• Rozdział XVII
— Dobra opowiadaj co się działo, gdy na chwile wyjechałem do stanów zjednoczonych — powiedział, kładąc ręce na stół i przeglądając dokumenty na biurku szatyna.
— Elounour żyje, znaczy żyła, bo jej kark skręciłem — zaczął, biorąc do ust małe ciasteczko.
— Czekaj, czekaj.... chodzi ci o Elkę? Przecież widziałem jak ja zabili — zmarszczył brwi. Nie wiedział czy Louis żartował, czy raczej chciał coś przez to powiedzieć.
— No właśnie została przemieniona wampira, nie wiem jak i gdzie, ale stała przede mną — machał rękamo jak oszalały. — Zaatakowała mojego Harry'ego — poskarżył się smętnie.
— Twojego? Hah No okej. Jak to zaatakowała? Przecież to nie mozliwe — wymamrotał, bawiąc się długopisem.
— No mojego, a kogo innego? — prychnął. — Najpierw przyszła i zrobiła ogromną awanturę, a później jak ją pogoniłem, to przyszła dzień później i próbowała utopić Harry'ego — zaczął gmatwać się w swojej wypowiedzi, to było dla niego trudne.
— Popierdolona jakaś — pokręcił głowa nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał. — Dlatego zmieniłeś Harry'ego?
— Tak, umierał w moich ramionach — zaczął płakać. — Przestawał oddychać w moich ramionach, nie miał prawie w ogóle szans na przeżycie.
— Ale żyje tak? No w pewnym sensie. Jest już z tobą do końca życia. Będziesz miał go zawsze przy sobie... nie tego chciałeś? — odparł.
— Chciałem, ale wiesz jaki był zły, kiedy dowiedział się, że jest wampirem — powątpiewał. — Jestem pewny, że ma siebie za potwora, a ja nie chce, by był nie szczęśliwy.
— Pytałeś go? Pytałeś o to jak się czyje? — spytał, patrząc na swojego przyjaciela. Nie wiedział jak mógłby pomoc Louisowi. Przecież nigdy nie miał odczynienia z takimi przypadkami.
— Niby nie, ale widzę to, ja nie jestem ślepy — zarzekał się. — On boi się podejść do okna albo boi się widzieć jakąkolwiek ze służek, bo wie, że jego wampir zaatakuje. Widzę jego łzy, Zayn — zaryczany dokończył zdanie.
— Louis nie rycz, bo jesteś ostatnią osobą, która może to robić. Musisz być silny. Dla siebie, dla Harry'ego. Przecież on ma w tobie jedyne wsparcie — pokręcił głowa .
— Masz racje — pokiwał głową, starając się uspokoić, ciężko próbował pozbyć się łez, które usilnie wypływały z jego oczu.
— Jeśli ty myślisz ze tak myśli, to co może dziać się w jego głowie, spójrz z tej perspektywy — westchnął.
— Powinienem z nim porozmawiać chyba — przygryzł wargę, było to ciężkie, powinien pogadać poważnie z Harry'm o wiele wcześniej.
— Dokładnie. Na co czekasz — zaśmiał się głośno, patrząc na niego.
— Muszę dokończyć herbatę — roześmiał się głośno, siorbiąc po chwili napój z filiżanki.
— Niech ci będzie — powiedział cicho, patrząc na przyjaciela.
— Stresuje się, szczerze mówiąc — przyznał po pewnym małym łyczku gorzkiego napoju.
— Dasz radę, gorsze rzeczy doświadczyłeś — pokręcił głową.
— Ale na nim mi cholernie zależy — przyznał. — Chce dla niego jak najlepiej.
— Właśnie, wiec postaraj się tego nie spieprzyc — odparł, zakładając rece na pierś.
— Jak ja mam to zacząć? — jęknął dźwięcznie. Był to jego największą rozterka.
— Nie wiem Louis. Nigdy nie miałem takiego problemu. — Podniósł się, podchodząc do ona.
— Jesteś doradcą przecież — jęknął głośno. — Wymyśl coś Zee, proszę.
— Lou, nie wiem na prawdę. Może... pokaż ty mu, że się go nie brzydzisz nie wiem. — westchnął
— Dziękuje, to i tak jest dużo — ucieszył się, niczym dziecko, które dostało lizaka. — Jesteś wielki, zastanowię się w przyszłości nad podwyżką — zażartował, przytulając przyjaciela.
— Dobra leć do niego! — parsknął głośno klepiąc go w plecy.
Louis się wyprostował, poprawił swoje włosy, pokazał mulatowi dwa kciuki w górę i wyszedł ze swojego gabinetu, pędząc do sypialni, w której zazwyczaj przesiadywał Styles.
— Lou! Dobrze, że jesteś! Właśnie zacząłem nas powili pakować do torby — uśmiechnął się szeroko brunet.
— Skarbie, porozmawiajmy, okej? — spytał niepewnie, ciągnąc go na ogromne łoże z baldachimem. Po chwili oboje wygodnie na nim usiedli, Louis trzymał wyższego, ale jednak drobniejszego, za ręce.
— Co się stało Lou? — zmarszczył brwi, nie wiedząc o co chodzi mężowi.
— Wiesz, chciałbym porozmawiać o tobie, tak właściwie — uśmiechnął się dość niezręcznie, nie wiedział, jak podejść swojego ukochanego omegę.
— Nie musimy... Jeśli jestem dla ciebie dziwadłem... I nie chcesz ze mna być ja... ja zrozumiem — wyszeptał, spuszczając wzrok
— Nie o to chodzi, kochanie — zaprzeczył od ręki. — Chce wiedzieć jak się czujesz, w byciu jakby nowym sobą — powiedział cicho, łapiąc go za ręce, by mu za chwile nie uciekł.
— Nowym sobą? Chodzi ci o to, że codziennie moje ciało przeżywa walkę zewnętrzna? Wilk i wampir nie chcą się dogadać? O to co chodzi? — spytał.
— Tak, jak się czujesz, źle ci czy dobrze? — spytał przenikliwie.
— W porządku. W sumie nie jest źle — westchnął, patrząc na niego.
— Nie czujesz się źle z tym kim jesteś, tak? — upewnił się.
— Myśle ze nie... A powinienem? — uniósł brew.
— Nie, po prostu widzę jak płaczesz czy boisz się wielu rzeczy, a przed przemianą tego nie było — wytłumaczył się, jego wzrok był łagodny, a nawet troszkę smutny.
— To normalne Louis. Mam jeszcze problemy z oknami. Ale dam radę, jeśli będziesz przy mnie będzie coraz lepiej — odparł, przytulając się do męża.
— Z czym masz jeszcze problem? — spytał zmartwiony. — Jak byś chciał, to nasza nowa sypialnia, może nie mieć klamek w oknach, może cię to uspokoi, że nie będzie możliwe by je otworzyć — pogładził go smutno po udzie:
— Chciałbym inną sypialnie... Tę drugą — odparł cicho.
— Dzisiaj będziemy już zasypiać w nowej, obiecuje — przyrzekł mu. — Coś jeszcze byś chciał, by w niej było?
— Garderoba, łazienka i... duże łóżko, a obok niego szafki nocne, gdzie będzie no wiesz — zarumienil się, wstając i podchodząc do komody, gdzie były rzeczy o których mówił.
— Wszystko będzie, co chcesz to będzie — zapewnił go. — Jeszcze kilka rzeczy ode mnie będzie — mrugnął do niego perskim okiem, Harry zachichotał.
— To co chciał Zayn? — spytał się, patrząc na niego.
— Rozmawialiśmy trochę, wiesz teraz to on będzie się cały czas kręcił po zamku, bo tutaj mieszka — wyjaśnił.
— Oh rozumiem — pokiwał głowa z przegryzienia warga i usiadł na kolanach swojego męża. — Czytałem, że jak ktoś ma nowy pokój i łóżka... to wiesz trzeba to ochrzcić — szepnął mu do ucha.
— Chcesz udowodnić tą tezę? — spytał uwodzicielsko, wodząc palcem po jego udzie i patrząc niewinnie na niego swoimi błękitnymi oczkami.
— Tak — pokiwał głową. uśmiechając się do niego.
— A masz jakieś założenie? — spytał z chichotem. — Ja na przykład uważam, że jesteś potrzebny mi ty, do udowodnienia tego — cmoknął go w nos.
— A ty mi — zaśmiał się szeroko, cmokając go w usta.
— Czyli szykuj się na wieczór, skarbie — pstryknął go w nos. — Bo nie będziemy chrzcić tylko łóżka — szepnął do jego ucha, wstając i wychodząc z sypialni, gdzie został sam Harry z wzwodem w spodniach oraz czerwonymi rumieńcami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro