga na pewno wychodził daleko poza zwykły atak tylko na moją osobę.

W końcu byłem i jestem Hua Chengiem - jedynym Władcą Miasta Duchów. 

Nie mogłem o tym zapomnieć.

Poluźniłem dłoń Xie Liana i poczułem jak w końcu mnie puszcza.

- San Lang. - Drgnąłem, słysząc swoje imię za plecami. - Proszę, uważaj na siebie.

- Dobrze, Gege.

Westchnąłem i zrobiłem pierwszy krok w przód. Po drugim już stałem kilkadziesiąt metrów dalej oko w oko z He Xuanem. Nawet po tym co zrobił i świadomości, że jestem naprawdę wściekły jak nigdy dotąd, jego twarz nie zmieniła się ani o jotę. Nadal patrzył na mnie uparcie swoim beznamiętnym wzrokiem, jakbym ani ja ani reszta świata go nie obchodziła. Znałem go wiele lat i wiedziałem, że tylko jedna osoba potrafiła zmienić te ściągnięte w cienką prostą linię usta i tą osobą na pewno nie byłem ja.

Zamachnąłem się E-Mingiem i wyprowadziłem cios. Sparował mnie jak wcześniej jednym z jego wielu rybich mieczy, które tworzył z ciał swych wodnych stworzeń. Wiedziałem jak bardzo był do nich przywiązany i dlatego byłem zdziwiony, że poświęcił jednego na wcześniejszy atak na Xie Liana. Na pewno wiedział, że nie dopuszczę, żeby stała mu się krzywda, więc musiał się domyśleć, że tym atakiem wywoła u mnie wściekłość.

A jeśli wiedział, to dlaczego i tak zaatakował?

Wkoło nas na równo przystrzyżonej trawie, która od krwi zabitych przez E-Minga ludzi zabarwiła się na kolor jakim zwykle się otaczałem, nieruchome ciała towarzyszyły nam niemal na każdym kroku. Ich krew zdążyła już wsiąknąć w ziemię i cieszyłem się, że Najwyższa Kapłanka stworzyła tą iluzję, w której nas niejako uwięziła. Nie byliśmy w moim świecie ani też w świecie Xie Liana. To było "gdzieś" pomiędzy tymi światami i cokolwiek tutaj się stało, nie miało wpływu na oryginalny teren.

Nawet jeśli tak było, to widok, który ukazał się mężczyźnie stojącemu na trybunach, nie należał do przyjemnych. Zwłaszcza dla kogoś nienawykłego do walk i pól bitew.

- He Xuanie, dlaczego to robisz? - Postanowiłem zapytać go po raz ostatni, ze względu na nasze wszystkie lata znajomości.

- Dobrze wiesz - odpowiedział chłodno, ale coś w jego oczach nie wydawało się być takie jak wcześniej, a zaraz potem dodał: - Postanowiłem dołączyć do Zielonego Światła Przemierzającego Noc. To koniec naszej znajomości.

- Słyszałeś? - odezwał się ktoś za moimi plecami.

Wiedziałem, że nie zginałeś. To byłoby zbyt proste.

- Słyszałeś to, piperzo*y Hua Cheng? - Glos Qi Ronga naprawdę działał mi na nerwy, jak chyba nikt, kogo dotąd spotkałem. - Pożegnajcie się, bo zaraz w końcu zdechniesz! A potem zajmę się twoim małym przyjacielem!

Obróciłem się tak szybko, że byłem pewien, iż tym razem nawet jego oczy nie zdążą przekazać mózgowi informację, co, a raczej kogo ma przed sobą. Podniosłem bułat i cały zanurzyłem w jego pierś.

Dociskając go, dopiero zauważyłem, że coś jest nie tak, jak powinno być. Przed sobą miałem osobę odzianą całkiem na czarno, w szacie do samej ziemi, z lśniącymi długimi czarnymi włosami, które spływały z jego ramion. Miał puste dłonie i z przerażeniem spojrzałem w kierunku Xie Liana. Odetchnąłem. Nic mu nie było, oprócz tego, że z lękiem patrzył na mnie i na to, co robiłem. Odwróciłem wzrok, bo moje serce nie chciało dłużej znieść tego spojrzenia i w zamian utkwiłem go w He Xuanie. Qi Rong stał dokładnie za nim, więc nie mógł zobaczyć jego twarzy, ale mi nic nie umknęło.

Uśmiechał się do mnie i chociaż pierwszy raz widziałem, żeby twarz mojego przyjaciela wyrażała jakiekolwiek emocje, zwłaszcza wobec mnie, to mi wcale do śmiechu nie było. Wyciągnąłem ostrze z jego lewej piersi, a He Xuan opadł na ziemię.

- Ej, Czarna Wodo! - krzyczał Qi Rong. - Wstawaj popaprańcu! - Kopnął go w bok, a mi kolejna żyłka wyszła na szyi. - Kur*a! Co ty odwalasz? Czy nie miałeś pokonać Hua Chenga? Słyszysz mnie? Nie udawaj! Wiesz, co się stanie, jak nie będziesz mi posłuszny! Podnieś tą swoją leniwą dupę, bo będziesz tego żałował!

Czarna Woda Zatapiająca Statki nie ruszał się. Jedynie krew szybko wydostawała się z ciała i już prawie sięgała butów nadal nierozumiejącego co się dzieje Zielonego Nieszczęścia.

- Czy ty naprawdę jesteś idiotą? - warknąłem na niego, nie mogąc dłużej przyglądać się, jak traktuje ciało He Xuana. - Stanął w twojej obronie i go zabiłem. To chyba jasne, że nie wstanie.

- Co ty pieprz*sz? - Faktycznie był głupi. - Nie mógł zginąć tak szybko! Co za kupa bezużytecznego gów... - Nie pozwoliłem mu skończyć i zatopiłem wszystkie palce w jego szyi.

- Gdzie jest Shi Qing Xuan? - zapytałem, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby i ledwo powstrzymując się przed zmiażdżeniem mu krtani. Jednak jeśli bym to zrobił, to nie mógłby mówić jakiś czas, a musiałem wyciągnąć z niego te informacje.

- Prędzej zginę, niż ci cokolwiek powi... - Mocniej wbiłem palce w miękką skórą.

- I tak zginiesz, tylko pytanie czy szybko czy powoli.

- Ha, ha! - Zaczął się głośno śmiać. - Nie zabijesz mnie! Nie zabijesz, bo nie masz jaj!

Trzymając nadal za szyję, uniosłem jego ciało nad ziemię, tak że wierzgał nogami jak niczego nierozumiejące dziecko.

- Właśnie zabiłem mojego wieloletniego przyjaciela - powiedziałem lodowato.

Przysunąłem sobie jego twarz bliżej, tak że nasze oczy były na tej samej wysokości i dodałem:

- Więc co mogłoby mnie powstrzymać przed zabiciem ciebie? - Uśmiechnąłem się, ale w taki sposób, że nawet Qi Rong zadrżał niepewnie przed tym, co mógłbym mu zrobić. - Jeśli nadal nie będziesz chciał mówić, to ja tym bardziej nie będę się spieszył. Widzisz E-Minga? - Podniosłem bułat, aby zobaczył jego czerwone wściekłe oko.

- Zabierz TO ode mnie!

- Nie. Czy nie widzisz, jak się cieszy? - Zielone Światło Przemierzające Noc nie był w stanie nic powiedzieć. - Obiecałem mu, że będzie mógł odcinać ci kończyny kawałek po kawałku. Jestem pewien, że długo tak wytrzymasz. Oboje bardzo byśmy tego chcieli.

- Jesteś chory, Hua Cheng! Popieprz*ny! Jesteś prawdziwym psycholem, potworem! Słyszysz?! Jesteś... mmm...

Nie pozwoliłem mu dokończyć. Wbiłem jego ciało w ziemię i zanurzyłem ostrze w ramię. Darł się strasznie, ale prawie mnie to nie ruszało. Nie byłem nawet minimalnie bardziej okrutny, niż on był na co dzień dla innych.

- Gdzie jest Shi Qing Xuan? - zapytałem ponownie.

- Chu*a ci powiem! - wrzasnął, a ja wyrwałem bułat i wbiłem go kawałek wyżej, przy barku.

- Raz zostaniesz dźgnięty przez moje ostrze, a sprawię, żeby twoja rana do końca twoich marnych dni się nie zamknęła - poinformowałem go lodowato, choć dobrze wiedziałem, że jest świadomy umiejętności E-Minga.

I wtedy usłyszałem głos Xie Liana, wołający moje imię. Odruchowo spojrzałem w jego kierunku, bo nie przeczuwałem zagrożenia, dlatego nie wiedziałem, dlaczego krzyczy. Wskazywał ręką na coś za moimi plecami i gdybym nie wyrwał E-Minga natychmiast z ciała Qi Ronga i nie obrócił się, to stałbym przebity ostrzem, nawet nie wiedząc, co się stało.

Sparowałem mocny cios w ostatniej chwili i odskoczyłem kilka metrów, przy okazji obserwując, czy Xie Lian jest bezpieczny. Zostawiłem z nim część moich motyli, ale nie wiedziałem, czy dadzą sobie radę z tym człowiekiem albo powinienem powiedzieć "tą istotą", bo ten, który mnie zaatakował, na pewno człowiekiem nie był.

Przy Qi Rongu stała osoba zupełnie mi nieznana. Wyglądał jak młody chłopak, o wiele niższy i młodszy ode mnie, z krótkimi sterczącymi we wszystkich kierunkach czarnymi włosami. Jego równie czarne i dziwnie puste oczy nieprzyjemnie patrzyły w moją stronę. Był chudy i niepozorny. W dłoni z cienkim ramieniem trzymał opuszczony niedbale miecz lub może powinienem powiedzieć wąskie ostrze z rękojeścią, gdyż ta broń nie posiadała jelca*. Sama końcówka ostrza miała charakterystyczny łuk dla katan, ale broń była całkiem prosta i znacznie różniła się od japońskich białych broni. Przyznam szczerze, że w swojej kolekcji nie miałem jeszcze tak unikatowego miecza i teraz tym bardziej zaciekawił mnie jego właściciel. 

(jelec* - część miecza pomiędzy ostrzem, a rękojeścią służąca ochronie dłoni podczas walki oraz zabezpieczająca rękę przed ześlizgnięciem się z rękojeści)

Chłopak ubrany też był niecodziennie: w ciemnoniebieskie spodnie przepasane niebieską tkaniną zakrywającą jego brzuch i kolana, zawieszone na błękitnym pasie. Górną część ubioru stanowiła biała bluzka z długim rękawem, odsłaniająca jego chłopięcy tors. Nie wyglądał na osobę, której należało by się bać, a bardziej na zbuntowanego nastolatka, ale wiedziałem, że jest niebezpieczny. Biła od niego charakterystyczna dla wszystkich wojowników aura. 

Nim otrząsnąłem się z lekkiego szoku spowodowanego pojawieniem się tej osoby o wyglądzie szesnastolatka, na niebie zaczęły zbierać się chmury i mocniej zawiało. Moje szaty trzepotały, ale tak samo luźna i niezakrywająca piersi koszula chłopaka.

Nieznany osobnik schował swój dziwny miecz w pochwie, którą trzymał z tyłu zasuniętą za niebieski pas. Potem przechylił ją w bok i oparł o nią łokieć. Wyglądał na zrelaksowanego i wyczekującego na coś. Na mój ruch lub na to, co miało nadejść. Lustrował mnie wzrokiem, tak jak ja jego, ale nie zwracał uwagi na leżącego pod jego nogami i jęczącego z bólu Qi Ronga. Traktował go jak powietrze. 

Na policzku poczułem pierwszą spadającą z nieba kroplę, a potem kolejną i jeszcze jedną. Zaczął padać deszcz, który z każdą sekundą się nasilał. Chciałem go zaatakować, ale w jego postawie było coś tak dziwnego, że nie mogłem tego zrobić pierwszy. Nie bałem się, ale wyczuwałem w tym podstęp. 

Chłopak w końcu zabrał łokieć i prawą dłonią chwycił za rękojeść, jednocześnie uśmiechając się odrobinę. Byliśmy przemoczeni, ale nadal nie powinno stanowić to większego problemu przy walce, dlaczego więc zwlekałem? 

Źrenice nieznajomego nagle się zwęziły, jakby odkrył obecność dodatkowej osoby i otaksował wzrokiem trybuny. Odnalazł powód swojego niepokoju i zatrzymał spojrzenie na Xie Lianie. 

Zakląłem i od razu zaatakowałem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro