• Rozdział VI
→←
Louis wszedł do domu, po drodze witając się z kilkoma osobami z jego służby. Wiedział, że czeka na niego tutaj jego przyszły mąż i nie mógł się doczekać spotkania z nim.
Bał się również reakcji młodszego na siebie. Mógł uciec, widząc go albo zaśmiać się mu w twarz. Zaczął już czuć coś do niego.
Dawno tak się nie bał, ale od razu ruszył do swojej sypialni, gdzie wiedział, że Harry na niego czekał. Chciał mieć to za sobą.
Poprawiając swój krawat, ruszył po schodach w dobrze znanym mu kierunku. Zastanawiał się, co mu powie. Jak się wytłumaczy... Nie wiedział, już co miał zrobić.
Szybko znalazł się przy drzwiach sypialni i powoli je otworzył. Tak jak się spodziewał, Harry siedział na łóżku zestresowany? bawiąc się swoimi dłońmi, ale obrócił się, słysząc, że ktoś wchodzi.
– Witaj, Harry – przywitał się Louis.
Loczek zaniemówił, patrząc się na osobę przed sobą. Czy to były jakieś żarty? Przecież to było niemożliwe.
– Louis, jeszcze nie przyjechał? – zapytał nie, mając pojęcia, dlaczego Will tutaj przyszedł i zachowuje się tak dziwnie.
– Harry... Muszę ci coś wyznać – przygryzł wargę, podchodząc do omegi. Nie chciał nic jej zrobić, jednak bał się złej interpretacji jego czynów.
– Louisowi coś się stało? – zapytał brunet. W jego głowie pojawiało się milion scenariuszy. Może Louis miał wypadek albo nie żyje? A może go nie chce i dlatego przysłał Willa?
Szatyn westchnął cicho, otwierając już usta, jednak jedna kobieta ze służby szła korytarzem w kierunku swojego króla. Miała kilka nowych wieści dla niego. A wiedząc, że dziś Louis odwiedził omegę, nie kryła się z krzykami.
– Królu! Królu Louisie! – krzyknęła kobieta, podbiegając do szatyna. – W-wilki, one wkroczyły na nasze terytorium –powiedziała, patrząc na wampira przed sobą.
– K-królu? – zająknął się Harry, patrząc na wampira. Właśnie zrozumiał, co się stało. Wampir go okłamał, był taki sam jak wszyscy, traktował go jak głupią omegę. Łzy poplynęły po jego policzkach. – Jak mogłeś? – zapytał, po czym wybiegł z sypialni, trzaskając drzwiami. Chciał zrobić tylko jedno: spakować swoje rzeczy i stąd uciec jak najdalej, nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, bo do stada też nie chciał wracać.
– Cholera jasna! – krzyknął, obserwując uciekającego bruneta. – Wyślij tam kilku z armii, ja muszę iść uspokoić swojego narzeczonego – westchnął i używając swojej super szybkości, znalazł się przed loczkiem, przez co Styles padł na ziemię ze łzami w oczach. – Zawiniłem. Wiem, przepraszam. Chciałem cię poznać... Przez ten czas, jaki ja żyję, każdy patrzył na to, że jestem królem... Moi dawni partnerzy traktowali moją służbę jak śmieci... Ale kiedy zrozumiałem, że masz złote serce... Ja żałowałem... Żałowałem, że w ogóle podałem się za Williama... – westchnął, podając dłoń dla swojej przyszłej omegi. Nie chciał, by ten źle to odebrał.
– Zostaw mnie – krzyknął od razu Harry. –Jesteś taki, jak wszyscy, tylko kłamiesz i oszukujesz, traktujesz mnie jak głupią omegę tak jak oni – powiedział, znowu znosząc się płaczem. Nie rozumiał, dlaczego wszyscy tak go nienawidzili. Dlaczego NIKT nie mógł go po prostu pokochać, tylko każdy go wykorzystywał?
– Harry, nie jestem jak oni. Przez ten krótki czas, czy byłem dla ciebie niedobry? Chciałem, byś mnie poznał z innej strony niż złego króla wampirów. Bałem się, że nie będziesz w stanie mi zaufać. Nawet nie wiesz, jak mnie korciło wyjawić ci prawdę... Ale...ale przepraszam... Wybacz mi, proszę. Żadnych już przed tobą sekretów... Obiecuję... Kochanie – dodał na koniec, kucając przed młodszym. Nie chciał go zranić.
Styles zamrugał zaskoczony,słysząc ostatnie słowo,jakie padło z ust wampira. Nikt jeszcze nigdy tak do niego nie powiedział, ale mimo to nie wiedział, czy może ufać Louisowi, czy to, co mówił, było prawdą. Chciałby, żeby tak było, bo on naprawdę polubił Louisa, czy też Willa, nie miał pojęcia, jak się do niego zwracać.
– Chcę zostać sam – powiedział, musiał to wszystko przemyśleć.
– Zaniosę cię do twojej sypialni – odparł szatyn, wstając i podnosząc swoją omegę w stylu panny młodej. Harry od razu poczuł drogie perfumy, połączone z zapachem papierosów i gumy do żucia. Nie spodziewał się takiej zmiany wizerunku wampira.
Louis położył Harry'ego na łóżku i przez chwilę patrzył na niego w zupełnej ciszy. Nie miał pojęcia, co ten uroczy wilczek z nim robił, ale przy nim nie był już tym słynnym władcą i groźnym wampirem. Był na każdy rozkaz Harry'ego.
– Ja... – zawahał się – pójdę już.
Westchnął cicho, delikatnie uśmiechając się do młodszego i ruszył w kierunku wyjścia, nie chcąc się mu narzucać.
– Gdybyś czegoś potrzebował, wszyscy są do twojej dyspozycji – dodał jeszcze, zanim zamknął drzwi. Było mu naprawdę przykro, ale to była jego wina, to on zawiódł Harry'ego. Ruszył do swojego gabinetu, musiał zająć się sprawami królestwa, a to skutecznie zajmie jego myśli.
→←
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro