Rozdział XI - "Mam dla was niespodziankę"
- To jak, zgadzasz się? Obiecałem im tę wycieczkę już w zeszłym roku, chciałbym dotrzymać słowa.
- No nie wiem, nie wiem... Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie. A co na to Torzewski?
- Myślę, że nic się nie stanie, jak mu ukradnę klasę na trzy dni. Poza tym, on już tam był.
- Mimo wszystko wolałbym, żebyś z nim porozmawiał.
Wiktor westchnął z rezygnacją. Wiedział, że będzie musiał to zrobić, ale miał cichą nadzieję, że jednak jakoś uda mu się od tego wywinąć.
- Dobra, dobra. Załatwię to – zgodził się w końcu.
- Świetnie – uśmiechnął się Górski. – W takim razie myślę, że możesz przekazać klasie radosną nowinę.
- Dzięki, Marcin.
Brzeziński podniósł się z fotela i położył rękę na klamce.
- Wiktor... – głos dyrektora jeszcze na chwilę zatrzymał go w drzwiach. – Czy... Jesteś pewny, że obecność Pauliny na tym wyjeździe jest niezbędna?
Matematyk odwrócił się w stronę kolegi, spoglądając na niego z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Tak, przecież już ci to tłumaczyłem. Poza tym, dzieciaki ją lubią...
- Ty też – zauważył Górski.
- Ja też – przytaknął otwarcie Brzeziński. – Ale to nie ma nic do rzeczy. Nie ufasz mi?
- Nie, skąd, wiesz, że tak nie jest – odparł szybko dyrektor. – Po prostu... Nie zrozum mnie źle, ale to dość ryzykowne. Ona była twoją uczennicą. Jako dyrektor mogę mieć pewne obawy...
- Jasne, gdybyś mnie nie znał – sprostował matematyk. – Ale zważając na to, że znamy się tyle lat, naprawdę mógłbyś okazać mi trochę zaufania. Wiem, co robię.
- Okej, w porządku. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował... – mruknął Górski, choć bardziej do siebie niż do Wiktora.
Brzeziński wyszedł z jego gabinetu i powędrował do pokoju nauczycielskiego po dziennik III c. Był przekonany, że ucieszą się z wiadomości, którą miał im do przekazania. Uśmiechając się do swoich planów, dotarł do sali matematycznej i otworzył drzwi przed rozgadanymi jak zwykle maturzystami.
- Dzień dobry, siadajcie – przywitał się wesoło, rozkładając swoje papiery na biurku. – Proszę o ciszę, bo mam dla was niespodziankę.
III c natychmiast umilkła i utkwiła zaciekawione spojrzenie w profesorze.
- Obiecałem wam kiedyś wycieczkę do Centrum Kopernika, pamiętacie? – spytał Brzeziński.
Wszyscy ochoczo pokiwali głowami.
- No, to dotrzymałem słowa. Jedziemy za dwa tygodnie, na początku listopada.
W klasie rozległy się okrzyki radości i zapanował ogólny rozgardiasz. Zaraz też zaczęły się standardowe pytania: „na ile dni jedziemy?", „ile trzeba zapłacić?", „kto z nami pojedzie jako drugi opiekun?"...
- Chwila, moment, nie tak szybko! – Wiktor uniósł rękę, chcąc uciszyć podekscytowaną klasę. – Odwiedzimy Centrum Kopernika, ale pod jednym warunkiem.
Wszyscy jak na komendę spojrzeli na niego pytająco.
- Doszły mnie słuchy, że kiepsko wam idzie z polskiego – zaczął z kpiarskim uśmiechem Brzeziński. – Dlatego owszem, do Centrum pójdziemy, ale wcześniej zwiedzicie Warszawę śladami Stanisława Wokulskiego. Może chociaż w ten sposób zapamiętacie coś, co wam się przyda do matury.
Tym razem po sali przeszedł wyraźny jęk dezaprobaty. Mat-fizom średnio spodobał się ten pomysł, ale z drugiej strony wizyta w Centrum Kopernika była warta takiego poświęcenia.
Dawid podniósł rękę.
- Tak?
- A czy to znaczy, że pojedzie z nami pani profesor Florczyk? – zapytał z nadzieją rudzielec.
- Właśnie miałem o tym mówić – oznajmił matematyk. – Wycieczkę zaplanowałem na trzy dni i jeśli pani Florczyk się zgodzi, na co liczę, to oczywiście z nami pojedzie. W końcu kto lepiej niż ona zna się na „Lalce"? No, ale musicie ją o to ładnie poprosić.
Ta informacja nieco poprawiła humor III c, bo skoro o Wokulskim nie będzie im opowiadał jakiś nudny przewodnik, tylko pani Florczyk, mogło się to okazać nawet interesujące. Szczególnie ucieszył się z tego powodu Dawid, ale to już chyba nikogo nie dziwi...
- No, to będziesz miał okazję trochę pobajerować swoją kochaną panią profesor – chichotał mu nad uchem Grzesiek. – Nie, ja to muszę zobaczyć!
- Kretyn! – warknął Zbierski, choć nawet nie był specjalnie zły na kumpla.
Nic nie było w stanie popsuć mu teraz humoru.
- A ty co się tak szczerzysz do Hanki? – spytał zdziwiony, kiedy Grzesiek już któryś raz wyraźnie uśmiechnął się do dziewczyny.
- O rany, już się człowiek uśmiechnąć nie może? – przewrócił oczami Jeleń.
- Może, może. Tylko czemu akurat do Hanki?
- A, tak jakoś. Pomagałem jej dzisiaj z fizyką.
- Ty? Kiedy?
- Przed lekcjami.
Teraz to już Dawid nic z tego nie rozumiał.
- Przecież ty ledwo się z łóżka podnosisz na ósmą!
- E tam, dla takiej dziewczyny można i o szóstej wstać – westchnął Grzesiek.
Zbierski spojrzał na kolegę z niedowierzaniem, ale po chwili sam też się uśmiechnął. Jeszcze pół roku temu w życiu by nie przypuszczał, że Jeleń może się zakochać. I to w kim! W Hance! Przecież oni są jak z dwóch różnych światów! No, ktoś kiedyś powiedział, że przeciwieństwa się przyciągają... Może jednak coś w tym jest?
***
- Hej, proszę o spokój! – zawołała zirytowana Paulina. – Co się z wami dzisiaj dzieje? Cały czas gadacie.
III c umilkła posłusznie i wymieniła znaczące spojrzenia. Od czasu matematyki nie mogli się uspokoić, ciągle dyskutowali na temat wycieczki.
- Przepraszamy, pani profesor... – odezwała się Hania. – Ale mamy pewną sprawę do pani i dzisiaj chyba nie będziemy w stanie skupić się na niczym innym.
Paulina z rezygnacją wzniosła oczy do nieba, lecz mimo wszystko uśmiechnęła się do maturzystów.
- No dobrze, to co się takiego wydarzyło? – zapytała, opierając się o biurko.
- Pojedzie pani z nami do Warszawy? – wyrwał się Dawid.
- Do Warszawy? – powtórzyła polonistka. – Zaraz, zaraz... Macie jakąś wycieczkę?
- O rany, Dawid, pani profesor przecież jeszcze nic nie wie, trzeba jej wytłumaczyć po kolei – upomniała kolegę Hania z oburzoną miną. – Pani wybaczy, ale chłopcy są strasznie chaotyczni...
- Wcale nie! Ja wytłumaczę – poderwał się Grzesiek.
Podniósł się z miejsca, odchrząknął teatralnie i posłał nauczycielce szeroki uśmiech. Jeszcze przez chwilę milczał, skupiając na sobie spojrzenia całej klasy, po czym rozpoczął poważnym tonem:
- Otóż, szanowna pani profesor, w pierwszych dniach listopada wybieramy się w podróż edukacyjną do stolicy naszego pięknego kraju, aby zwiedzić szczególnie dla nas ekscytujące Centrum Nauki Kopernik. Jednakże ze względu na nasze istotne braki w dziedzinie literatury i języka polskiego, profesor Brzeziński, jako organizator całego przedsięwzięcia, postawił nam pewien warunek. Musimy przed wizytą w Centrum Kopernika wybrać się na zwiedzanie Warszawy śladami Stanisława Wokulskiego. W tym celu niezbędny będzie nam znawca tematu, czyli „Lalki" Bolesława Prusa i żywimy ogromną nadzieję, że pani profesor zechce towarzyszyć nam w tej interesującej podróży jako przewodnik po pozytywistycznej Warszawie.
Do tej pory co jakiś czas odzywały się jedynie pojedyncze chichoty, lecz gdy tylko Grzesiek skończył swoje przemówienie cała klasa zgodnym chórem ryknęła śmiechem, a wraz z nią Paulina. Czego jak czego, ale talentu oratorskiego odmówić chłopakowi nie mogła.
- Wiedzę, że ustną maturę masz już zaliczoną – zauważyła z rozbawieniem, na co Jeleń ukłonił się nisko. – No cóż, kochani, z przyjemnością bym z wami pojechała, tylko co na to profesor Brzeziński?
- On sam nam kazał z panią porozmawiać – wyjaśniła z uśmiechem Hania.
- Powiedział, że jeśli się pani zgodzi, to z chęcią panią zabierze – dodał Dawid.
Paulina z całej siły starała się ukryć zadowolenie z tej sytuacji, ale jednocześnie ciągle w głowie kołatało jej się pytanie: co ten Brzeziński najlepszego wymyślił? Naprawdę chce, żeby z nimi pojechała? Dyrektor się w ogóle na to zgodził?! Pojadą sobie we dwójkę z maturzystami do stolicy i to jeszcze bez ich wychowawcy? Stwierdziła, że musi z nim koniecznie na ten temat pogadać...
- Słuchajcie... Nic nie obiecuję, ale porozmawiam z profesorem Brzezińskim i jeśli rzeczywiście mogłabym się wam przydać na tej wycieczce, to pojadę – zapewniła polonistka, na co III c odpowiedziała okrzykiem zadowolenia. – Tylko powiedzcie mi jeszcze, na ile dni macie jechać?
- Na trzy – odparło jednocześnie kilka głosów.
„Trzy dni z Brzezińskim!... Cholera jasna! – pomyślała Paulina, czując przyspieszone bicie swojego serca. – Nie, to musi być jakiś durny sen"...
W tej samej chwili rozległ się dzwonek na przerwę i wszyscy radośnie zabrali się do pakowania rzeczy. Polonistka rzuciła im tylko krótkie „do widzenia", zamknęła za nimi drzwi do klasy, po czym skierowała się do pokoju nauczycielskiego. Ku swojemu zadowoleniu nie musiała długo szukać wicedyrektora. Popijał herbatę, ze skupioną miną przeglądając dziennik którejś z klas. Podeszła do stołu i usiadła na wolnym miejscu obok niego.
- Mogę ci zająć chwilkę?
Wiktor podniósł wzrok znad dokumentu i uśmiechnął się promiennie.
- Ty? Zawsze – odpowiedział, zostawiając dziennik na stole.
- O co chodzi z tą wycieczką? – spytała wprost. – Co oni wymyślili?
- Już ci wszystko wygadali? Miałem nadzieję, że zaczekają chociaż do jutra – roześmiał się Brzeziński. – Miałaś się dowiedzieć ode mnie... No, ale cóż, wyprzedzili mnie, dranie. Nie oni to wymyślili, tylko ja. Obiecałem im tę wycieczkę już dawno, ale jak zobaczyłem ich oceny z polskiego... To postawiłem ultimatum. Chyba ci o tym mówili?
- No tak, to już wiem – przyznała Paulina. – I naprawdę ja miałabym jechać z wami jako przewodnik?
- Pewnie. Czemu nie? Uczysz ich polskiego, moim zdaniem cię polubili. Integracja z nową nauczycielką dobrze im zrobi, a przy okazji będą mieli powtórkę przed maturą. Masz jeszcze jakieś wątpliwości?
Matematyk spojrzał na nią znad okularów przenikliwym wzrokiem, próbując rozeznać, czy jest z tej propozycji zadowolona, czy też nie. Osobiście miał nadzieję, że zgodzi się na ten wyjazd. Nie tylko ze względu na dzieciaki, ale też choć trochę ze względu na niego...
- Właściwie tylko jedną – stwierdziła Paulina. – Albo dwie. Co na to dyrektor?
- Nie ma nic przeciwko.
- A Kamil?
- Nad tym pracuję.
Brzeziński uśmiechnął się rozbrajająco, na co polonistka odpowiedziała mu tym samym. Wbrew pozorom bardzo chciała jechać, od samego początku, kiedy tylko III c powiedziała jej o całym przedsięwzięciu.
- To jak? Mogę na ciebie liczyć? – zapytał z nadzieją Wiktor.
- Oczywiście, panie profesorze – przytaknęła Paulina z radością o wiele większą, niż mogłoby się wydawać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro