Rozdział III - "Fajna jest, nie?"
Dawid zerknął na otrzymany poprzedniego dnia plan lekcji i westchnął ciężko. Osiem matematyk, cztery godziny polskiego, pięć razy fizyka... Tydzień zapowiadał się naprawdę interesująco. Zwłaszcza, że zmieniła im się polonistka. W trzeciej klasie! Kto to w ogóle wymyślił? Jak ona ma ich doprowadzić do matury, skoro wcale ich nie zna? Nie ma przecież zielonego pojęcia o ich umiejętnościach, o niczym tak naprawdę. No, ale co zrobić, skoro pani Roznerska musiała z powodów zdrowotnych na jakiś czas zrezygnować z pracy w szkole?
- Stary, co my teraz mamy? Nie wziąłem planu lekcji – do Dawida podszedł jego najlepszy kumpel, Grzesiek Jeleń.
- Czekaj... No, polski chyba – stwierdził chłopak, patrząc na kartkę.
- Ach, z tą nową laską, tak? – na twarzy Grześka pojawił się nieznaczny uśmiech. – Widziałeś ją wczoraj na apelu?
- Nie, jakoś nie zwróciłem uwagi – przyznał Dawid.
- To zobaczysz. Niezła jest. Jeśli tak samo dobrze uczy jak wygląda, to zdamy maturę śpiewająco.
Jeleń roześmiał się ze swojego dowcipu, za to Dawidowi jakoś do śmiechu nie było. Nie lubił szkoły. W ogóle nie lubił się uczyć, ani robić czegoś, na co nie miał ochoty i co mu w życiu było kompletnie niepotrzebne. Jedynym przedmiotem, który znosił, była matematyka. Miał w planach pójście na politechnikę, ale jeszcze nie bardzo wiedział, co mógłby po takich studiach robić. „Pożyjemy, zobaczymy" - to mogłoby być jego motto życiowe.
Na korytarzu rozbrzmiał dzwonek i wszyscy powoli zaczęli rozchodzić się w kierunku swoich klas. Dawid z Grześkiem też udali się schodami do sali polonistycznej, gdzie mieli akurat zajęcia. Oczywiście nauczycielki jeszcze nie było. Profesorowie mieli w zwyczaju przychodzić na lekcję dobre dziesięć minut po dzwonku, ponieważ musieli jeszcze dopić kawę, dokończyć jakąś niezwykle ważną rozmowę, odebrać telefon od małżonka i Bóg jeden raczy wiedzieć, co jeszcze zrobić. Efekt był jasny – minuty lekcji uciekały, a uczniowie nie mieli zupełnie nic przeciwko temu. Paulina jednak w swoim prywatnym, nieformalnym kodeksie nauczycielskim umieściła jako pierwszy punkt niespóźnianie się na lekcje (a przynajmniej spóźnienie się w jak najmniejszym stopniu). Łatwo więc wyobrazić sobie zdumienie na twarzach uczniów III c, kiedy zobaczyli polonistkę przy drzwiach klasy zaledwie trzy minuty po dzwonku.
- No, już ma plusa za punktualność – szepnął Grzesiek do przyjaciela.
- Spokojnie, jeszcze się nie zdążyła poznać z resztą belfrów, daj jej tydzień i będzie się spóźniać jak wszyscy – mruknął Dawid.
Jeleń zrobił minę pod tytułem „a ten znowu swoje", po czym wszedł do klasy, posyłając nauczycielce szeroki uśmiech. Dawid wsunął się za nim prawie niezauważalnie, dotarł do swojej ławki i spojrzał na ich nową polonistkę. Właściwie dopiero wtedy w ogóle ją zobaczył. Zobaczył i... szczęka opadła mu na podłogę. „Cholera... faktycznie jest ładna..." – pomyślał, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Choć w zasadzie słowo „ładna" zupełnie nie oddaje tego, co Dawidowi rzeczywiście przeszło przez głowę. Na oko ocenił, że może mieć koło trzydziestki, na pewno nie więcej. Według niego wyglądała nieziemsko.
- I co? Fajna jest, nie? – odezwał się cicho Grzesiek.
- Boska, stary... Boska – odparł zachwycony Dawid.
Nagle uznał, że chodzenie do szkoły może okazać się nawet przyjemne w takich okolicznościach.
- Dzień dobry, moi drodzy – przywitała się z uśmiechem Paulina. – Siadajcie, siadajcie. Domyślam się, że nie jesteście specjalnie szczęśliwi z tej nieoczekiwanej zmiany, ale mimo tego mam nadzieję, że się polubimy. Powiem wam, że sama skończyłam klasę o tym profilu w tej właśnie szkole, więc tajemnice matematyki nie są mi obce, wiem, co czujecie.
Po sali przeszedł szmer zainteresowania. Polonistka po mat-fizie? Czegoś takiego jeszcze nie słyszeli. Od razu poczuli do niej cień sympatii podyktowanej solidarnością społeczności matematyków.
- Dlatego wydaje mi się, że jestem doskonałym przykładem na to, że jedno nie wyklucza drugiego i matematyka ma jednak coś wspólnego z polskim – ciągnęła Paulina. – Wiecie, w książkach jest coś takiego, co pozwala nam zajrzeć do serca drugiego człowieka. I w związku z tym mam do was prośbę. Żebyśmy mogli się nawzajem lepiej poznać, niech każdy z was przedstawi mi się i poda tytuł jednej książki, która zrobiła na nim szczególne wrażenie.
Na twarzach uczniów pojawiły się mieszane uczucia. Na jednych widniał wyraz zainteresowania i aprobaty, inni skrzywili się niechętnie.
- Żeby było wam łatwiej, to może ja zacznę – postanowiła polonistka. – Nazywam się Paulina Florczyk, a książka, która najbardziej zapadła mi w pamięć to „Cień wiatru" Carlosa Ruiza Zafóna.
- A dlaczego akurat ta, pani profesor? – zaciekawiła się czarnowłosa okularnica z czwartej ławki.
- Dlaczego? Bo jest zupełnie inna niż wszystkie, które do tej pory przeczytałam i wspaniale ukazuje magię świata literatury – wyjaśniła Paulina. – Ilekroć do niej wracam, dostrzegam coś nowego, na co wcześniej nie zwróciłam uwagi.
- Ja tak mam z „Tajemnicą pani Ming" – uśmiechnęła się ze zrozumieniem dziewczyna. – Czytała to pani?
- Pewnie. Uwielbiam Schmitta, on zawsze ma takie filozoficzne, ale jednocześnie lekkie, subiektywne przemyślenia o życiu. Jego książki nie da się potraktować obojętnie. A jak ci na imię, moja droga?
- Och, przepraszam, mieliśmy się przecież przedstawiać – zreflektowała się uczennica i czym prędzej podniosła się z miejsca. – Nazywam się Hania Bielecka. No, a o książce mówiłam, „Tajemnica pani Ming".
- Dziękuję ci bardzo, Haniu. Kto następny?
Ponieważ na pierwszy ogień poszła Hania, uczniowie nieco się przełamali i po kolei wstawali, by powiedzieć dwa słowa o sobie i swojej ulubionej książce. Niektórzy w ogóle nie ruszyli się z miejsc, stwierdzając, że to głupie i że nie zamierzają się bawić w przedszkole, ale Paulina postanowiła zwyczajnie ich zignorować. Starała się zapamiętać jak najwięcej imion, lecz oczywiście nie sposób było ogarnąć wszystkich od razu. Udało jej się zanotować w pamięci Hanię, bo zaskoczyła ją otwartością i zamiłowaniem do literatury Schmitta, małomównego rudzielca Dawida, który jako ulubioną powieść podał „Buszującego w zbożu", siedzącego obok niego wesołego bruneta Grześka, zafascynowanego głośnym hitem ostatniego sezonu, jakim okazało się „50 twarzy Grey'a" i jeszcze parę innych osób. Tytuły, jakie padały z ust młodzieży w znacznej większości były przez Paulinę dobrze znane, ale zdarzyło się parę takich, których nigdy nawet nie miała w ręce. Co w sumie nie dziwi, bo trudno, żeby przez krótkie dwadzieścia pięć lat swojego życia mogła poznać treść wszystkich istniejących książek. Dzięki temu wprowadzeniu wiedziała już jednak co nieco o sporej części uczniów tej klasy i postanowiła sprawdzić swoje przypuszczenia.
- No dobrze, pewnie teraz zastanawiacie się, po co mi to było – zaczęła z tajemniczym uśmiechem. – Wbrew pozorom sporo się dzięki temu o was dowiedziałam. Na przykład mogę powiedzieć, że Adam, który jako ulubioną książkę podał „Przestępstwo", jest wrażliwy na ludzką krzywdę, nigdy nie ocenia nikogo po pozorach i w przyszłości chciałby zostać prawnikiem. Mam rację?
Chłopak zawstydzony pokiwał głową, a klasa obdarzyła polonistkę spojrzeniem pełnym podziwu.
- Dawid z kolei wewnętrznie utożsamia się z Holdenem Caulfieldem, nie podoba mu się świat, w którym żyje i jest raczej typem buntownika, choć nie przyznaje się do tego otwarcie. Ach, no i bardzo kocha swoją młodszą siostrę.
Dawid poruszył się niespokojnie na krześle. Jak ona to robi?! Wszystko się zgadzało, co do słowa...
- A Grzesiu... No cóż, Grzesiu bardzo chciałby mieć wreszcie dziewczynę, żeby móc poudawać Christiana Grey'a i poczuć się choć przez chwilę jak dorosły, niezależny facet.
Klasa ryknęła śmiechem, a Grzesiek zaczerwienił się po same uszy. Nawet Dawid, siedzący obok niego, podkładał się na ławce. Pośród tego radosnego zgiełku ledwo usłyszeli dzwonek na przerwę.
- Dziękuję za miłą pierwszą lekcję. Widzimy się jutro! – rzuciła im na pożegnanie Paulina.
Część osób opuszczających klasę uśmiechała się do niej i mówiła pogodnie „do widzenia", inni nawet nie raczyli na nią spojrzeć, ale mimo wszystko Paulina uznała lekcję za całkiem udaną. W końcu mogło być dużo gorzej...
- Jak tam moje mat-fizy? Dali ci bardzo popalić czy byli w miarę grzeczni? – odezwał się nagle znajomy głos.
Paulina podniosła wzrok znad swojej teczki i zobaczyła profesora Brzezińskiego. Stał oparty o framugę drzwi z rękami w kieszeniach i patrzył na nią z uśmiechem. „Cholera, czemu on musi być taki przystojny?" - westchnęła podświadomość polonistki.
- Wbrew pozorom byli naprawdę grzeczni – odpowiedziała szczerze Paulina.
- Chyba zrobiłaś na nich dobre wrażenie. Jak wychodzili z klasy wyglądali raczej na zadowolonych – profesor wszedł do sali i otworzył okno, żeby trochę przewietrzyć. – Masz jakieś magiczne sposoby na zdobycie sympatii uczniów? Chętnie bym się poradził.
- Pana i tak wszyscy lubią, nie potrzebuje pan żadnych tajemnych sposobów – roześmiała się Paulina.
- Miło to słyszeć – Brzeziński obdarzył ją ciepłym spojrzeniem. – I co, dużo się u nas zmieniło przez te ostatnie sześć lat?
- Nie, właściwie bardzo niewiele. Czuję się trochę tak, jakbym cofnęła się w czasie. Tyle że teraz to nie ja siedzę w ławce...
- Och, ależ to się da załatwić – w oczach profesora błysnęły wesołe iskierki. – Zapraszam.
Odsunął krzesło przy jednej z ławek i gestem wskazał, żeby usiadła.
- Panie profesorze, chyba jestem już trochę za stara – uśmiechnęła się Paulina.
- Chciałaś cofnąć się w czasie. Nic prostszego, chodź – Brzeziński roześmiany wziął ją pod ramię i posadził w ławce.
Sam podszedł do tablicy i zaczął rysować stożek opisany na kuli. Paulina podparła się na łokciu, z rozbawieniem obserwując powstający rzut bryły. Po kilku sekundach rysunek był gotowy.
- Polecenie brzmi: znajdź stosunek objętości kuli do objętości stożka, wiedząc, że promień podstawy stożka jest równy 5. Kto nam ładnie rozpisze to zadanie? – Brzeziński udał, że rozgląda się po klasie. – Może panna Florczyk?
- Obawiam się, że moja matematyczna wiedza już zardzewiała od zbyt długiej bezczynności – odparła z żalem Paulina, ale podeszła do tablicy i zapisała wzory na objętość jednej i drugiej bryły. – No tak, to by chyba było na tyle.
- Oj, panno Florczyk, bardzo mi przykro, ale jestem zmuszony wystawić pani ocenę niedostateczną...
Spojrzeli na siebie i jednocześnie wybuchnęli śmiechem.
- Poczułaś się z powrotem jak w szkole? – spytał przekornie matematyk.
- Zdecydowanie tak – przyznała Paulina. – No, i przez te wygłupy pobrudził pan sobie marynarkę...
Delikatnie otrzepała profesora z kredy i dopiero po chwili spojrzała mu w oczy.
- Dziękuję, słoneczko – powiedział cicho, zwracając się do niej dawnym zdrobnieniem.
Lubił tak do niej mówić. W zasadzie odkąd Paulina skończyła szkołę, nigdy nie używał tego określenia w stosunku do nikogo innego. Jakoś nie potrafił.
- Chyba czas na nas, zaraz dzwonek – zauważył, spoglądając na zegarek.
- Fakt, a trzeba jeszcze wpaść do pokoju po dziennik.
- Spokojnie, zdążymy – profesor otworzył przed nią drzwi. – Pani przodem.
Paulina uśmiechnęła się do niego i razem ruszyli korytarzem w kierunku pokoju nauczycielskiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro