Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Człowiek na dnie

Ostrzeżenia: przemoc, wulgaryzmy (tak, już były, ale tu będzie duże stężenie)

///

Rozdział piętnasty: Człowiek na dnie.

Było jakoś bardziej pochmurnie niż zwykle. To dobrze. A może i nie... Deszcz monotonnie stukał o brudną szybę, a za nią stała szarość zewnętrznego świata. Pomimo miękkiej poduszki, Risie zesztywniał już kark od leżenia. Przewróciła się na bok, a wtedy ścisnęło ja w brzuchu. Jakże podle jej dziś było i niewygodnie. Cóż ona tu właściwie robiła? Leżąc i na zmianę to gapiąc się w okno, to w sufit, to w czerń przymkniętych powiek. Minuta, godzina, pół dnia, tydzień... Czas płynął mozolnie niezapełniony niczym, poza rzadkimi wycieczkami do łazienki lub po coś do jedzenia, a jedzenia tego i tak było mało. Nie pierwszy raz tu była - w dole fatalnego nastroju i znużenia. Znała te szare ściany, szare myśli i uczucie zesztywniałych kończyn. Zresztą było jak zawsze. Dlaczego oczekiwała, że dobra passa potrwa dłużej niż parę miesięcy? To i tak bardzo dużo.

Długo siedziała zgarbiona na kuchennym stołku, patrząc bezmyślnie przed siebie i trawiąc od nowa tę samą myśl: "Ciekawe, czy tym razem stąd wyjdę". 

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Risa z początku myślała, że to coś w jej głowie zapukało, ale chwilę później dźwięk się ponowił, więc niechętnie wstała i otworzyła.

- To nie twoje mieszkanie? - syczał Bakugou do Kirishimy stojącego tuż obok.

- Mówiłem, że chcę sprawdzić, co u Risy... - W tym momencie zwrócił uwagę na uchylone drzwi i postać, która się za nimi znajdowała. - Cześć! Dawno cię nie widziałem.

- Byłam chora - rzekła. Jej orzechowe oczy wyglądały teraz tak mizernie... okrążały je sińce, a usta dziewczyny zbladły.

- Długo... - zastanowił się. - Zarażasz?

- Um... nie.

- To wejdziemy, dobra? - I popchnął drzwi, a Risa mimowolnie mu ustąpiła. Nie bardzo kwapiła się do goszczenia ich w swoim mieszkaniu, ale nie miała też siły oponować. "Co będzie, to będzie", uznała.  

Bakugou został wciągnięty przez Kirishimę siłą i ostatecznie przeszli przez zakurzony, ciemny przedpokój do zastawionej brudnymi naczyniami kuchni. Risa omiotła ten bałagan wzrokiem, ale stwierdziła w duchu, że i tak już się upokorzyła stanem przedpokoju, więc po co dalej się martwić nieporządkiem.

- Zrobię herbatę - zawiadomił Kirishima, który już się tutaj zadomowił.

- Spoko. Ale nie zostawajcie długo. Matka powinna wrócić za godzinę, więc... - wybełkotała zmarnowanym głosem.

- Mama się tobą nie opiekuje jak jesteś chora? Albo tata? - zdziwił się, a przez twarz dziewczyny przebiegł ponury grymas.

- Nie. Nie bardzo. Zresztą to nie taka choroba... - Wbiła wzrok w swoje stopy zwisające dwa centymetry nad podłogą, gdy siedziała. Nie była osóbką ani szeroką, ani wysoką, więc raczej drobniutką. Przez to wyglądała tylko bardziej smutno i słabo.

Bakugou odchrząknął niepewnie, a kiedy dwie pary oczy mimowolnie się ku niemu zwróciły wypowiedział z niejaką złością:

- Jej rodzice są chujowi.

Dziewczyna rozwarła szerzej oczy w zdziwieniu, ale po chwili parsknęła prawie niesłyszalnie. Ogarnął ją pewien spokój. Racja, z Bakugou się nie dogadywali... ale wiedział i rozumiał. Nie wiadomo skąd, ale wiedział.

- Nie mów tak o czyichś rodzicach - zrugał go Eijirou, lecz w słowo weszła mu Risa.

- Ale to prawda.

- Oj... - Bardzo się zmartwił. Skończył wtedy robić herbatę i postawił każdemu na stole kubek. Risa poczęła się przy swoim ocieplać, a Bakugou jedynie sceptycznie łypał na napar.

- Nie przejmuj się - odparła - jestem przyzwyczajona. Wiem, jak sobie radzić.

Milczał chwilę szukając odpowiednich słów.

- A u lekarza byłaś?

- Nie... nie ma potrzeby. - Napiła się herbaty. Tak dawno nie piła niczego ciepłego i w ogóle czegokolwiek. Zamiast pić, wolała jeść, bo to przynajmniej pokonywało denerwujące ssanie w żołądku.

- A czegoś innego nie potrzebujesz...?

- Daj spokój. Dawałam sobie ze wszystkim radę sama i dalej będzie tak samo. - Jej głos tym razem zabarwiły jakieś emocje. - Nie wiem, po co tu przyszliście. Szczególnie on. - Wskazała podbródkiem na zgarbionego blondyna przypatrującego się do tej pory swojej herbacie.

- On mi kazał - burknął skołowany, wskazując z kolei na Kirishimę.

- A to problem jest? - obruszył się.

- Dla niej zapewne - przyznał Bakugou, ale nie wrednie, tylko, o dziwo, smutno. Na twarzy wymalowane miał poczucie winy.

- Skąd. To on uważa mnie za żałosną pchłę, która niewarta jest życia. Może nawet się tak nie myli... - zagryzła wargę, a w oczach pojawiły się małe łezki.

- Zaraz, ale jak to? - Kirishima usiłował im przerwać, lecz ni w ząb nie rozumiał, co między tą dwójką zaszło.

- Wcale nie! - warknął czerwony ze wściekłości Bakugou, zrzucając kubek, który chlusnął na niego samego, a później rozbił się z hukiem o ziemię. Moment wszyscy milczeli w napięciu.

- To ciekawe z jakiego powodu się wtedy nade mną znęcałeś...? - zadała ciche pytanie, a spadło ono na nich jak grom.

Kirishima spojrzał z na wpół zawiedzioną, na wpół niedowierzającą miną na Bakugou, a ten nie był w stanie wziąć choćby wdechu, a już co dopiero się odezwać. Z przestrachem zrobił krok w tył, a potem wybiegł, nie zamykając za sobą nawet drzwi. I już go nie było.  

- Wszystko okej? - zapytał Risy trzęsącej się teraz na krześle z zaciśniętymi oczami.

- Nie - wykrztusiła przez ściśnięte gardło, a wtedy Kirishima znalazł się tuż przy niej i ją przytulił. Dalej się trzęsła i zaczęła cicho szlochać, a wtedy on ujął ją mocniej. 

Starał się nie myśleć o strasznej informacji na temat Bakugou. Jak mógł? Przecież to nieludzkie znęcać się na innymi. Niemęskie. Jak miał teraz z nim rozmawiać, skoro wiedział o tych rzeczach, a także o tym , że Bakugou nigdy nie przeprosił i nie wyjaśnił swojego zachowania. Skupił się na wspieraniu Risy. Ona była teraz najważniejsza.  

--

Yuuki dużo wychodził z domu i biegał, trenował, ćwiczył na siłowni i jeszcze raz biegał. I nie mógł dojść do tego, czy dalej biegał, czy może już biegała. Ale to brzmiało tak dziwnie, tak obco, a jednocześnie nieco milej. Przyznanie tego jednak oznaczałoby zawalenie się całego świata z nim pod wszystkimi gruzami zniszczonej rzeczywistości. Nie da rady się ujawnić i nie da rady żyć jak do tej pory. Co mu pozostało?

Chyba tylko Kojima. Ona jedna okazała się punktem zaczepnym i powodem, dla którego nie wpadł w wielką panikę, bo wpadł tylko w umiarkowaną. Zajmował się wszystkimi możliwymi rzeczami i często wychodził, byle tylko nie siedzieć bezczynnie i nie pozwolić sobie myśleć o tym, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł.

Wpadał też do Kojimy, a ona chętnie go przyjmowała. Nie wypytywała, ani nie wtrącała się, co prawdopodobnie musiało ją wiele kosztować. W większości po prostu była i czasem tylko upewniała się, że z Yuukim wszystko okej, a przynajmniej na tyle, na ile to było w tej sytuacji możliwe. I piekła dla niego babeczki. Nie była najlepszą kucharką, jednak proste ciasta jakoś jej wychodziły, a to chyba tylko przez motywację do zjedzenia gotowych pyszności. Uwielbiała jeść, tak jak uwielbiała się tym jedzeniem dzielić.

Przeniosła kolejne dwie babeczki na talerz Yuukiego, z którego to talerza dopiero co zdążyły zniknąć poprzednie.

- Już mi wystarczy - machnął ręką, leciutko się uśmiechając.

- Jedz, jedz. - Poklepała go po ramieniu i z ekscytacją wpatrywała się w zajadającego się pysznościami przyjaciela.

- Przez ciebie przytyję - zaśmiał się - I jak ja wrócę do reprezentacji juniorów?

Kojimie z twarzy zszedł pogodny wyraz.

- A chcesz wracać? - zmartwiła się - Nie było ci tam źle?

- Ach... - zamyślił się - to nie kwestia samego, wiesz... stresu, czy trenowania, to... - zaciął się, mając nadzieję, że towarzyszka domyśli się, w czym rzecz. Oczywiście, że się domyśliła.

- Czyli zmienisz drużynę? A nie, nie wiadomo czy ci pozwolą... To znaczy powinni, ale jednak masz inne warunki fizyczne, dlatego to mogłoby być trochę... No i wtedy wszyscy by się dowiedzieli!

- Przestań - warknął na nią, nie chcąc już wysłuchiwać tych okrutnych faktów, sam to doskonale wiedział.

- Przepraszam - dodała skruszona - chciałam pomóc, jak zwykle za bardzo. - Westchnęła głęboko. - Ale jeśli czegoś potrzebujesz, to mów.

- Myślisz, że to jest prawdziwe? - spytał znużony - Czy to tylko taka faza? Znasz mnie długo, a nie domyśliłaś się, więc równie dobrze mogłem to sobie ubzdurać. Nie, wiesz co... Jak teraz myślę, to to głupie. Dlaczego miałbym... - przerwał, gdy zdał sobie sprawę, że głos mu się łamie, a żal wylewa się z niego w postaci łez. - Boże, nie powinienem ryczeć - zdenerwował się na siebie, wściekle ocierając rękawem policzki.

- Głupiś... - powiedziała zniżonym głosem, mocno go obejmując. - Wiadomo, że potrzebujesz czasu, ale skoro przyszła do ciebie taka myśl i tak się tym przejmujesz, to na pewno coś w tym jest. W końcu zrozumiesz, co. - Głaskała go po włosach i sama poczuła, że zbiera jej się na płacz. - Chodź, popłaczemy razem. Nikt inny nie zobaczy.

Wtedy odpuścił i zapłakał. Bardzo cicho - było to właściwie tylko kilka łez i roztrzęsione ciało zamiast szlochu, ale Kojima ucieszyła się i z tego. Siedzieli tak dłuższą chwilę w smutku, żałobie i strachu, aż nie wyrzucili z siebie tylu uczuć, że cała energia ich opuściła. Ułożyli się wtuleni w siebie na kanapie i tak zasnęli z zasmarkanymi buziami i napuchniętymi oczyma.  

--

Ilekroć przypominał sobie, co uczynił i jak się zachował, tylekroć uderzał pięścią w ścianę, aż pojawiły się na niej czerwone ślady, a kostki chłopaka były sine i nie czuł już w nich niczego. A potem biegał. Zdarzało mu się widywać Yuukiego, ale skręcał zawsze w jakąś alejkę, żeby się na niego nie natknąć. Nie chciałby ponownie się na niego rzucić.

"Risa, Risa... Dlaczego ja cię tak potraktowałem? Co z tego miałem?"

Z Kirishimą nie chciał się widzieć. Był przekonany, że stracił w jego oczach bezpowrotnie i już nie odzyska tego, co wcześniej mieli. Czy tamten go nienawidził? A Risa? Yuuki i Kojima? Wszystkich skrzywdził i wszyscy mieli absolutne prawo się od niego odwrócić. Tego się nawet nie dało ładnie powiedzieć. On zrobił źle wszystko, co można było zrobić źle. Spieprzył.

Więc biegł szybciej, bił mocniej, krzyczał na środku pola, ile sił w płucach i odpowiadało mu odległe szczekanie psów. Znów był tam, gdzie byli razem z Eijirou na łące. Siedział, a w środku jego kotłowało się od emocji i wspomnień. Co miał zrobić, żeby wszystko naprawić? Żeby cokolwiek naprawić?

- Katsuki? - Matka zajrzała do jego pokoju, gdy akurat skulony na łóżku zagłuszał świat muzyką.

- Czego? - warknął nie wyciągając nawet słuchawek z uszu.

Stanęła na środku z założonymi rękami. Wyglądała na zezłoszczoną.

- No co się tak gapisz, głupia wiedźmo?! - Podniósł się rozjuszony. Nie miał nastroju na pogadanki z rodzicielką.

- Beczysz jak po zerwaniu, Katsuki. - Pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Nie potrafił zrozumieć, o co jej teraz chodziło. On nawet nie płakał. - A nic mi nie mówisz! - podniosła głos.

- Co mam mówić? - Speszył się.

Mama podeszła i usiadła obok niego na łóżku. Z jej twarzy zniknął wyraz złości, a zagościła tam miłość.

- Kto cię zranił, co? Zawsze takim robiłeś z dupy jesień średniowiecza...

Chłopak prychnął pod nosem rozbawiony, lecz natychmiast spoważniał.

- To ja zraniłem kogoś. - Wzruszył ramionami udając, że mało go to interesuje, jakby wcale nie przez to rwał sobie włosy z głowy.

- Aż dziw, że się zorientowałeś.

- Niezwykle zabawne...

- Ta osoba nie chce cię znać, a ty ją lubisz?

- Żeby to tylko była jedna osoba... - Schował twarz w dłoniach i westchnął głęboko. - Co ja narobiłem, do kurwy nędzy...

- Nie przeklinaj!- Uderzyła go symbolicznie w tył głowy. - Jak spierdoliłeś, to musisz to naprawić. Wiesz, z dna jest droga już tylko w górę... - Zamyśliła się, patrząc w sufit. Katsuki posłał jej dziwne spojrzenie.

- Teraz to wymyśliłaś?

- Przeczytałam w jednej książce - pochwaliła się, puszczając mu oczko.

- Och, do licha... - Pokręcił głową zrezygnowany, po czym się zaśmiał. - Ale coś w tym jest. Tylko za chuja tego nie wykorzystam w praktyce, co to niby ma oznaczać w przełożeniu na życie?

Matka ponownie go szturchnęła za brzydkie słowa, których nauczył się od niej samej.

- Bardziej się nie pogrążysz, łajzo. Przeproś ich i spytaj, czego potrzebują.

- Tyś jest łajza! - oburzył się.

Mama nie przejmowała się jego odzywkami w najmniejszym stopniu. Była teraz w transie filozofa-doradcy.

- Mógłbyś jeszcze przyprowadzić tamtego uroczego chłopca. Bardzo się o niego troszczyłeś...

- Weź spierdalaj.

--

Wcześniej uważał to za jedyne wyjście, teraz natomiast objawiło mu się inna droga: mianowicie wyjście z bloku, w którym mieszkała Risa i nie czekanie wcale na to, aż ktoś otworzy mu drzwi. Co jak jeszcze bardziej spieprzy? Chociaż... czy to możliwe? Matka mówiła, że spierdolił legendarnie, ale co ta wstrętna baba o nim wiedziała? Prawdopodobnie wyczytała to z zachowania syna, w końcu nigdy jeszcze nie był tak zdruzgotany i bez nadziei.

Nie zdążył - stety lub niestety - zwiać zanim ktoś mu otworzył, a z pewnością nie była to introwertyczna dziewczyna. Nieco wyższa, bardziej zmarszczona i skrzywiona na twarzy kobieta łypała na niego złowieszczym spojrzeniem.

- Czego to?

Dobry powód by się wycofać. W takiej sytuacji tylko nabrał motywacji. Co, on nie da rady?

- A ja do Risy.

- Kolejny, kurwa? Kolejny... Ile ona ich ma - zaśmiała się ohydnie. - Suka się puszcza. - Uniosła brwi z wykrzywionymi wargami.

- Stul pysk, suko. - Odepchnął ją na bok i wdarł się do środka. - Risa?! - krzyknął i zaglądał kolejno do pokoi. Było tu duszno, ciemno i brudno. Śmierdziało alkoholem i papierosami.

- Wypierdalaj stąd!

Mocne szarpnięcie odrzuciło go do tyłu i uderzył z całym impetem w ścianę, obijając się po drodze o szafkę.

- Risa, wyjdź! - zawołał, a wtedy kobieta uderzyła go parasolką. - Pojebało?!

- Wyjdź stąd, idioto! Pobije cię... - odezwała się młoda dziewczyna, wychynąwszy zza rogu. Gdy dojrzała scenę matki okładającej leżącego na kafelkach Bakugou wezbrała w niej bezradność i wściekłość. - Ja zadzwonię... - zdołała wykrztusić, ale zdjął ją strach.

- Gdzie zadzwonisz, co? - rzuciła w jej stronę kobieta.

- Po po...

Spojrzenie matki było bezwzględne. Już tyle razy je widziała, nie tylko u niej. Kolana się pod nią ugięły, nie była w stanie ruszyć się z miejsca.

Kiedy oprawczyni chwilowo była zajęta przerażoną Risą, Bakugou podniósł się, uderzył dorosłą w przeponę, a ta zgięła się w pół oszołomiona, niemogąca złapać powietrza. Chłopak chwycił rękę Risy i wytargał ją z mieszkania na klatkę schodową. Później biegli, ile sił w nogach, aż dotarli w odległy rejon Keshoh. Usiedli na krawężniku. Risa dygotała, Bakugou ledwo powstrzymywał się od płaczu. Nie mieli pojęcia, co teraz. Co sobie powiedzieć?

- Przepraszam - oznajmiła cicho Risa. Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Ty?! Ty przepraszasz?!

- Za matkę - odparła spokojnie.

Wypuścił zdenerwowany powietrze.

- Przestań mnie, kurwa, przepraszać! - uniósł się.

- Przepraszam...

- Zamknij się! Nie chcę tego słyszeć!

Dziewczynie pociekły łzy po policzkach. Pociągnęła nosem i wstała. Miała zamiar odejść, lecz Katsuki natychmiast zerwał się i złapał ją za ramię zdesperowany. Wyrwała mu się z przestrachem. Miała największe do tego powody. Rozumiał i uważał się za cholernego debila.

- Posłuchaj mnie... - zaczął, a cała pewność siebie go opuściła. Unikał jej wzroku.

- Nie mam na to siły. Już dość od ciebie usłyszałam...

- Zaczekaj - poprosił. Oczy mu się szkliły. Zaciskał mocno wargi. Dziewczyna czekała i patrzyła, jak Bakugou najpierw powoli klęka na mokrym, zabłoconym bruku, a potem dotyka czołem tej brudnej ziemi. Nie mogła tylko widzieć jak jego gorzkie łzy skapują do kałuży, w której klęczał.

Nic nie powiedział, lecz ona zrozumiała wszystko. Bakugou Katsuki nigdy przed nikim nie uklęknął. Drżały jej kolana, zdała sobie sprawę, że płacze. Uklękła przy nim, nie przejmując się białymi rajstopami, które nabrały teraz brązowo-szarej barwy. Ludzie przechodzili obok nich i ciekawsko się oglądali. Położyła dłoń na głowie Katsukiego i pogłaskała go po niej.

- Przyjmuję przeprosiny.

Odpowiedziała jej cisza.

- Podnieś się już.

- Nie...

- No wstawaj. Wszyscy się patrzą.

- Zobaczą moją twarz - odparł załamany. - Nie podniosę się. Skonam w tej kałuży. - Mówił przez łzy szczęścia i żalu. - Mama nie miała racji.

- Co do...?

- Dopiero teraz upadłem najniżej. Klęczę z twarzą w kałuży.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro