ROZDZIAŁ 26
Kilian
-Na pewno nic cię nie boli?- zapytał białowłosy już chyba po raz setny w przeciągu godziny.
Westchnąłem ciężko, modląc się w duchu o cierpliwość, która była już u mnie na wyczerpaniu.
-Tak. Jest dobrze. Nie musisz się ciągle o to pytać, wiesz?- warknąłem w jego stronę, przewracając oczami.
Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że miałem w dupie jego uczucia, wręcz przeciwnie. Doceniałem to. Bo na swój sposób było to nawet urocze. Tyle, że jak się coś słyszy w kółko bez końca, to robi się to w końcu irytujące. Taka już niestety kolej rzeczy, a ja nigdy do najcierpliwszych nie należałem.
-Dobra. - odpowiedział krótko- Jak tam chcesz.
Ułożył usta w wąską linie, przyśpieszając kroku, tak że jego jasne pukle puszczone luzem niemal uderzyły mnie w twarz.
Spojrzałem za nim zaskoczony, marszcząc brwi „Czy on właśnie strzelił mi focha?...", pomyślałem z rozbawieniem, przeczesując palcami swoje ciemne włosy, które opadały mi w tak nieznośny sposób na oczy. „Eh mogłem je przyciąć przed tym cholernym egzaminem.", westchnąłem w duchu, doganiając chłopaka
-Hej... zły jesteś?- zapytałem, szturchając go zaczepnie łokciem w bok.
-Przestań! Zachowujesz się jak dziecko.- odburknął, odpychając mnie od siebie.
„Tak. On ewidentnie ma focha", stwierdziłem, powstrzymując śmiech.
-Serio? Obraziłeś się na mnie?- zapytałem z uśmiechem nie dowierzając, idąc koło niego.
-Nie.
-Jak nie, jak tak.- odpowiedziałem w końcu nie wytrzymując i parskając śmiechem.
-Zamknij się! I wcale nie jestem na ciebie zły, rozumiesz?! Wcale!- warknął, wymijając mnie.
„No właśnie widzę...", pomyślałem, uśmiechając się półgębkiem. „Wcale, a wcale" dodałem, chowając ręce w kieszeniach, patrząc się na ładnie ukształtowane, smukłe plecy młodzieńca, które tak jak reszta jego ciała nie miały tych typowo męskich walorów. Lecz nie były też typowo kobiece. Owszem posiadał większe wcięcie w tali niż przeciętny mężczyzna, lecz daleko mu też było do sylwetki typowo kobiecej. Był raczej czymś pomiędzy, a zarazem przebijał wszystkie płcie piękne na głowę, ponieważ był w porównaniu do nich niezwykle symetryczny...
„Ciekawe czy jakbym poprosił go o zgodę... to pozwoliłby mi się namalować...", przeszło mi nagle przez myśl, a oczami wyobraźni widziałem już płótno, pędzle i farby. „... czy jakbym dodał troszkę opiłek srebra do szarej farby i nakładał ją na przemian z bielą, to uzyskałbym te śliczną mieszaninę barw, z których składały się jego aksamitne w dotyku włosy?... albo co musiałbym połączyć, by otrzymać te piękną grę świateł w jego oczach..." , rozmyślałem, czując coraz większą potrzebę namalowania go. Czy to dziwne? Pewnie tak...
Ale cóż. Dziwne, czy nie. Nic na to nie poradzę. Taki już mój urok i nic nikomu do tego. Takie po prostu uroki natury.
-Ej no, zaczekaj królewiczu!- zawołałem za nim, rozbawiony kiedy odległość miedzy nami niebezpiecznie wzrosła.- Nie złość się już tak...
-Nie jestem zły, okey?!- warknął , piorunując mnie wzrokiem.
-Skoro tak uważasz...- powiedziałem dobrotliwie, doganiając go.
Przez chwile szliśmy obok siebie w całkowitej ciszy, która nie trwała długo, bo to w końcu on sam ją przerwał...
-Jesteś kretynem, wiesz?- zaczął oskarżycielsko, zatrzymując się na środku pustkowia, zmuszając mnie do tego samego- zdajesz sobie sprawę przez co przeszedłem, by doprowadzić cię do jakiegokolwiek stanu używalności?! Wiesz ile strachu i stresu się przez ciebie nażarłem?! Wiesz ile czasu przy tobie ślęczałem zmieniając okłady i podając odpowiednie zioła, które to wcześniej musiałem znaleźć w tych cholernym lesie?!- wydarł się, podnosząc jakąś przypadkową gałązkę z ziemi i ciskając nią w moją stronę. Co prawda mogłem jej bez problemu uniknąć, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłem. Pozwoliłem po prostu by odbiła się lekko od mojego torsu i spadła na ziemie. Nawet nie bolało.- Wiesz?! Więc zważywszy na to wszystko chyba mam prawo się o ciebie martwić, co?! – krzyczał po raz ostatni, po czym zamilkł i wznowił swój pochód znowu zostawiając mnie z tyłu. Zapewne po to bym nie widział jak się rozkleja... zdradziło go niestety jego własne ciało.
„Cholera", zakląłem wzdychając. Kto by pomyślał, że będzie aż tak emocjonalny... i jak ja mam go tu teraz udobruchać...
-Przepraszam no...- odezwałem się ugodowo, próbując złapać chłopaka za ramie, ale ten uparcie mi się wymykał.
-Przestań w końcu!- zawołał łamiącym się głosem, odwracając się do mnie ze łzami w oczach- Ty kretynie! Ja naprawdę się o ciebie bałem...
Rozpłakał się, chowając twarz w dłoniach. Zrobiło mi się głupio, że doprowadziłem go do takiego stanu... w końcu przecież nie zrobił nic złego. Nie powinienem był się z nim droczyć.
-Hej... nie płacz mały- powiedziałem cicho, podejmując próbę przygarnięcia go do siebie, ale chłopak był uparty... i do tego pyskaty.
-Mały to jest twój przyjaciel w spodniach, ale nie ja!- oburzył się zapłakany, szarpiąc się z moim uściskiem na jego ramieniu.
-Och zamknij się już.- przewróciłem oczami, obejmując go ciasno ramionami- za dużo gadasz...
Poczułem jak młodzieniec w moich ramionach na chwile sztywnieje, po czym całkowicie się rozluźnia i po chwili również przytula. Na początku nieco nieśmiało, lecz po chwili mogłem już wyraźnie poczuć jego palce, zaciskające się mocno na mojej koszulce oraz cichy szloch.
„Eh i co ja z tobą mam...", pomyślałem kręcąc głową, jednocześnie gładząc go po wilgotnych włosach... zaraz, zaraz wilgotnych?
-Jesteś mokry...- odezwałem się zaskoczony dotykając jego włosów i ubrań
„I dlaczego ja tego wcześniej nie zauważyłem?", wytknąłem sobie, czując zimny materiał w dłoniach.
-Przeziębi się...- wyszeptałem pod nosem, po czym dodałem bezpośrednio do chłopaka- ściągaj to.
Mówiąc to złapałem za cieniutką warstwę tkaniny, którą miał na sobie chłopak i poruszałem nią sugestywnie.
-Chyba cię coś boli!- oburzył się, odskakując ode mnie na kilka metrów, czerwieniąc się niczym piwonia. Co wyglądało dosyć zabawnie w połączeniu z jego opuchniętymi oczami.
Zmarszczyłem brwi „O co mu znowu chodzi?", pomyślałem z rozbawieniem i nutka irytacji, nie rozumiejąc postępowania młodzieńca.
-Hej spokojnie. Miałeś tylko zamienić swoją koszule na tę należącą do mnie. Bo moja jest najzwyczajniej w świecie sucha... no może trochę poplamiona krwią, ale poza tym jest na pewno bardziej komfortowa niż ta, którą masz obecnie na sobie...- tłumaczyłem cierpliwie
-Och.- powiedział tylko... dość zmieszany, drapiąc się z zażenowaniem po głowie.- o to ci chodziło...
Zaśmiał się niezręcznie, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
-A o co innego miałoby?- zapytałem marszcząc niezrozumiale brwi.
-O nic!- zaprzeczył szybko, purpurowiejąc jeszcze bardziej.
„Co z nim?...", pomyślałem. Przecież nie zrobiłbym mu krzywdy... miał po prostu zdjąć swoją koszule i zamienić ją na moją... co w tym strasznego? Czyżby brzydził go widok krwi? Zastanawiałem się, mierząc go spojrzeniem swoich dwukolorowych oczu, których swoją drogą nienawidziłem. Były okropne i takie nienaturalne.
-No nie patrz tak na mnie!- zbeształ mnie piskliwie.
-Tak, czyli jak?- dopytywałem wciąż nie rozumiejąc zachowania jasnowłosego
-Po prostu nie patrz, okey?- wymruczał nadąsany idąc do przodu.
Westchnąłem ciężko. Czy ktoś mógłby mi w końcu łaskawie wyjaśnić co tym razem niby zrobiłem źle, bo ja się już pogubiłem i za cholerę go nie ogarniam.
-Długo zamierzasz tam jeszcze tak stać, jak kołek?- zapytał retorycznie.
-Idę, już idę.- burknąłem, wywracając oczami „To będzie ciężkich kilka godzin...", stwierdziłem z rezygnacją.
***
-Ugh... Uważaj- syknąłem, gdy chłopak przemywał moją ranę i zmieniał prowizoryczny opatrunek.
-To się nie ruszaj.- warknął na mnie, wywracając oczami- Było trzeba powiedzieć, że boli a nie zgrywać chojraka. Teraz się męcz i patrz coś narobił.
Powiedział z irytacją, mając na myśli moment w którym pytał się mnie czy wszystko w porządku, a ja uparcie mówiłem, że tak... no skąd mogłem wiedzieć, że rana się otworzyła i to pieczenie nie było normalne? Przecież nie często chodzę z dziurą w brzuchu...
-Ale to nie moja wina no... nie znęcaj się już tak nade mną.- marudziłem, zaciskając zęby kiedy białowłosy nakładał jakąś swoja mieszankę na ranę.
-A czyja? No raczej nie moja.- prychnął oburzony, zdmuchując wściekle zbłąkany kosmyk, który oklapł mu na oczy- Gdybyś zostawił w spokoju ten przeklęty badyl, tak jak cie prosiłem zamiast się nim popisywać, to może nie poślizgnąłbyś się na tym cholernym błocie i nie runął jak długi na ziemie. Co ci w ogóle z tym patykiem do łba strzeliło? Mało żeś poobijany?!
Zapytał wściekle, mierząc mnie ostro spojrzeniem swoich mieniących się różnymi barwami tęczówek.
Przyznaje się bez bicia, że to było akurat głupie posunięcie, ale człowiek z nudów potrafi zrobić wiele niemądrych rzeczy... teraz przynajmniej wiem żeby na przyszłość tego nie robić.
-Oj no nie przesadzaj... każdemu się zdarzy...- wymamrotałem pod nosem. Niestety przyznawanie się do błędów nie było moją mocną stroną.
-Ajajaj! No uważaj, to boli!- sarknąłem na niego z wyrzutem, gdy „nieumyślnie" nieco mocniej nacisnął na ranę podczas jej opatrywania... chociaż jestem wręcz w stu procentach pewien, że zrobił to specjalnie.
-Ups. Wybacz, obsunęły mi się palce- powiedział uśmiechając się anielsko... a to wredota.
-Zrobiłeś to specjalnie.- oświadczyłem oskarżycielsko, spoglądając na niego spode łba.
-Nie no skądże, ja? W życiu bym ci przecież czegoś równie złośliwego nie zrobił.- zapewnił mnie, z uroczym uśmiechem na ustach.
-Ach no tak... zapomniałem, że ty przecież jesteś uosobieniem wszystkich cnot...- obwieściłem z przekąsem, wznosząc oczy ku niebu.
-Oczywiście, a czy masz ku temu jakieś wątpliwości?- zapytał z pozoru milusio, chociaż ja wyczułem w tych kilku słowach groźbę...
-Nie, no co ty.- zapewniłem go szybko. Wiecie... wolałem nie ryzykować.
-Tak też myślałem.
Powiedział z zadowoleniem wyraźnie zarysowanym na tej swojej urodziwej twarzyczce. Ale o dziwo jego ruchy złagodniały i stały się mniej gwałtowne, a bardziej ostrożne.
„Czyżby postanowił schować na jakiś czas te swoje rogi?", pomyślałem kąśliwie, nie mając odwagi powiedzieć tego na głos... co jak co, ale życie sobie jeszcze cenie.
Tak, więc kilka minut później, gdy chłopak skończył tymczasowo swoją prace dotyczącą dopatrywania mojego stanu zdrowia, to z czystym sumieniem... i kilkoma nowymi siniakami, przynajmniej w moim przypadku, mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Przez kilka minut szliśmy obok siebie, ramie w ramie w całkowitej ciszy. Młodzieniec wyraźnie odpływał gdzieś myślami, nie przykuwając większej uwagi do mijanego przez nas otoczenia.
„Ciekawe nad czym tak intensywnie rozmyśla", zastanawiałem się zaciekawiony, przyglądając się wnikliwie jego twarzy.
Był ładny. Ładny na ten dziwny kobiecy sposób i nie potrafiła tego ukryć, nawet ta jego maska, którą z tak wielkim uporem nosił na twarzy. „Co próbował za nią ukryć?", zapytałem w myślach, badając każdy najmniejszy detal jego oblicza, okalanego kaskadami pięknych, lśniących zdrowym blaskiem srebrno białych loczków, od niedawna spiętych luźno na plecach gdzieś w połowię ich długości... „Jak on sobie z nimi radzi, ja się pytam?! Ja ledwo potrafię ogarnąć te swoje, będące nie dłuższe niż za ucho, a co dopiero gdyby były do bioder... oszalałbym chyba!", pomyślałem oszołomiony, przenosząc swoje spojrzenie z włosów na prosty, lekko zadarty ku górze nosek młodzieńca oraz pełne, rubinowe usta, z których uciekła niejedna kąśliwa uwaga...
Oj tak. Język to akurat miał cięty, skubany. „Tak swoją drogą, to zabawne na jak wiele mu pozwalam. Normalnie, to komuś innemu za niektóre zniewagi nieźle skopałbym tyłek, więc dlaczego teraz tego nie robię" , zastanawiałem się marszcząc brwi. „Czy to dlatego, że za bardzo przypomina mi kobietę, a ja z zasady kobiet nie bije? Chociaż i tu znalazłyby się wyjątki..."
Westchnąłem ciężko i dla świętego spokoju postanowiłem zmienić tok swojego myślenia na zupełnie inne tory. Między innymi właśnie dlatego postanowiłem zaczepić w końcu jasnowłosego, wyrywając go w ten sposób z krainy zamyślenia.
-Jak myślisz Liranie... jak wiele rzeczy łączy ten las w którym się obecnie znajdujemy, z tym prawdziwym, żywym Nicharem?- zapytałem, wyciągając pierwszy lepszy temat, który przyszedł mi do głowy.
-Słucham, czy mógłbyś powtórzyć?- poprosił z lekka zmieszany, czerwieniąc się nieco na policzkach.
„Coraz częściej mu się to ostatnio zdarza...", zauważyłem, uśmiechając się z rozbawieniem.
-Skup się waniliowy chłopcze.- zadrwiłem z niego, ale powtórzyłem to co wcześniej powiedziałem- Jak myślisz co łączy ten las z oryginalnym Nicharem?
-Hmm... na pewno nie ogary.- zażartował, uśmiechając się szeroko, przez co jego oczy błysnęły radośnie, ukazując swą piękną, uroczą barwę, mieniąc się aktualnie wszelkimi ciepłymi odcieniami, jakie były mi tylko w stanie przyjść do głowy.
-Tak, masz rację... tam na pewno ich nie ma- zaśmiałem się, czując jak z każdym dniem narasta we mnie sympatia do tego chłopca. Lubiłem go. Go i ten jego niewyparzony język.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro