Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - W Końcu Jesteś Bezpieczna..

Właśnie nadszedł ten moment, którego nie mogłam się doczekać, a jednocześnie tak strasznie nienawidziłam. Budzik bez przerwy dzwonił, oznaczając, że jest już szósta, więc nie mam innego wyjścia, jak wyłączyć to cholerne badziewie i wstać. Podeszłam do wielkiej, białej komody i wyciągnęłam z niej czarną bieliznę i po drodze do łazienki zgarnęłam ręcznik. Gdy już znalazłam się w łazience, rozebrałam się do naga i weszłam do kabiny, odkręcając wodę, która przyjemnie spływała po moim ciele. 

Dziesięć minut później wyszłam z zaparowanego prysznica, owinęłam się szarym ręcznikiem i wyszłam z pomieszczenia. Podeszłam do szafy, szykując ubrania na dzisiejszy dzień spędzony w szkole, zdecydowałam się na czarne podarte na kolanach jeansy oraz biały top z jakimś nadrukiem. 

Szybko zrobiłam swój codzienny makijaż, który składał się z tuszu do rzęs, korektora i pomadki. Czułam się niekomfortowo, mając na twarzy tapetę taką, jak dziwki z naszej szkoły. 

Założyłam jeszcze czarną bomberkę, spakowałam torbę i zeszłam na dół, kierując się do kuchni, w której zastałam Camerona zajadającego płatki z mlekiem. 

— Gdzie mama? — zapytałam. My nigdy się nie witamy, mimo że jesteśmy rodzeństwem, to żyjemy w całkiem innych światach. 

Cameron to dziewiętnastolatek o czarnych, lokowanych włosach i oczach tak ciemnych, jak smoła. Ma swoich trzech kumpli, których imion nawet nie znam, a wszyscy traktują jak królów tej szkoły. A idiotki się do nich kleją.

— Pojechała załatwić coś z pogrzebem — rzucił, nawet na mnie nie spoglądając. 

Temat taty bolał go tak samo, jak i mnie, a samo wspomnienie o nim wywoływało same piękne chwile spędzone w jego towarzystwie. 

— Okej, to ja już idę. — To naprawdę była niezręczna rozmowa, zwłaszcza że zeszła na temat taty. 

— Podwiozę cię, chcesz? — Dobra, szczerze strasznie się zdziwiłam, on zawsze jeździ tym swoim mustangiem, nikogo w nim nie wożąc, dziwnie się zachowuje.

— Chętnie — powiedziałam, lekko się uśmiechając i poszliśmy, kierując się w stronę drzwi, ubierając buty. 

Wchodzę do zatłoczonej szkoły i o cholera, ja chce wracać. Wzrok wszystkich ludzi zwrócony jest na mnie, szepcząc coś do innych. Czyli wiedzą o wypadku, tylko po co tak się gapią?! 

— Mad, Boże! Jak ja się stęskniłam! — Gdzieś daleko zauważyłam moją przyjaciółkę, Vanesse, biegnącą w moją stronę, a wzrok uczniów jeszcze bardziej mi się przyglądał. 

Jak ja nienawidzę być w centrum uwagi...

Po chwili rzuciła mi się na szyję, ściskając mnie tak mocno, że ledwo mogłam oddychać. 

— Jezu, udusisz mnie, idiotko — prychnęłam pod nosem i spojrzałam się na Vanesse. 

Van to szczupła blondyneczka, która dobrym sercem obdarza wszystkich. Jej piękne, szare oczy i duże piersi potrafią oczarować nie jednego chłopaka. Jednak ona już swojego ma, więc inni mogą jedynie na nią popatrzeć. 

— Jak noga? Boli cię jeszcze? W ogóle, jak się czujesz? — A no tak, zapomniałam o jej niewyparzonym języku, ona ciągle gada. 

— Spokojnie, Van. Nic mnie nie boli, a czuję się dobrze — westchnęłam i zaczęłyśmy kierować się w stronę mojej szafki. — A właśnie, gdzie Mia? — zapytałam, rozglądając się dookoła. 

— Powinna za chwilę przyjść — powiedziała blondynka. 

Zaczęłam szukać mojej książki do biologii, a gdy ją znalazłam, zamknęłam szafkę i wolnym krokiem szłyśmy  pod salę.

— A no właśnie! — krzyknęłam Vanessa, a mi o mało głowy nie rozsadziło przez jej krzyk. 

— Jezu! Nie krzycz tak. — Momentami ona serio jest nieznośna. 

— Wiedziałaś, że do szkoły dzisiaj ma dołączyć nowy uczeń?! Podobno chłopak i to przystojny!

— Dobra i co mi do tego? — Serio jej nie rozumiałam, darła się tylko po to, żeby powiedzieć, że ktoś nowy ma uczyć się w naszej szkole? A zresztą, czego mogłam się po niej spodziewać.

— No nic, tylko ci mówię. — Uśmiechnęła się i zniknęła gdzieś w tłumie. Okej, to  było chore.

                        ~~~~~~~ 

Siedziałam pod klasą, czekając, aż zadzwoni dzwonek, rozglądając się po korytarzu. Szkoła w New Jersey była naprawdę wielka. Gdzieś w tłumie dostrzegłam mojego brata i jego przyjaciół otoczonych plastikowymi szmatami. Jestem pewna, że jakbym uderzyła którąś z nich w plecy ta tapeta, by im odpadła. 

W pewnym momencie poczułam czyjeś ramię ocierające się o moje, spojrzałam w tym kierunku i dostrzegłam Andrewa uśmiechającego się od ucha do ucha. 

— Hejka, Mad — przywitał się, a po chwili się do mnie przytulił. Nie powiem, byłam strasznie zdziwiona tym gestem, ale odwzajemniłam uścisk. 

— Cześć, Andrew. Co tu robisz? — spytałam, spoglądając w jego piękne oczy. Proszę, niech tylko nie zobaczy moich rumieńcow.

— Hmm...— zamyślił się. — Jakby ci to powiedzieć... —  On też?! Co wszystkim odwala, jakoś dziwnie się zachowują. — No uczę się w tej szkole — roześmiał się, a ja spojrzałam na niego jak na debila. 

— Jezu! Nie wiedziałam! — powiedziałam rozbawiona. — Dobra, a tak serio? 

— Chciałem po szkole gdzieś z tobą wyjść, masz czas? — Widziałam jego chytry uśmiech na twarzy. Kurwa! Widzi mojego buraka!! 

— No nie wiem, pozwól, że sprawdzę mój napięty grafik. —  Teraz to on spojrzał na mnie jak na debilkę. Udawałam, że sprawdzam coś na dłoni, na której tak naprawdę nic nie miałam. — Masz szczęście, dzisiaj akurat jestem wolna — westchnęłam z udawaną niechęcią. 

— O Jezu, ale ze mnie szczęściarz — powiedział, a po chwili oboje się roześmialiśmy, jednak przerwał nam dzwonek. 

— Przyjadę do ciebie o szóstej — powiedział i odszedł. Skąd  on wie, gdzie ja mieszkam, do cholery?! 

                               ~~~~~~ 

Czterdzieści pięć minut później zadzwonił kolejny dzwonek oznaczający koniec lekcji. Wyszłam z Van z klasy, a Mii jak nie było, tak nie ma. Telefonów nie odbiera, a my zaczynamy się o nią bać. 

Vanessa poszła szybko do biblioteki wypożyczyć książkę, którą niedługo mamy omawiać, ja kolejną przerwę spędzałam samotnie, jeżeli mam być szczera to moje grono znajomych kończy się na Van i Mii. 

Lekcja miała zacząć się za pięć minut, więc skierowałam się w stronę automatu kupić coś do jedzenia, byłam strasznie głodna, a dzisiaj nic nie jadłam. 

Niespodziewanie zderzyłam się z czyjąś klatką piersiową, z tak mocną siłą, że upadłam do tyłu na plecy. 

— Auć! Jak chodzisz palancie! — krzyknęłam, Boże, nie widział mnie kretyn?! 

— Nie, nie widziałem cię, kretynko — prychnął i odszedł, zostawiając mnie w szoku. 

Dobra, zwykły zbieg okoliczności.

                               ~~~~~~~ 

Siedzę w ławce obok Vannesy, kompletnie nie mogąc skupić się na lekcji historii i na gadaniu Pana Coopera, po prostu nie mogę przestać myśleć o tym, co stało się przed lekcją, to, co powiedział, było tak strasznie dziwne, zwłaszcza że odpowiedział na moje myśli? Chyba inaczej tego nie umiem nazwać. Nie dość, że boli mnie głowa od uderzenia najpierw o klatkę piersiową tego chłopaka,  potem spadając, musiałam zajebać i ziemię to teraz jeszcze od jego słów, które ciągle kłębią się w mojej głowie. Już chyba gorzej być nie może. 

Gdy o wszystkim powiedziałam Vanessie, ona była bardziej przerażona ode mnie, zaczęła przepraszać mnie za to, że wtedy poszła, zostawiając mnie. Czy ona, kurwa, nie potrafi zrozumieć, że nic się nie stało? Zwykły zbieg okoliczności. Mam też przeczucie, że wtedy te słowa powiedziałam na głos, ale cholera, wtedy na pewno byłabym tego świadoma, to takie pokręcone.

Pamiętam, zdążyłam przyjrzeć się chłopakowi. Ma piękne, karmelowe włosy, idealnie wyrzeźbione ciało. A oczy? Zielone, cholernie uzależniające. Wiadomo, że był przystojny, ale nie tak jak Andrew. Moje myśli przerwał mój wibrujący telefon, dyskretnie wyciągnęłam go z torby, by zaraz nie dostać opieprzu od nauczyciela, szybko odłożyłam go na ławkę, zakrywając piórnikiem. Zapaliłam ekran telefonu, a tam wyświetlił mi się jakiś nieznany numer, po chwili namysłu postanowiłam przeczytać wiadomość. 

Od Nieznany: Ja też pamiętam, jak wyglądasz. Te twoje ciemne włosy i szare, prześliczne oczy. A Twoje ciało? Idealne! 

Co to ma być?!

Od Madison: Haha, ale śmieszne, Van, numer zmieniłaś? Czemu mi nie powiedziałaś?? 

Spojrzałam na Vanessę, czekając na jej reakcję, ale ona w dłoni wcale nie miała telefonu, ona siedziała i notowała wszystko z tablicy. Okej, zaczynam się bać.

— Van! — Szturchnęłam delikatnie przyjaciółkę. — To ty? 

— Co ja? -?— zapytała wyraźnie zdezorientowana, kurwa, proszę, niech to będzie ona. 

— Nie piszesz do mnie? — Spojrzałam w jej oczy z nadzieją, że zaraz się zacznie śmiać, że się nabrałam, ale odpowiedź usłyszałam całkiem inną.

— Mad? O co ci chodzi? Ja nie wzięłam dzisiaj telefonu — szepnęła, rozglądając się, czy aby na pewno nikt nas nie słyszy. — Co się dzieje? 

— O Boże, no tak zapomniałam. To Andrew pisał, nie zapisałam jego numeru. 

Uśmiechnęłam się sztucznie i zwiesiłam głowę w telefon. Skłamałam, numer Andrew zapisałam już w czasie pobytu w szpitalu. Nie chciałam martwić mojej przyjaciółki, ponieważ mogła być to po prostu pomyłka. W tym samym momencie moja komórka ponownie zawibrowała, a bicie mojego serca dwukrotnie przyspieszyło. 

Od Nieznany: Skarbie, nie bądź głupia. Dobrze wiesz, kim jestem :* 

Miał rację, dobrze wiedziałam, kim jest, mimo że nie znałam jego imienia, to wcześniej się spotkaliśmy. 

Od Madison: Skąd masz mój numer? 

Od Nieznany: Madison, chyba nie wiesz, jak łatwo zdobyć twój numer :* 

Od Nieznany: Ach, zapomniałbym. Współczuję śmierci taty. 

CO ZA PIEPRZONY DUPEK!! 

Desperacko rzuciłam telefonem o ławkę, a wzrok wszystkich uczniów zwrócił się na mnie. 

— Madison, zachowuj się! — krzyknął nauczyciel, najwyraźniej oburzony moim zachowaniem, ale miałam to w dupie. Wrzuciłam wszystkie rzeczy do torby i wybiegłam z klasy. Słyszałam jeszcze krzyki Pana Coopera wspominającego coś o uwadze. Kolejna nic nie zmieni, prawda? 

Byłam zdenerwowana do granic możliwości. Tak strasznie starałam się zapomnieć o tacie, jednak bezskutecznie. 

Weszłam do pustej toalety i wyciągnęłam z torby paczkę papierosów oraz zapalniczkę, opierając się o parapet, odpaliłam używkę. Zaciągnęłam się pierwszy raz i od razu mi ulżyło, potem kolejny i kolejny. 

Nagle drzwi odtworzyły się z hukiem, a w moją stronę szedł właśnie ten chłopak, na którego dzisiaj wpadłam. Panikując, zaczęłam mocniej przyciskać się do parapetu, ale po chwili znalazł się tak blisko, że złapał mnie boleśnie za nadgarstki i przyszpilił do przeciwnej ściany. O cholera, boję się. Oboje patrzyliśmy sobie w oczy. Jego oczy naprawdę były piękne. Moje rozmyślania przerwało jego prychnięcie, a po chwili odezwał się.

— Nie rozśmieszaj mnie — zaśmiał się i przybliżył twarz tak, że nasze twarze dzieliły milimetry. 

— Czego chcesz? — szarpnęłam rękami, by uwolnić się z uścisku, ale jego dłoń jeszcze mocniej ścisneła moje nadgarstki, na co syknęłam z bólu. I już wiedziałam, że pojawią się tam siniaki. 

- W końcu jesteś bezpieczna, Mad.

I wyszedł. Wyszedł, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Naprawdę miałam obawy co do tego chłopaka, jest cholernie tajemniczy. Mam nadzieję, że po prostu gadał głupoty, chociaż ciężko mi w to uwierzyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro