Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Lepiej jest nie poznawać swoich bohaterów

Nie jestem specjalistą od japońskiego systemu edukacji, ale takie ogóły starałem się zachować. Dlatego żebyście się nie zagubili: rok szkolny zaczyna się w kwietniu. Pod koniec lipca są wakacje po pierwszym semestrze. Drugi semestr trwa do przerwy zimowej. Potem jest trzeci i ostatni - trwa do marca. Po każdym semestrze pisze się egzaminy.
///

Rozdział drugi: Lepiej jest nie poznawać swoich bohaterów

Jeśli była jakaś rzecz, której Kirishima z całego serca nienawidził, to musiało być to odrabianie pracy domowej. Sama w sobie nauka nie była taka zła, o ile nie wymagano od niego całkowitego zrozumienia omawianego tematu. Bo tego już na pewno nie byłby w stanie osiągnąć.

Jego potworny brak predyspozycji do praktycznie czegokolwiek związanego z nauką i szkołą przyprawiał go nie tylko o ból głowy, ale także zwyczajny wstyd za iloraz swojej inteligencji. Koledzy z poprzedniej szkoły powtarzali mu, że na tym świecie liczy się uliczna wiedza, a takowej Eijirou raczej nie brakowało, choć nie był też pierwszej klasy gangsterem obeznanym w interesach. Nierozgarnięcie i rozproszoną uwagę nadrabiał jednak siłą mięśni i sprytnymi rozwiązaniami, więc końcowy wynik zdawał się zadowalający.

Tylko ta szkoła... Zależało mu na dobrych ocenach lub chociaż średnio dobrych. Przyzwoitych. Po to by nie wyjść na totalnego idiotę już w pierwszym tygodniu w nowej szkole i żeby nie przysparzać zmartwień rodzicom. Nie musiał zbierać pochwał od nauczycieli, ale w jego przypadku nieraz ciężko było o poprawne odpowiedzi na najprostsze pytania.

„Może ja jestem po prostu tępy..." – myślał nieraz ze zrezygnowaniem opierając policzek na dłoni i głęboko wzdychając.

Tak i teraz wlepiał nieobecny wzrok w nakreślone działania matematyczne w zeszycie i nie miał pojęcia na co w tej chwili patrzy. Nauczyciel to tłumaczył, a jakże. I Kirishima słuchał, oczywiście, że słuchał. Po prostu tak skupił się na wyłapaniu każdego słowa i przepisywaniu tablicy, że zapomniał zrozumieć, co właściwie robią.

I tak było na każdej lekcji. Nie potrafił skupić się na notowaniu, słuchaniu i przetwarzaniu informacji jednocześnie, więc skupiał się na jednym. A kiedy tak się działo, wychodził z lekcji albo bez notatek, albo bez najmniejszego pojęcia, co się stało. Inni jakoś dawali radę, więc czemu on nie mógł? Przecież nauka nie była taka skomplikowana.

„Jak dla kogo" – powiedział sobie i całkowicie opadł na deskę biurka, wzdychając z jeszcze większą goryczą.

„Po prostu to oleję i wrócę do załamywania się wieczorem" – uznał ostatecznie. Nie było sensu ślęczeć nad zadaniami, których i tak nie rozumiał. Zresztą obiecał przecież Szyszce, że przyjdzie na boisko. Jeszcze chwilę temu przypomniał sobie jej imię, ale znowu wypadło mu z głowy, dlatego postanowił pozostać przy Szyszce, dopóki dziewczyna nie zacznie marudzić.

- Wychodzę! – krzyknął, łapiąc za bluzę przewieszoną przez oparcie krzesła, następnie przebiegając pędem przez przedpokój.

- O której wrócisz? – dobiegł go stłumiony głos mamy.

- Postaram się przyjść, zanim się ściemni – powiadomił ją, gdy tenisówki były już naciągnięte na stopy, a dłoń spoczęła niecierpliwie na klamce.

- To idź, pa!

Wyszedł na klatkę i przeskakiwał co dwa schodki, trzymając się mocno poręczy na zakrętach, ażeby nie przywalić z impetem w ścianę. Zatrzymał się dopiero przy drzwiach – jak mu się zdawało – Szyszki i zapukał. I jeszcze raz, bo nie lubił czekania.

- Idę przecież – powiedział ktoś za drzwiami, a po chwili stanęła w nich odrobinę od niego niższa dziewczyna owinięta puchatym kocem z jedną słuchawką nadal utkwioną w uchu.

- Hej – pomachał jej z uśmiechem, na co otrzymał tylko niezrozumiałe zmarszczenie brwi – Idziesz? No wiesz, na boisko?

- Uhh... - Oparła się o framugę, uciekając wzrokiem w dół. – Nie chce mi się.

- Ale obiecałaś...

- Nic nie obiecywałam – odparowała – powiedziałam, że możesz przyjść na boisko. A mi się akurat nie chce. Jaka szkoda – pokręciła głową, udając, że niezwykle się tym przejmuje.

- Na pewno?

- Tak.

- A jakbym zaproponował ci rogalika...? – Próbował powstrzymać przebiegły uśmiech, jednak nie udało mu się to.

Risa zawahała się, ale na końcu pewnie pokręciła głową.

- Nie przekupisz mnie. Znajdź Kojimę. Ona zawsze przychodzi – Oznajmiła znudzona, a po chwili namysłu dodała – zawsze, kiedy jest Bakugou.

- Jasne... - Zaczął bawić się swoimi rękawami, naciągając je po same koniuszki palców i znów podwijając do łokci. – A jutro po ciebie przyjść?

- Jak chcesz – wzruszyła ramionami, po czym zniknęła w mieszkaniu, zanim Kirishima zdążył zapytać o coś jeszcze. 

Od dwóch dni w na dziurawe ulice Keshoh nie spadła ani jedna kropla deszczu, toteż Kirishima mógł spokojnie spacerować chodnikiem, potem nawet wydeptaną dróżką przez polankę obok bloków, nie martwiąc się jednocześnie o wdepnięcie w kałużę i zmoczenie sobie butów, które i tak ubrudziły się już trochę od błota, lecz przynajmniej nie zdążyły przemoknąć. 

Kopnął niedbale żołędzia, który wszedł mu w drogę i natychmiast pomyślał o Szyszce. Risie. Tym razem zapamiętał jej imię i poczuciem dumy z tego powodu schylił się po żołędzia, oczyścił go opuszką palca z ziemi i schował do kieszeni spodni. Postanowił przynieść nowej koleżance swoją zdobycz. To niewiele, ale był pewien, że nawet z takiego drobiazgu Risa się ucieszy. Wyglądała na taką; sentymentalną. Tylko starała ukryć tę delikatną cechę za maską marudzenia i gburowatości. To z kolei trochę Kirishimę bawiło, ale też uważał za urocze.

Ze znalezieniem „boiska" nie miał żadnych problemów, w końcu bywał tu nieraz na przestrzeni ostatnich tygodni. Już zanim dotarł do końca uliczki i wszedł na trawiasty odcinek ciągnący się dalej za blok, usłyszał dziecięce krzyki i głośne śmiechy. Twarz mimowolnie rozjaśnił mu uśmiech, gdy wyglądał zza rogu brzydkiego budynku na bandę młodzików pędzących za piłką po boisku. Bagnie, choć dzisiaj wyjątkowo suchym. Od razu wypatrzył wśród nich jednego z tych starszych i bardziej poważnych, o precyzyjnych ruchach i dumnej postawie. Jak dziś się dowiedział, był to Bakugou Katsuki. I na pewno nie tylko Kirishima zwrócił na niego szczególną uwagę.

Bakugou odznaczał się swoim wojowniczym nastawieniem oraz arogancją, co dało się zauważyć nawet z daleka. Z reguły połączenie tych cech okazywało się paskudne, jednak w Bakugou było coś szczególnego... jakaś iskra, która krzyczała „nie odwracaj wzroku! Patrz! Patrz i podziwiaj, bo jestem niesamowity!", a rzeczą najbardziej tajemniczą było to, że on faktycznie był niesamowity. Czternaście lat temu narodził się chłopak tak idealny, że był w stanie myśleć jedynie o sobie, bo nic innego nie zasługiwało na jego uwagę, chciało się powiedzieć. Kirishima rozmyślał, czy aby nie blisko prawdy trafił tymi fantazjami, kiedy część jego umysłu zajmowała się już kolejną sprawą. Tak to nieraz się z nim działo: myślał o jednym, wyobrażał sobie drugie, ustami poruszał, jakby mówił jeszcze trzecią rzecz, zaś właściwa część świadomości nie skupiała się na żadnej z tych rzeczy, błądząc pomiędzy snem, a jawą.

Otrząsnął się z tego dziwnego zawieszenia i postanowił, po raz pierwszy tak odważnie, że tym razem zagada do dzieciaków z osiedla i dołączy się do gry. Nie był nigdy nieśmiały, lecz po tak krótkim czasie spędzonym w tych okolicach czuł się nieswojo, a gdyby tak wparował między dobrze znającą się grupę, byłoby mu tylko niezręcznej. Jednak tym razem wiedział, co robić i do kogo się zwrócić. Skoro na boisku wypatrzył Bakugou, w pobliżu musiała być też Kojima, co wynikało ze sprawozdania Szyszki.

Pozostawało mu tylko małe, acz kluczowe w tej sprawie pytanie: którą z dziewczyn była Kojima?

- Kirishima! - zawołał jakiś głos, co zbiło chłopaka z tropu. Rozejrzał się, omiatając dzieciaki grające w piłkę i dostrzegł jedną z wyższych dziewczyn machającą do niego zamaszyście.

Nie znał jej, mimo to podbiegł truchtem, zauważając mimochodem, że gra w nogę została wstrzymana.

- To ja – powiadomił wyglądającą na starszą od niego dziewczynę.

Blond kosmyki związała w ciasny kok, ciało odziewały brudne ogrodniczki, nos zaś był tak zgarbiony, że Kirshima zaśmiał się w duchu na wyobrażenie blondynki, próbującej założyć okulary. Oprawki na pewno zsuwałyby się uparcie, gdy właścicielka z morderczym wzrokiem w rozbieganych oczętach poprawiałaby je aż nie wygrałaby z niewystarczającą siłą tarcia i grawitacją. A prawdopodobieństwo na wygraną tak, czy inaczej było nikłe.

- Co się śmiejesz, młody – szturchnęła go ramię, posyłając półuśmiech.

- Kojima? – Uniósł brwi, na co otrzymał ochocze skinięcie. Podali sobie dłonie. – Ja jestem Kirishima. Wiesz już chyba.

- Risa mi napisała – wyjaśniła – podobno jej się naprzykrzasz. – Posłała mu tajemnicze spojrzenie.

- Ja? – zdumiał się, gestykulując żywo rękoma – Nie ma mowy! Kupiłem jej rogalika. Dwa rogaliki!

- Tego mi nie przekazała – odparła i odruchowo sięgnęła do ramienia, by ująć kosmyk włosów, ale zorientowała się, że związała je dziś na samym czubku głowy. Zaśmiała się nerwowo. – No, ale podobno nazywasz ją nieustannie Szysz...

- Nie mamy na to czasu – wtrącił ktoś z pretensją. Gdy Kirishima przeniósł na owego ktosia wzrok, okazał się on nie kim innym jak gwiazdą osiedlowego boiska; Bakugou Katsukim. Wstrzymał oddech i natychmiastowo odwrócił wzrok, jak gdyby samym patrzeniem na tego chłopaka można było zawinić.

- Taa, chciałem się tylko zapoznać, nie miałem zamiaru przeszkadzać – tłumaczył się Kirishima, drapiąc się po szyi - Szyszka mówiła... Risa! – poprawił się otrzymawszy sugestywne spojrzenie Kojimy. Usłyszeli kilka śmiechów i szmer wśród towarzyszy – Mówiła, że mogę z wami grać.

- Możesz grać, nie gadać! – odezwał się niski chłopaczek z czapką, której daszek ustawiony został zdecydowanie za wysoko.

- Właśnie, właśnie! – zawtórował mu trochę wyższy, jednak o bardziej patykowatych kończynach i krzywym uroczym uśmiechu, który próbował przerobić na złośliwy grymas.

- Kojima niepotrzebnie znajduje nam nowych patałachów. Pewnie nawet nie umie grać – rzuciła jedna z dziewczyn i spojrzała sceptycznie na nowego patałacha. Wystawiła mu przekornie język, a Kirishima uniósł zdziwiony brwi i zagryzł wargę. Znalazł się w osobliwej sytuacji, ściągając na siebie całą uwagę, a trzeba napomknąć, wcale nie pozytywną uwagę.

- Nie trenowałem nigdy piłki, ale chcę grać dla zabawy, więc to chyba nie problem...

- Jeśli nie bierzesz tego na poważnie to nic tu po tobie – usłyszał pomruk Bakugou, który już odwrócił się do niego tyłem i prowadził niedbale piłkę, zmierzając na środek boiska.

Kirishima spojrzał na Kojimę pytająco-proszącym wzrokiem, a ta tylko wzruszyła ramionami. Miny wszystkich wokół zdawały się mówić „To Bakugou. On tu ma ostateczne słowo". Nikt nic nie mówił, nawet nie szemrał i zapadła taka cisza, że słyszeli, jak ktoś na balkonie strzepuje pranie, a gdzieś kilka bloków dalej ujadają psy.

- Staniesz na bramce – przerwał ciszę kapitan. Stanowiska Bakugou mógł się tylko domyślać, ale nic innego nie przychodziło mu na myśl. Czy to ustalano, czy nie, on tu rządził.

- Serio...? – spytał, trochę niedowierzająco, trochę niezręcznie. Próbował patrzeć na odwrócone ponownie w jego stronę oczy blondyna, lecz mimowolnie opuszczał wzrok z niepewnością. O co tu chodziło? Aura bijąca od Bakugou go przytłaczała. Lubił go obserwować z daleka. Przy bezpośredniej konfrontacji z kolei przechodziły go dreszcze.

- Mojej, czy twojej? – rzuciła Kojima od niechcenia, zupełnie jakby ciężka atmosfera wcale jej nie obejmowała. Napinała szelki ogrodniczek w jednostajnym rytmie. Zgrabnym krokiem dotarła do Bakugou.

Kolejne zimne, przenikliwe spojrzenie. Czytające, szukające czegoś, czego ostatecznie nie znalazło i płynnie przeniosło się na piłkę.

- Twojej. – Splunął w prawo, niemal trafiając w stopę młodszej dziewczyny, która z przestrachem cofnęła się krok w tył. Moment później jednak potrząsnęła delikatnie głową, przybierając bojową postawę z rozstawionymi nogami, oblizując usta. Kirishimie nagle się zdało, że wpakował się w sam środek stada wygłodniałych lwów, szczerzących już na niego kły. – Chcę go zmiażdżyć – dokończył, a iskra ekscytacji zagościła w którejś z głosek ostatniego słowa.

Zawahał się. Wziął oddech i ruszył przez grupę bacznie obserwujących go osobników.

Gdzie była Szyszka, kiedy jej potrzebował?

--

Trochę żałowała, że nie poszła, a jednocześnie ukontentował ją puchaty koc, słuchawki w uszach i przeglądanie od niechcenia social mediów, zaś żadnej z tych rzeczy nie znalazłaby na boisku.

W swego rodzaju trosce o nowego kolegę napisała do Kojimy, by wypatrywała go dzisiaj i zaprosiła do gry. Otrzymała przed momentem w odpowiedzi odrobinę rozmazane zdjęcie z boiska, na którym widoczny jest kawałek jej buta, łokieć jakiegoś młodzika i postać Kirrshimy ucięta w połowie. Poznała go i tak po tenisówkach i podwiniętych rękawach bluzy.

„Dlaczego muszę się tym tak przejmować" – pomyślała, pogłaśniając muzykę w uszach. Sama sprawa jej zainteresowania czymkolwiek była podejrzana, a gdy w grę wchodziła żywa osoba, można już było wydawać okrzyki zdziwienia. Risa nie przepadała za nowościami i ludźmi, a tutaj te dwie rzeczy łączyły się, tworząc nieprzyjemny efekt w postaci Kirishimy Eijirou. No i nazywał ją Szyszką, przecież to idiotyczne. Tylko za rogaliki mogła być mu wdzięczna, a i to zdawało się tylko jakimś podejrzanym chwytem na przekupstwo.

„Chyba dobrze jest trochę pomilczeć przy gadatliwych dziwakach" – skwitowała ostatecznie, przeturlała się na brzuch, po czym westchnęła zdając sobie sprawę, że przy tym ruchu wypadła jej z ucha jedna słuchawka.

Zdecydowała się na opłakiwanie swojej ciężkiej bezsłuchawkowej sytuacji, zamiast naprawienie jej prostym ruchem ręki.

--

O ile na początku czuł się na boisku trochę niepewnie, szczególnie pod czujnymi spojrzeniami dzieciaków z osiedla, kiedy wciągnął się w grę, krępujące uczucie zniknęło. Nie znał się bardzo na piłce nożnej, ale był osobą na ogół dobrą w sportach i posiadał refleks godny bramkarza, co sprawiło, że nieźle spisywał się na swojej obecnej pozycji. Tworzenie skomplikowanej taktyki, czy analizowanie ruchów przeciwnika lub prawdopodobieństwa go przerastało, na szczęście zdanie się na intuicję wystarczyło, aby mógł dać niezły występ. Po jednym z obronionych przez niego strzałów, nawet Bakugou rzucił mu pełne uznania spojrzenie, a kiedy zauważył, że Kirishima też patrzy w jego stronę od razu udał, że nic go to nie obchodzi.

Kirishima zastanawiał się nieustannie, co ma znaczyć to zachowanie. Zdawało się jakby Bakugou doskonale wiedział kim Kirishima jest i zupełnie umyślnie ignorował go, a ignorancja ta wyglądała wręcz na ostentacyjną.

„Dziwni ludzie mają dziwne zachowania... Nie ma mowy by taki przyziemny idiota jak ja zrozumiał motywacje oderwanych od rzeczywistości ekscentryków" – podsumował ostatecznie.

Po dłuższym czasie znudził się ciągłym staniem na bramce. Boisko było małe, więc ciągle coś się działo, ale i tak miał nieraz ochotę po prostu wybiec w pole i rozegrać własną akcję.

- Hej, Kojima! – zawołał do dziewczyny, która od razu zwróciła na niego uwagę – zmienisz mnie? Chcę pograć – posłał jej proszące spojrzenie składając przy tym dłonie.

Tamta kiwnęła głową, szturchnęła jakiegoś chłopaka i powiedziała mu kilka słów, a wtedy on podbiegł do Kirishimy i po wymruczeniu niewyraźnego „zmiana" stanął z ugiętymi kolanami oraz dłońmi gotowymi do łapania piłek.

Większość osób było tu młodszych od niego, a prawie nikt nie zdawał się starszy. Nie można było jednak nikogo lekceważyć. Drobna dziewczynka, na pierwszy rzut oka niegroźna, z łatwością odebrała mu piłkę już w pierwszych sekundach jego gry w polu i jak atletka popędziła, wymijając sprytnie obrońców. Przy strzale zabrakło jej niestety siły fizycznej, ale zwinność i prędkość robiły wrażenie. Zaś gruby chłopak, który w wyobrażeniu Kirishimy miał być wolny i niezdarny, okazał się nieosiągalny dla niego, gdy przychodziło do walki o piłkę. Siłę przebicia też miał niczego sobie.

W tamtym momencie Kirishima obiecał sobie, że już nigdy nie oceni nikogo po wyglądzie. Ludzie mogli być naprawdę nieprzewidywalni.

Po jakimś czasie sina chmura zasłoniła słońce i poczuli na skórze krople deszczu.

- Zbieramy się? – ktoś zapytał.

- Ee, ja bym jeszcze pograła – odparła Kojima, spoglądając następnie na nieco zdezorientowanego Kirishimę – To Keshoh przecież, najbardziej deszczowe miasteczko, jakie istnieje. Gdybyśmy zawsze uciekali przed deszczem, nie byłoby żadnej gry.

- Nie – wtrącił ostry głos, który każdy doskonale znał, choć usłyszeć go można było wyjątkowo rzadko. Bakugou wziął piłkę pod pachę i zmarszczył nos – Będzie burza.

- Rozpoznałeś to po chmurach? – podekscytowała się Kojima – Nie sądzę, żebyśmy mieli to już w podstawie programowej... jesteś taki mądry...

- Zamknij się – warknął, w tym samym momencie ruszając przed siebie i z uniesionym wysoko podbródkiem opuścił polanę.

Kojima nie zrobiła jednak urażonej miny, ani nie krzyknęła za nim żadnych nieprzyjemnych słów. Po prostu przechyliła z namysłem głowę, a następnie pożegnała się z kilkoma osobami i odeszła w swoją stronę.

Kirishima stał przez moment, aż w końcu zdecydował się pobiec za Bakugou, który zniknął już między blokami. Usłyszał grzmienie gdzieś za sobą, a wtedy chłodny podmuch uderzył go w plecy i już wiedział, że Bakugou faktycznie nie jest byle wymądrzającym się dzieciakiem. Chłopak naprawdę wiedział, co mówi, bez względu na to, czy zachowywał się arogancko dla utrzymania pozycji lidera, zaspokojenia swojego ego, czy z jeszcze innych powodów.

Zmierzał do swojego mieszkania, przechodząc teraz przez park. Okazało się, że Bakugou zmierza w tę samą stronę. Dostrzegł go już chwilę temu, a teraz szedł zaledwie kilka metrów za blondynem. Nie zamierzał go zagadywać, ani nic w tym rodzaju. Był po prostu ciekawy, a nieznane mu dotąd żywe uczucie kwitnące w brzuchu ciągnęło go za nim, żeby dowiedzieć się więcej i zrozumieć. Zwykł kierować się intuicją, a ta podszeptywała mu teraz kolejne kroki, prowadzące coraz bliżej Bakugou Katsukiego.

Przy wyjściu z parku, Bakugou skręcił w prawo i Kirishima pogodził się już z faktem, że na dziś niczego się więcej o nim nie dowie, lecz wtedy blondyn zahaczył nogą o wystającą kostkę brukową i wyłożył się na chodniku jak długi. Zaklął soczyście, unosząc się na łokciach, a Kirishima już był przy nim, nie zdając sobie sprawy z tego, kiedy w ogóle zdążył podbiec i wyciągnąć pomocną dłoń.

Rozdrażniony Bakugou uniósł na niego przenikliwy wzrok, taksując go od góry do dołu, na koniec zatrzymując się na drżącej nieznacznie dłoni. Uniósł jedną brew, dalej milcząc.

„Co ja sobie myślałem?" – rozpaczał wewnętrznie Eijirou – „Pomyśli, że go śledzę. Poza tym, on mnie chyba nie lubi i.... kurcze blade, co ja robię?!"

Mimo to nadal czekał pochylony i uśmiechał się życzliwie, jak to zawsze miał w zwyczaju w stresujących sytuacjach.

- Uważasz, że sobie nie poradzę? – rzucił sucho Bakugou i samodzielnie podniósł się do pionu, cały czas mierząc towarzysza przenikliwym wzrokiem.

- Chciałem tylko pomóc – wyjaśnił, chowając dłoń do kieszeni.

Znów zagrzmiało. Drobne krople spadające z nieba przemieniły się w ulewę. Dalej stali, wpatrując się w swoje oblicza, ubrania im mokły, kosmyki włosów przykleiły się do twarzy, dreszcze przechodziły im po plecach przez nagły chłód przyniesiony przez wiatr.

- Idź do domu – rozkazał Bakugou. Ledwo skończył zdanie, a zagrzmiało nad nimi, znacznie bliżej niż wcześniej.

- To ty idź – odparował Kirishima bez zrozumienia. Stali w deszczu, gapiąc się na siebie, jak dwaj idioci, czekając na niewiadomo co, chyba aż trzaśnie ich piorun.

- Nigdy – zaakcentował to słowo, upewniając się, że chłopak stojący przed nim się wzdrygnął – nie wycofuję się pierwszy.

- Jest burza – odparł, nie zważając na ostry ton rozmówcy. – Obaj powinniśmy wracać. – Rozejrzał się, by uniknąć kolejnego przenikliwego spojrzenia.

- Idź pierwszy. Mi burza nie straszna – oznajmił pewnie, wypinając jeszcze bardziej klatkę piersiową i krzyżując ramiona na piersi.

- Okej – wzruszył ramionami i powoli się wycofał, najpierw przodem do Bakugou, potem jednak odwracając się i przyspieszonym krokiem zmierzając do swojego mieszkania.

Zerknął za siebie tylko jeden ostatni raz dla skontrolowania położenia Bakugou.

Wciąż na niego patrzył – już nie z groźbą. Łagodniej, nadal sceptycznie, jakby interesował się Kirishimą tak samo, jak Kirishima interesował się nim. Z dystansem, odrobiną podziwu i ogromem ciekawości.

Przyspieszył, gdy kolejny grzmot rozległ się w pobliżu.

Sytuacja sprzed chwili zamiast zaspokoić jego fascynację, tylko bardziej ją podsyciła.

Koniecznie musiał się dowiedzieć, co oznaczały te spojrzenia i o co chodzi gwieździe deszczowej drużyny. Jeśli zaś drużyna była deszczem, on był burzą. Nieprzewidywalnym, rozjaśniającym niebo piorunem, intrygującym, a tak samo niebezpiecznym. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro