• Rozdział XX
Harry mimo swojej przemiany w krwiożerczą bestie, nadal potrzebował snu, co prawda o wiele mniej niż wcześniej, ale musiał po ogromnym wysiłku nabrać nowej energii. Królowi nigdy to nie przeszkadzało, kochał patrzeć na uroczego drobnego loczka, który był taki bezbronny podczas snu, a w jego ramionach taki bezpieczny.
— Kocham cie gawizdeczko — wyszeptał w jego włosy i uśmiechnął się pod nosem, by pocałować go w skroń.
Lokowany nawet nie drgnął, był pogrążony w swoim śnie, mogło się nawet palić, a on by się nie podniósł, zwłaszcza że jego wewnętrzny wilk jak i wampir czuli się bardzo bezpiecznie, właśnie ze względu na Louisa.
Pogłaskał go po jego włosach i zaczął nimi się bawić przez co słyszał pomruk oraz poczuł mocniejszy uścisk jeżeli chodzi o Harry'ego. Uwielbiał z nim leżeć i wylegiwać się. Loczek delikatnie uchylił swoje powieki, czuł się tak dobrze, tak bezpiecznie, chciał by to się nie zmieniło, Louis był jego jedynym.
— Cześć — szepnął, podnosząc głowe i patrząc się na niego.
— Jak się spało, kochanie? — spytał, po tym jak skinął mu głową na przywitanie.
— Przyjemnie — zamruczał, uśmiechając się szeroko.
— To dobrze, bo dzisiaj mam kilka atrakcji dla ciebie — uśmiechnął się tajemniczo.
— Ah tak? — odparł, siadając na szatynie i cmokajac go w usta.
— Tak — mruknął między gorącymi pocałunkami.
— Kocham Cie mój mężu — zachichotał cicho, podnosząc się powoli.
— Ja kocham cię bardziej — roześmiał się, dziobiąc go w bok i wstając razem z nim z łóżka.
— Muszę się umyć, jestem cały brudny — westchnął cicho.
— Nie musisz — zamruczał Loueh. — Dla mnie nawet jak śmierdzi to jesteś piękny — zachichotał.
— Muszę, kleje się cały — mruknął, idąc do łazienki kulejąc się.
— Ojoj — zrobił smutne oczka Louis. — Mojego wampirka boli, daj pomasuje.
— Tak już ci daje – parsknął.
— Mówię na serio — oburzył się. — Ale jak tak to sam sobie radź, idę po śniadanie dla nas — westchnął cicho.
— Tylko nic z krwią — burknął, zamykając drzwi za sobą i wzdychając cicho.
— Kochanie — pokręcił głową, wpadł już na pomysł jak zakręcić chłopaka, wiedział, że musi go to tego przyzwyczaić. Miał w planach dać do jego dania trochę swojej krwi by mu bardziej smakowało i zmiksować, znaczy poprosić o to kucharki, by nei widział, co dokładnie jadłby.
Po upływie godziny loczek siedział na łóżku wycierając swoje włosy. Był ubrany w bokserki oraz koszule swojego męża, by nie chodzić po komnacie w samych majtkach.
Louis też mniej więcej w tym czasie wpadł z dwiema szklankami, jedna z nich miała kolor krwisto czerwony, a druga miała kolor zielony, przez barwnik.
— To dla ciebie, kochanie — dał mu szklankę z zielonym płynem, cmokając go w nos. Sam zaczynajac pić swój posiłek. — W tym jest troszkę mojej krwi, byś nie musiał rano ze mnie pić, bo nie chcemy byś znów się lepił — zachichotał, siadając na ogromnym i miękkim fotelu.
— Lou nie chciałem krwi — westchnął, kręcąc głową i patrząc na niego z rozczarowaniem, ale wziął szklankę pijąc łyka. Poczuł awokado za którym nie przepadał, jednak smak krwi Louisa mu trochę pomogło w jedzeniu tego.
Bardzo szybko zjadł swoją porcje, a nawet podpił trochę porcji Louisa, które było lepsze od jego, bo miało smak malin i krwi, nie spodziewał się, że aż tak bardzo przypadnie mu to do gustu, liczył, że takie koktajle będzie dostawał częściej.
— Najadłem się — jęknął, kładąc się na plecach i patrząc w sufit.
— Smakowało? — spytał cicho, liczył, że tak, bo w końcu by miał jakiś możliwy sposób na chłopaka i jego jedzenie, dzięki czemu i w Hiszpanii sobie poradzą. Harry zmarszczył nosek dziwnie.
— Nie było najlepsze jak zwykle jedzenie. Ale omega z wampirków się najadła — wzruszyła ramionami.
— Mi smakowało — powiedział z uśmiechem. — Więc teraz będziesz dostawał takie częściej — zaśmiał się.
— Dobrze — pokiwał głową, kładąc rękę na brzuchu i zaczął jeździć nią po nim.
— Aż cię rozbolał z przejedzenia? — roześmiał się Louis, podchodząc do Harry'ego i zaczynajac masować jego brzuch, co jakiś czas dając mu pocałunki. — Lepiej troszkę? — spytał cicho.
— Możesz kontynuować — Mruknął zadowolony, przymykając oczy.
Louis delikatnie pociągnął siebie i swojego małżonka w stronę łóżka, cały czas masował jego brzuszek, który mocno bolał, Harry głośno oddychał, gdyby nie ból, było by mu bardzo przyjemnie.
— Nigdy więcej tyle nie zjem — westchnął, opierając się o ścianę.
— Czyli taka forma posiłków ci odpowiada? — spytał ciekawsko Louis, który chciał jak najbardziej dogodzić swojemu współmałżonkowi.
— Tak, ale nie tak dużo, i mniej krwi i avocado — odparł, patrząc na męża.
— To jest moja krew, którą pijesz z mojej szyi czy nadgarstka — zmarszczył brwi, dziwnie mu się kłamało.
— Nie chce jej poć Lou.... — wymamrotał cicho pod nosem.
— Dzięki niej kochanie źyjesz — jego wzrok zelżał, nie sądził, że Harry ma aż taką w sobie blokadę przed tym. — Ona jest taka sama jak we mnie, tylko że zimna.
— Wiem, ale to i tak dziwne — westchnął cicho.
— Przyzwyczaisz się — mruknął, przytulając go.
— Mam nadzieje — odparł, obejmując swojego męża z uśmiechem na twarzy.
— A kto jak nie ty? — zaśmiał się szatyn.
— Ty? — zachichotał, uśmiechając się co niego.
— Musiałeś koniecznie? — roześmiał się.
— Tak — cmoknął go w usta i podszedł do drzwi, patrząc na swojego męża. — Przejdziemy się?
Louis kiwnął głową. Szatyn uwielbiał chodzić po ogrodach zamkowych, które o każdej porze roku były bardzo piękne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro