Rozdział XX - "Wszystkiego najlepszego, słoneczko"
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Sto lat, sto lat... – Aneta i Hubert, mimo usilnych protestów Pauliny, wpadli do jej mieszkania, zdzierając sobie gardła.
Nic nie pomogły tłumaczenia, że zdenerwują sąsiadów, którzy w końcu zrobią jej awanturę. Musieli odśpiewać swoje.
- Dobrze już, dobrze! Ciszej, błagam was – roześmiała się polonistka.
- Żadne „ciszej", moja droga, my się dopiero rozkręcamy! Niech cały blok wie, że masz dzisiaj urodziny – stwierdziła dziarsko Leśniewska.
- Dokładnie – poparł ją Hubert. – Jak już świętować, to porządnie.
- Szanowna pani profesor, chciałabym ci życzyć mnóstwa rzeczy... Ale tym razem ograniczę się chyba do jednego i najważniejszego – zaczęła nieco poważniej Aneta. – Zatem życzę ci dużo szczęścia i miłości. A z kim, to już ty sama najlepiej wiesz... No i może jeszcze, żeby te twoje bachory za bardzo nie rozrabiały.
- A ja ci życzę spełnienia wszystkich marzeń i żebyś wreszcie dorobiła się własnego samochodu – dodał wesoło Hubert.
- Dziękuję wam, jesteście kochani – Paulina uściskała przyjaciółkę, po czym rzuciła się na szyję Hubertowi.
- Czekaj, czekaj, jeszcze obejrzyj prezent, bo się zniecierpliwi i sam wyskoczy z pudełka – Zakrzewski podał jej kolorowy karton.
Miał sporo dziur po bokach, co w pierwszej chwili wydało się Paulinie nieco dziwne. W dodatku miała wrażenie, że to coś w środku się rusza. Spojrzała podejrzliwie na przyjaciół, którzy w odpowiedzi jedynie wyszczerzyli zęby w uśmiechu. Westchnęła więc z rezygnacją i podniosła wieczko. Zobaczyła przed sobą malutkie, rudo-białe stworzonko, z przewiązaną na szyi czerwoną kokardą. Niebieskie oczka wpatrywały się w nią z zaciekawieniem, a końcówka ogonka zawiniętego wokół tylnych łapek drgała nerwowo, zdradzając przejęcie nowym otoczeniem.
- Jejku, jaki śliczny! – zachwyciła się Paulina, biorąc kotka na ręce.
- Wiedzieliśmy, że ci się spodoba – uśmiechnęła się Aneta. – Narzekałaś, że nie masz towarzystwa, to teraz będziesz miała drugiego domownika.
- Cudny jest – polonistka rozwiązała zwierzakowi kokardę i postawiła go na ziemi. – Tylko muszę jeszcze wymyślić mu imię.
- Przy twojej kreatywności nie zajmie to dużo czasu – uśmiechnął się Hubert. – A, w tej drugiej paczce masz jeszcze miseczkę, karmę i kuwetę. Uznaliśmy, że może ci się przydać.
- Dziękuję wam bardzo jeszcze raz – odpowiedziała z wdzięcznością Paulina. – Zaraz się tym zajmę, tylko przyniosę ciasto i szampana. Siadajcie sobie.
Przyjaciele rozgościli się w salonie, rozprawiając na temat ewentualnego imienia dla nowego lokatora. Było dopiero po piątej, więc zapowiadał się naprawdę długi wieczór. Paulina kupiła w cukierni ich ulubiony sernik, ciasto z truskawkami i oczywiście niezawodnego przy takich okazjach szampana. Czas pędził nieubłaganie szybko, jak to się zwykle zdarza w dobrym towarzystwie i zanim się obejrzeli, dochodziła już ósma. Właśnie dyskutowali zawzięcie o nowym filmie z Jamesem Bondem, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Cała trójka jak na komendę umilkła i spojrzała na siebie ze zdziwieniem.
- Spodziewasz się jeszcze kogoś? – spytała Aneta.
- Nie – Paulina pokręciła głową. – No cóż, pójdę otworzyć.
Podniosła się z kanapy i udała do przedpokoju. Przekręciła zamek w drzwiach, nacisnęła klamkę i ku swojemu zdumieniu ujrzała Brzezińskiego z bukietem róż i butelką czerwonego wina.
- Dobry wieczór – uśmiechnął się rozbrajająco, tak jak tylko on jeden potrafił. – Mogę wejść?
Polonistka przez kilka sekund nie była w stanie wydusić słowa. Odsunęła się więc tylko, wpuszczając go do środka.
- I co, Paula? Kto to? – dobiegł ich z salonu głos Anety.
Zanim jednak Paulina zdążyła jej odpowiedzieć, przyjaciółka z ciekawości sama przybiegła do przedpokoju.
- O... – bąknęła na widok wicedyrektora. – Dzień dobry, panie profesorze.
- Eee... Dzień dobry, Anetko – odparł niepewnie Brzeziński i spojrzał przepraszająco na polonistkę. – Wybacz, nie wiedziałem, że masz gości.
- Nic się nie stało, naprawdę – zapewniła Paulina, odzyskując nieco rezon.
- A poza tym my już wychodzimy – dodała pospiesznie Leśniewska. – Hubert! Idziemy! – wrzasnęła w stronę salonu.
- Co takiego? – nie zrozumiał Zakrzewski.
Wszedł do przedpokoju i zatrzymał się wpół kroku.
- Ymm... Tak, my właśnie... Wychodzimy – potwierdził, kiwając głową Anecie.
Czym prędzej chwycił kurtkę i podał przyjaciółce płaszcz, po drodze jeszcze w pośpiechu zakładając buty.
- Dzięki za miłe popołudnie, Paula. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. Do widzenia – Hubert z uśmiechem skłonił się Brzezińskiemu, wziął Leśniewską za rękę i zanim zdążyła się odezwać, wyprowadził ją z mieszkania.
W przedpokoju zapanowała niezręczna cisza, ale już po chwili Paulina i Wiktor równocześnie wybuchnęli śmiechem.
- Zdaje się, że ich przestraszyłem – stwierdził Brzeziński. – Przepraszam, myślałem, że jesteś sama.
- Nic nie szkodzi, oni zrozumieją... Cieszę się, że przyszedłeś – powiedziała cicho polonistka. – Prawdę mówiąc, już myślałam, że zapomniałeś...
- O twoich urodzinach? Jakże bym mógł – oburzył się Wiktor. – Tylko nie chciałem tak z pustymi rękami, więc pomyślałem, że wpadnę wieczorem.
Spojrzał czule na Paulinę i podał jej kwiaty.
- Wszystkiego najlepszego, słoneczko – szepnął.
Polonistka wzięła od niego bukiet, po czym obdarzyła profesora namiętnym pocałunkiem.
- Dziękuję – mruknęła. – Daj to wino, zaniosę do kuchni, a ty zdejmij płaszcz.
Zostawiła Wiktora w przedpokoju i poszła odłożyć butelkę na stół. Kolejne urodziny... Przecież było ich już dwadzieścia pięć. A jednak te wydawały jej się najbardziej wyjątkowe od dawna. No, może poza osiemnastką. Uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie tamten dzień. I to jedno zdanie, niby banalne, a tak wiele dla niej znaczące...
~~~
- To jak, ktoś na ochotnika? – zapytał wesoło Brzeziński, zerkając na zapisane na tablicy zadanie.
Był w wyjątkowo dobrym nastroju, co tylko wzmagało jego wrodzoną, acz skąd inąd sympatyczną, złośliwość. To nie tak, że był niemiły i lubił się znęcać nad uczniami. Nic z tych rzeczy. Jego poczucie humoru czyniło z tych kąśliwych uwag raczej coś na kształt przyjacielskich docinków, o które nikt nie miał powodu się obrażać. Ot, zwykła chęć podroczenia się trochę z – jakby nie patrzeć – inteligentną młodzieżą.
- Może Paulinka? – Wiktor zerknął znacząco w stronę trzeciej ławki.
- Ja? Ale panie profesorze, mam dzisiaj urodziny – dziewczyna spojrzała prosząco na wicedyrektora.
- To świetnie, w ramach prezentu ode mnie rozwiążesz ładnie zadanko na tablicy – odparł z zadowoleniem Brzeziński. – A jak zrobisz je dobrze, to może nawet ci jakąś piątkę postawię...
- Piątkę? – powtórzyła Paulina, kręcąc głową z dezaprobatą. – Panie profesorze...
Matematyk przez chwilę wpatrywał się w oczy swojej uczennicy, starając się zmusić ją do kapitulacji, ale bezskutecznie. Cały czas uparcie wytrzymywała jego spojrzenie.
- No dobrze, postawię ci szóstkę, ale w takim razie dostaniesz trudniejsze zadanie. To ostatnie, z gwiazdką – Wiktor uśmiechnął się zadziornie i postukał piórem w jej podręcznik.
Po klasie przeszedł cichy szmer. Wszyscy z napięciem czekali na decyzję koleżanki. Paulina tymczasem szybko przekalkulowała w myślach bilans ewentualnych zysków i strat.
- Zgoda – powiedziała w końcu, podnosząc się z miejsca.
Chwyciła podręcznik, przemaszerowała przez salę i wzięła do ręki kredę. Wśród uczniów zapanowało lekkie poruszenie, lecz Brzeziński nawet nie zwrócił na to uwagi. Wciąż obserwował Paulinę, która z gracją damy z gronostajem rozpisywała równanie z parametrem na tablicy. Przez ułamek sekundy poczuł wyrzuty sumienia, że dał jej za trudne zadanie... No, ale przecież jest zdolna, na pewno sobie poradzi. Z jakiegoś powodu lubił się z nią sprzeczać. Oczywiście tylko tak żartobliwie, z sympatią, nie naprawdę. Chociaż może w jej urodziny powinien był sobie to darować...
Po jakichś dziesięciu minutach pełnych napięcia i oczekiwania, Paulina zapisała na tablicy ostateczne rozwiązanie i zamaszystym ruchem podkreśliła wynik. W rzeczywistości jednak nie była taka pewna poprawności swojego toku rozumowania. Rozwiązanie było dziwne. Bo czy można nazwać „normalnym" wynik wynoszący 1/5 (12 + v109)? Spojrzała wyczekująco na profesora, lecz ten nadal śledził wzrokiem poszczególne etapy obliczeń na tablicy. Wreszcie pokiwał głową i zerknął na nią z uznaniem.
- Wszystko pięknie, tylko jedna mała rzecz mi nie pasuje... – mruknął, marszcząc brwi.
Podszedł bliżej i wskazał palcem trzeci warunek równania.
- Czemu skróciłaś to przez różnicę pierwiastków?
Paulina jeszcze raz przyjrzała się działaniu. Faktycznie, powinna była przenieść ten nawias na drugą stronę równania i rozważyć jeszcze jeden przypadek... Wprawdzie nie wszedłby on do dziedziny rozwiązań, ale formalność formalnością. Pominięcie czegoś takiego skutkowałoby na maturze utratą przynajmniej dwóch punktów.
- Cholera – jęknęła Paulina, natychmiast reflektując się, że przecież stoi obok nauczyciela. – Znaczy... Rzeczywiście, panie profesorze. Nie zauważyłam tego.
Brzeziński o mało nie wybuchnął śmiechem, udało mu się jednak zapanować nad sobą. Zupełnie niespodziewanie rozległ się dzwonek na przerwę i uczniowie jak na komendę zaczęli się pakować. Wiktor postanowił być wspaniałomyślny i nie zadał im pracy domowej na następny dzień. Spojrzał natomiast ciepło na swoją ulubioną uczennicę, która nadal nie ruszyła się z miejsca, kontemplując popełniony błąd.
- Już się tak nie stresuj, słoneczko. To było wyjątkowo wredne zadanie – uśmiechnął się pocieszająco. – Mogę ci za nie postawić piątkę z plusem, jeśli chcesz.
Paulina westchnęła z rezygnacją, ale kiwnęła głową na znak zgody.
- Dobrze, dobrze – przytaknęła machinalnie. – Ech... Wie pan, że nienawidzę robić takich głupich błędów...
Wiktor roześmiał się na te słowa.
- A kto lubi? – spytał przekornie, wpisując ocenę do dziennika.
- Pewnie nikt – dziewczyna wzruszyła ramionami i wróciła po plecak do swojej ławki.
Klasa zdążyła już opustoszeć, wszyscy czym prędzej udali się na przerwę, nie chcąc tracić nic z tych cennych dziesięciu minut swobody. Paulinie specjalnie to nie przeszkadzało. Wyciągnęła z plecaka torebkę z cukierkami i podeszła jeszcze na moment do Brzezińskiego.
- Tak w ramach urodzin – wyjaśniła.
- Ach, no oczywiście, ale najpierw życzenia – stwierdził stanowczo Wiktor. – Jeśli dobrze liczę, to od dzisiaj jesteś już dorosła, tak?
Blondynka uśmiechnęła się do profesora i potwierdziła skinieniem głowy.
- Jak ten czas szybko leci... - szepnął z niedowierzaniem Brzeziński. – Cóż, w takim razie życzę ci przede wszystkim dobrze zdanej matury i dostania się na wymarzone studia. Bądź dalej taką mądrą, zdolną, sympatyczną dziewczyną, jaką jesteś i pamiętaj, że dorosłe życie nie jest łatwe... Ale wierzę, że na pewno świetnie sobie w tym życiu poradzisz.
- Bardzo dziękuję – odparła z uśmiechem Paulina.
Wiktor poczęstował się cukierkiem i serdecznie ją uściskał.
- Każda okazja, żeby cię przytulić, jest dobra – powiedział cicho, zaskakując tym nawet samego siebie.
„Może pan mnie przytulać i bez okazji, panie profesorze" – chciała odpowiedzieć Paulina, ale w porę ugryzła się w język. Dopiero po chwili dotarł do niej sens tych słów i serce zabiło jej nagle jakimś dziwnym, niespokojnym rytmem. W oczach Brzezińskiego jednak nie dostrzegła nic nadzwyczajnego...
- To... Pójdę już, Aneta pewnie czeka przed klasą – odezwała się niepewnie. – Do widzenia.
- Do widzenia – pożegnał się Wiktor, odprowadzając ją wzrokiem do drzwi.
Miał wrażenie, że tym razem powiedział o dwa słowa za dużo, ale było już za późno na takie rozważania. Nie miał pojęcia, co Paulina sobie pomyślała i chyba nawet nie chciał tego wiedzieć. Bardziej natomiast przestraszył się tego, co on sam w tamtej chwili pomyślał...
~~~
Z zamyślenia wyrwały ją czyjeś dłonie obejmujące ją od tyłu w talii.
- O czym tak myślisz? – szepnął jej do ucha Wiktor.
- O moich osiemnastych urodzinach – uśmiechnęła się Paulina. – I twoim wrednym zadaniu...
- Oj, no przecież wiesz, że to był wyłącznie przejaw mojej sympatii do ciebie.
- Tak, tak, oczywiście.
Brzeziński wyczuł nutkę kpiny w jej głosie i pokręcił głową.
- Nie wiedziałem, że wciąż przyjaźnisz się z Anetą – powiedział. – A ten chłopak... Mam wrażenie, że też go skądś kojarzę.
- Byłam z nim na studniówce, to mój dobry przyjaciel – wyjaśniła Paulina. – A z Anetą... Wiesz, czasem czuję się jakbyśmy ciągle były w liceum. Ona jest niezawodna.
- Wiedzą o nas?
Paulina odwróciła się przodem do Wiktora i spojrzała mu w oczy.
- Tak. Ale spokojnie, nikomu nie powiedzą – odparła, uprzedzając kolejne pytanie.
- Wiem, po prostu byłem ciekawy, czy im powiedziałaś, bo tak szybko uciekli na mój widok – roześmiał się Brzeziński.
Paulina też się uśmiechnęła, ale nagle raptownie zmarkotniała. Niby już pogodziła się z tym, że muszą się ukrywać, a jednak zdarzały się momenty, kiedy ta świadomość jakoś bardziej ją przytłaczała. Szczególnie, gdy przypominała sobie, że o ile w jej mieszkaniu ryzyko było znikome, o tyle w mieszkaniu Brzezińskiego...
- Wiktor... – zaczęła niepewnie.
- Co, słoneczko? – spytał cicho, odgarniając jej włosy z czoła.
- Czy... Co powiedziałeś żonie? Gdzie teraz jesteś?
Brzeziński momentalnie się spiął, a ciepły błysk w jego oczach jakby nieco przygasł.
- Nic nie powiedziałem. Ma dyżur w szpitalu, wróci o szóstej nad ranem. Nie myśl o tym, proszę.
Paulina westchnęła i odwróciła wzrok. Chwilami przygniatała ją świadomość, że gdzieś tam jest kobieta, która nosi nazwisko Wiktora i obrączkę na palcu, kobieta, która jako jedyna ma prawo do bycia z nim... Czuła się wtedy jak oszustka, co bynajmniej nie ułatwiało sprawy. Ale czy to coś złego, że chciała być z jedynym na tym świecie mężczyzną, którego kochała? Czy taka właśnie jest cena za miłość?
Brzeziński ujął ją delikatnie pod brodą i zmusił, by na niego spojrzała.
- Proszę cię, nie przejmuj się tym – szepnął. – Masz dzisiaj urodziny, nie pozwolę ci się martwić. Chodź, otworzymy to wino.
- No dobrze – zgodziła się Paulina.
Zdobyła się nawet na uśmiech i postanowiła wyrzucić z myśli żonę Wiktora. Przynajmniej na dzisiejszy wieczór.
-------
Oczywiście w wyniku powinien być pierwiastek ze 109, ale Wattpad nie zna się na matmie...
Pozdrawiam!
Pisarka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro