ROZDZIAŁ 32
Liran
Idąc, widziałem przed sobą długi, dobrze rozświetlony przez pochodnie korytarz. Wykonany był w całości z białego, niczym nieskalanego marmuru, którego ściany choć bogato zdobione wydawały się mieć w sobie ogromne pokłady czegoś na wzór skromności i wytworności.
Lecz ja nie zwracałem na to jakiejś większej uwagi, bo i po co? Korytarz jak korytarz. Nie ważne jak piękny... nic nie zmieni tego co czeka na jego końcu.
„Już niedaleko...", pomyślałem, doskonale znając rozkład tutejszych przejść, dróg i zawiłych zakrętów. Zwłaszcza tych prowadzących do JEGO włości.
Na samą myśl o tym co mnie czeka zwolniłem kroku, który już i tak był powolny i nieśpieszny sam w sobie, czując narastające zawroty głowy.
Zawsze tak reagowałem, kiedy byłem już wręcz w zasięgu jego ręki, jakby mój organizm samoistnie starał się opóźnić ten moment w czasie, rozkoszując się każdą chwilą wolności i swobody, które jeszcze nam pozostały.
Nie miałem sobie tego za złe, ponieważ wiedziałem, że w pomieszczeniu do którego właśnie zmierzam... nie będzie już miejsca na tak przyziemne odczucia, jak te.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, czując jak na powrót zalewa mnie ta wszechogarniająca pustka. Tam już nie będzie wolności. Po w kroczeniu do jego świata stanę się jego własnością, która bez mrugnięcia okiem będzie musiała spełnić wszystko co tylko rozkaże...
Więc co tym razem będzie ode mnie chciał?...
Uniosłem głowę do góry, wbijając swój beznamiętny wzrok w szklane sklepienie nad sobą, dostrzegając przebijające się przez nie gwiazdy.
...Tego samego co zawsze?
Zatrzymałem się, unosząc jedną ze swych dłoni ku górze, tak by móc ją ujrzeć tuż przed twarzą w całej jej okazałości. Była jasna i drobna, niezwykle kobieca z tymi delikatnymi, smukłymi palcami. Palcami, które z tak wielką łatwością potrafiły dokonać tyle złego...
Czy i tym razem będę w stanie spełnić jego prośbę, jakby była dla mnie czymś naturalnym? Jak długo jeszcze będę musiał się do tego zmuszać i udawać, że mnie to nie rusza, a wręcz cieszy?...
Niespodziewanie poczułem, jak przez tą moją maskę obojętności przedziera się inne, jeszcze bardziej wszechogarniające uczucie. Zadrżałem, czując nagły, palący chłód w klatce piersiowej.
„Czy to kara za to, że robię coś co jest wbrew twoim ideałom?...", zapytałem swojej podświadomości, ciężko dysząc, jakby w nadziei, że pobłogosławi mnie odpowiedzią, która z naturalnych przyczyn nie nadeszła. Bo i czemu by miała? I tak pewnie nic by to nie dało. Wciąż bym to czuł...
Zmusiłem się by dać kilka kroków w bok, po czym oparłem się bokiem o ścianę nieopodal. Jedną rękę przyłożyłem do twarzy, natomiast drugą zacisnąłem na przyjemnym w dotyku materiale założonej przez siebie bardzo długiej tuniki, z rozcięciami po bokach.
Miałem już tego dość. Kiedyś łudziłem się, że się do tego przyzwyczaję, że kiedyś będzie lepiej... ale z każdym następnym razem było tyko gorzej... więc dlaczego wciąż to robię? Dlaczego mu się nie przeciwstawię i nie skończę z tym?
Osunąłem się na ziemie, nie mając już dłużej siły by stać. Tego już było po prostu dla mnie za wiele... nie chciałem tam iść. Nigdy nie chciałem. Ale czy kiedykolwiek miałem wybór?
Parsknąłem cicho. Tym razem odpowiedź przyszła zaskakująco szybko. Nawet nie musiałem się nad nią zastanawiać: Oczywiście, że nigdy go nie miałem. Miał względem mnie zbyt wiele oczekiwań i planów, by dać mi jakąkolwiek swobodę, czy tym bardziej okazać chociażby odrobinę ciepła... To po prostu nie było w jego stylu.
Więc skoro tak, to dlaczego nie potrafię być jak reszta? Dlaczego nie potrafię czerpać z tego przyjemności, jak każde z nich? Dlaczego zawsze czuje względem siebie tak wielkie obrzydzenie? Przecież po takim czasie powinno być to dla mnie wręcz naturalne... więc dlaczego nie jest?
Pomyślałem, wstając chwiejnie i niczym w transie ruszyłem tak dobrze znaną mi drogą, na której krańcu zawsze czekał ON.
Tak bardzo nie chciałem tam iść... lecz wiedziałem, że muszę. On mi nie odpuści. Jeśli mu się przeciwstawię, to ukarze mnie... tak jak ukarał ją...
Właśnie ONA.
Prychnąłem z goryczą, spuszczając głowę by nikt czasem nie widział jak uśmiecham się gorzko przez łzy.
Dlaczego to zrobiła? Przecież go znała. To właśnie ona bardziej niż ktokolwiek inny wiedziała jaki jest. Wiedziała w jaki sposób zareaguje. Jako jedyna wiedziała jak daleko jest w stanie się posunąć by zmyć wstyd ze swojego mienia... więc dlaczego?
Nigdy nie byłem w stanie pojąć tego co nią wtedy kierowało. W końcu co jest takiego atrakcyjnego w utracie wszystkiego co się posiadało i tak długo na to pracowało? To absurd. Szkoda, że nigdy nie będę miał okazji jej o to zapytać... bo jak mógłbym zapytać o coś kogoś... kogo już od dawna tutaj nie ma?
Zacisnąłem mocno zęby, czując narastającą wściekłość zmieszaną z nutką żalu. To jej wina, że tu jestem i muszę to znosić. Gdyby nie ona nigdy nie musiałbym robić czegoś wbrew sobie. To jej wina, że taki jestem... że ON się taki stał. Że stał się jeszcze gorszy niż był kiedyś z tą swoją chorobliwą obsesją. To właśnie z jej powodu tak bardzo cierpię. Bo on nie spocznie. Nie spocznie dopóki nie dopnie swego.
Dlaczego zatem... dlaczego to zrobiła? Jaki miała ku temu cal? Czy te kilka chwil naprawdę były warte aż tak wiele?
Nim się obejrzałem stałem już przed jego drzwiami... słyszałem jego rozwścieczony głos, który skutecznie odciągnął moją uwagę od bezsensownych myśli. Teraz powinna się liczyć tylko teraźniejszość. Nie warto rozdrapywać przeszłości i rozmyślać o kimś kto już od dawna nie istnieje.
Teraz liczył się tylko on, czekający na mnie za tymi przeklętymi drzwiami... rozsierdzony tym, że kazałem mu tak długo na siebie czekać.
Kto wie... może tym razem mnie również ukarze?... w sumie to byłoby mi to nawet na rękę... wtedy nie musiałbym tego robić... ale wiem również, że tego nie zrobi... po co miałby odbierać sobie te satysfakcje? W końcu spośród wszystkich jego dzieci tylko ja byłem do tego „odpowiedni".
Ułożyłem prawą dłoń na zimnej strukturze prawego skrzydła, czując jak w wyćwiczonym przez lata rytmie powoli opuszczają mnie wszelkie emocje.
Tu i tak były niepotrzebne... zbędne. Tym bardziej jeśli osobą je odczuwającą byłem ja... bo według niego spośród nas wszystkich, to właśnie mnie nie wolno było mieć słabości, a one według niego właśnie nimi bez wątpienia były.
Naparłem na drzwi, do których otwarcia nie potrzebowałem zbyt wiele siły, po czym z maską całkowitej obojętności przekroczyłem ich próg...
***
Uniosłem powieki, wpatrując się pustym wzrokiem w sklepienie, które nawet w najmniejszym stopniu nie przypominał tego z przed chwili. Zniknęły gwiazdy. Zniknęła szklana powłoka, zamieniona na jasny, już nieco szarawy sufit
„Czyżbym śnił?..." pomyślałem wolno siadając na niezbyt wygodnym materacu, rozglądając się bez wyrazu na boki, odczuwając dziwny chłód na całym ciele.
Byłem w jakimś niewielkim pomieszczeniu, o bladych... kiedyś może nawet białych ścianach, przyozdobionych jedynie w jedno okno z widokiem na błękitne, zachmurzone niebo i jedne drzwi, wykonane z drewna, najprawdopodobniej bukowego (choć sam do końca nie wiem skąd u mnie to przekonanie...). Prócz tego było tu również łóżko. Właśnie to, na którym siedziałem i jedna wąska komoda, z której wnętrza wydobywał się silny ziołowy aromat, więc zapewne wypełniona była w środku różnego rodzaju ziołami leczniczymi. Natomiast na zewnątrz, na jej blacie stała tylko jedna niewielkich rozmiarów blaszana miska, z białym ręcznikiem przewieszonym przez kant.
„Co to za miejsce?", zapytałem w myślach, nieświadomie podciągając nogi do piersi, tak by móc objąć je ramionami, na których to w następnej kolejności oparłem chłodny policzek.
Wszystko mnie bolało... każdy centymetr ciała miałem niczym z ołowiu... do tego to dziwne uczucie bezsilności i chłodu w sercu zmrażało mnie od środka.
Zamknąłem oczy, biorąc kilka głębszych wdechów na ukojenie rozbieganych, a zarazem dziwnie otępiałych myśli, z nadzieją że być może to pomoże mi pozbyć się tej nieznośnej pustki z głowy, która to wręcz doprowadzała mnie do migreny.
„Dlaczego tu jestem? Co się stało?", głowiłem się, mając na początku w pamięci jedynie kilka nie do końca zrozumiałych wspomnień z lasu. Jednak wraz z upływającymi minutami przypominałem sobie coraz więcej i więcej aż w końcu dobrnąłem do samego sedna problemu. Czyli mianowicie tych głupich okręgów i kamieni runicznych, będących ewidentnie samym epicentrum mojego bólu głowy. Chyba...
Ale wracając. Czy to możliwe, że jednak coś pochrzaniłem i to dlatego prawie spaliło mnie żywcem?
Miałem jeden wielki mętlik w głowie. Z jednej strony mogło to być jak najbardziej prawdopodobne. Ale z drugiej strony niekoniecznie... bo jak inaczej wytłumaczyć to, że tu teraz leże? Bo pewnie gdybym jednak się w czymś pomylił, to nie wrócilibyśmy z powrotem na arenę, bo to miejsce bez wątpienia nią było. Nie pytajcie skąd to wiem... to po prostu wydawało mi się najbardziej logicznym wytłumaczeniem.
Westchnąłem ciężko, kładąc się z powrotem na poduszkach. „Co za popaprana sytuacja..." pomyślałem z rezygnacją, odgarniając włosy z twarzy. Były teraz luzem co nieco mnie zasmuciło, bo po plecionce bruneta nie było już nawet śladu...
Właśnie on... ciekawe co teraz robi.
Znów westchnąłem. „Dlaczego ja wciąż o tobie myślę tumanie, no?! Oszaleć idzie!", pomyślałem, zaciągając sobie cienki okrycie na głowę, czując wstyd i pieczenie na policzkach.
I pewnie leżałbym w ten sposób jeszcze do wieczora, gdyby nie odgłos otwierających się drzwi i kłótnia na korytarzu
-Jak mogliście do tego dopuścić?! Czy masz pojęcie jak to się mogło dla niego skończyć?! Czyś ty rozum do reszty postradał?!
Zaskoczony odsunąłem z twarzy delikatny materiał, spoglądając z zaskoczeniem i poniekąd zaciekawieniem na kobietę stojącą w przejściu.
-Ależ Damalio ostudź trochę swój temperament i porozmawiajmy na spokojnie... ludzie słuchają.
-Ludzie słuchają... ludzie słuchają?!- krzyknęła rozwścieczona- Jak cię walne w ten twój pusty łeb, to ci się wczasy z dzieciństwa sprzed kilku wieków przypomną cholerny kretynie!
Oho. Ciocia się chyba rozkręca... na nieszczęście wujaszka niestety... bo to właśnie on stał na korytarzu. Nikt inny nie potrafiłby rozmawiać z wkurzoną driadą równie nieumiejętnie jak on...
Teraz to w sumie powinien się cieszyć, że nie ma w tym pomieszczeniu żadnej miotły ani innego z pozoru niegroźnego narzędzia, za które mogłaby chwycić teraz ciotka, bo bez dwóch zdań by go teraz czymś zdzieliła...
Chociaż ta szmata leżąca na komodzie też by się w sumie nadała... może ja lepiej wkroczę do akcji zanim ciocia się jej dopatrzy...
Tak. To dobry pomysł.
-Nie krzycz ciociu... głowa mnie boli- poprosiłem uprzejmie na tyle głośno by oboje mnie usłyszeli
Kobieta zareagowała jako pierwsza, natychmiast zapominając o obecności wujka, na co ten ewidentnie odetchnął z ulgą.
-Perełko!- zawołała rzucając się w moją stronę, obejmując mnie ramionami z taką siłą iż przez jeden krótki moment obawiałem się, że usłyszę odgłos łamiących się żeber. Co oczywiści nie nastało- Jak się czujesz? Boli cie gdzieś?- wypowiadała słowa z prędkością światła przez co z trudem nadążałem z kiwaniem głową (bo na nic innego nie było mnie teraz stać)
Ale nie skarżyłem się. Szczerze to było właśnie coś na co miałem ochotę już od dłuższego czasu. Dlatego jedyne co robiłem to mocniej wtulałem się w pierś kobiety, wsłuchując się w szybkie bicie jej serca
-Tęskniłem...- wymamrotałem w końcu, po dłuższej chwili.
-Ja również i proszę nie strasz mnie tak więcej... co ci w ogóle do głowy przyszło głupie dziecko?! Żeby robić coś takiego?!- skarciła mnie ostro, wciąż z czułością gładząc moje jasne pukle.
Na co nie zwróciłem jakiejś większej uwagi, wiedząc z doświadczenia, że płomiennowłosa trochę się na mnie pogniewa, po czym do wieczora o wszystkim zapomni i już pewnie więcej do tego nie wróci.
Zamiast tego wymamrotałem dość dziecinnie:
-Chcę do domu.
-Oczywiście perełko. Gdy tylko zrobią ci kontrolne badania i wszystkie będą w normie, to natychmiast zabiorę cie do domu.- mówiąc to ucałowała mnie w czubek głowy.
Dobra to mnie zaskoczyło.
-A co z egzaminem? Przecież...
-Och nie przejmuj się tym perełko... już się tym zajęłam.- uspokoiła mnie- Od teraz, to egzamin ewentualnie będziesz mógł oglądać z widowni.
-Co? Ale... ale jak?
-Ja... cóż. Wyciągnęłam konsekwencje...- odpowiedziała wymijająco, uśmiechając się... dość dziko, jak na mój gust.
-Chce wiedzieć, jak dokładnie te „konsekwencje" wyciągnęłaś ciociu?- zapytałem ostrożnie.
-Nie.
Coś tak właśnie przypuszczałem, że taka będzie odpowiedź... ale no. Ważne, że dalsza część egzaminu mnie ominie, a to w jaki sposób ciocia to osiągnęła niezbyt mnie interesuje. Tym bardziej, że wiem jak przerażająca potrafi się stać gdy się wkurzy... nic dziwnego, że w tej sytuacji poszli jej na ugodę.
Jak dla mnie same plusy!
^^^
Od Autorki:
Przepraszam kochani, że rozdział z tak wielkim opóźnieniem, ale zaczynam pisać na bieżąco, do tego wena jakoś ostatnio się mnie nie trzyma co jest w zasadzie dość sporym dla mnie problemem w pisaniu, bo po prostu rozdziały zabierają mi więcej czasu niż zazwyczaj. Mam nadzieje, że niedługo mi przejdzie, ale dmuchając na zimno, to wole was poinformować o tym, że rozdziały mogą się teraz pojawiać nieco niesystematycznie, więc wybaczcie mi to proszę! Trzymajcie się i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro