Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Nie tylko kwiaty kwitną wiosną

Rozdział jedenasty: Nie tylko kwiaty kwitną wiosną.

Kwiaty na drzewach kwitły już pełną mocą jako, że nareszcie nastąpił kwiecień. Słońce świeciło częściej, a chłodne, nieprzyjemne deszcze ustępowały wiosennej przyjemnej mżawce. Kirishima lubił, kiedy się ocieplało, kiedy kwiaty wiśni plątały mu się we włosy podczas jazdy do szkoły i kiedy nareszcie mógł przestać zakładać co ranka dodatkowe okrycie na mundurek. Niedługo zrobi się na tyle ciepło, że przestanie nosić nawet marynarkę, a wtedy z pełną godnością przyjmie burę od nauczyciela za nieodpowiedni strój. Jego męska duma jednak nie pozwalała mu dostosowywać się ślepo do systemu, kiedy logicznym wydawało się co innego.

Dzieciaki wróciły na boisko, za to na ich twarze wróciły uśmiechy. Nowy rok szkolny zwiastował więcej luzu z tego tylko powodu, że na początku można było się obijać. Na koniec semestru zaczną martwić się o oceny i znowu zakuwać jak szaleni, omijając ze smutkiem rozrywkowe zajęcia. Rodzice dawali im nieco luzu – w mniejszych miasteczkach nie było aż takiego nacisku na karierę zawodową – wciąż jednak nie zamierzali im odpuszczać. Oczekiwali wyników co najmniej zadowalających. Przynajmniej większość z nich. Niektórych nie bardzo obchodziło życie ich dzieci.

Risa znów była sama. Kończyła gimnazjum i czuła niejakie zadowolenie z tej okazji, nawet jeśli wyniki końcowe miała średnie. Samo ukończenie szkoły bardzo się dla niej liczyło, bo jeśli miała być szczera... Nie miała pojęcia, że w ogóle będzie miała na tyle motywacji, żeby uczęszczać na zajęcia. Przez ostatnie lata wszystko jej się waliło i miała wrażenie, że nie ma sensu dalej brnąć w to bagno, które inni nazywali życiem, a jednak okoliczności pozwoliły na te małe zwycięstwo. Może nie podniosło jej to na duchu, ale dało jakiś płomyk nadziei, który bardzo sobie ceniła. Sprawiło też, że pomyślała sobie z dwa razy tego dnia: „może wcale nie jestem taka beznadziejna".

Przyszła po nią Kojima i spotkały też Kirishimę przy wyjściu ze szkoły, więc uznali wszyscy razem, że pora świętować. Wybrali się na lody. W Keshoh była tylko jedna prawdziwa budka z lodami, gdzie wybierano się zwykle od święta – nikt nie miał pieniędzy na codzienne jakościowe lody. Zwykle zaopatrywano się w marketach w tanie chłodne masy na patyku. Były słodkie, więc robiły robotę, ale prawdziwe lody gałkowe z prawdziwej budki to naprawdę było coś innego. Kojima była fanką smaku truskawkowego, Risa wybrała zwyczajowo pistacjowe, a Kirishima ryzykant zamiast wybrać, rzekł flirciarskim głosem do sprzedającego: „zaskocz mnie".

Dobrze, że był niewiele starszy od niego, bo Kirishima pewnie by został okrzyczany za taki brak taktu. Maniery to jedno, ale dlaczego chłopak miał rezygnować z przebojowości? W końcu dostał coś zielonego i po czasie okazało się, że to brokułowe z figą.

- I to jest niespodzianka! Niesamowite! – odezwał się rozradowany do sprzedawcy, który przewrócił oczami. I tak dało się po nim poznać dumę z zadowolenia klienta.

- Serio dobre? – Kojima nie mogła uwierzyć. Nachyliła się i bez pytania ugryzła loda.

- Zeżarłaś połowę! – Biedny chłopak mógł już tylko smutno obgryzać wafelek.

- Kupię ci kolejnego. – Machnęła na to ręką. – Dobrze się spisałeś w szkole. Podobno miałeś problemy, a jednak zdałeś. Brawo. – Poklepała go po plecach.

- Dzięki... - Dalej był zafrasowany swoim straconym brokułowym nabytkiem. – Bakuś mi pomógł.

- Niemożliwie. – Udała zdumienie. – To znaczy sama ci go zaproponowałam, ale... Nie sądziłam, że naprawdę ci pomoże. On jest trochę...

- Nieprzewidywalny – dokończyła Risa. Do tej pory zostawała w tyle, idąc trochę za nimi i zajmując się swoją ulubioną pistacjową przekąską.

- Ano. Coś takiego – potwierdziła Kojima, nie komentując udziału Risy w konwersacji dotyczącej Bakugou. Wszyscy wiedzieli, że nie dogadywali się dobrze, a sama Risa unikała tematu. Dziwne.

- Ee, poważnie? – wtrącił Kirishima. – Na początku nie za bardzo wiedziałem, co myśli, ale ostatnio jakoś nie wydaje się szczególnie nieprzewidywalny, jak mówicie. Raczej no, normalny. – Wzruszył ramionami.

Obie dziewczyny zatrzymały się i wyłupiły na niego oczy, nie rozumiejąc zupełnie tego, co mówi.

- No co? – speszył się.

- Nie wierzę. – Kojima pokręciła głową, a wraz z tym ruchem podskoczył jej mały koczek.

- Znamy tę samą osobę? – dodała Risa.

- Teraz to nie wiem – stwierdził ze śmiechem. – Idziemy na boisko? – zmienił temat.

Dochodzili już do boiska, więc pytanie było zbędne.

Od razu było widać, że czas egzaminów minął – boisko aż wrzało od krzyków, śmiechów i biegających dzieciaków, rzucających się sobie do gardeł. Niezwykle sportowo.

- Nie przebraliśmy się – zauważył nagle Kirishima.

- A nie wziąłeś ze szkoły stroju na wf? – spytała Kojima kończąc wafelek.

- Faktycznie!

- Za tamtym blokiem – Risa wskazała palcem na blok – jest spoko miejsce do przebrania się. Można się schować za śmietnikami.

- Macie wszystko obczajone – ucieszył się z zaradności koleżanek. – Chodźmy razem, to popilnuję, żeby nikt nie szedł. – Zaproponował, ale dość szybko coś sobie przypomniał. – Aach... chwila, nie będziecie się czuły niekomfortowo? Mogę zostać tutaj, czy coś...

- Bez przesady. – Kojima objęła go ramieniem. – Przecież ty byś nie śmiał spojrzeć na kobietę, nawet gdyby pojawiła się przed tobą naga.

- Nawet gdybyś chciał być badboyem – wtrąciła Risa wyjątkowo rozbawiona – i tak każdy widziałby w tobie dobrego chłopca z sąsiedztwa.

- To komplement?

- Od Risy? – podjęła Kojima podekscytowana. – Tak.

- Jestem zaszczycony. – Skłonił się Risie, która już na dobre zaraziła się od przyjaciół dobrym humorem.

- To chodźmy zanim ktoś zajmie nasze ulubione śmietniki.

Przebrali się tak szybko, że nawet nikt nie musiał stać na czatach. Nie mogli doczekać się gry. Tak dawno już nie spędzali razem czasu na boisku, wszyscy byli zajęci zmaganiami z nieprzyjaznym systemem. Och, jaka szkoła była beznadziejna. Jedyne, czego ich uczyła to kucia na pamięć po to, by wyrzucić po chwili te informacje z głowy. Doprowadzało ich to do przemęczenia i frustracji, ale nie mogli nic poradzić. Takie było życie. Mogli jedynie znajdować swoje sposoby na ucieczkę.

Bakugou dziś nie było, więc gra okazała się luźniejsza. Nie było nikogo, kto czepiałby się nieuważnych strzałów, czy nieudanej kiwanki. Po prostu robili, co mogli, by trafić do bramki.

Kirishimie trochę jednak brakowało tych ostrych uwag i uważnych, śledzących każdy jego ruch spojrzeń. Na boisku Bakugou zwykle patrzył się na niego bez wstydu. Poza nim bardziej to krył. Teraz Kirishima zdał sobie sprawę, że nie ma po co się starać. Oczywiście, fajnie było zdobyć bramkę i uznanie znajomych, ale to nie było to samo napięcie, kiedy wiedział, że za jego plecami stoi gdzieś bardziej doświadczony chłopak i czeka na jego wpadkę. A zamiast tego robił wszystko, ażby zaprezentować idealną akcję i popisać się zdolnościami lub przynajmniej refleksem. Nie stracił radości z gry, lecz nie miał już dla kogo grać. To była czysta zabawa – nie ekscytujące zawody. W pewnym momencie tak się zamyślił nad powodem nieobecności lidera, że przegapił piłkę, którą mu podano i dostał porządny opieprz od Kojimy, z którą był w drużynie, a która naturalnie objęła rolę przywódcy.

- A weź idź myśleć o niebieskich migdałach gdzie indziej! – Popchnęła go na bok. – To była świetna akcja, idealna! – Wzniosła ręce w górę w geście załamania. Miała prawo się złościć, chociaż Eijirou i tak niewiele zrozumiał, nadal próbując odnaleźć się w rzeczywistości.

- Pójdę kupić wodę – oznajmił w końcu.

- Czekaj, wracaj! Nie wywalam cię z drużyny! – wołała za nim Kojima.

- Przyniosę ci oranżadę.

- Sprawiedliwe. – Pokiwała głową zrozumiawszy, że kolega zrobił sobie przerwę z własnej woli. – Tylko mi nie zwiej! Gramy dalej, panowie! – dodała, tym razem do swojej drużyny. – I panie, i panie! Wyluzuj, Mai, to takie powiedzenie...

Kirishima głupio się czuł ze swoim planem, który wymyślił dosłownie przed momentem, ale jednocześnie chciał go wykonać. Zwykle jeśli ktoś nie przychodził grać, znaczyło to zwyczajnie, że jest zajęty, co oczywiście prowadziło do dalszych konkluzji: Bakugou nie miał czasu. To proste rozumowanie jednak nie mogło powstrzymać Kirishimy od porwania swojego przyjaciela i spędzenia z nim czasu.

Rzecz jasna, mógł po prostu zadzwonić albo nawet zapukać do drzwi, ale jakoś nie bardzo spodobały mu się te pomysły. Lub inaczej: miał już innego faworyta.

Przyłożył dłonie do ust, wyciągnął szyję i zawołał w stronę okna Katsukiego:

- Bakugou! Chodź na dwór!

Przez kilka sekund nic się nie działo.

- Bakugou!

- Nie drzyj się, dziecko! Kot mi śpi! – odkrzyknęła jakaś pani z wyższego balkonu.

- Proszę wybaczyć, ale mam ważną misję! Bakuś!

- Zamknij się, smarkaczu, cicho, cicho! Wezwę policję! – dalej się awanturowała.

Odpowiednie okno nareszcie się otworzyło i pojawiła się w nim głową z blond czupryną. Jeż nie był zadowolony z najścia.

- Czego tu szukasz?!

- Chodź na dwór – poprosił robią przy tym swoją najlepszą proszącą minę.

Bakugou się zawahał.

- Nie idę. – Zaczął zamykać okno.

- Chodź! – Wyciągnął rękę, chociaż dzieliły ich dwa piętra.

- Nie chcę grać – wyjaśnił zniesmaczony.

- Nie musimy. Chodź na rower.

To zatrzymało chłopaka w oknie na następne sekundy, a to wystarczyło proszącemu, żeby osiągnąć swój cel. Niedługo później, kiedy każdy przyprowadził swój rower, byli gotowi do drogi.

- Gdzie jedziemy? – zapytał Bakugou, niby od niechcenia.

- Nie wiem. Gdzie nas poniesie.

- Jesteś przewodnikiem – marudził. – Nie masz planu?

Odepchnęli się od ziemi i nacisnęli pedały w tym samym czasie.

- A skąd.

Obaj się uśmiechnęli.

Na początku przemierzali to brudne, po swojemu urokliwe miasteczko. Na niebie kłębiło się trochę chmur, ale nie deszczowych. Słońce przebijało się na zachodzie, malując cały podniebny puch na odcienie wpadające już w pomarańczowy. Dzień dobiegał końca, a oni jechali główną ulicą, obok parku i przez most, gdzie w rzece obok dostrzegli stado kaczek i różowe płatki osadzone na tafli wody. Minęli ostatni przystanek autobusowy, a potem skręcili w jedną pobocznych dróg, prowadzących przez pola. Pachniało tam kwiatami i wiosną. Powietrze robiło się chłodnawe, ale w ruchu nie było im aż tak zimno. Nie mieli pojęcia, gdzie właściwie jadą, a jechali ramię w ramię, pedałując co tchu, aby tylko nie zostać w tyle. Piękna była ta kamienista dróżka otoczona kwieciem i samotne domki poza zabudowaniami, i owady brzęczące im obok ucha, choć bywały też irytujące.

- Nadal nie masz planu? – zagadał Bakugou, gdy słońce zatapiało się już w ciemniejącym horyzoncie.

- Wiemy jak wrócić, więc niepotrzebny nam plan – skwitował. – Ale jeśli tak bardzo ci zależy... hmm. Zatrzymajmy się.

I zatrzymali się, nie wiedząc właściwie, po co.

- I co teraz? – Posłał mu wyzywający uśmieszek.

Kirishima bez słowa wszedł po pas w trawę obok drogi. Oddalał się miarowo, zatrzymując się co chwila i coś kombinując. Ciekawość wygrała i Bakugou poszedł w ślad za nim. Stanął tuż za jego plecami i spojrzał mu przez ramię.

- Wianek – powiedział sucho, przyglądając się zwinnym palcom przyjaciela, wiążącym końcówkę.

W tym momencie Eijrou odwrócił się do niego i nagle niespodziewanie byli tak blisko, że zetknęli się nosami. Zaśmiał się rześko, a do Bakugou powróciło wspomnienie jednego z ich pierwszych spotkań. Wtedy też dotknęli się nosami. A on nadal nie wiedział, o co z tym właściwie chodziło. Kirishima zdawał się czerpać z tego niezwykłą przyjemność.

- No nie musisz się tak wstydzić! – Kirishima od razu zauważył speszenie blondyna, dlatego trącił palcem jego policzek, wskazując na lekki rumieniec. A może to tylko czerwień zachodzącego słońca...?

- Nie wstydzę się!

- Nie? – Widocznie miał ochotę na droczenie się z nim. – Nawet teraz? – Ułożył mu wianek na czubku głowy, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Katsuki zrobił minę, jakby było to poza jego strefą komfortu, ale nie sprawiało mu to większych problemów. Ściągnął usta, usiłując wykrzesać z siebie więcej odwagi. Jakim cudem nie miał problemów z krzyczeniem na innych, niszczeniem rzeczy i robieniem świństw, a patrzenie na swojego przyjaciela z odległości pięciu centymetrów to było za wiele?

- Próbujesz mnie upokorzyć kwiatkami? Nie wyobrażaj sobie, że moja męskość jest aż taka krucha.

- No co ty. – Rozbawiony zabrał z powrotem wianek. – Zresztą mi i tak lepiej pasuje. – Założył go sobie na czubek głowy jak koronę i wyprostował się. – I jak?

Naprawdę mu pasował. Nie wyglądał w nim dziecinnie, ani delikatnie, nic z tych rzeczy. Kwiaty ożywiały jego oblicze i sprawiły, że wyglądał jeszcze niewinniej. Niebieskie i białe płatki kontrastowały z jego ciemnymi włosami i Bakugou patrząc na to był pewien, że właśnie ten dodatek idealnie dopełnia prezencję chłopaka. To niecodzienne połączenie okazało się idealne.

- Jeszcze nigdy nie patrzyłeś na mnie z takim zachwytem – odezwał się niezwykle cicho Eijirou, brzmiąc niemal na zawstydzonego. Nieznacznie opuścił głowę, ale oczy utkwione pozostawały w szczerej twarzy przyjaciela.

- Wyglądasz bardzo... - Szukał w głowie odpowiedniego określenia, nie chcąc zabrzmieć zbyt dziwnie. „Nie, nie może być ładnie". – Męsko.

Oczy Kirishimy zabłyszczały.

- Męsko! – powtórzył zadowolony. – Kwiatki są cholernie męskie. – Pokiwał poważnie głową, nie zdając sobie sprawy ile zakłopotania przynosił tymi nagłymi ruchami Katsukiemu.

Sięgnął ręką, zerwał kwiat, który bardzo mu się spodobał, chociaż nie miał pojęcia o jego nazwie. Uważnym ruchem umieścił go wśród kosmyków towarzysza.

- Teraz jesteśmy prawdziwymi mężczyznami – podsumował z pełną powagą.

- Bo bez kwiatów można tylko udawać – podłapał Bakugou z uśmiechem.

- Robi się ciemno – zmienił temat, zerkając na słońce, którego już tak naprawdę niewiele pozostało po tej stronie nieba.

- Wracamy? – Albo Kirishimie się zdawało, albo Bakugou brzmiał na zawiedzionego.

- Taa, pewnie mama nie będzie zadowolona. – Mówiąc to, nie przejmował się jakoś bardzo, ale wiedział, że lepiej jest nie martwić rodzicielki.

- Możesz do niej zadzwo... - Nie dał rady dokończyć, bo został mu przyłożony palec do ust.

- Nie chcę zniszczyć nastroju. – Położył dłoń na jego plecach i popchnął go lekko do przodu. Razem wydostali się z trawy, a potem wsiedli na rowery i pojechali z powrotem, zerkając na siebie co chwila tak, żeby ten drugi nie patrzył w tym samym czasie.

„Jaki znów nastrój...", powtarzał sobie Bakugou, nie mogąc zrozumieć, co właściwie czuł. Kiedyś uważał, że te wszystkie rzeczy robi się ze swoją osobą partnerską, a dziś sam nie wiedział, czy zmienił zdanie, czy Kirishima zaczął wpasowywać się w jego definicję partnera. Nie rozumiał tego tym bardziej, ponieważ do tej pory był przekonany, że nie interesują go ludzie. Nie w ten sposób.

Po podsumowaniu kilku rzeczy w myślach, doszedł do wniosku, że to nie może być to. Jak by na to nie patrzeć wciąż nie był gejem. Nie podniecali go w żaden sposób mężczyźni i oczywiście, że był jeszcze młody, ale tak samo nie odnalazł w sobie ani połowy chęci całowania faceta. Kirishima nie był wyjątkiem. Lubił go, naprawdę. Mógł to już przyznać. Nie chciałby jednak go całować... Tylko, że miłość nie polegała tylko na całowaniu. „Jednak, czy brak chęci całowania nie oznacza braku zainteresowania...?", dalej nie mógł pojąć. Kiedyś jakoś łatwiej było mu się po prostu określić jako osoba aseksualna. I dalej był tego pewien, ale pojawiło się w nim coś innego, co nie miało już zbytniego związku z seksualnością.

Ale to tylko przeczucie. Nie musiało mieć jakiegokolwiek sensu, czy sprawdzenia w rzeczywistości. Uczucia przychodziły i odchodziły. A Bakugou nie zamierzał działać pochopnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro