Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Żeby osiągnąć swoje, trzeba użyć sprytu

Rozdział piąty: Żeby osiągnąć swoje, trzeba użyć sprytu

Wygrali, jak mogło być inaczej. Nawet jeśli nie przesądziłyby umiejętności i wiek deszczowej drużyny, to przeciwników pokonałaby niezachwiana pewność wygranej Bakugou. Zdawało się, że stoi na boisku tylko po to, by pokazać wszystkim, o ile jest od nich lepszy, a nie w celu zdobycia prawa do stawiania warunków.
On stawiał warunki tak, czy inaczej.

Po skończonym meczu posłał Kojimę, żeby przekazała drugiej grupie, że "nic tu po nich i niech się pieprzą", a ona dość wesoło powiedziała im:

- Bakugou was nie lubi, ale nie przychodzi nigdy we wtorki i niedziele, więc wtedy można się dogadać, a przed osiemnastą, to pewnie i tak nas nie będzie.

- Nie lubi i ze wzajemnością - odparł robiąc przy tym skwaszoną minę. - Dzięki za cenne info. Jestem pewien, że typ lekceważy nas do tego stopnia, że nawet nie chciało mu się tu fatygować. - Posłał pełne wzgardy spojrzenie ku grupce młodych piłkarzy, w centrum której stał nieruchomy jak posąg Bakugou. Ręce założył na piersi, a oczy miał wlepione gdzieś daleko w górę, jakby zupełnie nie obchodziły go nudne, ziemskie sprawy, a za kwadrans zaplanowaną miał herbatkę z Marsem, bogiem wojny, by umówić z nim strategię na kolejne podboje świata.

- Jest specyficzny - odpowiedziała wymijająco i uśmiechając się na pożegnanie, odeszła do swojej grupy.
Tymczasem przegrany kapitan począł analizować i rozmyślać, dlaczego wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej.

"Ale drużynę i tak ma niezłą. I trzyma ich w ryzach, nawet jeśli krzykiem i obelgami. Ufają mu chyba, choć w bardzo dziwny sposób. I podziwiają go... Tylko po co on tak się wysila na osiedlu? Z tym strategicznym umysłem i umiejętnościami mógłby myśleć o karierze piłkarskiej, a pewnie nawet nie gra w żadnym klubie. Specyficzny, co...?"

Deszczowa drużyna grała jeszcze trochę, aż około godziny dwudziestej zaczęło się ściemniać i dzieciaki zaczęły powoli rozchodzić się do domów. Mimo, że wiosna opanowała już ulice w Keshoh i obsypała większość drzew białym lub różowym kwieciem, wieczorami robiło się całkiem chłodno i nawet w bluzie można było doznać dreszczy. Marzec trwał, a wraz z nim kończył się trzeci semestr i rok szkolny. Kirishimę ponownie zaczęły zaprzątać sprawy nauki i nigdy nie odrobionych zadań. Pożyczał notatki od kolegi z klasy, ale przecież notatki nie wyjaśnią mu wszystkich zagadnień. Próbował zagadywać kilka osób i pytać się o korepetycje, ale wszyscy byli zbyt zajęci własnym powtarzaniem, żeby pomóc biednemu Kirishimie. A on z dnia na dzień coraz bardziej tracił nadzieję na zdanie egzaminów. Gdyby skupił się na połowie przedmiotów, zaliczyłby je być może na sześćdziesiątki, ale musiał uczyć się wszystkiego naraz i w panice wszystko mieszał. Oczywiście, powtórki też po coś były, ale jak zawali każdy z testów, to i każdego nie poprawi. Zaległego materiału było zbyt wiele na załamanego już swoją sytuacją chłopka, a czasu zostało niewiele, bo zaledwie dwa i pół tygodnia.
Tak też desperacja doprowadziła go do ostateczności, co nazywał sprytnie przejawem odwagi i męskości w swojej młodzieńczej walce z przeciwnościami losu.
Ostatecznie i stanowczo postanowił poprosić Bakugou o pomoc. Okazja po temu nadarzyła mu się szybciej niż by wystarczyło na przygotowanie tego, co ma powiedzieć.

Spotkali się przy rzece, gdzie kaczki przebierały w kamieniach, a samotne postaci lub nieraz też pary siedziały na spadzistej, trawiastej plaży i obserwowały zachodzące słońce. Kirishima wziąłby z nich przykład i wtopił się w tę chwilę, gdyby nie to, że musiał jakoś zdać do następnej klasy.
Bakugou siedział na ławce z jedną kostką niedbale opartą o kolano i ramionami rozłożonymi szeroko na oparciu. W ten sposób ławka, którą zajmował okazywała się jednoosobowa, on zaś zdawał się być niezwykle zadowolony ze swej ekspansywnej pozy.

Kirishima wiedział, że został zauważony, mimo braku jakiegokolwiek poruszenia u swojego celu. Podszedł bliżej i usiadł obok, nie przejmując się tym, jak mało miejsca mu pozostało. Podpadł już Bakugou na tyle sposobów, a dalej był żywy. Może i tym razem wyjdzie z tego obronną ręką.

- Mam sprawę...

- Nie.

Z początku Kirishima był zbyt zdumiony by ciągnąć myśl i po prostu gapił się na towarzysza. Po chwili zebrał się w sobie i nabrał powietrza.

- Odmawiam - poprzedził go lodowaty głos.

- Chodzi o egzaminy - wyjaśnił mimo wszystko, po czym posłał nieugiętemu proszące spojrzenie. - Zapłacę.

Bakugou milczał przez moment, potem mruknął coś pod nosem i nareszcie zwrócił swój nieprzyjazny wzrok ku Kirishimie.

- Nie sądzisz chyba, że posiadam dar przekazywania wiedzy. - Przemyślał, co powiedział i poprawił się: - cierpliwego przekazywania wiedzy. Przekazywać umiem, wręcz świetnie. Ja umiem wszystko. Tylko to ty tu byś miał przerąbane. I nie mam na ciebie czasu.

Eijirou nagle wpadł na sprytny plan. Mimowolnie uśmiechnął się półgębkiem.

- Trochę ci nie wierzę... - Otrzymał mordercze spojrzenie Bakugou, więc kontynuował: - No wiesz, każdy sobie może powiedzieć, że potrafi, ale skąd mam naprawdę wiedzieć, że jesteś dobry w uczeniu.

- Że co do cholery?! - odwarknął, coraz bardziej rozzłoszczony, co podpowiedziało Kirishimie, że jego plan działa.

- Nie mówię, że nie potrafisz... Mówię tylko, że nie masz na to dowodu.

- Chcesz dowód? Chcesz, kurwa, dowód?!

- Coś takiego, jakby właśnie tak ten tego takiego...

- Dawaj! - podniósł się gwałtownie z ławki i niezwłocznie podał rozbawionemu Kirishimie swoją komórkę. - Dawaj mi swój pieprzony numer, to cię nauczę. Ze mną zdasz na setki, chyba że jesteś cholernym debilem.

Kirishima był z siebie dumny, że ten jeden raz wymyślił coś mądrego. Widocznie inteligencja uliczna rządziła się innymi prawami niż trygonometria. Bardzo był zresztą z tego rad.

--

Risa siedziała na ławce obok piekarni i skubała rogalika z czekoladową posypką. Nogami bujała w przód i w tył, szurając po chodniku swoimi ulubionymi lakierkami. Znów zanosiło się na deszcz, a ona nie wzięła parasolki. Ale to nie tak, że zapomniała, ona po prostu miała taki zwyczaj – moknąć podczas deszczu. Lubiła to uczucie, gdy zimne krople uderzały ją leciutko w policzki, włosy robiły się cięższe, a cała jej egzystencja spłukiwana zostawała z jej drobnego ciałka i wraz z wodą płynęła po dziurawym asfalcie tonąc w końcu w jednej z wielkich kałuż. Była chyba jedyną osobą w Keshoh, która tak pożądała wszechobecnego zachmurzenia i deszczowej pogody. Za każdym razem, kiedy niebo otwierało się i zalewało miasteczko, ona wyobrażała sobie, że to wszystko są jej własne łzy, których nigdy nie zdołała wypłakać. Lata mijały, a ona nie potrafiła zdobyć się na pokazanie światu, że nosi w sobie smutek, a teraz owego smutku było tak wiele, tak gęsto kłębił się za jej wrogim wyrazem twarzy i miała wrażenie, że gdyby zaczęła płakać, to by już nie była w stanie przestać.

Dlatego tylko wgapiała się nostalgicznie w zasnute szarymi chmurami niebo i czekała aż ono zapłacze za nią.

Melancholijny widok zasłoniła jej rumiana okrągła twarz okalona zakręconymi blond kosmykami.

- Mam wieści! – odezwała się wesoło przybyła.

- Zagłuszasz niebo – mruknęła niepocieszona przybyciem Kojimy Risa, ale tamta nie przejęła się, bądź w ogóle nie usłyszała uwagi, ponieważ stuknęła podekscytowana swoją hulajnogą o bruk i kontynuowała.

- Yuuki wraca.

Milczały przez moment; Kojima wyszczerzona w uśmiechu z szeroko otwartymi oczami, a Risa zmieszana, jakby nadal przetwarzała otrzymaną informację.

- Niemożliwe – odparła w końcu, w oczach jednak zabłysły iskierki ekscytacji. – Co z reprezentacją młodych...? Przecież nie zrezygnował...

Kojima miała już na to gotową odpowiedź.

- Kontuzja!

- I czemu się z tego tak cieszysz? – burknęła, pojmując już, co zaszło.

- Nic poważnego. – Machnęła ręką. – Zadzwonił do mnie i powiedział, że treningi go wykańczają i presja, i w ogóle i przez to ciągle naciąga sobie mięśnie. Chce zrobić sobie przerwę na parę miesięcy i zadbać trochę o siebie. Choć ubrał to w słowa... - Zrobiła gwałtowny krok w tył, wyprostowała się i przybrała poważną minę, jaką rzekomo miał robić Yuuki i wypowiedziała zmienionym głosem: - Treningi we własnym zakresie w spokojnej okolicy będą dla mojego ciała efektywniejsze. Muszę troszczyć się o swoją karierę.

Risa spochmurniała. Znała tę gadkę, nie tylko od Yuukiego. Wiele osób zatracało się w pogoni za sławą, perfekcjonizmem, karierą i zabijali w ten sposób samych siebie. Ona z kolei wpadała w drugą skrajność, nie odnajdując do tej pory żadnego celu. Bała się, że zostanie w tyle. Rok temu Yuuki już ich wszystkich wyprzedził. Niedługo każdy odnajdzie swoje zajęcie, a ona zostanie sama, nie wiedząc, co dalej począć.

Ale Yuuki wracał. A to znaczyło, że choć przez chwilę będzie jak dawniej. Będą mieli obeznanego w świecie Yuukiego, który każdemu poradzi i każdemu pomoże. Risa podziwiała go całą sobą i kiedy jeszcze z nimi był, miała jakoś więcej odwagi, by szukać sensu w codzienności. Potem wszystko zlało się w brzydką papkę i nie miała pojęcia, co jest czym. Denerwował ją ten brak samodzielności, a jednocześnie była gotowa go zignorować, po to tylko, żeby na powrót mieć swojego życiowego przewodnika.

- Nie cieszysz się? – podjęła ponownie Kojima, gdy zauważyła, że jej rozmówczyni wpadła w zamyślenie.

- Do mnie nigdy nie dzwoni – stwierdziła nadąsanym głosem, ale naprawdę nie złościła się na Kojimę, ani nawet nie zazdrościła jej relacji z Yuukim. Wiedziała, że po pierwsze Kojima jest ekstrawertyczką, a po drugie posiada specjalne względy Yuukiego, choć tego ostatniego jak dotąd nigdy nie dostrzegła, zajmując się tylko zwróceniem na siebie uwagi Bakugou.

„Ach, gdyby tylko ludzie interesowali się zawsze sobą parami, a nie tworzyli jakieś zagmatwane, niekończące się koła..." – pomyślała Risa, rozprawiając dalej wewnętrznie, kto kogo lubi i jakie połączenia mają szansę dojść do skutku. „Kirishima mógłby skończyć z Bakugou, gdyby tylko Bakugou nie miał wstrętu do ludzi. Może zwyczajnie ich nie lubi, a może go nie interesują relacje... Jest aromantyczny? Nie, prędzej arogancki" – kontynuowała i coraz bardziej bawiły ją własne wnioski. Od razu jednak porzuciła temat Bakugou, bo przywoływał w niej nieprzyjemne emocje. Minęło już tyle czasu i to nie tak, że dalej rozpamiętywała zdarzenia z przeszłości, ale miała wrażenie, że to właśnie on ma jej dalej za złe. Choć to przecież nie była nigdy jej wina. Nie rozmawiali jednak od podstawówki i nie zanosiło się na to by mieli jeszcze roztrząsać stare dzieje, więc być może sprawa nigdy się nie rozwiąże. Zamierzali najwyraźniej żyć z napiętą atmosferą, dopóki ich drogi naturalnie się nie rozejdą. Risie to pasowało, choć nadal pytała się w głowie: „Czy on mnie nienawidzi?".

Bynajmniej. Choć patrząc na wrogą postawę ekscentrycznego chłopaka, można wysnuć własne wnioski na temat jego poglądów lub zdania o konkretnych osobach, to te domysły nie były warte więcej niż zakrętka od butelki, którą sam Bakugou właśnie kopał po chodniku. Zwykle nie skupiał się ani na moment na ludziach otaczających go – chciał tylko pokazać samego siebie i zabłysnąć, udowodnić im, że potrafi, że jest idealny. Nawet jeśli nie miało to wiele wspólnego z prawdą... Ale to nic, przecież dzieciaki z osiedla tak teraz go podziwiające nie musiały wcale o tym wiedzieć. „Udawaj póki ci się uda" – stosował tę taktykę od dawna, aż w międzyczasie sam zapomniał, po co o wszystko robi, co więcej, zapomniał także, że ludzie z natury są ułomni i bardzo omylni. Nikt tak naprawdę nie radził sobie w świecie, lecz on zdawał się porzucić te fakty na rzecz własnej satysfakcji, której i tak nigdy nie dostawał. Bo przecież nie ważne jak bardzo się starał, ile razy próbował, jak się na czymś skupiał – nie da się wszystkiego robić bezbłędnie. Oczywiście, błędy można ukryć, co za każdym razem skrzętnie robił, a potem otrzymywał podziw, nieco lękliwe spojrzenia i sztuczną chwałę.
Ale żadnej satysfakcji.

Ignorował niepowodzenia po to tylko, by zaznawać za każdym razem większego rozczarowania i wbijać sobie coraz głębiej nóż w plecy. Za późno było jednak na odwrót albo zmianę taktyki, zdecydował, że jest idealny i tak musiało pozostać.

Teraz kopał ten głupi korek i gdy wypadł mu on na ulice krzyknął z frustracji i kopnął z całej siły jakiś kamyk, który poszybował i uderzył z trzaskiem w szybę, leżącą już po chwili w kawałkach.

- Nosz kurwa! – wrzasnął zły na wszystko i kopnąłby jeszcze coś, gdyby z okna nie zaczął panicznie krzyczeć starszy pan i wskazywać oskarżycielsko palcem na niego.

Natychmiast ruszył przed siebie udając, że sprawa go nie dotyczy. Słyszał jeszcze jakiś czas krzyki mężczyzny, aż zupełnie zlały mu się z warkotem silników przejeżdżających obok aut i rozmów przechodniów, których w tej części miasta było nieco więcej.

Bakugou kroczył samym środkiem chodnika, roztrącając ludzi łokciami i posyłając im nienawistne spojrzenia.

- Aj, masz łokcie jak brzytwy – rozpoznał znajomy głos, do którego źródła odruchowo się odwrócił, nie zmieniając jednak ofensywnej postawy.

- Dziś ostrzyłem – burknął, mierząc Kirishimę złowrogim spojrzeniem. Ciemną grzywkę zaczesał dziś do tyłu, a w ucho wpiął srebrny kolczyk; nowy, bo Bakugou nigdy go wcześniej nie widział, a obserwował chłopaka bardzo uważnie odkąd go pierwszy raz ujrzał. Bynajmniej nie z powodu natychmiastowej sympatii lub wręcz przeciwnie. Po prostu zobaczył go w na tyle dziwnej sytuacji, że nie potrafił odpędzić od niego własnego zainteresowania.

Kirishima zaśmiał się zakładając najwyraźniej, że kolega z drużyny próbował zażartować.

- Wiesz... Myślałem, że napiszesz jednak do mnie w sprawie tych korepetycji... - podjął niezręcznie z miną zawiedzioną, a spojrzeniem pełnym obawy. – Po prostu, ziom, bez ciebie nie zdam. – Złożył błagalnie ręce.

I to był już kolejny raz, kiedy Bakugou sam się głowił nad tym, dlaczego dalej nie przywalił Nowemu za to całe spoufalanie się i głupie ksywki. Nie zwrócił mu nawet uwagi, zupełnie jakby mu to pasowało. I z lekkim zdziwieniem zauważył, że chyba właśnie w tym rzecz – podobało mu się, że ktoś wykazuje nim zainteresowanie czysto koleżeńskie. Bez własnych interesów lub oczekiwań.

- Godzina, trzydzieści siedem minut. Od teraz – orzekł surowo, a Kirishimie zajęło dobre pół minuty, żeby zrozumieć, co rozmówca ma na myśli.

- To chodź, szybko! – krzyknął jak oparzony. – Chodźmy do mnie. Mam niedaleko rower, to pojedziemy. Musisz zdążyć wyłożyć mi materiał z trzech czwartych semestru. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i łapiąc rękaw bluzy zdezorientowanego Bakugou, pociągnął go za sobą slalomując między przechodniami, śmietnikami i latarniami.

Wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że szansa na zdystansowanie się od Kirishimy już dawno dla niego minęła, a teraz nie miał innego wyboru, jak zgodzić się na rozpoczynającą się między nimi więź. I zdumiewające, że stało się to bez jego woli, czy decyzji.

Kirishima Eijirou zwyczajnie go porwał. 

///
Jako doświadczony shounen-watcher pragnę w tym momencie oznajmić: i tu zaczyna się prawdziwą przygoda!
Gratuluję, kto dotrwał. Wciąż będzie powoli, ale KiriBaku się zaczęło.
Jak wam się do tej pory czyta?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro