Rozdział 10
POV Mu Qing
Stanąłem przed dość dużym, ale niskim budynkiem. Jego wykonanie znacznie różniło się od innych obiektów w tym mieście, prawdopodobnie prze dach, którego narożniki były podniesione ku górze. Budowla nie wydawała się jakaś ogromna, tak jak niektóre w Mieście Duchów, ale nie była też najmniejsza i unosiła się nad nią jakaś dziwna aura - spokoju, ale też i chęci walki. Xie Lian i Quan Yizhen mówili, że będą się tu odbywały zawody, ale nikt nie będzie walczył. Więc co ci ludzie będą robić?
Turniej dla mnie zawsze oznaczał tylko jedno - walkę do upadłego. Wygranym był ten, który na końcu miał jeszcze siłę stać na nogach. Oczywiście nie odcinaliśmy sobie kończyn, jednak rany jak rozcięcia skóry, stłuczenia i złamania się zdarzały.
Ale to chyba tak samo jak w każdym innym sporcie?
Quan Yizhen cały czas coś opowiadał i zadawał mnóstwo pytań. Jednak nawet jeśli odpowiadałem mu tylko półsłówkami, to i tak się nie zrażał i nadal nawijał, co mu tylko przychodziło do głowy.
Zaklnąłem w myśli po raz kolejny tego poranka, ale nic nie powiedziałem na głos. Nie lubiłem rozmów i gadania o czym tylko popadnie, ale obaj mężczyźni byli gośćmi Hua Chenga i nie mogłem zachować się tak, jak bym zrobił to z każdą normalną osobą - strzelił jej w twarz i nakazał się zamknąć. Za normalne osoby uważałem tylko moich żołnierzy, ale oni wiedzieli, że mają nie przekraczać ustalonej granicy i potrafili się zachować. Poza tym byli tak zaprawieni w boju, że taki "kuksaniec" niewiele by im zrobił.
Jednak w tym rozgadanym chłopaku było coś interesującego i przez to teraz ani nie miałem ochoty dać mu pstryczka w nos, ani też nie zamierzałem nie odpowiadać na irytujące pytania. Dawno nikt mnie tak nie zagadywał, zwłaszcza ktoś, kto naprawdę pasjonował się walką i widziałem po nim i jego niepozornym ciele, że też lubił walczyć.
Lubił?
Nie.
On kochał walkę.
I wydawał się roztrzepany, gadający co mu tylko ślina na język przyniesie, ale jego pytania nie były głupie. Był ciekawy, bardzo ciekawy tego jak żyłem, jak walczyłem, jak wygląda bitwa, gdzie leje się krew i w każdej chwili można stracić życie. W jego oczach widziałem pasję i wtedy przyszło mi do głowy, że chciałbym go zobaczyć z mieczem w ręku. Byłem ciekawy jak by się zachowywał w prawdziwej walce, pokryty krwią wroga, z tym niezdrowym uśmiechem, który tak bardzo pasowałby do jego szalonych oczu.
Przez sekundę poczułem jak się uśmiecham, ale natychmiast zgasiłem ten uśmiech, przywdziewając moją maskę obojętności.
Zerknąłem na Najwyższą Kapłankę, ale wydawała się wpatrzona w budynek, a potem na mojego Pana. Wiedziałem, że wszystko widzi i wszystko słyszy i widząc na sobie jego spojrzenie, czułem, że podobnie jak ja, był zainteresowany Quan Yizhenem.
Ile on miał lat? 20? Jeszcze można z niego zrobić porządnego żołnierza.
Hua Chengzhu nie musiał wiele o nim mówić, bo z duża dozą prawdopodobieństwa przewidział, że sam wyczuję od niego tą waleczną moc, która wypływała z chłopaka. Mój Pan był taki jak ja, dlatego w wielu sprawach rozumieliśmy się tak dobrze, choć równie często się kłóciliśmy. Jednak tylko jeśli sprawy nie były poważne. W kwestiach, w których Pan potrzebował zaufanych ludzi, nigdy mu się nie sprzeciwiłem, bowiem on był moim Władcą i poprzysiągłem służyć tylko Jemu po kres moich dni.
Kiedyś byłem bardziej butny, bardziej uparty, bardziej arogancki, ale kiedy poznałem jaki był prawdziwy Hua Chengzhu, zmierzyłem się z nim, porozmawiałem z nim, wiedziałem, że będę mu służyć do samego końca.
Był moim Panem, a ja jego generałem - narzędziem, które powinien wykorzystywać w każdej walce i zawsze stawiać przed siebie. Jednak on nie był takim Królem i właśnie dlatego przyrzekłem mu moje oddanie.
A co w takim razie z tym drugim mężczyzną - Xie Lianem? Władca traktował go inaczej niż kogokolwiek wcześniej. Nigdy nawet nie widziałem, żeby uśmiechał się tak do kogoś.
Czy to możliwe, żeby...
"Mu Qing" - usłyszałem w umyśle moje imię i natychmiast rozpoznałem głos Hua Chengzhu. - "Jeśli zajdzie taka potrzeba, zabierz Najwyższą Kapłankę i Quan Yizhena do Miasta Duchów. Ich bezpieczeństwo pozostawię w twoich rękach". - prawie uklęknąłem, gdyż zawsze w takiej pozycji odpowiadałem Najwyższemu Królowi, ale w porę się powstrzymałem.
Opuściłem minimalnie głowę i odpowiedziałem:
"Tak jest!"
Nie dopytywałem, czy mój Pan zamierza walczyć, mając u boku tego mężczyznę, ale ufałem mu i nigdy nie negowałem jego decyzji w takich sytuacjach. Prawdą jednak było, że TAKA sytuacja jak ta jeszcze się nigdy nie przydarzyła. Qi Rong tym razem na za wiele sobie pozwalał i prawdopodobnie miało to też coś wspólnego z jakąś osobą z tego miasta, dlatego się tu pojawił.
He Xuan, jak przewidywał Hua Chengzhu, nie poszedł z Zielonym Duchem dobrowolnie. Jeden z kapłanów - Shi Qing Xuan - Mistrz Wiatru zniknął i prawie na pewno tylko dlatego Wodny Demon przyłączył się do Qi Ronga i Demona Prastarego Lasu.
Jednak czy He Xuan naprawdę nas zaatakuje, jak zapewne oczekuje od niego Zielony Duch? Czy może pozostanie bierny? Tego nie mogliśmy przewidzieć. Był za bardzo nieobliczalny.
- Mu Qing, idziemy? - Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Quan Yizhena.
- En - odparłem i ruszyłem za chłopakiem.
Weszliśmy do wnętrza budowli wypełnionej gwarem, hałasem i stłoczonymi ludźmi. Byli różnej płci i o różnym kolorze skóry. Prawie wszyscy mieli na sobie dziwne szaty, bardzo odmienne od naszych. Na nogi przywdziali szerokie w nogawkach i wysokie po pas spodnie granatowe lub czarne... a nie, zreflektowałem się, to były jakieś dziwne spódnice. Górną warstwę odzieży stanowiły białe koszule z krótkim rękawem. Nie miały one żadnych zapięć z przodu i były bardzo szerokie. Odrobinę przypominały nasze szaty, ale zdecydowanie krótsze, może sięgające połowy ud. Noszono je w ten sposób, że prawą jej połową owijali się do lewej strony, a lewą do prawej i żeby nic się nie rozwinęło, to upychali resztę w spodniach i zaciskali to pasem wszytym w dolną część garderoby. W spódnicach z boku na udach mieli wycięcia, w których te koszule były widoczne. Pod nimi mężczyźni nie mieli nic, natomiast kobiety nosiły T-shirty tak bardzo popularne w tym społeczeństwie.
Co jest grane? - zacząłem się zastanawiać - Jak mogą chodzić TAK ubrani? Przecież to taki niepraktyczny strój i do tego ten wygląd... - Poczułem lekki niesmak.
Mężczyźni i kobiety wyglądali tak samo i wszyscy trzymali w dłoniach zawinięte w materiał wysokie na prawie półtora wysokości człowieka kije.
(tak naprawdę to około 2,2 m)
Chwyciłem mocniej w dłoń rękojeść mojej szabli, a raczej chwyciłem jedynie powietrze, bo przypomniałem sobie, że nie mam jej przy sobie. Znów zakląłem cicho. Nawet nie mogłem zacisnąć na czymś twardym, zimnym i znajomym palców, żeby zmniejszyć swoje poirytowanie. Ledwo weszliśmy, a już mnie mdliło.
Zrobiłem 2 kroki w tył i wtem ktoś trącił mnie w głowę. Niezbyt lekko. Obróciłem się, wściekły jak pies i prawie wyszczerzyłem zęby, a ten, który mnie uderzył takim samym nienawistnym spojrzeniem obrzucił mnie i zaklął:
- Kur**a! Uważaj gościu na mój yumi*!
(Yumi* - to japoński łuk, choć yumi, który trzymają ludzie przed zawodami jest niekompletny; cięciwę nakładają dopiero przed strzelaniem)
- Sam się na mnie wpieprzyłeś i jeszcze każesz mi uważać? Pierd*l się! - nie wytrzymałem i dałem się ponieść. Jak ten szczyl mógł mnie pierwszy zwyzywać?
- Chcesz się bić? Dawaj gościu i sam się pierd*l! - odwarczał i zaczął do mnie podchodzić.
Już zacisnąłem zęby i pięści gotowy, by się na niego rzucić, gdy drogę zaszedł mi Quan Yizhen i zbliżył się do tego fagasa.
- Zjeżdżaj... - zacząłem mówić, ale Quan Yizhen zamiast wycofać się, to klepnął tamtego w ramię i zawołał:
- Feng Xin!
Zaniemówiłem. To był ten gościu?! Ten Feng Xin, o którym tyle opowiadali? To dla niego tu przyszedłem i to jego miałem oglądać? W życiu! Prędzej Hua Chengzhu mnie wychłosta, niż moja stopa będzie tu sekundę dłużej.
Odwróciłem się na pięcie, czując, że zaraz eksploduję, gdy nagle mój nadgarstek chwyciła czyjaś dłoń. Odwróciłem się tak wolno, jak pozwoliły mi na to nadszarpnięte nerwy i spotkałem się z zielonymi tęczówkami Yushi Huang. Natychmiast spuściłem wzrok, gdyż szanowałem ją nie mniej niż Hua Chengzhu.
"Generale Xuan Zhen". - Usłyszałem w umyśle swoje najbardziej oficjalne imię. - "Proszę, zachowaj spokój. Nie przyszliśmy tu bez przyczyny."
Ta kobieta prawie nigdy o nic nie pytała, a wiedziała więcej, niż wszyscy i dlatego miałem świadomość, że ma rację. Hua Cheng na pewno nie przyszedł tu bez przyczyny i dopiero zacząłem zastanawiać się nad tym, czy może jego przybycie oraz pojawienie się Qi Ronga akurat w tym mieście nie mają czegoś wspólnego z którymś z mężczyzn?
Czyżby chodziło o Quan Yizhena? A może Xie Liana lub tego...tfu...Feng Xina? Nawet nie chciałem o nim myśleć, ale musiałem mu się przyjrzeć.
Obróciłem się i obrzuciłem go tak lodowatym wzrokiem, że mógłbym nim zamrażać całe oceany.
Mężczyzna był mniej więcej mojego wzrostu. Ubrany jak pajac czyli jak wszyscy tutaj. Miał długie włosy, ale krótsze od moich, o brązowym kolorze związane w wysoki kucyk. Ich część, która wydostała się z wiązania, opadała mu na twarz. Oczy natomiast były złote i może to dlatego wydawało mi się, że kiedy się do mnie tak pluł, to wyglądał jak rozwścieczony kocur: ściągnął brwi, zmarszczył czoło i najeżył, a jad wydobywał się z jego ust. Brakowało, żeby jeszcze prychał na mnie i drapał pazurami.
Choć ubrania zasłaniały jego ciało, to wydawał się dość silny. Nie tak jak którykolwiek z wojowników w Mieście Duchów, ale na tyle, żeby odznaczał się na tle innych ludzi w tym mieście.
Nie był brzydki, zwłaszcza teraz, kiedy przyjrzałem się jego uśmiechniętej twarzy, którą pokazał Quan Yizhenowi i Xie Lianiowi. Cała trójka chyba dobrze się znała, bo klepali się przyjacielsko po ramionach i wesoło o czymś rozmawiali.
Xie Lian zaśmiał się na jakiś komentarz Quan Yizhena i powiedział głośno, żebyśmy dobrze go słyszeli:
- Feng Xin, chciałbym ci przestawić moich znajomych. - Wskazał na naszą trójkę. - Pochodzą z innego kraju, więc zupełnie nie znają naszych obyczajów i dziś pierwszy raz zobaczą turniej łuczniczy. Wprawdzie znamy się bardzo krótko, ale to bardzo mili ludzie i... - kaszlnął i dokończył cicho - ...proszę, powstrzymaj się przed agresją.
Łucznik spoglądał na każdego z nas, ale zatrzymał wzrok na mnie. Oparł o ścianę swój długi kij i podszedł. Nie wyglądał na zakłopotanego, ale kiedy stanął przede mną i wyciągnął dłoń, jego głos o dziwo taki był.
- Nazywam się Feng Xin, przepraszam cię za wcześniej. Myślałem, że jesteś kolejnym dupkiem, który specjalnie na mnie wpadł, żeby wszcząć bójkę. Nie widziałem, że znacie się z Xie Lianem i Quan Yizhenem. Jeszcze raz przepraszam i miło mi cię poznać.
Choć nadal byłem wkurzony, szczerość w jego głosie trochę mnie udobruchała.
- Mu Qing - przedstawiłem się i złapałem jego dłoń. - W porządku. Mnie też poniosło. - Nie chciałem tego mówić, ale muszę przyznać, że byłem wtedy poirytowany i może dlatego zareagowałem z taką złością.
Trzymaliśmy się za ręce dłużej niż zwykłe się witałem, ale podobał mi się jego mocny chwyt, więc nie chciałem wypuścić go pierwszy. Zatrzymałem wzrok na jego lekko rozszerzonych źrenicach, by zobaczyć czy jednak nadal pała do mnie urazą i znów pokaże mi swoje kocie oczy, ale tym razem nie było w nich nic poza odbiciem mojej twarzy. Wpatrywał się we mnie uparcie i intensywnie, a ja poczułem jak coś zaczyna kłuć mnie w piersi.
- Cholera - powiedziałem na głos, zanim zorientowałem się, że to słowo wydobyło się z mojej krtani. Wiedziałem, że mnie słyszał, tak samo jak wszyscy w koło i poczułem jak gorąc wypływa mi na kark i wyżej na policzka.
Szybko przerwałem powitanie i obróciłem się tyłem do wszystkim. Miałem bardzo jasną cerę, więc w przypadku, kiedy się wkurzałem, to moja twarz szybko robiła się czerwona. Teraz czułem jak znów robię się zróżowiony, ale nie dlatego, że byłem wściekły...
Zakląłem ponowne, tym razem tak, że nikt mnie nie usłyszał i potarłem kark. Wiedziałem, że patrzą na mnie, więc musiałem coś zrobić, żeby ukryć wstyd.
Odwróciłem się ponownie i powiedziałem, udając obojętność:
- Quan Yizhen dużo o tobie mówił, więc mam wysokie oczekiwania, że pokażesz nam umiejętności strzeleckie na najwyższym poziomie.
Co ja do cholery wygaduję?!
Feng Xin jednak uśmiechnął się i powiedział głośno:
- Po to tu jestem i ściągnąłem znajomych, żeby mnie podziwiali. - Zaśmiał się i klepnął mnie w ramię - Pokażę ci prawdziwe piękno Kyudo, więc obserwuj mnie uważnie.
Kiwnąłem głową i uniosłem minimalnie kąciki ust.
Będę cię obserwował.
Po kolei przywitał się jeszcze z Yushi Huang i Hua Chengzhu, a potem powiedział, że musi zacząć szykować się do ceremonii otwarcia turnieju. Pomachał nam ręką, zabrał swój kij i poszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro