Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 44

Liran

Staliśmy z brunetem naprzeciw siebie w niemal pustym korytarzu, gdzie poza naszą dwójką, nie było nikogo prócz driady i chłopca na posyłki przysłanego tutaj razem z nami przez stróża bramy.

Oczywiście kobieta starała się jak mogła, by dać nam choć odrobinkę prywatności, dlatego oddaliła się pośpiesznie tak daleko jak tylko mogła, ciągnąc za sobą to biedne, wystraszone dziecko, po chwili znikając gdzieś za pierwszym lepszym zakrętem, napotkanym na drodze.

Jeszcze przez moment wpatrywałem się w miejsce, gdzie dopiero co widziałem fragment jej jasnej, zielonkawej sukni, niknącej gdzieś za rogiem, zastanawiając się z uśmiechem zaraz po tym, jak tylko ucichły ich kroki, ile czasu upłynie nim zacznie namawiać tego drobnej postury chłopczyka, który wyglądem zdawał się nie przekraczać dziewiątego roku życia, do spożycia tego jednego rogalika, co nie zdążyła go wmusić we mnie zaraz po wyjściu z posiadłości...

„Biedne dziecko... ze strachu raczej nie odmówi...". zachichotałem, dość szybko wracając myślami do MOJEGO ciemnowłosego „chłopca", który jak się okazało nawet na chwile nie spuszczał ze mnie wzroku.

Nasze spojrzenia się spotkały, a uśmiech który do tej pory gościł na mojej twarzy, zamarł, podczas gdy umysł utonął w głębi tych pięknych, zróżnicowanych tęczówek, które niczym zwierciadła ukazywały wszystkie kryjące się w nim emocje.

Serce zabiło mi mocniej gdy tylko uświadomiłem sobie jakie KONKRETNIE emocje się w nich kryją...

Poczucie winy i wstyd zaatakowały moje wnętrze na widok tego niepożądanego cienia zmęczenia, nieustannie błąkającego się w jego spojrzeniu. Nawet uśmiech, którym mnie obdarzył, choć szczery miał w sobie ślady wycieńczenia.

Wiedziałem doskonale komu brunet zawdzięczał ten „doskonały" stan. Już na sama myśl o tym brzuch wywinął mi fikołka, a broda zadrżała niebezpiecznie.

„Weź się w garść...", pomyślałem, siłą zmuszając się do uśmiechu. „Wystarczająco już mu dzień zniszczyłeś idioto....", zrugałem sam siebie, starając się utrzymać ten w miarę neutralny wyraz twarzy.

Było mi głupio już za samo to, że zaspałem... a co dopiero za zamieszanie, którego narobiłem w drodze tutaj. I wcale nie trzeba być niewiadomo jak inteligentnym by wiedzieć, że nie pokazałem się raczej z tej najlepszej strony. Wręcz przeciwnie.

Moje zachowanie było skandaliczne, a same argumenty dziecinne... Kilian zamiast się ze mną wtedy użerać, powinien odejść i po prostu mnie tam zostawić... ja bym pewnie tak właśnie zrobił...

„Tyle, że on nie jest tobą.", zaznaczył drwiąco głosik w mojej głowie i nie sposób było się z nim nie zgodzić.

Zdusiłem w sobie westchnienie, umykając spojrzeniem gdzieś w bok.

Lecz z drugiej strony wrażenie, że jest się kimś odmiennym i nie wpisującym w kanon, nie jest niczym przyjemnym. Nikt przecież nie czułby się dobrze z myślą, że ludzie wpatrują się w niego, jak w jakiś rzadki okaz wystawiony za pokaźną sumkę na targu w godzinach szczytu... do tego nago.

Przegryzłem wargę. Nie żebym się usprawiedliwiał... po prostu przedstawiałem fakty.

Tym razem nie udało mi się powstrzymać westchnięcia, wzdychając ciężko.

„Jestem okropny..."

-Przepraszam...- wymamrotałem skruszony, mając na uwadze gorsze samopoczucie chłopaka, doskonale zdając sobie sprawę, że osobą odpowiadającą za ten konkretny stan w jakim znalazł się brunet, byłem ja sam... no bo któż inny mógłby to być?

Ugh, naprawdę czułem się przez to potwornie. Świadomość tego, że najprawdopodobniej zepsułem
mu cały dzisiejszy dzień i to jeszcze zanim zdarzył się porządnie zacząć, była koszmarna.

Spuściłem głowę, doszczętnie
stłamszony przez poczucie winy, jeszcze ostatkiem sił walcząc z łzami. W końcu nie chciałem nieustannie się przed nim mazać... co swoją drogą było nieco zaskakujące biorąc pod uwagę fakt, że nigdy wcześniej nie byłem jakoś za specjalnie płaczliwy... wycofany i w pewnym sensie aspołeczny, jak najbardziej. Ale płaczliwy? Raczej wątpię... czy mogło za tym stać zmiana otoczenia i jakieś swego rodzaju czynniki społeczne? Hm.. może?

Głowiłem się nad tym aż do momentu w którym poczułem oplatające mnie ciasno, ramiona chłopaka oraz jego cichy śmiech

-Za co mnie przepraszasz, waniliowy chłopcze?- wyszeptał wprost do mojego ucha, powodując w ten sposób przyjemny prąd, rozchodzący się mi wzdłuż kręgosłupa.

Zadrżałem mimowolnie, czując charakterystyczny uścisk w podbrzuszu.

-Przeze mnie jesteś teraz zmęczony... nie powinienem był odstawiać takich scen. - odchrząknąłem cicho, próbując tłumaczyć się wprost w jego miękką koszule- przepraszam.

Powtórzyłem, wtulając się w jego spokojnie opadającą klatkę piersiową, zaciskając palce na miękkim materiale koszuli, będącej tak przyjemnie ciepłą i przesiąkniętą aż do suchej nitki jego cudownym i otumaniającym zapachem, który tak bardzo kochałem.

-Nie jestem na ciebie zły. Przecież sam też mogłem zauważyć, że coś jest nie tak, więc nie musisz się niczym zadręczać- oświadczył rozbawiony, łaskocząc mnie nosem w szyje.

Poczułem jak na ten niewinny gest drgnęły mi kąciki ust, a ciało poruszyło niespokojnie w jego ramionach.

-Przestań to łaskocze- poskarzyłem się z słabym uśmiechem, po chwili dodając już nieco poważniejszym tonem- Dlaczego uważasz, że to była twoja wina?- podjąłem, ostatecznie próbując uciec od tego drażniącego mnie oddechu, by móc choć na chwile spokojnie spojrzeć mu w oczy. Po czym unosząc brew ku górze wyjaśniłem- Skąd mogłeś wiedzieć że zareaguje właśnie w ten sposób, co? Przecież nigdy ci nie powiedziałem wprost, dlaczego nosze maskę i jak wiele ona dla mnie znaczy...

Przechyliłem głowę w bok, hamując cisnący mi się na usta uśmiech. „Naprawdę jesteś głupi, skoro uważasz że moje roztrzepanie było twoją winą...", pomyślałem czule „Znaczy poniekąd było... ale nie na tyle byś mógł przypisać sobie moje błędy", zaśmiałem się w myślach.

-Jak to dlaczego?- sapnął z niedowierzeniem, mocniej ściskając mnie w swoich ramionach, wciąż nieustannie się uśmiechając

- Przecież mogłem sam się zorientować, że czegoś mi na tej twojej ładnej buźce brakuje.

Zauważył, składając delikatny pocałunek na jednej z moich powiek, a raczej na materiale, który ją przykrywał w miejscu gdzie widniała spora część blizny

-Zresztą nie rozumiem czemu ją nosisz...- przyznał w końcu szczerze, przesuwając palcami po zielonej wstążce zdjętej z włosów cioci- z twoją twarzą jest jak najbardziej wszystko w porządku, więc jaki jest sens w ukrywaniu jej?

Zapytał lekko, delikatnie muskając ustami moją twarz w co rusz to nowszych miejscach.

Zmarszczyłem brwi, z trudem utrzymując uczucia na wodzy, co było trudniejsze niż by się mogło wydawać... zważywszy, że gesty chłopaka były przyjemne, dzięki czemu skutecznie odciągały moją uwagę od tej ogromnej guli w gardle, którą czułem od dłuższego czasu i tych wszystkich nieprzychylnych myśli kotłujących się teraz w mojej głowie

To co mówił było dla mnie jedną wielką abstrakcją. Z jednej strony cieszyłem się, że ma do tego takie podejście i że nie przeszkadza mu w żaden sposób ta moja mała skaza, a z drugiej... ciężko było zrozumieć mi jego tok rozumowania. W końcu blizna od zawsze była dla mnie czymś negatywnym. Czymś na co z jakichś dziwnych przyczyn nie mogłem patrzeć... dlatego naturalnie nie potrafiłem odebrać jej w jakikolwiek pozytywny sposób.

Od zawsze jedyne co czułem w stosunku do niej, to ogromna chęć zakrycia jej jakkolwiek, bądź czymkolwiek... byle nie musieć na nią patrzeć dłużej niż potrzeba.

Przeszło mi nawet teraz przez myśl, że nawet jeśli brunet jakimś dziwnym trafem znalazłby sposób na przekonanie mnie, że nie jest ona niczym złym... że zakrywanie jej to głupota... to mimo to, na dzień dzisiejszy nie wiem czy dałbym rade od tak po prostu zrezygnować z maski. Z pewnych przyzwyczajeń jednak ciężko jest wyjść... tym bardziej z TAKICH

Odetchnąłem drżąco, uświadamiając
sobie to wszystko. Myślałem przez chwile, że głowa mi od tego wybuchnie. Za dużo przemyśleń i niepewności na raz przewijało mi się przez myśl.

Przetarłem twarz dłonią, podejmując marną próbę wytłumaczenia się

-Przecież... przecież ta blizna jest paskudna...- wymamrotałem z trudem, zacinając się po drodze- Moja twarz wydaje się przez nią brudna... ja czuje się przez nią brudny... jakby coś było ze mną, z nią nie tak- plątałem się w słowach, wykonując przy tym niekontrolowane gesty, doskonale zdając sobie zarazem sprawę z tego jak marnie i żałośnie to wszystko teraz brzmi w moim wykonaniu.

„ARGH! Nie umiem...", zawyłem w duchu, starając się opanować drżenie dłoni „Wszystko co mówię brzmi jak jeden wielki chaos..."

Odetchnąłem głęboko, zamykając oczy. „Czemu to musi być takie trudne?", zachodziłem w głowę, czując coraz to szybsze bicie serca.

Czułem się trochę tak jakbym miał zaraz dostać ataku paniki, a przecież nic wielkiego się nie działo, prawda?

-Ja... bo...- jąkałem się, coraz to łapczywiej łapiąc powietrze w płuca, bo nieoczekiwanie zaczęło mi go brakować.

Chłopak ani razu nie podniósł na mnie głosu, nie próbował we mnie uderzyć w żaden sposób... więc skąd ta panika?

Oddychałem z trudem, wsłuchując się w rytm serca, niespokojne uderzającego w ścianki mojej klatki piersiowej.

„Co się ze mną dzieje?", pomyślałem wystraszony swoim własnym zachowaniem. Nie wiedziałem co się dzieje, nigdy nie wcześniej nie przechodziłem przez nic podobnego, to było straszne

Słyszałem gdzieś, jakby z oddali głos Kiliana, próbującego coś do mnie powiedzieć, lecz nie zrozumiałem jego słów, póki ponownie nie chwycił mojej twarzy w dłonie, każąc sobie spoglądać prosto w oczy.

Dopiero wtedy zacząłem się uspokajać i w końcu rozumieć to co chciał mi przekazać

-Liranie, mój śliczny Waniliowy chłopcze...- zaczął nieśpiesznie, ze spokojem w głosie- Wszystko jest z tobą w porządku, wiesz? Nie ma w tobie niczego za co mógłbyś się wstydzić. Dlatego spokojnie, oddychaj. Nic wielkiego się przecież nie dzieje- zaznaczył z pewnością, której mi brakowało- Ludzie noszą różne rany i jeszcze rozmaitsze blizny mój słodziutki, spanikowany chłopcze.- uśmiechnął się do mnie ciepło, gładząc kciukami moje policzki- Niektórzy skrywają je pod warstwami ubrań, w miejscach gdzie nikt ich nie dostrzeże.- jakby dla podkreślenia swoich słów chwycił za rąbek moich ubrań i delikatnie za nie pociągnął, pocierając jednocześnie o siebie nasze nosy, nie spuszczając wzroku z mojego załzawionego spojrzenia.

To było dziwne. Spoglądać w jego oczy i czuć jak pod wpływem jego głosu opuszczają mnie wszystkie negatywne emocje.

- Inni mają je wręcz wypisane na twarzy i kryją je za czymś tak niepotrzebnym jak maska!- zaśmiał się, dając mi pstryczka w nos, nim kontynuował z tym samym niewzruszeniem co poprzednio- Jeszcze inni skrywają je głęboko w sercu, odgradzając je murem uczuć od zewnętrznego świata, licząc na to że jakimś cudem nigdy nie wyjdą na światło dzienne, często zapominając o tym... że nie ma przecież w nich nic złego.- rzucił lekko, obsypując moją twarz setkami drobnych pocałunków, wywołujących ciepło na mojej twarzy- A co ważniejsze...- przerwał na moment, ocierając dłońmi łzy które niewiadomo kiedy pociekły mi z oczu- Każda z tych blizn, czy ran czyni nas wyjątkowymi, każda z nich jest niczym korona odzwierciedlająca naszą siłę i chart ducha. Jest niczym diament, zdobiący naszą dusze, pokazując całemu światu naszą historie i to jak wiele przeszliśmy w życiu...- wymamrotał, odsuwając się nieznacznie, zjeżdżając spojrzeniem niżej, na moje usta, zwilżając przy tym językiem swoje wargi- Dlatego nie masz się czego wstydzić moje najjaśniejsze słońce. W końcu blizny są czymś, na co nikt z nas nie ma wpływu, są wręcz czymś co powinno się nosić z dumą. Nie ma w nich niczego złego, a ci co próbują nam wmówić, bądź sprawić że będziemy czuli inaczej, są po prostu głupi!

Zakończył swój wywód całując mnie z lekkością w usta i nie wiem czy to przez słowa które wypowiedział, czy przez zupełnie coś innego ale smakował tak cudownie i słodko... jak jeszcze nigdy dotąd.

Naparł na mnie, przez co zacząłem się cofać. Kroczek po kroczku, aż w końcu napotkałem plecami ścianę. Była lodowato zimna, tak bardzo odmienna od tego żaru bijącego od bruneta, który czułem w miejscach gdzie stykały się nasze ciała.

Samo odczuwanie jednocześnie chłodu i gorąca było przyjemne, więc sapnąłem zadowolony w wciąż nieodrywające się ode mnie usta chłopaka. Co chyba uznał za swego rodzaju przyzwolenie, bo w jednej chwili wdarł się dłońmi pod materiał mojej koszuli, zaczynając wodzić nimi po nagiej skórze mojej klatki piersiowej i brzucha.

Odetchnąłem ciężko, czując przyjemne mrowienie i dreszcze w miejscach gdzie jego ręce stykały się z moim ciałem.

-Ktoś może zobaczyć...- wysapałem z trudem, ponaglony resztkami swojego zdrowego rozsądku.

Biłem się w tym momencie sam z sobą w końcu czyny bruneta były przyjemne... lecz nie ukrywajmy. To nie było miejsce i pora na takie igraszki...

Jeszcze tego mi brakowało by ktoś z rady tędy przeszedł i zobaczył nas z chłopakiem w tej dwuznacznej sytuacji a co gorsza, jakby jeszcze tą osobą był sam wujek. Wtedy to bym chyba musiał zbijać trumnę dla Kiliana, bo bez rannych to na pewno by się raczej nie obyło...

Myśli czarnowłosego ewidentnie musiały podążyć podobnymi torami, bo zbladł jak płótno, a jego dłonie w jednej chwili zniknęły spod mojej koszuli, pozostawiając po sobie niemy chłód.

-W każdej innej sytuacji bym to zignorował... ale w tym przypadku ryzyko jest za wielkie...- przyznał w końcu, odchrząkując lekko- nie śpieszy mi się jeszcze na tamten świat.

Oświadczył słabo i jakby dla przypieczętowania całego tego wydarzenia usłyszeliśmy kroki, należące do więcej niż jednej osoby.

Spojrzeliśmy się na siebie i czym prędzej doprowadziliśmy się do porządku, a żeby było jeszcze śmieszniej, to gdy kroki dotarły do nas wystarczająco blisko byśmy mogli usłyszeć rozmowy, to uświadomiłem sobie, że dwa z tych głosów znam...

-Jak myślicie, co tym razem dla nas wymyślą?- doszedł do nas roześmiany, kobiecy głos- Może potraktują nas jak zwierzęta i karzą walczyć w klatkach?

-Nie bądź śmieszna.- odpowiedział jej rozbawiony, lecz tym razem męski głos- To na pewno będzie coś bardziej wystawnego, jak na przykład hm... kalambury z...

-Pająkami!

-Nie o to mi chodziło, ale pająki też mogą być.

-Oboje jesteście głupi. Nie będzie niczego zabójczego ani spektakularnego tym razem. W trakcie pierwszego egzaminu doszło do komplikacji i dzieciak jednego z radnych został ranny. Nieźle się radnym za to oberwało z tego co słyszałam.

-Kto miałby tyle śmiałości by sprzeciwić radzie?! Przecież oni są straszni!

-Kto?- rozległ się donośny śmiech- jest wiele takich w tym królestwie, lecz ostatecznie najstraszniejsza jest tylko jedna...

-Damalia, małżonka Aidana.

-Dokładnie

Przysłuchiwaliśmy się tej rozmowie, aż do momentu w którym rozmówcy w końcu natrafili na naszą dwójkę...

-Liran?

^^^
Cześć kochani!

Długo mnie nie było, wiem. Ale nie zrobiłam tego specjalnie. Naprawdę starałam się w tym czasie cokolwiek napisać dla was i dla siebie, ale pomimo moich szczerych chęci, to niestety wena nie chciała jakoś za specjalnie ze mną współpracować. 😅

Ale teraz już powinno być lepiej, bo jedynym plusem w tej całej sytuacji jest chyba tylko to, że w tym czasie rozwiązałam większość swoich problemów. Ukończyłam jedną szkołę, złożyłam papiery do następnej. Staż też na dzień dzisiejszy udało mi się zdobyć. Zostało mi tylko do dokończenia prawko i zdanie czeladnika we wrześniu. No i dokończenie praktyk, ale to tam najmniejsza rzecz z wszystkich tak w sumie, ale no nic.

Trzymajcie się i do zobaczenia jak najszybciej 💓













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro