Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• Rozdział XVII


— Dobra opowiadaj co się działo, gdy na chwile wyjechałem do stanów zjednoczonych — powiedział, kładąc ręce na stół i przeglądając dokumenty na biurku szatyna.

— Elounour żyje, znaczy żyła, bo jej kark skręciłem — zaczął, biorąc do ust małe ciasteczko.

— Czekaj, czekaj.... chodzi ci o Elkę? Przecież widziałem jak ja zabili — zmarszczył brwi. Nie wiedział czy Louis żartował, czy raczej chciał coś przez to powiedzieć.

— No właśnie została przemieniona wampira, nie wiem jak i gdzie, ale stała przede mną — machał rękamo jak oszalały. — Zaatakowała mojego Harry'ego — poskarżył się smętnie.

— Twojego? Hah No okej. Jak to zaatakowała? Przecież to nie mozliwe — wymamrotał, bawiąc się długopisem.

— No mojego, a kogo innego? — prychnął. — Najpierw przyszła i zrobiła ogromną awanturę, a później jak ją pogoniłem, to przyszła dzień później i próbowała utopić Harry'ego — zaczął gmatwać się w swojej wypowiedzi, to było dla niego trudne.

— Popierdolona jakaś — pokręcił głowa nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał. — Dlatego zmieniłeś Harry'ego?

— Tak, umierał w moich ramionach — zaczął płakać. — Przestawał oddychać w moich ramionach, nie miał prawie w ogóle szans na przeżycie.

— Ale żyje tak? No w pewnym sensie. Jest już z tobą do końca życia. Będziesz miał go zawsze przy sobie... nie tego chciałeś? — odparł.

— Chciałem, ale wiesz jaki był zły, kiedy dowiedział się, że jest wampirem — powątpiewał. — Jestem pewny, że ma siebie za potwora, a ja nie chce, by był nie szczęśliwy.

— Pytałeś go? Pytałeś o to jak się czyje? — spytał, patrząc na swojego przyjaciela. Nie wiedział jak mógłby pomoc Louisowi. Przecież nigdy nie miał odczynienia z takimi przypadkami.

— Niby nie, ale widzę to, ja nie jestem ślepy — zarzekał się. — On boi się podejść do okna albo boi się widzieć jakąkolwiek ze służek, bo wie, że jego wampir zaatakuje. Widzę jego łzy, Zayn — zaryczany dokończył zdanie.

— Louis nie rycz, bo jesteś ostatnią osobą, która może to robić. Musisz być silny. Dla siebie, dla Harry'ego. Przecież on ma w tobie jedyne wsparcie — pokręcił głowa .

— Masz racje — pokiwał głową, starając się uspokoić, ciężko próbował pozbyć się łez, które usilnie wypływały z jego oczu.

— Jeśli ty myślisz ze tak myśli, to co może dziać się w jego głowie, spójrz z tej perspektywy — westchnął.

— Powinienem z nim porozmawiać chyba — przygryzł wargę, było to ciężkie, powinien pogadać poważnie z Harry'm o wiele wcześniej.

— Dokładnie. Na co czekasz — zaśmiał się głośno, patrząc na niego.

— Muszę dokończyć herbatę — roześmiał się głośno, siorbiąc po chwili napój z filiżanki.

— Niech ci będzie — powiedział cicho, patrząc na przyjaciela.

— Stresuje się, szczerze mówiąc — przyznał po pewnym małym łyczku gorzkiego napoju.

— Dasz radę, gorsze rzeczy doświadczyłeś — pokręcił głową.

— Ale na nim mi cholernie zależy — przyznał. — Chce dla niego jak najlepiej.

— Właśnie, wiec postaraj się tego nie spieprzyc — odparł, zakładając rece na pierś.

— Jak ja mam to zacząć? — jęknął dźwięcznie. Był to jego największą rozterka.

— Nie wiem Louis. Nigdy nie miałem takiego problemu. — Podniósł się, podchodząc do ona.

— Jesteś doradcą przecież — jęknął głośno. — Wymyśl coś Zee, proszę.

— Lou, nie wiem na prawdę. Może... pokaż ty mu, że się go nie brzydzisz nie wiem. — westchnął

— Dziękuje, to i tak jest dużo — ucieszył się, niczym dziecko, które dostało lizaka. — Jesteś wielki, zastanowię się w przyszłości nad podwyżką — zażartował, przytulając przyjaciela.

— Dobra leć do niego! — parsknął głośno klepiąc go w plecy.

Louis się wyprostował, poprawił swoje włosy, pokazał mulatowi dwa kciuki w górę i wyszedł ze swojego gabinetu, pędząc do sypialni, w której zazwyczaj przesiadywał Styles.

— Lou! Dobrze, że jesteś! Właśnie zacząłem nas powili pakować do torby — uśmiechnął się szeroko brunet.

— Skarbie, porozmawiajmy, okej? — spytał niepewnie, ciągnąc go na ogromne łoże z baldachimem. Po chwili oboje wygodnie na nim usiedli, Louis trzymał wyższego, ale jednak drobniejszego, za ręce.

— Co się stało Lou? — zmarszczył brwi, nie wiedząc o co chodzi mężowi.

— Wiesz, chciałbym porozmawiać o tobie, tak właściwie — uśmiechnął się dość niezręcznie, nie wiedział, jak podejść swojego ukochanego omegę.

— Nie musimy... Jeśli jestem dla ciebie dziwadłem... I nie chcesz ze mna być ja... ja zrozumiem — wyszeptał, spuszczając wzrok

— Nie o to chodzi, kochanie — zaprzeczył od ręki. — Chce wiedzieć jak się czujesz, w byciu jakby nowym sobą — powiedział cicho, łapiąc go za ręce, by mu za chwile nie uciekł.

— Nowym sobą? Chodzi ci o to, że codziennie moje ciało przeżywa walkę zewnętrzna? Wilk i wampir nie chcą się dogadać? O to co chodzi? — spytał.

— Tak, jak się czujesz, źle ci czy dobrze? — spytał przenikliwie.

— W porządku. W sumie nie jest źle — westchnął, patrząc na niego.

— Nie czujesz się źle z tym kim jesteś, tak? — upewnił się.

— Myśle ze nie... A powinienem? — uniósł brew.

— Nie, po prostu widzę jak płaczesz czy boisz się wielu rzeczy, a przed przemianą tego nie było — wytłumaczył się, jego wzrok był łagodny, a nawet troszkę smutny.

— To normalne Louis. Mam jeszcze problemy z oknami. Ale dam radę, jeśli będziesz przy mnie będzie coraz lepiej — odparł, przytulając się do męża.

— Z czym masz jeszcze problem? — spytał zmartwiony. — Jak byś chciał, to nasza nowa sypialnia, może nie mieć klamek w oknach, może cię to uspokoi, że nie będzie możliwe by je otworzyć — pogładził go smutno po udzie:

— Chciałbym inną sypialnie... Tę drugą — odparł cicho.

— Dzisiaj będziemy już zasypiać w nowej, obiecuje — przyrzekł mu. — Coś jeszcze byś chciał, by w niej było?

— Garderoba, łazienka i... duże łóżko, a obok niego szafki nocne, gdzie będzie no wiesz — zarumienil się, wstając i podchodząc do komody, gdzie były rzeczy o których mówił.

— Wszystko będzie, co chcesz to będzie — zapewnił go. — Jeszcze kilka rzeczy ode mnie będzie — mrugnął do niego perskim okiem, Harry zachichotał.

— To co chciał Zayn? — spytał się, patrząc na niego.

— Rozmawialiśmy trochę, wiesz teraz to on będzie się cały czas kręcił po zamku, bo tutaj mieszka — wyjaśnił.

— Oh rozumiem — pokiwał głowa z przegryzienia warga i usiadł na kolanach swojego męża. — Czytałem, że jak ktoś ma nowy pokój i łóżka... to wiesz trzeba to ochrzcić — szepnął mu do ucha.

— Chcesz udowodnić tą tezę? — spytał uwodzicielsko, wodząc palcem po jego udzie i patrząc niewinnie na niego swoimi błękitnymi oczkami.

— Tak — pokiwał głową. uśmiechając się do niego.

— A masz jakieś założenie? — spytał z chichotem. — Ja na przykład uważam, że jesteś potrzebny mi ty, do udowodnienia tego — cmoknął go w nos.

— A ty mi — zaśmiał się szeroko, cmokając go w usta.

— Czyli szykuj się na wieczór, skarbie — pstryknął go w nos. — Bo nie będziemy chrzcić tylko łóżka — szepnął do jego ucha, wstając i wychodząc z sypialni, gdzie został sam Harry z wzwodem w spodniach oraz czerwonymi rumieńcami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro