Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Historii jest wiele

Rozdział czternasty: Historii jest wiele.

Patrzyli na siebie, jakby mieli się zaraz na siebie rzucić. Kojima wiedziała, że nic tu nie wskóra, a może to i nawet dobrze. Yuuki i Bakugou musieli to w końcu rozwiązać między sobą. Bójka nie była co prawda najlepszą z opcji, ale rozmowa także im nie szła. Mogła tylko czekać z nadzieją, że się nawzajem nie pozabijają.

Risa odeszła od nich w stronę, w którą odbiegł Kirishima. Nie wiadomo, czy poszła za nim, czy zmierzała do siebie, bo w końcu mieszkała na tej samej klatce, co chłopak.

Atmosfera była gęsta i ciężka tak, że każdy niemal czuł ją na swoich ramionach. Bakugou zrobił jeszcze krok w przód, wyciągając się w górę, żeby spojrzeć wyższemu od siebie Yuukiemu w płonące oczy. Tamten wykrzywił usta i postąpił identycznie. Popchnął lekko blondyna i wtedy nie było już odwrotu. Więcej nie potrzebowali, żeby rzucić się sobie do gardeł.

Naraz przewrócili się na ziemię i przeturlali po niej aż do ławki, o którą się obili. Yuuki był większy, ale Bakugou wyrównywał szanse szybkością. Nie zadawali zbyt dużo bezpośrednich ciosów. Zamiast pięści latały łokcie i palce drapały skórę.

- Nie wybaczę! Kurwa, jesteś martwy! – darł się rozjuszony Bakugou, szarpiąc białą koszulką Yuukiego, która powoli pokrywała się brązem podłoża i zielonymi śladami trawy.

- Myślałem, że jesteś inny. – Chłopak śmiał się histerycznie, waląc otwartymi dłońmi w szczękę przeciwnika. Wbrew wszystkiemu nie chcieli zrobić sobie poważnej krzywdy.

Zmęczyli się po kilku minutach. Siedzieli na kamieniach, cali z pyłu i krwi, zerkali na siebie spode łbów i ciężko oddychali. Nie było już nic więcej do powiedzenia, a jednak zdawało się, że coś jeszcze powinni zrobić. To nie mogło się tak skończyć.

- Jesteś, kurwa, żałosny – rzucił jeszcze Bakugou, a te słowa zabrzmiały tak jadowicie, jak i nieszczerze. Podniósł się i prostując wyraźnie odszedł dumnie w swoją stronę. Ten drugi tylko odprowadzał go wzrokiem, a im dalej się znajdował, tym więcej złości go opuszczało, a kiedy zniknął mu z oczu, pozostał w nim tylko smutek i zupełne wycieńczenie.

- Wystarczy – usłyszał niedaleki szept. Kojima pomogła mu wstać, kryjąc własne łzy.

- Dlaczego płaczesz...? – zapytał, posyłając przyjaciółce nierozumiejące spojrzenie. Zgromiła go bez słowa i pociągnęła za sobą.

Znaleźli się w jej mieszkaniu. Oczywiście Yuuki nie miałby odwagi stawić się w takim stanie przed swoimi rodzicami, w szczególności ojcem. Tu także czuł się obco, lecz jakby trochę mniej niż we własnym domu.

Kojima kazała mu się umyć i opatrzyć ewentualne rany. W większości były to siniaki, na które nałożył maść. Dziewczyna cały czas obserwowała go z rogu swojej niewielkiej, nakrytej kocem sofy. Gdy ich oczy się spotykały, Yuuki szybko odwracał głowę, a ona patrzyła dłużej z namysłem.

- Przepraszam – wykrztusił w końcu Tsuyoshi, bo nie miał pojęcia, od czego mógłby zacząć.

- Jasne – odburknęła. – Co się z tobą dzieje?

To pytanie zawisło w powietrzu bez cienia odpowiedzi. Nie wiedział.

- Powiedziałbyś coś – ponagliła.

- Nie wiem, co.

- Chodź tu – poleciła mu, wskazując dłonią miejsce obok siebie. Zwlekając się tam przemieścił, mając już gulę w gardle na samą myśl o poważnej rozmowie. – Nie opieprzę cię – zaśmiała się krótko, zobaczywszy jego marsową minę. – Ale musisz mi powiedzieć, co cię dręczy. – Nachyliła się do niego, obserwując jak marszczą mu się brwi.

- Przecież nie wiem – upierał się, coraz bardziej zamykając się w sobie. Kojima oparła się o kanapę i wtedy Yuuki uświadomił sobie, że długo już wstrzymywał oddech. Wypuścił powolnie powietrze, uspokajając się. – Coś mi może wpadło do głowy. Ale to nic poważnego...

Czekał, aż przyjaciółka coś powie, ale tylko siedziała tam i słuchała. Był pochylony do przodu, więc nie widział jej twarzy. Był pewien, że mu się teraz przygląda z troską.

- Po tym, co powiedział Bakugou... coś mnie tknęło. - Zrobił przerwę, by przemyśleć dalsze słowa. - Właściwie to mogłem nie mieć racji... Ale nie chciałem tego zaakceptować. - Drżały mu wargi, kiedy wypowiadał ciężkie do przetrawienia słowa. - Chyba nie jestem taki, jaki bym chciał być.

- Czyli jaki?

- Normalny. Taki jak mój ojciec.

Kojima westchnęła cicho.

- Nie wiem, na ile normalny jest twój ojciec. Nie sądzę też, żeby był tej normalności wyznacznikiem. Jaki chcesz być?

- Po prostu... - Głos zaczął mu się łamać. - Normalny.

Spojrzała na niego ze współczuciem. Wiedziała doskonale, że coś jest nie tak i to mocno nie tak. Tsuyoshi sobie z czymś nie radził. Właściwie domyślała się trochę, co to mogło być, ale nie chciała tu wyciągać pochopnych wniosków. Zwykle była zbyt szybka w osądzaniu i decyzjach. Postanowiła dać przyjacielowi trochę przestrzeni.

- Nie czuję się dobrze z tym, kim jestem. Nie czuję się jak inni... faceci. - Ukrył twarz w dłoniach, biorąc przy tym głęboki wdech, usiłując się tym uspokoić, co nie bardzo zresztą mu pomogło.

Dziewczyna miała ochotę wyskoczyć z milionem pytań i domysłów; wyciągnąć to z niego siłą, lecz zmusiła się jakoś do zachowania spokoju i cierpliwego czekania.

- Nie pasuję do tego określenia. Nie potrafię tego z dumą powiedzieć. A chciałbym - zaszlochał żałośnie. - Mój ojciec... - zaczął lękliwie, ale wtedy został objęty i przytulony. Mocno i pewnie.  

- Nie ma tu twojego taty. Jestem ja - wyszeptała, głaskając po głowie z czułością.

- Rozumiesz, o co mi chodzi? - wykrztusił z nutą goryczy.

- Chyba tak - potwierdziła.

Po tym nie odzywali się do siebie przez dłuższą chwilę wtuleni w siebie. Yuuki poczuł się swobodniej, przyszło mu wtedy też na myśl coś innego, niezwiązanego już tak ściśle ze swoją tożsamością. Ale to wszystko teraz było zbyt skomplikowane, i ze względu na niego samego, i ze względu na stosunek Kojimy. Nie czuli do siebie tego samego. A nawet gdyby Kojima się nim zainteresowała, to czy nie byłoby to zakłamane zainteresowanie? On już nie był nim. Właściwie to nigdy nim nie był. Nie wiedział jak zaakceptować to samemu, a co dopiero poukładać sobie rzeczy z innymi.

- Czyli nie czujesz się jak mężczyzna? - chciała się upewnić. Odsunęła się w tym czasie od Yuukiego, żeby spojrzeć mu w oczy. Uciekał wzrokiem.

- Nie jestem mężczyzną.

- Tak. Jasne. - Mimo pozytywnego nastawienia do wyznania przyjaciela, ogarniało ją zmieszanie. Nie spodziewała się tego od początku i przestawienie swojego toku myślenia było teraz problematyczne. Poza tym nie miała pojęcia, jak dokładnie czuje się Yuuki i co chce z tym wszystkim zrobić. - To co teraz?

- Nie mam pojęcia - odparł szczerze.

- Chcesz komuś jeszcze powiedzieć? - kontynuowała zmartwiona.

- Nie wiem.

- Mam się do ciebie zwracać inaczej?

- Nie wiem - powtórzył po raz kolejny załamany. - Mogę tu zostać na noc? - zwrócił się do Kojimy desperacko. - Nie chcę wracać do domu...

- Możesz.

Został na noc, spiąc obok swojej przyjaciółki. W głowie panował mu chaos i pewien był, że Kojima musiała pomyśleć sobie o nim jakoś nie tak, jak by sobie tego życzył lub po prostu dziwnie. Bał się ponownej konfrontacji z nią, a jednocześnie była dla niego na tem moment jedyną zaufaną osobą. Pokazał jej jakąś część siebie. Tę, którą sam się brzydził. Nie miał pojęcia, co z tym zrobi dalej. Na razie chciał po prostu zasnąć, żeby więcej o tym wszystkim nie myśleć.

--

Bakugou snuł się po opustoszałych ulicach włócząc nogami po chodniku. Gapił się we własne buty nieświadomym wzrokiem, jakby powierzając im cel własnej podróży. Gdzież go nogi ponieść mogą?

Wiedział, zanim podniósł głowę. Stał przed blokiem Kirishimy. Oczywiście, że akurat tam. Ostatnio owy chłopak nie opuszczał wcale jego zagmatwanych myśli i wciąż gdzieś się pałętał prosząc o uwagę.

"Zostawiłbyś mnie do kurwy nędzy", złościł się na niego w myślach. Przecież mógł myśleć o czymkolwiek innym, a trafiało zawsze na tego chłopca.

Był beznadziejny. I zdał sobie wtedy sprawę, że tak samo beznadziejnie się zakochał.

"Ja pierdole... Kurwa, nie".

Ze zmieszaniem w sercu wszedł na klatkę, a potem po schodach do mieszkania przyjaciela. Miał ochotę stąd zwiać, ale nie chciał tchórzyć. Relacja z Kirishimą to jedyne, co ostatnio wychodziło mu dobrze. Zaprzepaszczenia jej na pewno by sobie nie wybaczył.

Otworzyła mu matka Eijirou. Oczy miała zmartwione i zakłopotane. Blokowała swoim ciałem przejście do mieszkania, spoglądając pytająco na jeszcze bardziej zakłopotanego gościa. Przełykał co chwila ślinę i z opuszczoną głową odezwał się:

- Eijirou jest?

- Jest. Tylko źle się czuje.

- Mogę wejść? - Spojrzał kobiecie w oczy i wyczytał, że odpowiedź na to pytanie będzie przecząca.

- Niech wejdzie - odezwał się głos Eijirou z głębi mieszkania. Brzmiał słabo, ale pewnie w swoim postanowieniu. Także zdecydował, że nie ważne, co się stanie, powinni być z Bakugou ze sobą szczerzy.

Mama spojrzała na niego niepewnie, ale wpuściła przybysza, kiwając mu zapraszająco głową. Na jego twarzy pojawił się grymas, który w odpowiednim naświetleniu i atmosferze mógłby uchodzić za uśmiech. Stali długo na pustym korytarzu obserwując się z odległości dwóch metrów i myśląc, co zrobić dalej. W głowie Bakugou zrodziła się myśl, żeby przytulić Kirishimę, lecz w tym samym momencie ten wszedł do swojej sypialni, machając na niego by postąpił tak samo.

- Przepraszam - wychrypiał Eijirou kuląc się w sobie przy wezgłowiu łóżka.

- Za co? - wypalił zdumiony. Zajął miejsce na materacu.

- Stchórzyłem. Uciekłem. Znowu. Wszystkich okłamuję... - Oparł niby za ciężką głowę na kolanach. Z daleka nie było widać, że po policzkach ciekną mu łzy, ale Katsuki nie był aż tak daleko jak przed chwilą. Ujął jego dłoń w bezmyślnym geście pocieszenia i patrzył się na wypełnione żalem, wilgotne oczy.

- Mnie nie okłamałeś. I nigdy nie uciekłeś. Zawsze podziwiałem tę twoją... - zawahał się i niemal wypluł: - prawdziwość.

Kirishima załkał i jednocześnie zaśmiał się. Otarł wolną dłonią policzki, a drugą splótł palce z blondynem wpatrującym się teraz w niego jak w największy cud świata. Nagle ponownie posmutniał.

 - Biłeś się z nim? - zmartwił się. Zdał sobie sprawę z poharatanych rąk Katsukiego, siniaków skrytych pod prześwitująca lekko koszulką i brudu osadzonego na włosach.

- Nie... - odwrócił wzrok.

Otrzymał zniesmaczone, zawiedzione spojrzenie będące jego gwoździem w sercu. Nie mógł znieść zawiedzenia akurat Eijirou.

- Obrażał nas! - uniósł się. - Mówił kompletne bzdury, nie mogłem znieść jak po prostu pluje mi w twarz. To kurwa nie jest normalne! Nie będę siedział cicho, kiedy jakiś chuj...

- Wystarczy - syknął Kirishima, wyrywając dłoń z jego uścisku i odsuwając się jeszcze w tył. - Nic nie jest wymówką na przemoc.

Zobaczył w oczach blondyna czysty lęk i nienawiść - tę, którą nieczęsto można było u niego zobaczyć, bowiem była to nienawiść kierowana do samego siebie.  

- Rozumiem - wykrztusił, podnosząc się z łóżka, lecz wtedy Kirishima złapał go za rąbek koszulki i pociągnął znów blisko siebie. Patrzyli sobie w oczy, a po chwili powoli oparli się o siebie czołami.

- Już dobrze. Obaj spieprzyliśmy sprawę - mruknął Eijirou, obejmując przyjaciela ramieniem i przytulając do siebie.

- Co jeśli ja bardziej? - wypowiedział niewyraźnie w jego szyję.

- Kto wie... - Odetchnął głęboko.

- Nie brzydzisz się mną? Po tej bójce...

- Nie jestem zadowolony - odpowiedział, odsuwając się od niego na pewną odległość. - Ale rozumiem, dlaczego to zrobiłeś.

Bakugou poczuł nagle narastające wewnątrz jego pragnienie, żeby zwierzyć się przyjacielowi ze swoich uczuć do niego. Albo chociaż z tego, że wcale nie jest heteroseksualny jak wszyscy wokół myślą. Zresztą po tym, co powiedział Yuukimu, może Kirishima sam już się domyślił... W każdym razie chciał mu powiedzieć, tylko po to żeby wiedział. Bo mu ufał.

- Tylko muszę wiedzieć... - kontynuował znużonym głosem Eijirou. - Zrobiłeś to dla mnie?

Chłopak uniósł zdziwiony głowę i zapatrzył się tępo na towarzysza.

- Nie - zaprzeczył bez namysłu, co wprawiło w zakłopotanie tego drugiego. - Znaczy... miałem cię na uwadze. Nie lubię, gdy ktoś obraża moich przyjaciół. - Jego twarz nachmurzyła się na wspomnienie okropnych słów zasłyszanych od Yuukiego. - Ale broniłem też siebie.

- Och? - Najwyraźniej oczekiwał kontunuacji myśli, lecz jej nie otrzymał. - Co to znaczy? - ponaglił.

- Nie wiesz? - westchnął. - Nie jestem hetero.

Kirishima długą chwilę gapił się na niego bez słowa. Nie nawet przez zdumienie, a prosty brak pomysłu na odpowiedź.

- Więc tak - mruknął Katsuki, by zapełnić czymś niezręczną ciszę.

- Rozumiem - podjął odnajdując śmiałość. Uśmiechnął się do przyjaciela. - A w tej bójce nic ci się nie stało? - zmartwił się - Wyglądasz kiepsko... - sięgnął do jego twarzy i pogładził policzek obok zadrapania.

- Nic mi nie jest - oznajmił pochmurnie, niechętnie odsuwając dłoń Eijirou. - Chciałem raczej sprawdzić, czy z tobą w porządku.

- Jest okej.

- Tak?

Spojrzeli sobie w oczy.

- Poradzę sobie - stwierdził smutno.

Zapadła między nimi cisza pełna dystansu i niedopowiedzeń.

- To już pójdę. - Bakugou wstał i skierował się do wyjścia. Rzucił przyjacielowi ostatnie spojrzenie i odszedł bez pożegnania.

Kirishimie wciąż nie było dobrze, ale było mu mniej źle; trochę wygodniej z samym sobą.

-- 

I w takim dziwnym nastroju dla nich wszystkich nadeszła jesień. Szyszka ponownie mogła zbierać szyszki, Kojima czytać romansowe książki w obsypanym złotymi liśćmi parku, Yuuki wrócić do szkoły i pilnie się uczyć, mając na uwadze swoją najbliższą przyszłość. Tylko, że żadne z nich tego nie robiło. Dużo myśleli, jeszcze więcej się niepokoili, a o prowadzeniu spokojnego żywota w małym miasteczku nie mogło być mowy.

Kirishima chodził do szkoły i dał się pochłonąć nauce przeplataną aktywnościami fizycznymi. Nie widywał się za bardzo z Bakugou, czego za dziwne wcale nie uważał. Po wakacyjnych zdarzeniach zrobiło się między nimi niezręcznie i trudno im było prowadzić rozmowę. Obaj o sobie myśleli i bali się odezwać. Bakugou żył w niepokojącym bardzo przeświadczeniu, że Kirishima jest na niego zły za to, że pobił się z Yuukim. Pamiętał, jak mu obiecywał, że nie będzie stosował przemocy. Żałował teraz swojej gwałtowności. Nie ponosił może całej winy za bójkę, ale wziął w niej przecież udział... Przerażała go myśl, że Eijirou mógłby się go teraz obawiać lub uważać za złego człowieka. Wbrew wszystkiemu i wbrew jego buntowniczemu nieraz zachowaniu, nie chciał wyjść na złą osobę.

Przychodził dalej grać z dzieciakami, choć czuł się wśród nich już nieco staro. Yuukiego, Kirishimy, ani Risy nie było. Kojima przychodziła, ale nie rozmawiali. Po kłótni opowiedziała się po stronie Yuukiego, niekoniecznie popierając jego poglądy, ale jego jako osobę. W grę też musiała wchodzić specjalna więź, która ich łączyła. Tak, czy inaczej, rozmawianie z nią dla Bakugou oznaczało upokorzenie bratania się ze zdrajczynią. Na to pozwolić sobie nie mógł, a nawet nie tyle sobie, co swojej dumie i reputacji.   

W październiku drogi Kirishimy i Bakugou ponownie się przecięły, co prędzej, czy później i tak by nastąpiło; nieświadomie lgnęli do siebie jak magnesy.  Spotkali się na moście, gdzie Bakugou jak zwykle rozciągał się po bieganiu, a Kirishima przejeżdżał akurat rowerem, ponieważ zmierzał do sklepu po kilka produktów potrzebnych mamie. Zobaczywszy przyjaciela, zatrzymał się obok i czekał, aż też zwróci na niego uwagę. Ten niespiesznie wyprostował się ze skłonu i począł wpatrywać się w przybyłego.

- No siema - burknął blondyn, czując się trochę niezręcznie.

- Cześć. - Uśmiechnął się nerwowo. - Co tam?

- A nic. - Wzruszył ramionami.

- Gracie w nogę?

- Tylko ja, Kojima i dzieciaki.

- Risa nie? - zmartwił się.

- Pewnie jej się nie chce - odparł udając obojętność.

- Do szkoły też nie chodzi... Myślałem, że jest chora, ale tu już trzeci tydzień. Może by ją odwiedzić?

- Rób, co chcesz. - Poruszył się nerwowo.

Kirishima pogrążony w myślach wsiadł ponownie na rower. Przed odjazdem, jakby sobie o czymś przypomniał i zwrócił się do Bakugou.

- Nie chcesz jechać ze mną?

- Do Risy?

- Do sklepu jadę - sprostował. - Dawno się nie widzieliśmy i w ogóle... - Zagryzł wargę w niepewności.

- Jadę - oznajmił, pakując się niezwłocznie na bagażnik. Objął przyjaciela w pasie, położył głowę na jego plecach i przymknął oczy, kiedy zaczęli już jechać. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo za nim tęsknił.  

///
Wróciłem, dzień dobry. Pisanie tego rozdziału i kilku następnych było choleeernie dla mnie trudne. Nie chciałem skracać wątków ani ich spłycać, a opisanie dokładnie tego, co chciałbym pokazać było skomplikowane. Jestem już jednak na dobrej drodze do skończenia tej książki.
Oii nie mogę się doczekać. "Widzimy" się za tydzień, misiaczki pysiaczki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro