ROZDZIAŁ 33
Liran
Przyznam szczerze, że odrobinę się zawiodłem. Bo mimo wszystko miałem cichą nadzieje, że jednak spędzę z wujostwem trochę więcej czasu sam na sam. Ale nic z tych rzeczy. Nasza chwila samotności szybko została przerwana przez ciche, acz stanowcze pukanie do drzwi. A osoba stojąca za nimi wcale nie zamierzała czekać na zaproszenie. Tylko od razu przekroczyła ich próg.
Tą ową osobą okazała się być kobieta. Choć nie ta sama co odwiedziła nas w posiadłości wychowującego mnie małżeństwa. Ta była jakby starsza, ale i nie do końca. Nie wiem jak dokładnie to nazwać. To w zasadzie trochę dziwne, bo ta różnica zdawała się bazować głównie jakby na osobowości? A może raczej mentalności? To naprawdę trudne do wytłumaczenia. Po prostu coś z tyłu głowy mówiło mi, że ta kobieta ma w rzeczywistości jednak o wiele więcej lat niż wygląda.
Wydawała się z pozoru o kilka, a może nawet i kilkanaście lat młodszą od driady. Ale to było tylko powierzchowne wrażenie, oparte w całości na jej niezwykle młodym, wręcz można by rzec, że młodzieńczym wyglądzie w którego skład tak jak i u ciotki wchodziły płomieniście rude włosy. Z tą różnicą, że te należące do nowo poznanej kobiety sięgały ramion, do tego były grubsze, gładsze i proste niczym druty. Czyli całkowite przeciwieństwo tych należących do cioci.
Twarz miała z lekka podłużną i pucołowatą, lecz nie pulchną, jak u kobiet z nadwagą, a uroczą i niewinną niczym u cherubina. Brwi natomiast w odróżnieniu od opływowych rysów jej lica były wyraziste, ostro zakończone nadające jej obliczu nie tylko pikanterii, ale również kontrastu. I było to zaskakująco ładne połączenie z drobnym, piegowatym noskiem i pełnymi malinowymi ustami, których struktura była idealnie gładka, nie posiadająca choćby najmniejszej skazy w postaci wysuszenia, czy niekontrolowanego skubnięcia. Nic tylko pozazdrościć...
I cóż. Nie powiem, że nie była ładna, bo była. Jedyne do czego można by się było przyczepić w jej wyglądzie, to oczy. Oczy będące zbyt dojrzałe względem reszty jej majestatycznego oblicza. Oczy o piwnej tęczówce, które pomimo panującego na jej twarzy uśmiechu pozostawały poważne. Chłodne. To właśnie one były powodem tak sprzecznego odbioru jej osoby.
I dopiero po chwili zrozumiałem dlaczego tak jest... a raczej może nie tyle co zrozumiałem, a domyśliłem się.
Wyjaśnieniem okazała się być szata. Ale nie byle jaka szata. A ta jedna jedyna. Czerwona, długa, plisowana. Ta będąca symbolem rady. Nic więc dziwnego, że postrzegałem ją jako starszą... w końcu o ile pamięć mnie nie myli, to w radzie nie zasiada nikt kto nie liczył by sobie przynajmniej kilkunastu dekad...
W moim umyśle jak na zawołanie zapaliła się czerwona lampeczka, nakazująca mi milczenie i ostrożność.
Czy aby na pewno miała mnie tylko zbadać?
Spojrzałem na ciotkę.
Na pierwszy rzut oka wydawała się siedzieć spokojnie i niewzruszenie. Lecz gdy przyjrzałem się dokładniej ujrzałem jak zaciska szczękę i dłonie na materiale sukni.
Była nie tylko spięta, ale przede wszystkim wściekła.
-Witajcie kochani.- odezwała się kobieta w czerwonej szacie, a mojej uwadze nie uszedł jej uprzejmy, cukierkowy głos- Doszły mnie wieści, że nasz piękny chłopczyk już się obudził.
Posłała mi olśniewający uśmiech, od którego aż zapiekły mnie oczy.
I nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wszystko w jej obecnej postawie to fałsz.
„Piękny chłopiec...", Zadrżałem, nieświadomie przysuwając się do ciotki, która w pokrzepiającym geście pogładziła mnie po dłoni.
Nie chciałem mieć z tą nowo poznaną kobietą nic do czynienia. Chyba lepiej bym się czuł jakby sobie poszła i na swoje miejsce przysłała kogoś innego... ale chyba prosiłem o zbyt wiele bo krótkowłosa nigdzie się nie wybierała. Przynajmniej na razie. Szkoda.
-Perełko poznaj Opal, członkinie Rady, specjalizującą się w uzdrawianiu.- przedstawiła ją ozięble driada.- Przybyła tutaj by się tobą zająć, więc proszę bądź grzeczny i pozwól jej robić swoje.
Uśmiechnąłem się niezręcznie, ponieważ mimo iż słowa cioci miały charakter nakazujący, to sposób w który je wypowiedziała wywierały zupełnie przeciwne wrażenie. Coś czułem, że to spotkanie nie przyniesie nam nic dobrego... i chyba miałem racje.
-Och Damalio. Ciebie również miło widzieć- Opal przechyliła głowę na bok, unosząc delikatnie brodę ku górze. W czego skutku choć jej słowa przepełnione były uprzejmością, to cała wypowiedź odebrana została w dość... bezczelny sposób.
To naprawdę się źle skończy. Spojrzałem bezradnie na wuja, mając cichą nadzieje, że zakończy ten zapowiadający się huragan ostrych słów pomiędzy kobietami jeszcze zanim zdąży się na dobre rozkręcić. Lecz ten posłał mi w odpowiedzi jedynie spojrzenie typu „Mnie w to nie mieszaj!" i ledwo dostrzegalnie zaczął przesuwać się w stronę drzwi.
„Jak zawsze pomocny...", sarknąłem w duchu, wzdychając ciężko. Jak ma zamiar się stąd zmyć, to mógłby chociaż spróbować zabrać mnie ze sobą. Cholerny zdrajca.
-Opal- warknęła.- Po prostu rób swoje.
-Damalio... chyba się zapominasz. Nie jestem kimś, kim możesz sobie od tak pomiatać.
Teraz miałem ochotę strzelić sobie mentalnie w czoło. Jeśli wcześniej kłótni dało się uniknąć, tak teraz jest ona wręcz nieunikniona.
-Ach tak?- driada uśmiechnęła się leniwie, z pierwszymi iskierkami dzikości w oczach. Wciąż nie zmieniając pozycji. Przynajmniej na razie...- Dobrze ci radze Opal. Po prostu zajmij się tym co powstało na skutek WASZEJ niekompetencji i odejdź. Po co się pogrążać?
Nie... no po prostu no nie! Wiedziałem, że tak będzie. Ciocia nie lubi jak się ją lekceważy, a sądząc po minie Pani „najwyższej" to ona również do tego nie przywykła, bo napięła się niczym struna i z pierwszymi przejawami złości w oczach, wycedziła przez zęby:
-Daj spokój Damalio. Przecież wiesz, że to co się wydarzyło nie było naszą winą. Nikt nie mógł tego przewidzieć.- powiedziała, dając pierwszy krok do przodu- Skąd mogliśmy wiedzieć, że wydarzy się coś takiego? To przecież tylko dzieci...
Ciotka roześmiała się krótko, acz lodowato w następnej kolejności wlepiając swoje zimne spojrzenie w kobietę przed sobą i bez najmniejszego strachu odparła.
-Właśnie Opal. To tylko dzieci. A mimo to je w to mieszacie.- urwała- Myślisz, że jestem głupia i nie wiem co miał na celu ten cholerny egzamin, dalece przekraczający umiejętności tych dzieci?! Nie sądzisz, że chociażby z tych przyczyn powinniście byli się tego spodziewać?!
Oho... robi się ciekawie. Co nie zmienia faktu, że z każdym następnym wypowiedzianym przez nie słowem rozumiałem w tej sytuacji coraz mniej... tia... trochę przykre.
-Damalio przestań wyolbrzymiać. Przecież nic takiego się nie stało. Twój syn, dzięki swojej regeneracji uniknął najgorszego. Po co więc dalej ciągnąć tą farsę?!
-Nic takiego się nie stało?!- powtórzyła driada z niedowierzaniem- Mówiliście, że jesteście przygotowani na każdą ewentualność. Że żadnemu z tych dzieci nie spadnie nawet włos z głowy! Czy on, albo młody książę Blackmond wyglądają na nietkniętych?!- zapytała uniesiona- Ten drugi ma do cholery dziurę w brzuchu! Czy na tym polega wasza rzekoma „kontrola"?!
-Damalio. Każdy popełnia błędy. Zrozum to w końcu!- krzyknęła całkowicie wytrącona z równowagi- Przecież nikt z nas nie mógł przewidzieć tego jak potoczy się część wydarzeń.- próbowała się jakoś tłumaczyć- Rozumiem, że jesteś wściekła. My również. Ale zapewniam cię, że winni zostaną ukarani.
Powiedziała, jakby w nadziei, że ta prosta wymówka wystarczy na oczyszczenie jej imienia z wszelkich zarzutów.
-Opal.- przerwała jej driada już o wiele spokojniej niż wcześniej, co wprowadziło mnie w niemałe zaskoczenie- To chyba ty czegoś nie rozumiesz.- głos ciotki w tym momencie przyprawił mnie o zimne dreszcze. Ten głos był niczym cisza przed burzą...- Jesteście radą. Kto jak kto, ale wy nie powinniście popełniać tak absurdalnych błędów!
-Dobrze. Być może moglibyśmy to lepiej przemyśleć, ale jako małżonka Aidana powinnaś być świadoma tego, że czas nas nagli!- broniła się radna- I wy również zawiniliście. Dlaczego żadne z was nie poinformowało nas o umiejętnościach tego chłopca?!
Krzyknęła z wyrzutem, wskazując na mnie palcem. Przez co miałem ochotę zapaść się pod ziemie. Atmosfera z minuty na minutę stawała się coraz gęstsza. A ja tak bardzo nie chciałem być teraz w samym centrum tej kłótni.
-O umiejętnościach? O czym ty do cholery bredzisz?! On jest zwyczajny!
Znów zostałem wskazany palcem.
-Damalio. Wszyscy wiemy, że tak nie jest. Co jak co, ale to co zrobił w lesie nie było „normalne". Gdybyś tylko widziała to co ja...- przerwała na moment, jakby szukała odpowiednich słów- Jego wiedza na temat zielarstwa... jak i z wielu innych różnych dziedzin jest godna podziwu.- mówiła z ekscytacją- Nie mniej rozbił zaklęcie eteru i stworzył instrukcje Damalio...- znów przerwała, po czym ciągnęła z coraz to większym podnieceniem- Ale to wciąż nie wszytko... on przemówił w języku pradawnych i to nie w byle jaki sposób. Jego dykcja, wymowa i akcent były idealne.
-Przestań!- krzyknęła ciotka, z lekkim drżeniem w głosie- To wciąż nie powód by go w to mieszać...
Ostatnie słowa niemal wyszeptała.
-Za późno Moja droga. To dziecko jest niesamowite i wielu z nas zwróciło już na niego uwagę. Wiesz co to oznacza, prawda?
-Mowy nie ma! Nigdy się na to nie zgodzę!
Głos mojej opiekunki zabrzmiał niemal płaczliwie.
-Nie musisz...
Nawet nie wiem w którym momencie do tego doszło, lecz nieoczekiwanie atmosfera pomiędzy tą dwójką diametralnie się zmieniła. Cała złość... zniknęła. Nastała między nimi jakaś swego rodzaju nić porozumienia. Obie coś wiedziały i żadna nie zamierzała się w to bardziej zagłębiać, co nieco mnie zirytowało.
Miałem z ich powodu mętlik w głowie.
Z wszystkiego zrozumiałem jedynie mniej więcej tyle, że radni się mną zainteresowali, lecz na tym moja wiedza się kończyła...
Westchnąłem ciężko. Czując pulsujący ból w skroniach. Może to i lepiej, że nie wiem? Bo jak to mówią „Im mniej wiesz tym lepiej śpisz", a co jak co, ale sen w tej chwili akurat by mi się przydał... tak samo jak kąpiel. Właśnie kąpiel. Matko jak ja o niej marze...
-Ciociu... przepraszam, że wam przerywam te jakże interesującą konwersacje, lecz czy moglibyśmy w końcu zająć się tym po co Pani Opal tu przyszła?...- stęknąłem marudnie- Ja naprawdę chce już do domu. Te kilka ostatnich dni w dziczy, to był istny koszmar...
-Och... dni?- zapytała zaskoczona Opal.
Zmarszczyłem gniewnie brwi
-Tak dni.
Kobieta przez chwile stała zamyślona, po czym jakby coś w niej zatrybiło, bo zaśmiała się głośno, kręcąc głową, jakby nie dowierzając swojej własnej głupocie
-Ach no przecież!- zawołała- Wybacz zapomniałam, że tam u was czas płynął inaczej. Wolniej.
Zmarszczyłem brwi
-Wolniej?
-Tak mój piękny chłopcze. Wolniej- znów się zaśmiała
A ja czułem nasilająca się potrzebę uderzenia jej. I to najlepiej czymś ciężkim. No naprawdę! Miałem już tego dość. O co tu w tym wszystkich chodzi do cholery?!
-Och no nie patrz tak na mnie, przecież ci wszystko wytłumaczę. No a przynajmniej spróbuje- uśmiechnęła się, z podejrzanym błyskiem rozbawienia w oczach.
Czy ona się ze mnie naśmiewa?!
Kobieta odchrząknęła, powstrzymując śmiech.
-Pozwól, że zacznę od początku mój uroczy chłopcze... więc całe to zadanie w prawdzie było tylko iluzją. Czymś co miało was zmotywować do działania i dania z siebie stu dziesięciu procent, a zarazem nie zrobić wam stałej krzywdy, z której byście później nie wyszli.
Zaraz, zaraz... że co?!
-Chwila. Czyli te ogary też nie były prawdziwe?- przerwałem jej oniemiały i wzburzony jednocześnie.
Rudowłosa westchnęła.
-Odpowiadając na twoje pytanie, to tak. Ogary również były iluzją, lecz to trochę bardziej skomplikowane niż myślisz.- odparła- Czy teraz zaspokoiłam twoją ciekawość na tyle bym mogła kontynuować to co mi przerwałeś?- zapytała z przekąsem, na co skinąłem naburmuszony głową- dziękuje.
Skinęła głową, ciągnąc dalej fragment w który jej się wciąłem
-A biorąc pod uwagę ten fakt, to jedynym zagrożeniem dla was, na które my, radni nie mieliśmy wpływu byliście wy sami.- westchnęła ciężko- A przynajmniej tak nam się wydawało, bo niestety żadne z nas nie wpadło na to, że wśród was wszystkich może znaleźć się osóbka zdolna do odczytywania instrukcji...
Spojrzała na mnie znacząco na co miałem ochotę wywrócić oczami. Moja wina, że nikt tego nie przewidział?!
-... To właśnie między innymi jest powodem tego, że leżysz tu gdzie leżysz.- Mruknęła- A dokładną przyczyną twojego nie tak dawno fatalnego stanu zdrowia jest bariera, którą wspólnie ustawiliśmy. Miała ona na celu chronić was przed wszelkimi interwencjami z zewnątrz.- tłumaczyła nieco zmieszana- I tu właśnie pojawia się problem, ponieważ jak już wcześniej wspomniałam... żadne z nas nie spodziewało się tak rozległej wiedzy w pewnej dziedzinie, którą to ty osobiście posiadłeś.- tu znów obdarzyła mnie wymownym spojrzeniem- waszym zadaniem było tylko odnalezienie kamieni, które samoistnie by was przeniosły po upływie określonego czasu.
Och... chyba rozumiem.
-Przez to, że zadziałałem samoistnie naruszyłem barierę, która miała pewnie zniknąć w momencie w którym aktywowalibyście kamienie. A, że ja zadziałałem wbrew zasadom, to bariera uznała mnie za intruza... i zaatakowała- ponownie wtrąciłem jej się w zdanie.
To dlatego miałem wrażenie jakbym płonął żywcem... bo naprawdę tak było.
-Owszem masz racje. Tak więc gdybyś nie posiadał tak imponującej regeneracji, to najprawdopodobniej wąchałbyś teraz kwiatki od spodu.
Puściła mi oczko. A ja naprawdę zacząłem rozważać kwestie uderzenia jej.
-A co z resztą?- zapytałem, starając się ignorować narastającą frustracje, czując jednocześnie pierwsze ukłucia niepokoju.
Skoro ja tak oberwałem... to co z nimi? Czy oni również czuli wtedy to co ja?
Tam był Kilian...
-Spokojnie chłopcze. Wszyscy żyją i mają się dobrze.- zapewniła mnie- Co prawda mieli dość... twarde lądowanie, ale nic nikomu się nie stało- zachichotała.
-To dobrze- odetchnąłem z ulgą
-Tak swoją drogą mój uroczy chłopcze...- spojrzałem na nią unosząc wysoko brwi- to muszę cie pochwalić. Widziałam dokładnie każdy twój ruch i przyznam szczerze, że jestem niezwykle zaskoczona tym jak rozległą wiedzę posiadasz odnośnie ziół.- przerwała na moment- Najprawdopodobniej gdyby nie ty, to musielibyśmy przed wcześnie przerwać egzamin na potrzeby zajęcia się raną księcia. Na szczęście do tego nie doszło
Spojrzała mi prosto w oczy, po czym zapytała zagadkowym tonem
-Lubisz pomagać ludziom w TEN sposób?
Wytrzeszczyłem na chwile oczy. Czy lubię leczyć ludzkie rany?
-Ja...- zamyśliłem się- ja... chyba tak.
Odparłem w końcu.
Kobieta uśmiechnęła się leniwie, z zadowoleniem
-Skoro tak... Czy byłbyś może zainteresowany posadą mojego ucznia?
Zdrętwiałem oniemiały.
-Oczywiście do niczego cię nie zmuszam. Po prostu widzę w tobie ogromny potencjał, który chciałabym z ciebie w pełni wydobyć. A jako członkini rady chciałabym mieć kogoś komu mogłabym pozostawić później swój stołek.
Chwila, chwila... co?!
-Ja... ja muszę się nad tym zastanowić.- wyjąkałem w końcu.
-Oczywiście. Dam ci tyle czasu do namysłu ile będziesz potrzebował. A teraz zajmijmy się twoim stanem zdrowia tak co będziesz mógł w końcu pójść do domu.
Uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, ja niestety nie byłem w stanie odpowiedzieć jej tym samym. Byłem na to po prostu lekko mówiąc... zbyt rozkojarzony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro