Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 1

Liran

        Wtargnąłem do domu niczym huragan. Z hukiem zamykając za sobą drzwi. Zdjąłem w biegu wszystkie swoje wyjściowe ubrania w tym buty, które bez zastanowienia rzuciłem gdzieś w kąt, mając gdzieś tam z tyłu świadomość że ciotka urwie mi za to głowę.

        Ale tym martwił się będę później.

        Z tą właśnie myślą wbiegłem schodami na górę. Z policzkami mokrymi od łez, włosami sterczącymi we wszystkie strony świata i oddechem tak ciężkim, że chyba tylko cudem nie wyplułem jeszcze płuc.

        Zamknąłem oczy starając się uspokoić. Ale wiedziałem, że raczej na nic mi się to zda. Bo świadomość, że ten dzień był jedną wielką porażką, paliła mnie od środka niczym rozżarzony węgiel.

        Nieudacznik.

        Naiwny kretyn.

        Idiota. Wytykałem sobie nieustannie.

        Byłem wściekły. Wściekły na radę. Na ten cholerny egzamin. Na Kiliana.

        Ale przede wszystkim byłem wściekły na siebie.

        Bo byłem zbyt przemądrzały. Bo nie umiałem trzymać języka za zębami i co najważniejsze dałem się w to wszystko wplątać. Dzięki czemu czułem się teraz jak ostatnia ofiara losu z tymi swoimi przekrwionymi od płaczu oczami i smarkami lecącymi z nosa. No po prostu cudownie.

        Ale to nie wszystko. Czułem, że będzie jeszcze gorzej i nie. Wcale nie chodziło tutaj o dźwięk tłuczonego szkła.

-Cholera jasna! Moja ulubiona waza!

        No dobra. Może jednak o to też…

        Zatrzymałem się w połowie drogi, nagle nie mogąc się zdecydować co zrobić.

        Głos ewidentnie należał do driady, więc z jednej strony czułem potrzebę sprawdzenia czy nie stało jej się nic złego… ale z drugiej powstrzymywała mnie złość, którą wyraźnie słyszałem w jej głosie.

        W końcu wkurzona driada zwiastowała tylko kłopoty, a ja już ich miałem wystarczająco dużo na głowie. Tyle ile mam naprawdę mi wystarczy

        Sęk w tym że jak odejdę i od razu nie przeproszę to wkurzy się jeszcze bardziej. A wtedy to już zdecydowanie nie będzie mi do śmiechu…

        Zagryzłem wargę.

        Co robić?

        Nie miałem pojęcia. Dlatego postanowiłem wyciągnąć wszystkie "za" i "przeciw".

        "Jeśli teraz tam pójdziesz i pokażesz się jej w takim stanie, to pierwszym co będziesz musiał zrobić. Będzie wytłumaczenie się.", Szepnął cichy głosik w mojej głowie.

        I tyle mi wystarczyło bym odwrócił się na pięcie i pognał schodami na górę

        Oczywiście nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że nie ufałem kobiecie. Tym bardziej nie chciałem jej krzywdy… po prostu nie czułem się wystarczająco na siłach by opowiadać jej o wszystkim co działo się od chwili gdy opuściłem arenę.

        Sam do końca nie wiedziałem co z tymi wszystkimi informacjami i faktami zrobić. A co dopiero gdybym musiał to jeszcze komuś wytłumaczyć.

        To po prostu nie miało sensu. Najlepiej będzie jak sam na początek się ze wszystkim oswoje. Tym bardziej, że wplątują się w to wszystko jeszcze sprawy sercowe.

        Westchnąłem drżąco, zamykając oczy w momencie gdy łzy na nowo napłynęły mi do oczu. Przeklęty Kilian!

        Uspokój się do cholery! Ganiałem sam siebie, stojąc już na szczycie schodów i doskonale wiedząc jak niewiele mi brakuje do tego by tu i teraz rozlecieć się na kawałki.

        Ruszyłem wolno wzdłuż niewielkiego korytarza, ocierając policzki skrawkiem rękawa.

        Czułem się paskudnie. Do tego było mi wstyd za samego siebie i za to że znów tak łatwo ulegałem emocjom. Ale co mogłem na to poradzić? Przecież sam się do takiego stanu nie doprowadziłem…

        Znów wstrzymałem szloch cisnący mi nie na usta 

        Już dawno nie czułem się tak potwornie.

        A to wszystko było ich zasługą.

        Odchyliłem głowę do tyłu, splatając ręce na karku

        Tej przeklętej rady… egzaminu i Kiliana.

        "Cholerne trio". To dzięki nim tak się czułem. Choć ten ostatni bolał najbardziej.

        Zacisnąłem zęby.

        W głowie mi się kręciło już od tych wszystkich negatywnych emocji i stresu. A świadomość że w najbliższym czasie to właśnie stres będzie moim nieodłącznym przyjacielem sprawiała, że czułem się jeszcze gorzej o ile w ogóle było to możliwe. W zasadzie to miałem wręcz ochotę walić głową o ścianę.

        Miałem dość. Tak cholernie miałem dość wszystkiego że sobie nawet nie wyobrażacie.

        Powieki mnie już szczypały od tych hektolitrów łez, które z siebie wylałem… i jak na złość nie zapowiadało się na to by w najbliższym czasie miało się coś zmienić w tej kwestii.

        Westchnąłem ciężko.

        Dlaczego to zawsze muszę być ja? Dlaczego wszechświat tak bardzo się na mnie uwziął? Czy nie może choć raz mi odpuścić?

        Łzy jak nigdy zaczęły płynąć mi po policzkach i wtedy gdy już myślałem, że rozpłaczę się jak dziecko na samym środku korytarza, zobaczyłem je.

        Drzwi. Wyglądały zwyczajne, jak każde inne, nic nieznaczące drzwi w tym domu. Ale te takie nie były. Te były inne. Wyjątkowe. Jedyne w swoim rodzaju…  ponieważ prowadziły do jedynego miejsca gdzie mogły opaść wszystkie zakładane przeze mnie maski. Prowadziły do mojego pokoju.

        Tam nie będę już musiał się powstrzymywać. Będę mógł przestać udawać silnego choć już teraz średnio mi to wychodziło.

        Ta myśl dodawała mi odwagi. Koiła moje zszargane nerwy. Sprawiała, że choć przez chwilę było mi lżej.

        Przyspieszyłem kroku. Chwyciłem za klamkę. Pociągnąłem ją w dół słysząc ciche, charakterystyczne skrzypnięcie i kilka sekund później byłem już w środku.

        Oparłem się plecami o ich grube drewno, po czym bez sił osunąłem się na ziemię. Czując jak uchodzi ze mnie całe napięcie.

        Wypuściłem powietrze z płuc, cicho się przy tym śmiejąc. Lecz nie, nie był to do końca radosny śmiech. Był on po części nerwowy, nawet trochę histeryczny. 

        Ale nie trwał długo, ponieważ już w następnej chwili zmienił się w szloch. Z początku cichy i nieporadny. Dopiero później, z czasem stawał się silniejszy.

        Ostatecznie chlipałem tak mocno, że z trudem byłem w stanie złapać oddech. To było straszne. Płuca, gardło i w zasadzie całe ciało bolało mnie niemiłosiernie. Byłem wykończony, a mimo to nie potrafiłem przestać

        Ale nie oszukujmy się.

        Mój organizm tego potrzebował.

        Ja tego potrzebowałem.

        Potrzebowałem by te wszystkie negatywne emocje w końcu znalazły we mnie ujście

        Bym mógł się w końcu uspokoić i przemyśleć to wszystko w miarę na spokojnie, bez tego całego chaosu w głowie.

        Nie mam pojęcia ile czasu upłynęło nim w końcu osiągnąłem sukces. Pięć minut, dziesięć może godzina? To bez znaczenia. Wiedziałem za to, że nie miałem już łez, ani sił by płakać dalej. Ale to dobrze.

        Odchyliłem głowę do tyłu zamykając oczy. Moje ciało się odprężyło, a ja zacząłem analizować. Analizować wszystko co się wydarzyło od samego rana.

        Przypomniałem sobie egzamin. Tą cichą wojnę między mną a młodszym Blackmontem. Rozmowę z radą i samym primusem. Odwzorowałem w pamięci drogę, którą przeszliśmy z Kilianem do jego posiadłości oraz nasze małe igraszki.

        Tutaj zapiekły mnie policzki. Gdyby nam nie przerwano na pewno bym to z nim zrobił!

        Potrząsnąłem głową. Nie czas na to. Skup się!

        Teraz odtwarzałem w głowie przebieg rozmowy z radą w ich siedzibie. To tutaj dopiero zaczęły się prawdziwe schody bo jak się okazało zatarte granice były zaledwie jednym z wielu, wielu problemów które na nas spadły i zapewne jeszcze miały spaść.

[...]

        Po tym jak na swój mało zrozumiały sposób wytłumaczyłem reszcie na czym polega owe zatarcie się granic, zapadła cisza. Ale tylko na krótką chwilę. Bo już w następnej panika zasiała swój zamęt.

        Wszystko działo się tak szybko, że z trudem rejestrowałem rzeczywistość i to co miało miejsce tuż przed moimi oczami.

        W jednej chwili po prostu jakby coś eksplodowało. Tysiące dźwięków i innych bodźców zastanowiło moje uszy. Było to zjawisko tak nagłe że przez pierwszych kilka sekund nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Jakbym nagle przeniósł się do jakiejś innej, alternatywnej rzeczywistości.

        Nawet nie zarejestrowałem faktu, kto był za to wszystko odpowiedzialny. Zastanawiałem się czy byłem to ja, uświadamiając im powagę sytuacji. Czy może Julian podnoszący głos na radę.

        A może była to Arial, która nagle wybuchła płaczem tak głośnym, że nawet mnie przeszły dreszcze, mimo iż myślami byłem gdzieś daleko, daleko stąd.

        Nawet wybrańcy rady stali się jacyś niespokojni i nerwowi, kłócąc się niezbyt cicho między sobą.

        Jedynymi, którzy zdawali się być tą całą sytuacją nie wzruszeni byli Kilian i Quinlan.

        Nawet rada przy nich wyglądała jak banda dzieci, przekrzykujących się o wiele głośniej ponad innymi

        Bo oczywiście nie tylko nas tak poniosło.

-Mówiłem zbadać granicę!...

-To twoja wina, ty na to nalegałaś!

-TRZEBA SKONTAKTOWAĆ SIĘ Z WSZYSTKIMI NACJAMI!

-Skąd mieliśmy wiedzieć?! Unikał nas jak ognia!

-PO CO NAM TO?!

-JAKIE NACJĘ?!

-Sam się od nas odciął.

-TRZEBA ZWOŁAĆ NARADĘ!

-To tylko kwestia…

-POTRZEBNE NAM…

-Jest to…

        Ich kłótnie przerwał ryk głośniejszy niż wszystkie inne w tym pomieszczeniu

-CISZA DO CHOLERY!

        Osobą tą był oczywiście Primus. Tylko on jeden był w stanie za jednym zamachem uciszyć nas wszystkich

-CO WY DO CHOLERY WYPRAWIACIE?! ROZUM DO RESZTY WAM ODJĘŁO?!- kontynuował z furią, jakiej jeszcze w życiu nie widziałem- Tak. Granice się zatarły, lecz nie zamierzam dopuścić do wojny.

        Oświadczył jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Bo może i była. Lecz nie dla nas. Nie w tym momencie.

-Owszem członek Rady nie żyje. Ale to dlatego, że wzięto go z zaskoczenia. To jeszcze o niczym nie świadczy.- ciągnął dalej, wstając z tronu. Głos miał pewny, tak samo jak postawę - Po to was tu ściągnęliśmy. Po to był ten cały cholerny egzamin! By mieć wszystko pod kontrolą.- ryknął dumnie, unosząc zaciśniętą w pięść dłoń ku górze- Wróg myśli, że ma nas w garści, ale nic z tego. Mamy plan. Plan w którym jesteście nam potrzebni.

        Zamarłem, tak samo jak serce w mojej piersi. Nagle poczułem się zagubiony. Nie rozumiałem już do kogo kierował te słowa. Mówił do nas? Do rady? A może do wszystkich po kolei?

- Każdy z was, każdy z osobna posiada niewyobrażalny potencjał i talent, którego grzechem byłoby go nie wykorzystać.

        Odetchnąłem głęboko, czując narastający strach. Czyli jednak kierował te słowa do nas.

        A ja nie potrafiłem tego pojąć… jakaś część mnie wiedziała do czego zmierza. Ale ta druga, ta mniej racjonalna nie chciała tego do siebie dopuścić.

        Bo cokolwiek chodziło mu teraz po głowie… nie mogła być to przecież prawda…

        Zrobiło mi się niedobrze

        To… to nie może być prawdą…

        "I co? Było trzeba się tak wychylać ty przeklęty bachorze?", Zbeształa mnie moja podświadomość. "No pewnie. Jeszcze więcej było trzeba mielić tym ozorem. Na pewno wyszłoby nam to na dobre.", Kłuła mnie uszczypliwe słowo, za słowem "Teraz masz za swoje idioto. Może cię to czegoś w końcu nauczy!"

        Przymknąłem oczy.

        Tak moja podświadomości. Jestem kretynem. Dziękuję za podsumowanie.

-Dokładnie was obserwowaliśmy. Jesteśmy pewni, że sobie poradzicie…

-Poradzimy z czym?- przerwał mu nagle Kilian, z chłodem, który pierwszy raz słyszałem w jego głosie.

        Był to dla mnie swego rodzaju szok.

        Do tego stopnia byłem pogrążony we własnych myślach, że zupełnie o nim zapomniałem, a przecież stał tuż obok…

        Spojrzałem na jego profil, dostrzegając to jak zaciekłą miał minę i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego jak szlachetne posiadał rysy twarzy. Ale nie powinno być to przecież dla mnie zaskoczeniem, biorąc pod uwagę jego pochodzenie… a jednak tak właśnie było.

        Czułem się tak, jakbym poznawał go na nowo ale nie było w tym nic złego. Jedyne co mnie niepokoiło to jego spięte ramiona, jakby szykował się do ataku. A to nie wróżyło dobrze. Tym bardziej, że nieco już poznałem temperament bruneta.

-Hej… spokojnie- pogłaskałem go uspokajająco po plecach, lecz on ku mojemu zdziwieniu strząsnął moją rękę.

        Zmarszczyłem brwi. Było to dla mnie dziwne, lecz postanowiłem mimo wszystko to zignorować. W końcu tak działają emocje, prawda? Może po prostu pomyślał, że to ktoś inny...

-Co ty pieprzysz?! Myślisz, że jak ubierzesz to w piękne słówka to żaden z nas nie wyczuje podtekstu? Na głowę upadłeś?!

        Wzburzył się, niczym dotknięty sztormem ocean.

-Chcecie z nas zrobić kozły ofiarne?! Cholerni tchórze!

        Nie panował już nad sobą, a przekleństwa rzucane w stronę rady tylko mnie w tym utwierdzały.

        Spojrzałem na niego z obawą, ponownie próbując go uspokoić.

-Hej, spokojnie…

        Złapałem go za ramię. Oczywiście nie chodziło tutaj o to, że trzymałem stronę rady czy coś w tym stylu. Bo w gruncie rzeczy Kilian miał rację. Po prostu źle się za to zabrał. Do tego rada zdawała się dziś być wyjątkowo nieobliczalna. Bałem się, że mogą mu coś zrobić, a był przecież człowiekiem.

        Brunet natychmiast wyrwał swoją rękę, odpychając mnie od siebie.

        Mimowolnie zrobiło mi się przykro. Poczułem się tak jakby mój dotyk go parzył… jakbym mu się narzucał. A nie chciałem przecież źle.

        "On nie zdaje sobie sprawy z tego co robi", próbowałem tłumaczyć sobie jego zachowanie.

-Kilianie waż słowa!- upomniał go jak mniemam jego ojciec siedzący po lewej stronie tronu primusa.

        Na dźwięk jego głosu Kilian roześmiał się głośno i wcale nie był to ten przyjemny rodzaj śmiechu. O nie. Ten był ostry niczym brzytwa

        To naprawdę nie wróżyło niczego dobrego…

        Ze strachem przyjrzałem się radnym. Każdemu z nich, doszukując się choć najmniejszego przejawu zagrożenia z ich strony. Ale nic nie wyczułem.

        Całe szczęście.

-Ja mam ważyć słowa?!- parskał z niedowierzaniem- Nie masz prawa mnie upominać cholerny dziwkarzu! Co więcej… zrób nam obu przysługę i przestań szczekać!- warknął, uśmiechając się kpiąco- Nawet kundle z ulicy mają więcej mądrości do przekazania od ciebie!

        No dobra… to akurat było nawet zabawne.

        Co nie zmienia faktu, że mogło się to skończyć tragicznie… w zasadzie dla nas wszystkich. Dlatego po raz kolejny podjąłem próbę uspokojenia go.

-Hej…- zbliżyłem się - odetchnij trochę…- znów próbowałem go dotknąć, a on od razu mnie odepchnął. Jeszcze zanim zdążyłem go dotknąć. Do tego nie za bardzo wstrzymywał się z siłą, co poskutkowało tym, że z hukiem wylądowałem na podłodze.
       
-Nie dotykaj mnie!
       
        Wydarł się na całe gardło a ja przez dłuższą chwilę nie potrafiłem pojąć co tu się właściwie wydarzyło.

        Próbowałem się poruszyć, lecz od razu syknąłem, czując tępy ból, pulsujący z dolnej części pleców.

-Liran?...- odezwał się skruszony winowajca.

        Nie odpowiedziałem, wbijając swoje spojrzenie w buty. Czując jak ze wstydu pieką mnie policzki. Nie pamiętam już kiedy ostatnio czułem się równie upokorzony. A myśl, że osobą która to zrobiła był właśnie Kilian… była gorsza do przetrawienia niż niejedno wino podawane w karczmach nieopodal.

        Zacisnąłem zęby, mozolnie podnosząc się z ziemi.

        Już sam nie wiem czy byłem nim bardziej zawiedziony, czy może raczej rozgoryczony. A może wszystko na raz?

        W każdym bądź razie byłem na niego wściekły.

        Otrzepałem ubrania z nieistniejącego kurzu i dopiero wtedy postanowiłem unieść głowę i złapać kontakt wzrokowy z tym kretynem.

        Moje spojrzenie wyrażało wściekłość, oburzenie i zawód. Natomiast jego skrócie i zmieszanie.

-Ja…- zaczął ostrożnie, wysuwając rękę w moją stronę, ale się odsunąłem.

        Nie miałem ochoty by mnie dotykał.

-Daruj sobie.

        Prychnałem.

-Daj mi wytłumaczyć…- nie poddawał się, podejmując kolejną próbę dotknięcia mnie.

        A we mnie jakby coś pękło.

-Zostaw mnie w spokoju!- wydałem się na niego, przez łzy.

        Miałem dość tego dnia. Czułem się jakbym był w jakimś chorym cyrku. Po jaką cholerę ja tu w ogóle przyszedłem?

        Zastanawiałem się, kierując się ku wyjściu.

        I co z tego, że rada nie dała mi zezwolenia? Aktualnie miałem to gdzieś. Niech się dzieje wola nieba, ale bez mojego udziału.

-Liranie zaczekaj!

        Nawoływał za mną brunet, ale całkowicie go zignorowałem

-Otwierać!- wydarłem się zamiast tego do żołnierzy trzymających wartę po drugiej stronie drzwi.

        Nie miałem zamiaru zostać tam ani chwili dłużej. Tym bardziej, że NIKT nie zamierzał mnie zatrzymać- Kiliana, tego palanta nie brałem tutaj pod uwagę.

-Proszę porozmawiajmy!

        Prychnałem

-Nie mamy o czym.- oświadczyłem, po czym wyszedłem, mijając się ze strażnikami.

        Drogę wybrałem na oślep i tak. Choć raz coś poszło po mojej myśli i bez problemu trafiłem do wyjścia. To chyba jedyny sukces jaki udało mi się osiągnąć tego dnia.

        Westchnąłem. Naprawdę żałosne.

        Uśmiechnąłem się gorzko. Marząc jedynie o tym by wrócić do domu.
 
        Stanąłem przed wejściem do budynku i znów westchnąłem. Którędy teraz?

        Nie miałem pojęcia. Dlatego znów obrałem drogę na chybił trafił, z tą różnicą że powrót do domu tym razem zajął mi zdecydowanie więcej czasu niż powinien. Ale raczej nie powinno to nikogo dziwić. W sumie to cieszyłem się, że udało mi się tutaj dotrzeć tam zanim zrobiło się ciemno. Czyżby kolejny mały sukces?

        W każdym razie nie ważne. Liczyło się tylko to, że byłem w środku i w końcu mogłem na spokojnie poużalać się nad sobą… a raczej chciałbym by tak było.

        Uniemożliwiły mi tą czynność kroki. I ja doskonale wiedziałem do kogo należą.

        Już po mnie.

        Wstrzymałem oddech jakby miało mnie to uchronić przed gniewem ciotki, która właśnie w tym momencie zatrzymała się przed drzwiami do mojego pokoju

-Perełko otwieraj! Wiem, że tam jesteś!

-Nie prawda. Wcale mnie tutaj nie ma!

        Cisza.

-Chcesz przez to powiedzieć, że mam teraz jakieś omamy słuchowe?

-Tak?

        Cisza.

-Nie denerwuj mnie i wytłumacz czemu twój płacz było słychać w całym domu i dlaczego ucierpiała na tym moja ulubiona waza.

-Nic…

-Mam rozumieć że to właśnie przez to "nic" zanosiłeś się płaczem?

        Cholera. Za dobra jest

-Tak?...

-Otwieraj te cholerne drzwi!

       Wiedziałem że nie było sensu się z nią kłócić, więc posłusznie spełniłem jej prośbę, ociągając się przy tym najbardziej jak to tylko było możliwe.

        Kobieta weszła do środka, po czym stanęła przede mną ze szmatą w dłoni, opartej na biodrze.

        Zmierzyła mnie wzrokiem.

-A teraz słucham. Chcę znać wszystkie szczegóły.

        Zamknąłem oczy. Nie było sensu się spierać. Nie z driadą.

        Prędzej czy później i tak by się wszystkiego dowiedziała. Lepiej gdyby usłyszała to ode mnie… dlatego opowiedziałem jej o wszystkim. Naprawdę wszystkim.

^^^
Data publikacji:
03.05.2022r

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro