Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 8

Kilian

        Spanie obok Lirana okazało się mniej przyjemne niż na początku sądziłem. Wręcz zacząłem żałować, że uległem swojemu lenistwu i nie przygotowałem mu osobnego pokoju. Gdybym to zrobił, może teraz nie byłbym tak poobijany...

        Zacznę od tego, że początek zapowiadał się fantastycznie. Chłopak poza tym jednym razem, gdy próbował mnie dotknąć, zachowywał między nami odstęp. Po zaśnięciu też było w porządku... no a przynajmniej do czasu. Tak, do czasu. Schody zaczęły się w chwili, kiedy sam zacząłem zapadać w krainę morfeusza.

        A dokładnie wtedy, gdy w najmniej oczekiwanym momencie zarobiłem od białowłosego z liścia w policzek... Ta. Zabolało. Ale to zignorowałem, a przynajmniej próbowałem, bo on dopiero się rozkręcał.

        Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy i nie tylko, bo oczywiście na tym nie poprzestał. Łokcie i kolana też poszły w ruch i aż do tej pory nie wiedziałem, że ktoś o tak drobnej posturze może mieć w sobie tyle siły! No normalnie mały kulturysta! Nawet kołdrę mi zabrał i nie sposób było mu ją odebrać. Wiem, bo starałem się ją odzyskać... w odpowiedzi dostałem tak po żebrach, że przez kilka chwil obawiałem się, czy aby na pewno mi ich nie przestawił... Tak, więc były to moje pierwsze i ostatnie próby, a na koniec i tak zostałem cały posiniaczony i bez okrycia... eh zachciało mi się robić za obrońcę ucieleśnionych...

        Westchnąłem głośno, ale nawet teraz po tym wszystkim, nie potrafiłem zmusić się do tego by go wy budzić. Dużo dzisiaj przeszedł. Należała mu się chwila wytchnienia... „tylko dlaczego moim kosztem?!", pomyślałem, biorąc kilka głębszych wdechów, rozkoszując się chwilą wytchnienia, podczas których młodzieniec leżał nieruchomo. Kto wie ile ten stan się jeszcze utrzyma...

        Nie mając nic lepszego do roboty- bo stwierdziłem, że nie ma sensu się kłaść, skoro nie wiadomo, czy aby na pewno za chwile nie zacznie się na powrót rzucać- postanowiłem przekręcić się na bok, podeprzeć głowę na ramieniu i obserwować pogrążonego w śnie chłopaka.

        Gdybym miał opisać go jednym słowem, to pierwszym co przyszło mi do głowy było „dziwadło". Tak, dziwadło. Nigdy nie spotkałem jeszcze kogoś równie pokręconego jak on i nie mówię tu tylko o charakterze, a o samym wyglądzie.

        Owszem żyjemy w świecie różnorodności. Długie uszy, ostre zęby, czy chociażby błękitny odcień skóry, nie był nam obcy. I choć nie chodzę po tym świecie za długo, bo zaledwie dwadzieścia wiosen, to nie jedno już w życiu widziałem... a mimo to jego wygląd, był dla mnie czymś obcym, niezrozumiałym.

        Ale nawet będąc tak innym od reszty, wciąż miał w sobie piękno, które ściągało na siebie uwagę bardziej, niż niejeden diament. Urok, którego nie potrafiła ukryć jego maska. Wdzięk, którego sam nie był świadom.

        W świetle księżyca jego porozrzucane na poduszce włosy, zdawały się lśnić nienaturalnym wręcz blaskiem. Miałem wrażenie, jakby zostały wręcz utkane z jego poświaty. Nie mogąc się powstrzymać, chwyciłem jedno, lejące się pasmo między palce, w dotyku przypominające najdoskonalszy jedwab.

        Leżał na plecach, z lewą ręką ułożoną swobodnie nad głową, którą przechylił lekko na bok, co skutkowało tym, że miałem wgląd tylko na jego profil.

        Z bliska jego dziwnie majestatyczna uroda, była jeszcze bardziej dostrzegalna. Mogłem bezkarnie podziwiać bladość jego cery, rumianej na policzkach, której maska była jedyną skazą... dostrzec jego długie, jasne rzęsy, rzucające cień na śniadość skóry poniżej, jak i lekko rozchylone, czerwone usta... wciąż zastanawiając się czy są równie miękkie, na jakie wyglądają...

        Nie mogąc się oprzeć pokusie, zjechałem spojrzeniem niżej, a widok zaparł mi dech w piersi. Kołdra, którą sobie przywłaszczył, zsunęła mu się do linii bioder, a jako iż moja koszula była na niego za duża... miałem doskonały wgląd na jego nagą skórę klatki piersiowej i brzucha, prześwitującą przez cieniutki materiał, zapożyczonej ode mnie koszuli.

        Wydawał się taki drobny i kruchy... Poczułem przyjemne ciepło na sercu. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Całe jego jestestwo budziło we mnie niekontrolowany zachwyt.

        Sypiałem z wieloma pięknymi kobietami, ale żadna z nich nie potrafiła wzbudzić we mnie tak wielkiego uczucia, jak on. Żadna z nich nie była w moich oczach równie czarująca... a przecież on się nawet nie starał w jakikolwiek sposób takim być...

         Chciałem go dotknąć, poczuć ciepło jego ciała tuż pod swoimi palcami... niczym pod wpływem jakiegoś silnego środka odurzającego, puściłem srebrny kosmyk i pociągnąłem delikatnie śniady materiał odzienia. Ten w odpowiedzi opadł mu leniwie na ramie, odsłaniając bark... to za mało, chciałem więcej, w tym celu zerwałem z niego resztki okrywającej go kołdry, która bezdźwięcznie opadła na podłogę.

        Podziwiałem jego ciało, oszołomiony posiadanymi przez chłopaka atutami. Był piękny... Nim się obejrzałem, moja dłoń już powędrowała pod delikatny materiał koszuli, unosząc ją nieznacznie ku górze.

        Posiadał ciepłą, przyjemna w dotyku skórę, łudząco przypominającą aksamit. Nie panowałem nad sobą, więc bez oporów badałem jego ciało. Kawałek po kawałku. Skrawek po skrawku... napawając się jego bliskością.

        On czując mój dotyk prężył się i napinał, wzdychając z przyjemności... jego drobna twarzyczka, pokryta rumieńcem, wykrzywiła się w akcie niezrozumienia, przetłoczona i nie do końca świadoma nowego doznania...

        To zachęciło mnie do działania. Nachyliłem się nad nim i rozpiąłem pierwsze guziki jego koszuli. Po czym zacząłem delikatnie rozpieszczać jego ciało nie tylko dotykiem, ale również pocałunkami, sprawdzając z ciekawością, każdą najmniejszą reakcje białowłosego, czując satysfakcje, narastającą z każdym następnym jękiem, czy westchnieniem, wydobywającym się z ust młodzieńca.

        Gdzieś z tyłu głowy zapaliła mi się czerwona lampka, ostrzegająca mnie przed tym, że to co robię jest nieodpowiednie i złe... ale je zignorowałem. Chciałem więcej... i więcej.

        Z fascynacją zjechałem dłońmi niżej na podbrzusze, zahaczając delikatnie o rąbek spodni. Już chciałem je z niego ściągnąć, gdy powstrzymały mnie jego smukłe palce, zaciskające się na mych nadgarstkach.

-Nie...- jego głos był słaby, dyszał i z trudem wypowiadał jakiekolwiek słowa.

        Spoglądał na mnie tymi swoimi cudownymi oczyma, o tęczowym odcieniu z przestrachem. Bał się mnie. To podziałało na mnie, jak kubeł zimnej wody. Szybko uwolniłem chłopaka ze swoich „kleszczy", pozwalając oddalić się mu na bezpieczną odległość.

        Wspomnienia wszystkich wydarzeń, mających miejsce jeszcze nie tak dawno i przyswojenie ich do świadomości zajęło mi o wiele więcej czasu niż powinno, a gdy już do tego doszło, to samo przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu nagle stało się nie do zniesienia. Potrzebowałem powietrza... powietrza i przestrzeni.

-Zostań tutaj...- powiedziałem chłodniej niż zamierzałem, szybko opuszczając pokój.

        Miałem mętlik w głowie. Ręce mi się trzęsły. To było za wiele. To nie powinno mieć miejsca, ponieważ nigdy nie czułem pociągu do mężczyzn. Zawsze interesowały mnie tylko kobiety.

        Nagle poczułem ogarniającą mnie złość. „To wszystko wina zmęczenia, gdyby Liran pozwolił mi się zdrzemnąć, nie miałbym takich popieprzonych omamów.", stwierdziłem, próbują uspokajając swoje nerwy i nie uderzyć z pieści w pobliską ścianę. "W końcu, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy, to uznałem go za kobietę.", prychnąłem cicho, rozbawiony, kierując się w stronę przedpokoju i znajdującej się w nim sofy. „Lepiej będzie dla nas obu, jeśli resztę nocy spędzimy osobno. Może przy okazji w końcu się wyśpię..." , westchnąłem cicho schodząc po schodach na poniższe piętro.

***

        Następnego ranka, gdy wspólnie zasiadaliśmy do posiłku, nie czułem żadnych pożerających mnie wyrzutów sumienia. To wszystko co wczoraj miało miejsce było spowodowane wyglądem chłopaka i ogarniającym mnie zmęczeniem, które nie pozwoliło mi normalnie funkcjonować.

        Nawet jeśli uroda młodzieńca, nie była w żadnym wypadku przeciętna, to wciąż nie był w moim guście. By w nim być, musiałby urodzić się kobietą, a to z logicznego punktu widzenia, niemożliwe.

-No co?- zapytałem w końcu, nic nie robiąc sobie z chłopaka, spoglądającego na mnie wściekle spod zmrużonych powiek.

-Zbok.- wycedził przez zęby, kierując oskarżycielsko palec w moim kierunku.

        Parsknąłem śmiechem. Po prostu nie potrafiłem traktować go na poważnie, kiedy wyglądał jak rozwścieczona wiewiórka, z pyszczkiem pełnym orzechów.

-Ja tylko odkrywałem nowy teren- powiedziałem, uśmiechając się kpiąco, z głową opartą na wewnętrznej stronie dłoni. Obserwując jak twarz białowłosego czerwieni się ze złości, a oczy ciskają piorunami.

-To z łaski swojej... Znajdź sobie nowe tereny odkrywcze!- wrzasnął, wymachując rękoma w powietrzu.

-Dramatyzujesz.- stwierdziłem spokojnie, niewzruszony jego wybuchem.

-Ja dramatyzuje?! JA?!- wydarł się na całe gardło, z ręką na piersi- ZMACAŁEŚ MNIE!

-Oj tam, oj tam. Zaraz zmacałeś...- cmoknąłem, z udawanym niezadowoleniem.- Cóż... po prostu sprawdzałem czy nie jesteś... płaski.

        Zakończyłem, z zadowolonym uśmiechem na ustach. To było zabawne. Doprowadzanie chłopaka do szewskiej pasji i patrzenie, jak się zapowietrza, było bardzo, ale to bardzo zabawne.

-Za każdym razem, kiedy myślę, że już nic głupszego tego dnia z twoich ust nie usłyszę... ty udowadniasz mi, że się mylę!- oho! Chyba przesadziłem. Po czym to wywnioskowałem? Otóż po tym, jak rozglądał się po pomieszczeniu, szukając czegoś czym mógłby we mnie rzucić... a jako, że nic takiego nie znalazł, to wrócił do swojej poprzedniej taktyki... - Jestem mężczyzną rozumiesz?! MĘŻCZYZNĄ! Jeśli nie choruje na otyłość, a zapewniam cię, że nie... to logiczne, że będę płaski!

        Z tym „mężczyzną" to bym nie przesadzał... według mnie bliżej było mu do chłopca... ale co ja tam wiem? Dobra, nadeszła pora by troszkę złagodzić nasz „spór"... nie daj Boże, jeszcze znajdzie jakiś wazon nieznanego pochodzenia...

-Och daj już spokój... złość piękności szkodzi, a ty...

-Nie kończ. Nie kończ, bo ci przyłożę!- to... byłoby chyba na tyle...- Mam dość. Idę do domu!

        „ Aha. Coś tak przeczuwałem, że do tego dojdzie", pomyślałem, widząc jak chłopak podnosi się z siedzenia i kieruje się w stronę wyjścia. Nadeszła zatem pora bym użył ostatecznego argumentu...

-Zgubisz się.- powiedziałem pewny swoich racji.

-Tak sądzisz?- zapytał zaskakująco spokojnie.

        Coś mi tu nie gra... a szatański uśmiech białowłosego, który ujrzałem zaraz po tym, jak się do mnie odwrócił, mnie w tym upewnił.

-Jestem pewny, że każdy żołnierz, którego zapytam o rezydencje Delkalionów mi pomoże... w końcu wątpię, by jakikolwiek z nich, ryzykował wystawieniem się na gniew mojego wuja.

        Dobra, tego się nie spodziewałem. Cholera! To nie może być prawda. Owszem słyszałem, że małżonka Aidana Delkaliona wróciła do stolicy w towarzystwie jakiegoś nastoletniego bachora. Ale nie sądziłem, że tym „bachorem" okaże się być właśnie ON! 

        Informacja, którą poczęstował mnie białowłosy nieco mnie rozkojarzyła, więc nie zauważyłem, gdy wykorzystał moje zdezorientowanie i wyszedł z pomieszczenia. Do świadomości przywołał mnie dopiero odgłos zamykanych drzwi wejściowych.

-CHOLERA!- wyklinałem, biegnąc w stronę wyjścia.

        Szybko wypadłem na zewnątrz, rozglądając się na boki, ale go już nigdzie nie było. Chodniki były puste, nie licząc tych kilku osób przechadzających się nie śpiesznie, ulicami miasta.

        „Skubany zdążył mi zbiec...", pomyślałem oszołomiony, łapiąc się za włosy. „Już po mnie. Ojciec mnie zabije, jak się dowie... a jeśli nie on , to na pewno zrobi to Aidan we własnej osobie..."

^^^

Od Autorki:

Hejka kochani! Miałam dzisiaj nie wstawiać rozdziału, ale jakoś tak nie mogę się powstrzymać, więc wlatuje dzisiaj i powiem wam szczerze, że bardzo dużo w tym rozdziale musiałam pozmieniać... bo jak to czytałam, to uznałam to za beznadziejne i napisałam od początku... prawie wszystko.

Tym zagraniem najprawdopodobniej strzeliłam sobie w kolano... bo jak powiedziało się „a" to trzeba też powiedzieć „b"... tak, więc najprawdopodobniej będę musiała również poprawić rozdział dziewiąty... i tak dalej aż do piętnastego. Ale spokojnie dam rade! W końcu nie będę poprawiać całokształtu, tylko poszczególne akapity. Tak, więc trzymajcie za mnie kciuki i do następnego!

PS. Chyba będę musiała przerzucić publikacje z soboty na poniedziałki, ponieważ wracam na praktyki i coś czuje, że się nie wyrobie... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro