Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII - "Myślałem, że jesteś grzeczną dziewczynką"

Pierwszy dzień tygodnia miał być względnie pogodny, ale jak wszyscy wiedzą pogoda bardzo lubi płatać figle. Dlatego też gdy Paulina obudziła się w ten poniedziałkowy poranek, całe miasto spowijała gęsta mgła. Widoczność ograniczała się do jakichś stu metrów i w zasadzie powietrze można było kroić nożem. Do tego doszła lekka mżawka, co tylko potęgowało atmosferę senności.

Paulina z trudem podniosła się z łóżka i leniwym krokiem udała się do kuchni. „Sześć godzin snu to jednak zdecydowanie za mało" – stwierdziła kategorycznie, zalewając sobie kawę wrzątkiem. Dzień bez kawy był dniem z góry skazanym na porażkę. Solidna dawka kofeiny była nieodzownym elementem każdego poranka, inaczej prowadzenie lekcji mogłoby stanowić pewien problem, a w najlepszym razie delikatnie by na tym ucierpiało. Paulina uwielbiała kawę i często ubolewała nad tym, że z reguły pije ją w pośpiechu. Kawą należy się delektować. Niestety życie boleśnie weryfikowało ten pogląd, nie zostawiając polonistce zbyt wiele czasu na prawidłowe picie kawy. Nie było wyjścia – musiała się z tym pogodzić.

Godzinę później Paulina wyszła z domu prosto w gęstą mgłę i udała się do szkoły. Czuła niewielkie wyrzuty sumienia, bo dawno już nie widziała się z Hubertem, ostatnio chyba przed wycieczką. Jako że do liceum miała jeszcze kawałek drogi, postanowiła do niego zadzwonić. Wyszukała w kontaktach numer przyjaciela i po chwili w słuchawce rozległ się sygnał. Jeden, drugi, trzeci... W końcu odezwała się poczta głosowa. Paulina była dość zaskoczona, bo Hubert z reguły odbierał telefon, zwłaszcza, że powinien być teraz w pracy. Może po prostu był zajęty. Uznała, że zadzwoni do niego jeszcze raz po wyjściu ze szkoły. Na razie trzeba się skupić na lekcji z III c.

Atmosfera w liceum była dziwnie ponura, czy to ze względu na pogodę, czy też na fakt, że zaczął się listopad i nikomu nic się nie chciało. III c siedziała przed klasą polonistyczną, czekając na lekcję z panią Florczyk, ale prawie nikt się nie odzywał. Jeszcze nie do końca opuściło ich zmęczenie po wycieczce.

- Co zamierzasz teraz zrobić? – mruknął Grzesiek do przyjaciela.

- Nie wiem – Dawid wzruszył obojętnie ramionami.

Miał tego dosyć. Dosyć szkoły, wyjazdów, braku jakichkolwiek perspektyw w związku z Pauliną, a już najbardziej miał dosyć Brzezińskiego. Był przekonany, że to przez matematyka polonistka kompletnie nie zwraca na niego uwagi. Nie umiał wytłumaczyć sobie tego zjawiska – dziewczyny z jego klasy też zachwycały się wicedyrektorem. Jaki on fajny, przystojny, inteligentny... Jakim cudem czterdziestoletni facet może zawrócić w głowach licealistkom?! To jakiś absurd!

- Poddasz się bez walki? – prychnął Jeleń. – Chyba żartujesz!

- A co twoim zdaniem mam zrobić? – burknął Zbierski. – Ona woli tego starego buraka.

- Jeszcze niedawno wydawało mi się, że go lubisz – zauważył z przekąsem Grzesiek.

Dawid nie odpowiedział, ale wiedział doskonale, że przyjaciel ma rację. W pierwszej klasie uwielbiał Brzezińskiego. Zresztą, wszyscy od razu go polubili. Był sympatyczny, zabawny, nie czepiał się i genialnie tłumaczył. Czego chcieć więcej od dobrego matematyka? Na pytanie o ulubionego nauczyciela każdy zgodnie wskazywał Brzezińskiego. I oczywiście większość klasy zdania nie zmieniła. Pewnie gdyby nie sytuacja z Pauliną, Dawid też by go lubił. Ale sprawy się skomplikowały i już nie potrafił patrzeć na niego z sympatią.

- Stary, jak ty chcesz ją poderwać, siedząc i narzekając? – drążył Grzesiek. – Odprowadź ją do domu, pogadaj, nie wiem, po prostu zrób cokolwiek.

- Jasne, łatwo mówić. To jest nauczycielka, człowieku.

- Co z tego? Potraktuj ją tak jak każdą inną dziewczynę, właśnie przez to masz opory. Bo „to jest nauczycielka". To jest przede wszystkim kobieta. K o b i e t a, rozumiesz?

Dawid spojrzał na kumpla z zastanowieniem. Czasem Jeleń zadziwiał go swoimi spostrzeżeniami. Nie sposób było nie przyznać mu racji. Rozległ się dzwonek na przerwę i Zbierskiemu drgnęło serce. W końcu zaczynali dzisiaj polskim...

Paulina zjawiła się jakieś trzy minuty po dzwonku, otworzyła drzwi i wpuściła maturzystów do środka. Mimo porannej kawy nadal była zmęczona. Żałowała, że nie zapowiedziała na dzisiaj sprawdzianu, ale nie miała serca robić im tego zaraz po wycieczce. W sumie powinna zapowiedzieć go teraz.

- Dzień dobry, moi drodzy. Siadajcie – uśmiechnęła się do uczniów i sama rozgościła się za biurkiem. – Na początek dwie sprawy organizacyjne. Po pierwsze nie macie dzisiaj religii...

Po klasie przeszedł entuzjastyczny okrzyk radości.

- ...ale w zastępstwie będziecie mieli fizykę – dokończyła Paulina, na co momentalnie rozległ się jęk niezadowolenia. – Co się stało, nie lubicie fizyki?

III c wbiła wzrok w ławki, nie chcąc odpowiedzieć na to pytanie wprost.

- Dlaczego? Profesor Torzewski na was krzyczy? – zażartowała polonistka, ale klasie najwidoczniej nie było do śmiechu.

Przez chwilę jeszcze panowała cisza. Wreszcie Hania podniosła spojrzenie na nauczycielkę.

- Profesor Torzewski jest dobrym fizykiem – odezwała się Bielecka. – Tylko że chyba nas nie lubi... Ciągle robi kartkówki, pyta, a jak ktoś nie umie odpowiedzieć, to mówi, że z takim poziomem wiedzy możemy w ogóle nie podchodzić do matury.

- Prawie nigdy nie mamy godziny wychowawczej – mruknął Adam.

- Przez ostatnie dwa lata nie byliśmy na żadnej wycieczce dłuższej niż jeden dzień – dodał Kuba.

Paulina doskonale rozumiała, o co im chodzi. Torzewski był po prostu bardzo wymagającym nauczycielem i beznadziejnym wychowawcą. Po tym, co jej powiedział na początku roku, wcale jej to nie zdziwiło. Przy takim podejściu do uczniów trudno było liczyć, że ktokolwiek go polubi.

- Słuchajcie... On naprawdę chce dla was dobrze – zaczęła łagodnie polonistka. – Ale jeśli chcecie, to mogę z nim na ten temat porozmawiać.

- Może lepiej nie, bo będzie jeszcze gorzej – stwierdziła Hania. – Powie, że na niego skarżymy, czy coś...

- Spokojnie, zrobię to możliwie najbardziej delikatnie i dyskretnie – obiecała Paulina.

Klasa pokiwała zgodnie głowami, na kilku twarzach pojawił się uśmiech. Definitywnie trzeba było coś w tej kwestii zrobić, nie można dzieciaków tak zostawić.

- No dobrze, wracając do lekcji, to za tydzień piszemy sprawdzian – poinformowała uczniów Paulina, wpisując termin klasówki do dziennika.

III c specjalnie szczęśliwa z tego powodu nie była, ale dalsza część zajęć przebiegła bez większych problemów.

Pakując swoje rzeczy do teczki po lekcji z maturzystami, polonistka uświadomiła sobie, że nie podziękowała jeszcze Brzezińskiemu za wycieczkę. W zasadzie to w ogóle nie mieli okazji o tym ze sobą porozmawiać, bo ciągle tylko mijali się gdzieś na korytarzu albo w pokoju nauczycielskim. A jednak niewątpliwie było parę kwestii, które należało wyjaśnić... Uznała więc, że nie ma co dłużej się nad tym zastanawiać i postanowiła zajrzeć do niego po drodze. Zeszła schodami w dół, wzięła głęboki oddech i zapukała do gabinetu Brzezińskiego. Po chwili usłyszała znajomy głos za drzwiami, więc weszła do środka.

Wiktor podniósł wzrok znad dokumentów, zobaczył polonistkę i uśmiechnął się rozbrajająco.

- Witaj, słońce – przywitał się wesoło. – Co słychać?

- Właściwie wszystko w porządku – stwierdziła Paulina. – Chociaż twoje kochane mat-fizy bardzo domagają się pójścia dzisiaj do domu godzinę wcześniej. Wiesz, nie chcą chyba kolejnej fizyki w zastępstwie za religię.

- Chciałaś powiedzieć nasze kochane mat-fizy – zauważył pogodnie Brzeziński. – Mam wrażenie, że cię polubili. Po tej wycieczce bardzo się do ciebie przekonali.

- Cieszy mnie to – odparła szczerze Paulina.

- A tobie jak się podobało?

Szaro-błękitne oczy przeszywały ją badawczym spojrzeniem. Poczuła dreszcz na plecach i nagle zrobiło jej się gorąco.

- Było naprawdę bardzo sympatycznie – powiedziała w końcu.

Nie, nie miała na myśli zwiedzania Łazienek ani warszawskiego rynku. Chodziło jej raczej o cały ten czas spędzony w towarzystwie Wiktora – podróż autokarem, spacer w deszczu i te dwa długie wieczory... A szczególnie jeden, kiedy wydawało się, że wszystko to zmierza zdecydowanie za daleko... Oboje mieli tego świadomość i oboje tego chcieli, bardziej niż czegokolwiek innego w swoim życiu. Ale los zdecydował, że do pokoju zapukał Dawid i momentalnie przywołał ich do porządku. Paulina przeklinała wtedy w myślach biednego, niczego nieświadomego chłopaka, choć z drugiej strony dopiero po czasie dotarło do niej, jak mogło się to skończyć. I jakie niosło za sobą konsekwencje. Przecież Wiktor ma żonę!... Problem w tym, że w tamtej chwili w ogóle jej to nie obchodziło. A teraz? Czy teraz ją obchodzi?

Brzeziński uśmiechnął się w taki sposób, że Paulina zupełnie przestała racjonalnie myśleć.

- Cóż, ja też świetnie się bawiłem. Prawdę mówiąc, to były najmilej spędzone trzy dni od dobrych kilku lat... - mruknął z radosnym błyskiem w oczach. – Zresztą, każdy dzień, w którym zamienię z tobą choćby dwa słowa, jest bezcenny...

„Czy ja się przesłyszałam? – odezwała się podświadomość Pauliny. – Nie, on naprawdę to powiedział. Mój Boże...".

- Wiktor, ja... - zaczęła niepewnie. – Nie masz nawet pojęcia, ile dla mnie znaczysz...

Brzeziński zrobił dwa kroki w jej stronę, tak, że znalazł się tuż przed nią i przyłożył jej palec do ust.

- Wtedy, w Warszawie nam przeszkodzili, ale tym razem na to nie pozwolę – powiedział cicho.

Paulina poczuła, że jej serce niebezpiecznie przyspiesza. Zerknęła w oczy profesora i utonęła w tym wesołym, troskliwym spojrzeniu bez reszty.

Wiktor pochylił się i musnął wargami kącik jej ust, by po chwili pocałować je delikatnie. Jedną ręką objął dziewczynę w talii i przyciągnął ją bliżej do siebie, a drugą wplótł w jej jasne włosy. Paulina nie wierzyła w to, co się dzieje. Nie zamierzała jednak pozostać mu dłużna – jej ręce same powędrowały na kark Brzezińskiego. Oddała mu równie czuły pocałunek, zapominając o całym istniejącym świecie. Nic innego się w tamtym momencie nie liczyło.

- Tęskniłem za tobą – szepnął Wiktor, odrywając się na moment od jej ust. – Przez całe sześć lat...

Paulina oparła się biodrami o biurko, bo wiedziała, że ani chwili dłużej nie ustoi o własnych siłach.

- Ja za tobą też. Tak strasznie mi cię brakowało... - wyznała, niewiarygodnie szczęśliwa.

Brzeziński uniósł ją lekko, żeby mogła usiąść na blacie mebla. Połączeni nagłą namiętnością próbowali nasycić się sobą, tak jakby oboje pragnęli wykorzystać tę chwilę do samego końca i trwać w niej jak najdłużej. Dopiero dzwonek na lekcję dobiegający gdzieś z korytarza zmusił ich do powrotu na ziemię. Z trudem starali się wyrównać oddech, dotykając się czołami.

- Zawsze myślałem, że jesteś grzeczną dziewczynką... - uśmiechnął się łobuzersko Wiktor.

- Byłam, panie profesorze – stwierdziła Paulina. – Byłam.

Brzeziński pokręcił głową z rozbawieniem i po raz ostatni musnął jej wargi.

- Mam lekcję, słoneczko – powiedział z żalem. – Ty, zdaje się, też.

Polonistka przytaknęła niechętnie, zsunęła się z biurka i poprawiła spódniczkę. Serce waliło jej w piersi z niespotykaną prędkością. Wiktor zapiął marynarkę, po czym z galanterią otworzył przed nią drzwi na korytarz.

- Jesteś cudowna. Do zobaczenia później – mrugnął do niej i oddalił się w kierunku pokoju nauczycielskiego.

Paulina tymczasem próbowała pozbierać myśli po tym, co się właśnie stało. I obawiała się, że może mieć przez to poważny problem z prowadzeniem kolejnej lekcji...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro