• Rozdział XXIII
Wyjazd do Hiszpanii przyszedł bardzo szybko, nim się obejrzeli, a już stali przed wielkim zamczyskiem ze swoimi walizkami na wyjazd i czekając na limuzynę, którą miała ich dowieźć do samej głównej siedziby głowy państwa latynoskiej Hiszpanii.
— Masz wszystko? — spytał loczek, podając swoją torbę dla Louisa.
— Tak, mam — westchnął, ponieważ kędzierzawy pytał już o to trzeci raz w ciągu ostatniej godziny. — Wziąłeś sobie w końcu te wafle ryżowe na drogę? — spytał po chwili.
— Tak, nutella tez — uśmiechnął się szeroko do męża.
— Zmulisz się kochanie — pokręcił głową z politowaniem, dobrze wiedział, że słodycze podczas długiej drogi, może przyczynić się do rzygania lub bólu brzuszka.
— Ale mam taka na to ochote — jęknął pod nosem.
— To będziesz jadł, tylko nie dużo, by ci się nie zrobiło nie dobrze — objął go ramieniem, uśmiechając się łagodnie, lubił, zadowalać w każdym aspekcie swojego partnera.
— Dobrze — przegryzł wargę, uśmiechając się szeroko do niego.
Stali jeszcze chwile, a po chwili wchodzili do wielkiego samochody, od którego biła elegancja, jednak w środku, było spore przystosowanie dla długich podróży.
— Mmm, wiesz czego jeszcze nie próbowaliśmy? — przegryzł wargę, siadając na siedzeniu.
— Może chwile poczekamy z tym kochanie, pamiętaj też, że te fotele można rozłożyć — zarechotał głośno szatyn.
— No dobrze — zaśmiał się cicho.
Oboje siedzieli w ciszy, jedyne co ją zagłuszało to chrupanie Harry'ego wafli, które co chwilka maczał w słoiku masła orzechowego. Louis wpatrywał się natomiast w okno, myślał nad tym, jak jego ukochany zje kolacje jak zajadą, jak nie dość że teraz na je się, to i jeszcze to miało być wampirze jedzenie, westchnął cicho.
— Lou... — spytał, podnosząc się i siadając na kolanach szatyna.
— Co się dzieje, kochanie? — odparł łagodnie, gładząc go po plecach.
— Chce się z tobą tutaj kochac — powiedział, zakładając ręce za jego kark.
— A kierowca? — zawahał się, mimo że wiedział, że kierujący beta był oddzielony przyciemnianą dźwiękoszczelną szybą.
— A przejmujesz się nim — wymamrotał, całując go po szyji.
— Nie — zaśmiał się. — Przynajmniej będzie wiedział jakie mam szczęście — szepnął do niego w usta, po chwili go całując.
— Właśnie — zaśmiał się, zjeżdżając rekoma na rozporek.
— Jesteś ostatnio ciągle napalony — zamyślił się. — Nie żebym narzekał — zastrzegł od razu.
— Wiec po co tak gadasz? — zachichotał, rozpinając suwak i wkładając ręce pod koszulkę szatyna.
— A tak sobie — warknął cicho, szybko do siebie przesuwając małżonka, by powoli rozpiąć jego jedwabną różową koszule, którą miał na sobie.
— Uwielbiam twój dotyk na swoim ciele — oblizał usta.
— Ja za to uwielbiam dotykać twoje ciało — szepnął w jego stronę, zsuwając powoli z jego ramion koszulę.
— Nic ciekawego w nim nie ma — odparł, patrząc na męża.
— Dla mnie jest idealne — odparł, całując jego obojczyk. — Do pełni szczęście jedynie brakuje mi dzidzi o tutaj — szepnął, łaskocząc go delikatnie po brzuchu. — Ale z tym to troszkę poczekamy
— Mamy na to duzo czasu — westchnął cicho.
— Wiem, skarbie — pogładził jego włosy. — Całą wieczność — uśmiechnął się.
— Oj tak — przegryzł wargę, ocierając się o męża.
Louis sapnął na to uczucie, jego mąż samym szczeniackim ocieraniem mógł bez problemu doprowadzić go do orgazmu, czego był bardziej niż pewny.
— Lou... przyszpił mnie do fotela i pieprz... tak jak w tym filmie — wysapał.
Króla te słowa coraz bardziej nakręcały, w uszach szumiało podniecenie, a na plecach pojawiły się kropelki potu, po chwili szybko i gwałtownie Tomlinson rozłożył fotele, bo mimo wszystko zawsze stawiał na wygodę jego ukochanego męża, zaczął go zachłannie jak i z zachłannością całować, jego ręce błądziły po jego ciele, a spodnie kędzierzawego powoli zostawały przez szatyna ściągnięte.
— Lou... nie drocz się — wysapał, odchylając glowe do tylu i wypianając swój tyłek do niego.
Szatyn jednak nic nie odpowiedział, jedynie jego kąciki ust uniosły się troszkę ku górze, jednak szybko spełnił życzenie swojego słoneczko, jednym szarpnięciem zdjął majteczki z męża, nie przejmował się, że przy tym troszkę się rozpruły, po chwili wsadził swój suchy palec do mokrego, śluz wytworzyła omega, środka Harry'ego.
— O tak.... właśnie tak — oblizal usta, kręcąc tyłkiem.
— Chciwy — zarechotał, delikatnie wciskając głębiej palec, a po chwili dodając kolejny, by zacząć je skręcać i wykręcać w różne strony.
— Ucze się od najlepszych — wymamrotał.
Louis nic nie odpowiedział na tą zaczepkę, jedynie przyssał się do szyi omegi, by zrobić kilka malinek, jak i trochę się napić, choć krew Harry'ego zmieniła smak po przemianie.
— Wejdź we mnie skarbie... proszę — wyjęczał, odchylając głowę tak, by ten miał lepszy dostęp do szyji.
— Jeszcze troszkę, skarbie — szepnął do niego. — Teraz możesz nie dać rady — zacmokał głośno. — Oj wkładaj go — mruknął, patrząc na niego katem oka.
— No dobrze — uległ jego namowie. — Jak będzie boleć to powiedz, mój napaleńcu, bo zawsze byłeś po czterech palcach, a teraz przy dwóch już chcesz — pokręcił głową, zawsze się martwił o niego.
— Rozciagnąłem się przed wyjazdem — oblizał usta, uśmiechając się szeroko.
— Co? — warknął przerażająco. — Takie zabawy beze mnie? — spytał wrogo, jakby był obrażony.
— T-tak? — Odparł, patrząc na niego.
— No to teraz radź sobie sam — odparł cwano, by po chwili odsunąć się od swojego męża i ubrać swoją górę od ubrania, swój wzrok ulokował na Harry'm, który wiercił się niewygodnie, bo go uwierała erekcja.
— Lou... — jęknął loczek, opadając na tyłek i patrząc na niego ze zdziwieniem.
— Co? — prychnął głośno. — Skoro wcześniej mnie nie potrzebowałeś, to i teraz sobie poradzisz, a ja sobie po patrzę — uśmiechnął się cwano, rozkładając się wygodniej, by mieć lepszy widok na swojego małżonka.
— Tak się bawić nie będziemy — prychnął, zakładając swoje bokserki i spodnie.
— Zobaczymy, kto dłużej wytrzyma — zaśmiał się, dobrze wiedział, że omega ostatnimi czasami był ciągle napalony i chciał szybko osiągać swoją upragnioną przyjemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro