Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• Rozdział XXIV

Harry siedział jak na szpilkach, w duchu przeklinał założenie swoich czarnych i zbyt obcisłych spodni. Wiedział, że odgryzie się dla swojego męża. Nie pozwoli, by temu uszło na sucho to co zrobił niedawno.

Louis siedział nadal wygodnie, co prawda trochę go uwierało w spodniach, ale nie było tak źle, bo na podróż miał dresowe spodnie, a nie tak jak Harry dżinsy. Loczek westchnął cicho, patrząc w okno. Nie miał ochoty patrząc na męża. Tomlinson teraz mocno sobie pluł w brodę, że nie był alfą i nie mógł przez to wydzielać feromonów, by nakręcić jak i mocniej zdenerwować swojego ukochanego małżonka.

Brunet prychnął jedynie gdy ich auto stanęło a ten wyszedł nie patrząc na swojego męża nawet.

— Harry! Nie rób scen — warknął do niego, dorównując kroku z nim. — Masz się zachowywać godnie królowej wampirów, a nie jak teraz — szepnął mu na ucho, po chwili uśmiechając się sztucznie i prostując niczym struna gitary.

— Nie będziesz mi rozkazywać — prychnął, patrząc się przed siebie.

— Będę, jestem twoim mężem — sapnął głośno, ściskając jego ramie i we dwójkę podeszli do głowy państwa Hiszpanii.

— Właśnie mężem, nie kims kto ma mi rozkazywać — prychnął.

Louis nic się nie odezwał, albowiem byli za blisko władców, a nie chciał wyjść za tyrana swojego męża, bo mimo wszystko nie chciał mieć złej opinii, ale był pewny, że jak pójdą do komnaty, to z nim sobie poważnie porozmawia, by nie robił mu wstydu na tak poważnym wyjeździe.

— Harold. Louis — odparł król  podchodząc do pary. — Cieszę się ze przybyliście — dodał.

— Witaj, Liamie — uśmiechnął się Louis. Było to bardziej naturalne niż wcześniej, albowiem Tomlinson miał bardzo dobre stosunki z królem, którego żoną była jego siostra, Lottie. — Też niezmiernie się cieszymy, że w końcu mogę cię zobaczyć, a Harry poznać — dodał, lekko odsłaniając swoim ciałem omegę, który nieświadomie się lekko za nim ukrył, mimo iż nadal był wielce obrażony na męża.

— Witaj — szepnął po nosem, uśmiechając się delikatnie w stronę króla.

Harry był dosyć nieśmiały, dziwnie mu się poznawało taką osobistość, jaką był władca kraju latynoskiego. Dobrze zbudowany szatyn podszedł do omegi.

Ten spojrzał na niego z uniesiona brwią. Nie wiedział czego ma się spodziewać,

Louis delikatnie chrząknął, nie miał za złe omedze, że nie znała się na wszystkich zasadach dobrze, ale jednak mógł chociaż podstawy umieć albo chociaż mu powiedzieć, że nie zna to by go nauczył.

— Może wejdźmy do środka — zaproponował Payne małżeństwu. — Lottie nie mogła się doczekać waszego przyjazdu, gdybyście tak szybko nie uciekli ze ślubu, to wcześniej byśmy się spotkali.

— To moja wina... Przepraszam — wymamrotał brunet, idąc za Liamem i Louisem.

— To nie twoja wina, każdego natura czasami może pokonać — machnął ręką król. — Słyszałem, że już jesteś przemieniony? Jak się z tym czujesz? — zagadał go wampir.

— W porządku. Na początku było dziwnie jednak potem było dobrze — powiedział nieśmiało.

— To rewelacyjnie, zaprowadzi was ktoś ze służby za chwilkę do komnaty, którą będziecie zajmować na czas swojego pobytu, byście mogli sobie odpocząć, bo o osiemnastej odbędzie się planowana kolacja w jadalni — poinformował ich. — Dzisiaj będą zrazy w sosie z krwi i kluskami, ulubione danie Lottie — zachichotał. Harry skrzywił się, ale pokiwał głową idąc za nimi dalej. Nie przepadał dalej za smakiem krwi.

Jedyna krew, którą Harry mógłby pić, to była krew Louisa, była ona dla niego idealna, smaczna, cieplutka i Tomlinsona. Omega po prostu jeszcze nie chciał wchodzić w świat wampirzy aż tak poważnie, jakby źle to nie brzmiało będąc mężem króla wampirów francuskich.

Kiedy znaleźli się w sypialni loczek, pobiegł do łazienki zamykając. Nagle zrobiło mu się nie dobrze i zwymiotował wszystko co dziś zjadł. Louis poszedł za nim kręcąc głową, wiedział, że tak to się skończy, przecież każdy by po takiej ilości słodkiego miał by rewolucje w brzuchu i by zwymiotował.

— Nic nie mow — wymamrotał, wycierając twarz w ręcznik.

— No dobrze — westchnął głośno. — Ale i tak musimy porozmawiać — powiedział cierpko w jego stronę.

— Nie wiem czy zejdę na kolacje. Złe jakoś się czuje — westchnął, idac do sypialni by wziąć szczoteczkę do zębów.

— Musisz coś zjeść normalnego — zmarszczył brwi. — Będzie ci lepiej, wiem, że nie przepadasz za wampirzym jedzeniem, ale będzie ci po nim lepiej — jego wzrok zelżał, za każdym razem, wystarczyło jedno spojrzenie kędzierzawego i Louis był jakoś mniej zdenerwowany.

— Ale nie zjem tej krwi. Nie zniosę jej — pokręcił głowa. — Po za tym Liam i Lottie ciebie znają dobrze ja ich w ogóle. Nie chce wam przeszkadzać dzisiejszego wieczoru.

— Nie chcesz poznać swojej szwagierki? Lottie jest moją siostrą, zależy mi byś się z nią conajmniej zakolegował, a zawsze możesz zjeść same kluski czy coś co nie będzie w sosie — próbował go przekonać.

— A jak mnie nie polubi? Będzie chciała byś znalazł sobie kogoś lepszego... — wyszeptał, wchodząc do łazienki.

— Nie będzie chciała, nie martw się — pocieszył go. — Zwłaszcza, że Liam już cię polubił — dodał.

— Skąd wiesz? — westchnął i zaczął szczotkować swoje zęby.

— Widziałem, takie rzeczy się widzi — uśmiechnął się, podchodząc do niego.

— Yhym — mruknął cicho pod nosem.

— Teraz może pogadamy o sytuacji przed samochodem — zaczął powoli.

— Przed samochodem? — uniósł brew.

— Tak — sarknął. — Myślisz, że jak to wyglądało, kiedy sobie szybciej wyszedłeś, mógłbyś okazać mi szacunek! — wyrzucił z siebie wściekły.

— Szybciej wyszedłem? Serio o to robisz pretensje? — uniósł brew.

— Tak, jak i jeszcze twoje prychanie przed ludźmi! — wypluł z siebie. — Już nie wspomnę o twoim początkowym zachowaniu przy Liamie.

— Moim początkowym zachowaniu? — uniósł brew.

— Tak, gdzie był ukłon przed człowiekiem wyżej postawionym, a jak do ciebie podszedł to powinieneś wystawić rękę, bo sam on nie mógł ci tego zasugerować przecież — zaczął z jego ust wypływać potok nie przestrzeganych zasad etyki, której zazwyczaj na zbyt mocno pilnował.

— To se zmień męża skoro tak ci złe — odparł. — U nas nie ma takich zasad. Omega nie powinna ani wystawiać dłoni ani nie kłaniać. — dodał.

— Nawet ludzie mają takie zasady do cholery — sarknął.

— No widzisz — mruknął.

— Harry — zelżał. — Gdybym wiedział to bym cię tego nauczył, po prostu głupio mi zrobiło, bo każda twoja wpadka świadczy o mnie — wytłumaczył mu.

— Nie Louis, nie powinieneś tak na mnie naskakiwać — wzruszył ramionami. — Jestem twoim mężem, a nie kimś kto jest twoim służącym. To złe tamto złe, jakoś nienarzekałeś, gdy kuźwa mnie pieprzyłeś!

— Boże Święty! Próbuje cię nauczyć manier i taktu! — wykrzyknął oburzony. — Powiedz mi, kiedy niby cię traktuje źle! Masz ze mną jak w niebie!

— Wiesz co? Za każdym razem będziesz mi to wypominać? Jesteś chory — odparł, łapiąc się za głowę przez ból który przeszedł go.

Louis nic nie odpowiedział, tylko do niego podbiegł, chwytając za ramiona, by czasem nie upadł. Podniósł go na swoich rękach i zaniósł do ich tymczasowego łoża.

— Słabo mi jakoś... mógłbyś przynieść mi wodę — Spytał, patrząc na niego.

— No dobrze, chyba że chcesz się napić krwi ze mnie, wampirom zawsze to pomagało — zmartwił się.

— To daj — sapnął, wystawiając dłon do niego.

Louis uśmiechnął się smętnie w jego stronę, przysiadł się na łóżku niebywale blisko swojego małżonka, obejmując go jednym ramieniem, a drugą rękę przystawił mu, by mógł się z niego swobodnie napić.

Harry westchnął cicho i wyjął swoje wampirze zęby i wbił się w skóre swojego męża. Gdy poczuł krew, zamruczał cicho i zaczął ja powoli pić.

Dla Tomlinsona ten proces był przyjemny równie jak dla omegi. Nigdy nie byłby wstanie wyrwać swojej ręki, po prostu Harry zawsze był przy tym delikatny, król wiedział, że ten na pewno go nie skrzywdzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro