Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Po szyszki zawsze się wraca

Rozdział pierwszy: po szyszki zawsze się wraca

Poranna pogoda transmitowana w radiu zapowiadała dzień dość jak na Keshoh słoneczny, z małym zachmurzeniem i tylko dziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem opadów. Miasteczko to nie było szczególnie duże, ani małe. Posiadało kilka przestrzeni zielonych, jedną otoczoną trawiastą plażą rzekę płynącą przez wschodnią część, wiele wąskich, zaniedbanych uliczek przy których wybudowano żółte, zielone, pomarańczowe, beżowe i w wielu innych kolorach domy. Był też park, kilka szkół - podstawowych, gimnazjów i liceów, jedno przedszkole, dwa supermarkety, pomniejsze sklepiki wszelkich maści: pasmanterie, sklepy z bielizną, z mięsem, z rowerami, piekarnie, fryzjerzy, kioski, bary, knajpki z ramenem i kilka innych obskurnych restauracji, gdzie śmierdziało spalenizną, a w coca-coli znajdowało się nieraz bardziej lub mniej martwe muchy.

Na chodnikach ciągnących się obok wystaw sklepików i ścian kamieniczek łatwo się było potknąć o wystające kostki brukowe albo wpaść do dziury z kanalizacją, ponieważ ktoś z jakichś przyczyn ukradł kratkę, która zasłaniała wejście. Wiele latarni migało nocą, a te które działały prawidłowo chyliły się na różne strony świata, jakby zmęczone swoim nudnym żywotem. W oknach starsze panie stawiały bukiety kwiatów na tle własnoręcznie dzierganych firan o wymyślnych, uroczych wzorach. O parapety opierali się dziadkowie z fajkami, zapatrując się w bezkres szarego nieba i wspominając zapewne czasy swej młodości, gdy i oni mieli tyle energii w sobie, co te nastoletnie smarkacze pędzące teraz rowerami po ulicy, slalomem omijające rozbite szkło i wznoszące się do lotu siwe gołębie. Z pobliskiej piekarni czuć było kuszący zapach bułeczek, chleba i pieczonych ciast, które tylko nieliczni wybiorą do zakupu, wskazując niepewnym palcem na pięknie zdobiony, lukrowany i zwieńczony owocami wypiek za szybą wystawy. Cała chmara dzieci i młodych urwisów miała do wyboru jedynie stać przed sklepem i ślinić się z oczami jak piłeczki wlepionymi w cudnie pachnące dzieła lub błagać swoich surowych, oszczędnych rodziców o wcześniejszą wypłatę kieszonkowego, które i tak ledwo starczało na dwa kawałki sernika albo pięćset gram zbożowych ciastek z czekoladą. Gdy ktoś kupił jednak taki pakiet słodyczy i niósł go do szkoły albo brał ze sobą na plac zabaw, to ustawiony był na cały najbliższy tydzień, o ile wiedział z kim i jak się dzielić swą smaczną zdobyczą.

I tak się właśnie Keshoh żyło - bez komplikacji, nosząc parasolkę u boku i słuchając nieraz krzyków z co wyższych okien kamienic.

Tak też żył pewien chłopiec, pędzący teraz skrzypiącym rowerem z górki, mijając wczorajsze kałuże, przechodniów z psami i szyby sklepów, w których kątem oka dostrzegał swoje odbicie. Zafrasował się zupełnie wiatrem burzącym jego pięknie jak dotąd ułożoną grzywkę i błotem chlapiącym na ulubione tenisówki, lecz na szczęście na czas zdołał zwrócić uwagę na drogę i skręcić na chodnik, zanim wjechałby prosto w niezgrabnie skacząca przez kałuże na drodze postać, która niosła przed piersią wielkie pudło, a oczy zwrócone miała gdzieś na bok. Gdy chłopak zatrzymał się zaraz za nią, woda, przez którą przejechał chlusnęła na jej czarne podkolanówki, a ta nawet się nie obejrzała, jedynie mruknęła coś do siebie, wykonując kolejny skok przez kałużę, tym razem nie sięgając suchego betonu i lądując po kostki w błocie.

Spojrzała niemrawo na czubki butów wystające ponad taflę, na której powierzchni malowało się niewyraźne odbicie jej wysuniętej ponad pudło górnej części twarzy.

- Oj - wydostało się z ust chłopaka.

Zeskoczył z roweru. Z powodu braku nóżki oparł go o śmietnik, a następnie cofnął się parę kroków do dziewczyny z pudłem.

- Wybacz za to... - wskazał ze skrępowaniem na jej przemoczone skarpetki - Ale powinnaś chyba była iść po chodniku. To niebezpieczne, wiesz? - Zmarkotniał, unosząc w zastanowieniu oczy na jej krągłą twarz z dwojgiem nieświadomych oczu, jak gdyby patrzyły one gdzieś zupełnie indziej, mimo że wyraźnie wlepione były w zakłopotanego chłopca.

- Do tej pory nikt mnie nie przejechał - odparła i z cichym westchnieniem weszła na krawędź chodnika. Przytupnęła dwa razy w próbie pozbycia się nadmiaru wody z butów.

- Takie myślenie nie prowadzi do niczego dobrego - pouczył ją - powinnaś się przebrać, bo się przeziębisz.

Przechyliła sceptycznie głowę, lecz nic nie powiedziała.

- Co masz w pudle? - spytał nagle, wścibsko nachylając się nad kartonem spoczywającym w dłoniach dziewczyny. Zanim zdołał westchnąć zdumiony, właścicielka obróciła się do niego tyłem i przytuliła pudło do piersi.

- To prywatne.

- To szyszki.

- Prywatne szyszki - dopowiedziała i ruszyła przed siebie, nie oglądając się na nieuprzejmego osobnika, na którego niefortunnie musiała tego ranka wpaść. Jej szyszki, jej sprawa.

- Chodzisz do tego gimnazjum? Tam o - wskazał palcem przed siebie, mimo że szyszkowa dziewczyna zwrócona pozostała do niego tyłem - Za rogiem, gdzie piekarnia.

- No.

- Ja też! - ucieszył się.

- Fajnie - skomentowała sucho, a gdy chłopak podniósł rower i zamiast na niego wsiąść, zaczął prowadzić go i podążać tuż obok niej, zacisnęła zirytowana usteczka. - Być może mógłbyś sobie pojechać? - zaproponowała i posłała mu fałszywy uśmiech.

- Nie za bardzo - pokręcił głową i zamyślił się na moment - Bo widzisz... Jestem tu nowy.

- O. A co mi do tego?

- Widziałem cię już chyba. Na boisku?

- Hmm... Chyba na bagnach - rzuciła nieco żartobliwie, lecz nadal brzmiąc na śmiertelnie obrażoną. Chłopak i tak parsknął cicho na ten przytyk.

- Przeprowadziłem się przed wakacjami - kontynuował - dużo jeździłem do mojego starego miasta, ale teraz idę tu do szkoły i kompletnie nikogo nie znam.

- Co z tego? - Nie była to napastliwa kwestia, a raczej obojętna, nasiąknięta zmęczeniem.

- Może byś mogła mnie trochę oprowadzić po szkole?

- Nie wydaje mi się... Widzisz, jestem zupełnie zajętą osobą. Jestem popularna w szkole, rozdaję autografy, każdy coś ode mnie chce... - ciągnęła płynnym głosem, a chłopakowi ciężko było odgadnąć ile w tym prostych kłamstw, ile intencjonalnego aktorzenia, a (może nawet) ile prawdy.

- A te szyszki to na co? - zmienił temat, a otrzymawszy nieprzychylne spojrzenie poprawił się: - prywatne szyszki na co?

Posłał jej szeroki uśmiech bez powodu, który spotkał się tylko z ciekawskim niesieniem brwi.

- Wyrzucam je - stwierdziła odważnie.

- Nie sądzę - przychylił głowę.

- A to czemu?

- Minęliśmy już z trzy śmietniki...

Dziewczyna ściągnęła usta, pociągnęła nosem i gwałtownym ruchem głowy odrzuciła króciutkie, puszące się kosmyki w tył, tylko po to, by znów opadły jej niesfornie na czoło.

- Kiedyś musi się udać.

Chłopak zaśmiał się na te słowa, nie przejmując się wcale surową postawą towarzyszki.

- A nazwisko też masz prywatne?

- Bardzo - odrzekła z powagą.

- Oj. A imię? - posłał jej kolejny piękny uśmiech, a kiedy dziewczyna pochwyciła go kątem oka, uniosła nieświadomie jeden kącik ust. Przypadkiem.

- Risa.

- Ładnie - oznajmił odruchowo. - Moje nazwisko jest średnio prywatne, więc powiem. Kirishima, cześć - wyciągnął w jej stronę dłoń, lecz Risa tylko zerknęła na nią, a potem wymownie na swoje zajęte ręce. - Ach. - Kirishima zakłopotał się i cofnął dłoń, by potrzeć nią szyję. - Kirishima Eijirou - powtórzył, żeby po prostu powiedzieć cokolwiek.

Szli moment w milczeniu. Kirishima patrzył w błękitne niebo, Risa w szary, dziurawy chodnik.

- Mogę cię oprowadzić - odezwała się niegłośno.

- Serio? - na jego twarzy wykwitł już kolejny uśmiech tego ranka. Rozdawał te uśmiechy za darmo, a przecież nikt nie zdawał sobie sprawy, jakie one były cenne. Prawdziwa rozrzutność.

- Za rogalika - postanowiła ostro, zatrzymała się i podeszła do kontenera na śmieci skrytego w zaułku. Ustawiła obok pudełko, chwilę na nie tęsknię spoglądała, lecz szybko zawróciła i podążyła dalej.

- Jasne... - Niepewnie ruszył za nią, ciągnąc swój stary rower. - Nie mogłaś w sumie gdzieś tych szyszek porozrzucać? Po co je tachać całą drogę aż tu?

- Gdybym je porozrzucała, mogłabym ich już nie znaleźć.

- A to nie o to chodziło...?

- Nie zrozumiesz - burknęła, czochrając swoje włosy, co zaprowadziło jeszcze większy nieład na jej stalowo-błękitnej czuprynie.

- Wstąpię do piekarni - zmienił temat i od razu oparł rower o ścianę i wpadł przed otwarte drzwi sklepu.

- Że też naprawdę wyłudziłam od typa rogalika...

---

Pierwsze dni w nowej szkole bywały stresujące, ale na szczęście Kirishima był z tych społecznych, ekstrawertycznych osób, więc bez problemu udało mu się znaleźć swoją klasę i zakolegować się z kilkoma osobami. Tylko z prowadzeniem notatek na lekcjach miał mały kłopot.

Podczas przerwy między lekcjami porannymi i popołudniowymi zaczął zastanawiać się, gdzie wcięło dziewczynę z rana, którą w myślach określał mianem Szyszki. Imię szybko wypadło mu z głowy, a wymyślona ksywka jakoś bardzo według niego pasowała do tej zdziczałej czupryny i posępnego usposobienia. Jednak nawet zamknięte w sobie szyszki w końcu się otwierały. Potem spadały na ziemię, ale to już inna historia... Nie życzył oczywiście Szyszce żadnego spadania.

Pod koniec przerwy z rozżaleniem stwierdził, że jego Szyszka nie zamierza w najbliższym czasie się otwierać, a wtedy wstał gwałtownie z krzesła i z determinacją podążył do klasy koleżanki, mimo że pozostało mu ledwo parę marnych minut.

- Szyszko! – zawołał, opierając się o framugę i machając do zapatrzonej w okno dziewczyny.

Ta odwróciła się powoli w jego stronę ze zmieszaniem na twarzy i zmarszczyła brwi. Kilku uczniów zwróciło uwagę na obcego chłopaka, lecz nikt szczególnie się nim nie przejął, a zanim Kirishima się zorientował, że Szyszka zniknęła ze swojej ławki, ujrzał ją tuż przed swoją twarzą. Błysnęła na niego gniewnymi oczkami, a on tylko uśmiechnął się niepewnie, mając nadzieję, że nie zostanie ukatrupiony za zapomnienie imienia nowo poznanej osoby i wtargnięcie do jej klasy z krzykiem, kiedy ona najwyraźniej umiłowała sobie stanie na uboczu i święty spokój.

- Za minutę dzwonek, więc idź sobie.

- Ale obiecałaś mnie oprowadzić. – Zrobił błagalną minę.

- Nie ma ochoty. Chciałam tylko rogalika – odparła. W tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcję. – Idź sobie.

- O której kończysz?

- Piętnasta ileś.

- Będę czekał przed szkołą – uśmiechnął się z determinacją.

- Lepiej nie – pokręciła głową i wróciła szybkim krokiem do swojej ławki.

---

Kirishima, jak obiecał, czekał na Szyszkę, kiedy ta niechętnie człapała do bramy, wpatrując się ze zmęczeniem w swoje buty.

- Hej! – zawołał, gdy ją ujrzał, a ta niechętnie kiwnęła mu głową i nie spiesząc się zrównała z nim krok. Wyszli razem na chodnik, a Kirishima ponownie zamiast wsiąść na rower, prowadził go u boku.

- Widziałam cię wcześniej – odezwała się Risa – w wakacje obserwowałeś nas z daleka.

Kirishima spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- Jednak mnie kojarzysz? – Uśmiechnął się zadowolony.

Nie otrzymawszy odpowiedzi objął ją ramieniem i podstawił tuż pod twarz przezroczystą siateczkę, na której widok dziewczynie zabłyszczały oczy.

- Dasz mi go, prawda? – sięgnęła po rogalika, ale ten uciekł jej, zanim zdążyła go pochwycić chciwymi łapkami.

- Chciałbym z wami pograć w piłkę – postawił warunek. Rękę z rogalikiem uniósł na tyle wysoko, by Szyszka nie potrafiła jej sięgnąć.

- Możesz pograć. Każdy przecież może. – Spiorunowała go wzrokiem, czekając tylko na okazję pochwycenia słodkiej przekąski, która nadal niestety pozostawała poza jej zasięgiem.

- A jest tam taki chłopak... Nie wiem jak się nazywa, ale ciągle wrzeszczy i genialnie gra. Blond włosy, umięśniony... - tłumaczył, przywołując w pamięci jego zwycięskie uśmiechy i obojętne wzruszenia ramionami po idealnie strzelonych bramkach. Naprawdę mu zaimponował, a nie znał nawet jego imienia.

Risa spochmurniała jeszcze bardziej, przypominając teraz jeden z tych ponurych, deszczowych dni, które zdarzały się w Keshoh nadzwyczaj często.

- Bakugou – powiedziała bardzo wolno i jakoś nieswojo. Pochyliła głowę i fale włosów zasłoniły Kirishimie widok jej twarzy.

- Nie lubisz go...? – Próbował odgadnąć.

- Nieważne. – Objęła się ramionami, jakby zawiał mocniejszy wiatr, a powietrze przecież od rana pozostawało w bezruchu. – Jeśli chcesz go poznać, to ja odpadam. Mogę spytać znajomej, czy cię z nim nie zapozna.

- Rozumiem.

Poczuł się winny, że spowodował u Szyszki taką reakcję. „Na pewno się pokłócili albo coś...", pomyślał.

- Przyjdź dziś na boisko – poleciła mu – albo jutro, jak tam chcesz. Gramy prawie codziennie.

- Wiem. – Uśmiechnął się lekko – przecież od miesiąca was obserwuję.

- Stalker – skomentowała sucho, lecz Kirishima dostrzegł delikatnie unoszący się kącik ust. – A teraz daj mi tego rogalika, co?

Chłopak posłusznie wręczył jej siatkę, a ona bez słowa zabrała się za jedzenie i skończyła niesamowicie szybko.

Po tym zatrzymała się nagle gwałtownie, rozejrzała się wokół, cofnęła kilka kroków i zniknęła za rogiem jakiejś uliczki. Kirishima ogłupiał, gdy patrzył na niespodziewane czyny koleżanki, lecz ta już po chwili wróciła do niego z pudłem przytulonym do piersi.

Otrzymała niezrozumiałe spojrzenie, na które wykrzywiła nieznacznie usta.

- Czego?

- Nie no, nic... - Wpatrywał się zdumiony w zawartość pudełka. – Rano je wyrzuciłaś – zauważył.

Wykrzywiła usta jeszcze bardziej, po czym ruszyła żwawo przed siebie.

- Jesteś bardzo tajemnicza! – rzucił ze śmiechem.

- To nie jest aż tak skomplikowane – odpowiedziała obojętnie.

- Nie rozumiem.

- Mówiłam, że nie zrozumiesz – odparowała.

- O, faktycznie. – Przypomniał sobie, co Szyszka powiedziała mu rano, gdy także zastanawiał się nad jej niepospolitym zachowaniem.

Kałuże powoli wysychały, pozostawiając po sobie tylko wilgotne plamy i brudne obwódki. Domy, które mijali wyglądały bardzo urokliwie w świetle popołudniowego słońca, które odbijało się od czystych szyb w oknach i pod odpowiednim kątem raziło na moment przechodniów. Za niektórymi płotami dostrzegali zadbane ogródki, inne zaś posesje pełne były porzuconych, złamanych zabawek dziecięcych i krzywych, rozrośniętych krzaków, blokujących widok na nieskoszone od dawna trawniki. Dążyli pod górę, domy przemieniały się place parkingowe, a następnie niewielki park, za którym płynęła mała rzeczka pełna kamieni i kaczek. Niewiele osób ich mijało, a najczęściej byli to wracający ze szkoły uczniowie lub starsze osoby ubrane w zbyt wiele warstw burych, fałdujących się ubrań. A kiedy osiedle domków zostało daleko za nimi, droga zrobiła się prosta i ulicę zaczęły otaczać kamienice ze sklepami w dolnych partiach, chodnik znów zrobił się bardziej dziurawy i Risę pochłonęła całkowicie czynność skakania nad małymi kałużami, a potem też omijania pęknięć w nierównej kostce. Raz nawet omal nie wpadła na przechodzącą kobietę zajętą telefoniczną rozmową i Kirishima musiał pociągnąć koleżankę za kołnierz w ostatniej chwili, przypadkowo samemu wpadając na słup wysokiego napięcia.

Następnie skręcili w zacienioną, wąską uliczkę, wyszli na parking i dalej zdążali w tę samą stronę, rzucając sobie wzajemnie coraz to podejrzliwsze spojrzenia.

- Czemu idziesz tam, gdzie ja? – zapytała po dłuższej chwili Risa.

- To ty idziesz tam, gdzie ja. – wzruszył ramionami.

Weszli razem na klatkę schodową.

- Stalker – mruknęła.

Odstawiła obok drzwi pudło, przeszukała swoją torbę i odnalazła klucze do mieszkania.

- Za godzinę idę – oznajmiła, rzucając ostatnie spojrzenie Kirishimie, który niósł swój rower na barkach, prezentując dumnie swą siłę. Uśmiechał się szeroko ze świadomością, że mięśnie jego ramion pięknie się teraz napinają.

- W mieszkaniu go będziesz trzymał? – Zabrała z drogi swoje pudło i weszła do mieszkania.

- Na balkonie – odparł, przeskakując teraz po dwa schodki.

- Doprawdy... - westchnęła Risa i zniknęła w mieszkaniu z cichym trzaskiem drzwi.

Cały dzień okazał się nieco męczący, ale tak samo towarzyszyło jej nieustannie uczucie ekscytacji, choć wciąż przesiąknięte zmęczeniem. Nie mogła zdecydować, czy lubi Kirishimę, czy nieszczególnie chce mieć z nim do czynienia.

Przemknęła w półmroku spowodowanym zasuniętymi zasłonami, ominęła walające się po ziemi ubrania i wysypany ryż obok łazienki. Obiecała sobie, że potem go uprzątnie, zdając sobie doskonale sprawę, że wcale nie dotrzyma danego sobie słowa. Rzadko jej się zdarzało robić, co sobie zamierzyła. Nie miała siły ochoty, ani jakiejkolwiek motywacji. Nawet jeśli ktokolwiek był w mieszkaniu, nie bardzo się przybyłą Risą przejmował, więc po prostu porwała z kuchni płatki kukurydziane i nadgryziony batonik, by skryć się w sypialni, którą na szczęście posiadała na własność.

„I po co to wszystko, no po co...", rozmyślała, odrzucając torbę gdzieś na bok i układając się wygodnie na niezaścielonym łóżku. Udało jej się ściągnąć spódniczkę i marynarkę, ale nie miała już siły na więcej, dlatego owinęła się kołdrą, włożyła słuchawki do uszu i odpaliła jedną z tych spokojnych, melancholijnych playlist, nudnych jak ona sama, tylko bardziej urzekających.

Wyobraziła sobie, że świat nie istnieje. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro