Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• Rozdział XIV


Pani Calder była dostojną kobietą, była wampirzycą już od czterdziestu lat, zmienił ją jej lekarz, który się nią zauroczył. Eleonour była świadoma, że wszyscy myśleli, że nie żyje, nawet miała huczny pogrzeb. Jej mężem był król wampirów Francji, teraz kiedy zaczynało jej brakować środków do życia, a ten teraz wyszedł za mąż, więc miał jeszcze więcej pieniędzy, to podzieli się ze swoją żoną, a może nawet wykiwa tego wilkołaka ze stanowiska królowej, to było absurdalne, że jakikolwiek omega był wyżej niż ona. Przecież to ona była żoną Tomlinsona przed nim, to było oburzające.

Wiedziała, co musi zrobić. Dzięki czemu była już w samolocie w kierunku Francji. Znała doskonale ten adres, No może nie aż tak dobrze, ale była tam dwa razy. Nie wiedziała czemu Louis nie chciał tam z nią mieszkać. Musieli wtedy łazić po miejscowościach i rozmawiać z ludem co było głupota zdaniem Calder. Kto normalny chodzi do biedaków? Przecież można się od nich zarazić czymś

Calder była stanowcza, jak coś chciała to zawsze dążyła by to dostać. Tak samo też było ze ślubem z wampirem z rodu Tomlinsonów, za jednym skinieniem palca dostała, co chciało, wystarczyło, że powiedziała to swojemu ojcu.

Kiedy już była żona Louisa ten był potulny jak owca. Chciała najnowsza sukienkę, dostawała. Wiec wiedziała ze będzie to tym razem. No tylko jej rodzice umarli trzydzieści lat temu jednak cóż wiedziała, że szatyn na pewno coś będzie do niej czuł. Bo niby ona ma uwierzyć, że wampir zakochał się w wilkołaku? Ha brednie.

Wampirzyca była pewna tego, była dostojna, a jej piękność biła od niej na kilometr. Kiedy wychodziła z samolotu, każdy patrzył na nią z grozą, może i to było, dlatego że wszyscy myśleli, że była kilka metrów pod ziemią, ale kobieta nie przyjmowała do siebie tej wiadomości.

Używając swojej szybkości wampira pobiegła w kierunku zamku, musiała jak najszybciej spotkać się ze swoim były mężem. No nie jej wina ze tak wyszło. Jednak wie ze szybko były zmieni się w teraźniejszego.

— Nie może pani dalej wejść sama — warknął jeden ze strażników, który zagrodził jej drogę, którą miała dojść do króla, który w tamtej chwili zajadał się obiadem ze swoim małżonkiem.

— Jestem żona tego głupka. Myślał ze umarłam. Mam takie samo prawo tam być No oni — warknęla

— Musi pani potwierdzić swoją tożsamość — powiedział twardo wampir, który miał rozkaz od góry, by nie narażać głowy państwa na niebezpieczeństwo.

— Eleanor Calder-Tomlinson. — odparła zakładając ręce na biust. – Mam tu tatuaż, taki sam jak ma król

— Idź do króla i go powiadom, niech król potwierdzi jej tożsamość — szepnął do drugiego stróża, który równie był zdziwiony tym co pierwszy.

— Kończy mi się czas wpuście mnie do ch... — zaczęła jednak drzwi się otwaorzyly a w nich stanął niski brunet z lokami.

— Co tu się dzieje? — spytał, patrząc na nich. Louis właśnie jadł wiec nie chciał mu przeszkadzać no i to widzieć.

— I on ma potwierdzić moją tożsamość? — prychnęła pogardliwie. — Nie rozśmieszajcie mnie! Przecież to jest omega, on to nawet dobrego węchu nie ma! Pieprzony pchlarz! — zakpiła głośno.

— Kim ty jesteś, że możesz mnie obrażać? — warknął, a jego oczy zmieniły kolor. Nie pozwoli po sobie jeździć.

— Ja jestem królową! — prychnęła głośno. — Możesz już wracać, skąd przyszedłeś, bo teraz nie jesteś potrzebny do niczego — zaśmiała się złowieszczo.

— Z tego co wiem to jestem jedyna osoba która ma prawo tu być wiec wypad — warknął zmieniając się w wilka. Jego omega czuła się zagrożona. Nigdy nie czuł takiej złości.

— Co tu się dzieje!? — spytał król, jego szaty były lekko wymietolone, ale nie przeszkadzało mu to, jego wzrok zatrzymał się na Calder, jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie.

— No nareszcie! Louis powiedz mu coś, nie chcieli mnie wpuścić — warknęła. — A ten szczeniak się na mnie chciał rzucić!

— El — westchnął. — Ty nie żyłaś i zostaw w spokoju Harry'ego, prawnie nie jesteś już królową — uśmiechnął się sztucznie. — Harry jest moim mężem i to jego kocham — powiedział pewnie, chciał by kobieta sobie odpuściła i zostawiła jego i jego wilczka w spokoju.

— Z tego co wiem nie masz papieru na rozwód, wiec równie dobrze moge być tutaj — odparła.

— Ale z czego wiem to ja mam akt zgonu, więc nie możesz być — zaczął ją przedrzeźniać, podchodząc do bruneta, który już prawie rzucił się do gardła wampirzycy, jednak Louis go objął.

Harry zawarczał na niego, a jego oczy przeskakiwały z kobiety na wampira. Czuł się zagrożony. Nie jego wina.

— Spokojnie — szepnął na jego ucho. Louis stał wyprostowany niczym struna. Harry prychnął tylko podchodząc do dziewczyny spokojnie.

— Nie żyłaś — warknął. — Nie oddychałaś! — wyrzucił z siebie. — Teraz ja jestem mężem i jestem z nim szczęśliwy! Nikt tu ciebie nie chce! Możesz spierdalać, gdzie pieprz rośnie — warknął. Chyba nikt nie spodziewał się, że urażona wampirzyca strzeli z otwartej dłoni chłopaka, mimo wszystko strażnicy złapali kobietę i przytrzymali, ponieważ ich obowiązkiem było chronić czynnego władcę, a nie byłego, który podobno nie żył.

Harry zawarczał głośno rzucając się na kobietę. Jego omega wiedziała jedno. Nikomu nie pozwoli skrzywdzić osoby która kocha.

Louis gwałtownie złapał swojego małżonka, był świadomy, że nie był na tyle silny, bo pokonać wampira w pierwszej setce swojego życia, podczas których wampir był silniejszy niż normalny.

Omega warknęła ostatni raz i ruszyła do sypialni. Nie chciał nagi paradować po zamku. Musiał chwile pomyśleć.

Harry się smucił, czuł mocno zagrożony się ze strony byłej żony Lou, bał się, że straci go i będzie musiał wrócić do swojego ojca, który na pewno dał by mu odczuć, że przez niego stracili potężnych sojuszników.

Do tego znowu byłby poniżany. Z tych wszystkich myśli rozpłakał się głośno, gdy tylko zmienił się w człowieka.

Na zewnątrz zamku nadal stali Calder i Tomlinson. Louis wyglądał na mocno zmieszanego całą tą sprawą, a najchętniej to by chciał przytulić swojego omegę, jednak wiedział, że najpierw musi rozwiązać ten problem.

— Musimy stać na dworze? — mruknęła. Nie miała ochoty kłócić się z szatynem

— Załatwimy to szybko — warknął. — Co chcesz? — westchnął cicho.

— Jak to co chce? To co mi się należy — prychnęła. I spojrzała na niego. Nie widziała w nim nuz dawno tyle obojętności

— No to do widzenia! — parsknął śmiechem. — Wraz ze swoją domniemaną śmiercią wszystkie przywileje straciłaś, nawet jeśli teraz okazało się, że żyjesz. Nikt ci nie mówił tego, bo każdy wiedział, że umrzesz, ale jeśli król zmienia żona czy męża, to zawsze wszyscy jego byli są odrzucani od władzy, może gdybyś przyjechała wcześniej to byś coś wskórała, a teraz? To możesz jedynie liczyć na łaskę moją i Harry'ego — roześmiał się promiennie szatyn.

— Jesteś chujem Tomlinson. Robiłam zawsze co chciałeś. Nawet oddałam ci się kiedy chciałeś. A ty? Tak mnie traktujesz? Wiesz nie wieńców ty widzisz w tym pchlarzu, ale radzę byś zbadał czy nie ma wścieklizny ani pcheł. — powiedziała i zniknęła.

— Znajdźcie ją, proszę — warknął w stronę strażników, obawiał się trochę swojej byłej żony, nie chciał by Harry'emu stała się krzywda.

Cała czwórka pokiwała i ruszyła jej śladem. Louis wrócił do zamku z trzema ochroniarzami i ruszył do ich sypialni chcąc zobaczyć jak czuje się Tomlinson.

Lokowany zapłakany leżał na ogromnym łożu, przytulał do swojej piersi poduszkę swojego Louisa, jego omega połączył się z wampirem, był pewny, że nie dałby sobie rady, gdyby teraz się roztali, czuł, że chciał być już do końca z niebieskookim.

Jego omega umarła, by z samotności. Nie wiedział co widział w nim Louis. Był zwykłym niepotrzebnym pasożytem. Już była żona szatyna było piękna. Była wampirem. Dzięki temu będą żyć razem wiecznie.

Głośno zaszlochał, przecież to małżeństwo od początku było skazane na porażkę. Wilk z wampirem nie miało to prawa bytu, a zwłaszcza by to wypaliło.

Pewnie teraz El przekonuje go o tym doskonale. Bał się, że zaraz przyjdą uśmiechnięci a on będzie musiał wylądować pod mostem. Bo na pewno do domu Stylesow nie wroci.

Drzwi huknęły mocno, Harry był pewny, że obiło ścianę, od której się odbiły. Przez wejście wszedł dumnie Louis, którego wyraz twarzy od razu zelżał, kiedy jego wzrok wylądował na Harry'm.

— Mam się wynosić, prawda? — załkał zielonooki, jego oczy były czerwone od płaczu, jego oddech był ciężki, a nos miał mocno zatkany. Lekko podniósł się, by zobaczyć twarz swojego męża, jego poduszkę nadal coś siebie przytulał, by chociaż troszkę poczuć się bezpiecznie, to było jednak złudne uczucie.

— Słucham? — zdziwił się szatyn patrząc na omegę z zaskoczeniem. Nie spodziewał się takich słów od loczka.

— Mam się wynosić? Wracasz do swoje byłej, pięknej żony, która odziwo została wampierem. Jak to mówią stara miłość nie rdzewieje — wymamrotał, wstając i podchodząc do szafy by wziąć najpotrzebniejsze rzeczy. Wiedział już co go czeka.

— Harry — rozczulił się. — Kochanie ty moje! Ty zostaniesz tutaj już zawsze, przecież jesteś moim mężem i to ty jesteś najważniejszy na zamku — uśmiechnął się, jednak po chwili skrzywił się. — Co ja gadam!? Jesteś najważniejszy dla mnie — podszedł do niego i mocno przycisnął do swojego ciała, tak by chłopak mógł poczuć się dobrze, a jego obawy odeszły, szkoda, że jednak tak się nie stało.

— Przestań! Dobrze wiem, że zaraz będziecie kazali mi wracać do domu. Już się nastawiłem na to poniżanie ze strony ojca. Jak będzie gadał jaka szmata jestem. — Załkał chcąc się odsunąć od swojego męża.

— Harry zostajesz, kochanie — zaczął go mocniej trzymać przy sobie, by ten czasem mu się nie wyrwał. — Nikt nie będzie kazał ci się wynosić, skarbie. Jesteś mój i nie pozwolę, aby ktokolwiek cię obrażał, tak? — było to dziwne zachowanie nawet jak Louisa, który przez tą sytuacje zrobił się bardzo zaborcze, a wampiry zazwyczaj takie nie były, raczej były wyluzowane.

— Nie kłamiesz? Nie zostawisz mnie? — wymamrotał, spoglądając na Louisa ze łzami w oczach. On naprawdę pokochał to miejsce jak o władcę Francji.

— Nie kłamie — westchnął cicho. — Nigdy nie zostawię cię, tutaj jest twój dom teraz — Louis miał na myśli, że to on był domem Harry'ego, nigdy by nie przyznał by tego na głos, ale chciał, by Styles, a raczej Tomlinson, miał takie odczucia względem jego osoby.

Loczek złapał go za policzki i wpił się w jego usta. Chciał mieć szatyna najbliżej siebie. Nie ważne w jaki sposób.

Louis przeciągał bardzo długo pocałunek, chciał zapewnić swojemu Wilczkowi, że nigdy nie odejdzie. Po chwili Harry nie mal się wyrwał z objęć szatyna, głośno kaszląc i próbując nabrać jak najwiecej powietrza.

— Ja oddycham Lou — wysapał. Próbując uspokoić swój oddech.

— Przepraszam, Harreh. Zapomniałem — wyraził swoją skruchę, przy recesywie zapominał o całym świecie wokół.

— Lou? Czy mógłbyś mi pokazać czyj jestem? Wiesz moja omega tak jakby chce tego — wymamrotał zarumieniony. Nie wiedział jak powiedzieć to, że jego omega chce uprawiać seks z wampirem.

— W jaki sposób? — jego oczy zabłyszczały z podekscytowania, chciał też trochę wymusić na swoim kochanku trochę bardziej sprośnych słów, chciał skalać jego język.

— No wiesz Em... chce się z tobą kochać — odparł, bawiąc się swoimi palcami

— Niewinne z ciebie słoneczko, Harreh — uśmiechnął się, pstrykając go w nos.

— No jesteś pierwszą osobą z którą jestem tak blisko — wymamrotał cicho, patrAc na niego.

— Bardzo mnie to cieszy, jestem twoim pierwszym i ostatnim, prawda? — spytał niepewnie, bał się usłyszeć odpowiedzi.

— T-tak, jeśli ze mna tyle wytrzymasz — wyszeptał, siadając na łóżku i patrząc na Louisa.

— Raczej to ty będziesz problemy miał ze mną, a nie odwrotnie — zachichotał.

— Jak to? — Zdziwił się patrząc na niego.

— Wiesz jeszcze wiele rzeczy z mojego wcześniejszego życia nas zaskoczy — skrzywił się.

— Oh... No dobrze — przekręcił głowa, uśmiechając się w jego kierunku.

— Ale pamiętaj, że nic co by się nie stało, nie zmieni mojego zdania — zapewnił go. — Zawsze będę chciał być z tobą

— Nawet jak będę stary? — uniósł brew.

— To ja zawsze będę tym starszym — zarechotał, pstrykając go w nos.

— A co do dzieci... myśle ze będziemy mogli myśleć o tym jak wrócimy z hiszpani — przegryzł wargę.

— Jesteś ich pewien? — uniósł brew. — To nie jest sposób, by mieć pewność, że cię nie zostawię

— Jestem. W końcu dogadałem się z omega. — uśmiechnął się szeroko.

— To pomyślimy coś o tym, kochanie, ale proszę nie teraz — spojrzał na sufit, wzdychając, chciał odpocząć od tego wszystkiego. Harry pokiwał głowa podnosząc się i wzdychając cicho. Oboje chcieli chwili spokoju, chcieli odsapnąć od tego całego rozgardiaszu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro