ROZDZIAŁ 23
Liran
„-Słyszeliście?! Są tutaj! Brać ich!"
W przeciągu kilku minut spokój i przewaga, które były po naszej stronie, diametralnie się zmieniły. Wszędzie zapanował istny chaos i harmider. Bojowe okrzyki, jak i przerażone wrzaski mieszały się ze sobą w jedną niestrojną całość, kalecząc uszy i umysł.
„Musimy stąd uciekać.", pomyślałem z rozpaczą, czując jak Viridi z przerażenia zaciska swoje drobne palce na moim ramieniu, próbując przy tym z całej siły nie krzyczeć i nie ujawniać wrogowi naszej pozycji, znajdującej się po przeciwnej stronie ogniska, z dala od reszty naszej drużyny.
-Posłuchajcie mnie teraz uważnie.- powiedziałem cicho do towarzyszących mi przestraszonych dzieciaków.- pomogę się wam stąd wydostać, dobrze? Ale musicie się skupić i zachować cisze. Nie ważne co się stanie. Po prostu nie krzyczcie i w razie konieczności biegnijcie przed siebie, nie oglądając się do tyłu. To nie zabawa. Nie ma tu miejsca na fochy i dumę. Teraz walczycie o swoje zdrowie, o ile nie o życie, więc zachowajcie powagę i jasność umysłu.- nie czekając na ich odpowiedź, kontynuowałem- złapcie się za ręce i nie puszczajcie póki nie karze wam biec, dobrze? I pamiętajcie, by wstać powoli i nie obciążyć waszego już i tak wykończonego walką z chorobą organizmu.
Mówiąc to, zacząłem się powoli podnosić dając reszcie do zrozumienia, by zrobili to samo. A gdy już wszyscy byliśmy na nogach, to ostrożnym krokiem zaczęliśmy wycofywać się w głąb lasu znajdującego się za naszymi plecami i dopiero jak byliśmy już wystarczająco daleko, by nie słyszeć odgłosów wali, wykrzyknąłem do nich cicho.
-Biegnijcie!
Cała trójka wystrzeliła, jak z procy całe szczęście stosując się do moich poleceń i nie oglądając się za siebie, bo pewnie zauważyliby, że sam nie idę za nimi, a zawracam ku obozowisku.
Tak. Byłem świadomy tego, że najprawdopodobniej to samobójstwo, lecz nie potrafiłem postąpić inaczej. Ja po prostu MUSIAŁEM pomóc reszcie w końcu to z naszej winy tak długo zwlekali z ruszeniem dalej... A nie mogłem też zmusić się do tego, by wciągnąć te towarzyszącą mi trójce w to szaleństwo. Tym bardziej po tym, jak wiele pracy i wysiłku włożyłem w przywrócenie ich do zdrowia. Pewnie będą mili mi to za złe, ale nie obchodziło mnie to dopóki byli w jakimś stopniu bezpieczni.
Poruszałem się wolno i w skupieniu, zachowując jak największe pokłady ostrożności. Bo nie chciałem przecież unieszkodliwić sam siebie jeszcze zanim zdążyłbym komukolwiek pomóc... a nie powiem, że byłoby to aż za bardzo w moim stylu...
„Ta. Cały ja.", pomyślałem, parskając niezręcznym śmiechem. Lecz szybko spoważniałem, zdając sobie sprawę z tego, że jest za cicho. Pokonałem już co najmniej dwie trzecie dzielącej mnie odległości od naszego obozowiska i wciąż nie słyszałem odgłosów walki. „Czy to możliwe, że tak szybko się z nimi rozprawili?", zapytałem w duchu, czując narastającą obawę w sercu.
W odpowiedzi ukazał mi się jedynie błysk ogniska, którego płomienie skutecznie odganiały mroczne odmęty nocy, oświetlając swym blaskiem pobliskie konary drzew, jak i całe otaczające je otoczenie.
„Cholera!", zakląłem, wstrzymując oddech i kryjąc się w krzakach, modląc się w duszy by nie było tam zbyt dużo robactwa... a zwłaszcza pająków, bo jak Boga kocham, usłyszy mnie cały Nichar.
Na szczęście na razie nie czułem by jakieś paskudztwo oblegało moje biedne ciało. Odetchnąłem, więc z ulgą próbując przysłuchiwać się rozmowie toczącej się nieopodal.
-Kilkoro brakuje.- usłyszałem znajomy głos nieznanego mi mężczyzny.
„A, więc przegrałeś Kilianie...", pomyślałem z poczuciem winy. „Przepraszam", wyszeptałem cicho.
-Owszem. Kilkorgu udało się zbiec do lasu i niestety naszym ludziom nie udało się ich dogonić.- słysząc te słowa, kamień spadł mi z serca.- Ponadto... czwórka, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nikt nie wie gdzie są, ani gdzie się udali.
-W tym ten zamaskowany młodzik od Delkalionów.- zamarłem na wydźwięk jadu w głosie tego mężczyzny. Kim on do cholery był, że trzymał do mnie tak wielką urazę? Przecież ja nie pamiętam bym w najbliższym czasie zaszedł komuś za skórę... nie licząc oczywiście Kiliana i Vriera. O co tu chodzi?
-Tak, niestety. Kto by się spodziewał, że ten dzieciak nas przechytrzy?- wysyczał drugi z mężczyzn z wyraźnym wyrzutem w głosie.
-Nie doceniłem smarkacza, ale to się już nie powtórzy... zobaczysz przyjacielu... jeszcze tej nocy go posiądę i uczynię swoim.- zapewnił groźnie jeden drugiego.
-Och nie wątpię- poparł go żarliwie poprzedni.
Wstrzymałem oddech, czując jak wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba. Wiedziałem już z kim miałem do czynienia. Oczami wyobraźni ujrzałem ponownie jego przetłuszczone, obślizgłe włosy, żółty, bezzębnych uśmiech i świńskie oczka. Przez co omal nie zwróciłem zawartości swojego żołądka.
Przerażenie zmroziło mi krew w żyłach, kiedy doszła do mnie treść jego słów. „ Jeszcze tej nocy go posiądę i uczynię swoim.". Ta kanalia... on chcę... on chcę mnie przerżnąć! „Po moim trupie!", warknąłem, czując jak strach w moim ciele przeobraża się w furie, sprawiając że wręcz gotowałem się od środka. „Prędzej podetnę sobie żyły, niż stanę się twoim!", krzyczałem w myślach, zaciskając pięści. „Tylko poczekaj. Już ja cie oduczę wysnuwania tak absurdalnych teorii.", obiecałem twardo, z determinacją w sercu.
Teraz już im nie odpuszczę. Wydostane ich stamtąd. Sprzątnę tuż sprzed nosa. Zrobię to, chociaż miałbym zginąć. Pieprzone kanalie! Zapamiętają te noc raz na całe życie!
„Tylko, jak mam to zrobić?", zagryzłem wargę zamyślony. Nie mogłem tam tak od sobie po prostu wejść, bo mieli przewagę liczebną i na pewno schwytali by mnie szybciej niż ja zdążyłbym krzyknąć.
„Więc co zrobić... co zrobić?", myślałem intensywnie, zagryzając wargę i chwytając się za podbródek, wystukując palcem na kolanie niespójny rytm. „Myśl Liranie, myśl... to nie może być takie trudne", wytykałem sam sobie, odczuwając coraz większą presje.
Już myślałem, że niczego nie wymyśle, gdy nagle straciłem równowagę i upadając, by nie narobić hałasu podparłem się ręką na ziemi. Tyle, że zamiast twardego podłoża, usłanego liśćmi, trafiłem w błocistą breje. To właśnie wtedy mnie olśniło.
„A gdyby tak... nie. Nie Pójdą na to... a może jednak?...", rozmyślałem, bijąc się z myślami... w końcu plan, który zaczął układać mi się w głowie był dosyć ryzykowny. Prawdopodobieństwo powodzenia wynosiło pół, na pół. „Czy było warto posuwać się aż do tego stopnia?", zastanawiałem się nadgryzając paznokcie.
„Czy było warto?... właściwie... właściwie, to tak.", zdałem sobie sprawę, poważniejąc. Kilian i jego grupa znaleźli się w tej sytuacji przeze mnie, bo nie potrafiłem poskromić Veriera i jego niewyparzonej gęby. Chcąc nie chcąc byłem im to winien.
Westchnąłem ciężko, nabierając błota w obie dłonie w następnej kolejności wcierając je we włosy, skórę i ubrania, które dodatkowo porwałem w kilku miejscach, by nadać sobie wyglądu ofiary. Jako ostatnie i najgorsze zarazem jednak było to co musiałem zrobić teraz, by wyglądać jeszcze bardziej wiarygodnie... a mianowicie musiałem wykonać kila nacięć na skórze, i rozmazać krew.
Przełknąłem głośno ślinę, kiedy poczułem ciężar ostrza od cioci w ręku, które błysnęło niebezpiecznie, gdy przyłożyłem je pod odpowiednim kątem do ramienia i zagryzłem mocno zęby kiedy ostra krawędź weszła w moje ciało niczym w masło.
Cholera bolało. Ale pomimo tego nie komfortu, powtórzyłem czynność jeszcze wielokrotnie, roniąc przy tym niejedną gorzką łzę.
„Dobra... tyle wystarczy", pomyślałem z ulgą, ocierając zakrwawione brzegi sztyletu o materiał spodni.
Wziąłem jeszcze kilka głębszych wdechów, by uzyskać coś na wzór zadyszki i zacząłem głośno krzyczeć, jakby co najmniej samo piekło mnie goniło.
-Pomocy! Ogary! Ratujcie się wszyscy! Zaraz tu będą!- wbiegłem do obozowiska, oglądając się z przerażeniem za siebie.
By jeszcze bardziej zdobyć ich zaufanie, przewróciłem się z impetem, zahaczając o palące się w ognisku gałęzie, które rozprysły się na wszystkie strony, podpalając liście, a w następnej kolejności krzaki i drzewa.
To w połączeniu z moimi wcześniejszymi okrzykami wywołało ogromną panikę i popłoch. Wszyscy biegali dookoła, potykając się o własne nogi, bądź wpadając na innych członków tej samej drużyny.
„Banda pajaców" zaśmiałem się w duchu, nie mogąc uwierzyć w to, że mój plan się ziścił.
-Uspokójcie się! Idioci!- ganił ich zapewne przywódca tej bandy, który tak jak wcześniej myślałem rzeczywiście był tym samym mężczyzną, co w pierwszym dniu egzaminu wręcz pożerał mnie wzrokiem.
Całe szczęście, że był teraz zbyt zajęty bieganiem za tymi błaznami i nie zwracał na mnie uwagi. Dzięki czemu na spokojnie mogłem podkraść się do Kiliana i jeszcze dwóch chłopców do których składu na chwałę niebios nie zaliczał się Verier.
-Co ty tu robisz?- warknął brunet, wyraźnie zirytowany.
„Och ależ nie ma za co. Pomoc wam była dla mnie prawdziwym zaszczytem. Nie musisz dziękować", pomyślałem sarkastycznie, przecinając więzy, którymi byli spętani.
-Idziemy.- zawyrokowałem, obrzucając go obrażonym spojrzeniem. Po czym dodałem ciszej pod nosem, wycofując się w głąb lasu- Nie po to w końcu ryzykowałem uwolnienie was, smarując się przy tym błotem i własną krwią, by teraz przeleciał mnie jakiś napalony, sadystyczny ogier...
-Czekaj, że co zrobiłeś?!- wydarł się oburzony czarnowłosy, piorunując mnie spojrzeniem.
-Nic, nic- odpowiedziałem szybko, przyśpieszając kroku. „Kurde przypał...", dodałem w myślach, świadomie unikając jego wzroku, które zapewne mówiłoby coś w stylu: „Jeszcze do tego wrócimy"
-Pośpieszcie się.- poganiałem ich cicho, bojąc się tego, że ktoś w końcu zauważy mój mały przekręt i ruszy za nami w pogoń.
Ale jak na razie wszyscy byli zbyt zajęci paniką i gaszeniem pożaru, by zwracać na nas uwagę, a przynajmniej takiego byłem przekonania dopóki jakaś nieznana mi siła nie ścięła mnie z nóg, gdy byliśmy już w ogromnej odległości od naszego starego obozowiska.
Gruchnąłem ciężko na ziemie, zwijając się i jęcząc z bólu, który niespodziewanie uderzył w moje ciało, wydzierając wszelkie powietrze z moich płuc. Czułem się tak, jakby przygniotła mnie lawina kamieni... to było straszne przeżycie.
-Uciekajcie!- usłyszałem głos Kiliana gdzieś w oddali, nie będąc w stanie dokładnie zlokalizować jego położenia. Tak bardzo huczało mi w uszach.
-Przepraszam Liranie, ale musimy iść...- stęknąłem, gdy czyjeś ręce złapały mnie pod pachami, podnosząc do góry i zmuszając do szybkiego marszu. Niestety nie byłem w stanie poruszać się szybciej...
Nie zaszliśmy zatem daleko nim poczułem kolejne uderzenie w nasze plecy. Tym razem oboje wylądowaliśmy na ziemi, krzycząc z bólu... No dobra. Ja krzyczałem.
„Jak to możliwe...", zapytałem głucho, zmuszając się do uniesienia głowy i spojrzenia na naszego oprawce i zamarłem, gdy z opóźnionym zapłonem dotarło do mnie, że osobą, która nas atakowała, był szpakowaty oblech, do tego będący eterykiem. O czym świadczyły tańczące pomiędzy jego palcami czarne płomienie ekstrakcji.
„Jest źle...", przeraziłem się, widząc jak opryszek przygotowuje się do kolejnego uderzenia, celując prosto w Kiliana, który pomimo swojego złego stanu był w stanie się podnieść i dobyć miecza.
-Jak nie czysto...- powiedział Kilian, spluwając krwią gdzieś w bok. Tylko po to, by już w następnej chwili zaszarżować na drugiego mężczyznę.
Był osłabiony i wyjątkowo ospały. Lecz wciąż szybszy i zwinniejszy od tej przebrzydłej kanalii. Zapewne, gdyby był w swojej pierwotnej kondycji, to poradziłby sobie z nim w trzy sekundy, a tak ich ostrza ścierały się ze sobą w szaleńczym tańcu.
Niestety przeciwnik Kiliana nie był uczciwy i szybko za użyciem brudnych sztuczek przechylił szale zwycięstwa na swoją stronę, udając, że zamiast w bruneta zamierza rzucić swój średniej jakości miecz we mnie. Co skończyło się tym, że chłopak w panice stanął na jego linii rzutu i wręcz nadział się na klingę swojego obecnego rywala.
Krzyknąłem głośno, gdy oprych kopnął Kiliana mocno w brzuch, skutecznie spychając go z ostrza i posyłając w moją stronę. Chłopak huknął o ziemie, przeturlał się po niej kilka razy i znieruchomiał.
-Mówiłem, że jeszcze tej nocy będziesz mój zamaskowany chłopcze- opętańczy śmiech, odwrócił moją uwagę od księcia i skupił ją na naszym oprawcy, który szedł pewnie w moim kierunku, patrząc z zadowoleniem, jak wilk na swoją zwierzynę.
-Nie podchodź! Zostaw nas w spokoju!- krzyknąłem, cały się trzęsąc. Tak bardzo się bałem.- Kilianie wstań!- zapłakałem zrozpaczony, cofając się do tyłu, kątem oka widząc nie zmieniający się w żadnym wypadku stan czarnowłosego.
-Ach tak! Zapomniałbym... najpierw muszę pozbyć się tego książęcego śmiecia, który nam zawadza- mówił, uśmiechając się szyderczo.
-NIE!- zawyłem, kiedy mężczyzna podniósł rękę, na której już formowało się nowe, mordercze zaklęcie. Tak bardzo różniące się w sile od dwóch poprzednich. Byłem pewien, że tego uderzenia mrocznej abstrakcji chłopak by nie przeżył.
Serce zabiło mi szybciej w momencie, gdy eter w czystej postaci opuścił łono swojego stworzyciela, pędząc z ogromną siłą ku czarnowłosemu.
Już miałem spisać go na straty i opłakiwać śmierć. Lecz wtedy coś się zmieniło... znowu to poczułem. To dziwne uczucie, które pierwszy raz nawiedziło mnie wtedy w mieście... chwile po przekroczeniu jego murów... teraz dokładnie tak jak i wtedy czas zwolnił, a świat, jakby na kilka chwil ukazał mi się w zupełnie nowych barwach. Przez ułamek sekundy widziałem wszędzie zróżnicowane, splecione ze sobą nici. Także te budujące to zaklęcie rzucone przez czarnowłosego mężczyznę.
Przez ten ułamek sekundy czułem w sobie całą potęgę skrywaną pod osłoną tego świata. Czułem jego ból, gniew i nienawiść, a także radość, szczęście i miłość do wszelkiego stworzenia. To było straszne i zarazem niesamowite przeżycie. Ale przede wszystkim było ono znajome.
To może dlatego ten ułamek sekundy... kawałek euforii wystarczył, by postawić mnie na nogi i ukazać wyjście z tej chorej sytuacji.
Wystarczyło po prostu chwycić za te kilka splecionych ze sobą nici zaklęcia i je rozdzielić, tak by każda z nich zamiast tworzenia wspólnej jedności... stworzyły osobną całość.
Zadanie z pozoru ciężkie i niewykonalne, lecz w prawdzie takie nie było, ponieważ gdy chwyciłem za nici, z których składało się zaklęcie, to okazało się, że były one delikatne jak jadeit i płynne niczym rzeka. Co zatem za tym idzie? Otóż to, że z łatwością dało się je przekształcić i nagiąć ku swojej woli. Bo one nawet się nie opierały. Wystarczyła jedna moja myśl by ich drogi się rozeszły i więcej nie spotkały. To... to było właśnie niesamowite.
A przynajmniej tak myślałem dopóki nie poczułem ostrego, palącego bólu po prawej stronie twarzy w miejscu gdzie pod maską kryła się moja szkarłatna blizna.
„Co jest...", syknąłem zaskoczony, zrywając maskę z twarzy, gdy jej obecność nagle stała się na niej już się do zniesienia. „O cholera...", zakląłem, tracąc dech, zginając się wpół i chwytając wolną ręką za skórę w miejscu, gdzie ból powoli narastał w sile.
Zamrugałem kilkakrotnie zaskoczony, gdy niespodziewanie obraz przed moimi oczami stracił na ostrości. Lecz nim zdążył mi się zmyć całkowicie, to zdążyłem jeszcze zarejestrować przerażony krzyk mężczyzny oraz jego sylwetkę mknącą w popłochu w kierunku lasu.
-Sz... Sz... SZARLATAN!
„Tchórz", wysyczałem zataczając się lekko na boki tylko po to by w następnej chwili upaść na kolana i głośno zawyć. „Dlaczego to tak boli...", pomyślałem na granicy zmysłów, uwalniając rękę z ciężaru maski, która bezwiednie spadła na ściółkę poniżej i wplatając swoje wyswobodzone palce we włosy, mocno za nie pociągając.
-Proszę niech przestanie!- krzyknąłem w głos, przewracając się na bok i zwijając w kłębek- NIECH PRZESTANIE!
„Niech niebiosa się nade mną zlitują... nie wytrzymam tego dłużej", błagałem i właśnie wtedy, gdy już myślałem, że ból rozsadzi mi czaszkę, to on ustał. Tak po prostu... jakby nigdy nie istniał...
„Co to było...", zastanawiałem się, przenosząc się do pozycji siedzącej „Co to było do cholery?!", powtórzyłem roztrzęsiony, odrywając drżącą rękę od prawego policzka i spojrzałem na nią tępo, gdy ta pokryta była intensywną czerwienią
-... Kim ja jestem?- zapytałem po dłuższej ciszy, jakby z nadzieją, że ktoś w końcu odpowie na nurtujące mnie już od dawna pytanie... ale odpowiedź nie nadeszła...
^^^
Od Autorki:
Dobry wieczór kochani! Podobał wam się rozdział? Mam nadzieje, że tak bo włożyłam bardzo wiele wysiłku w to by jak najlepiej zobrazować wam całą toczącą się w nim akcje i mam nadzieje, że podołałam. Jeśli macie jakieś pytania odnośnie dotychczasowej fabuły, albo jeśli są dla was jakieś nieścisłości, których nie rozumiecie, bo na przykład źle to opisałam, czy coś to śmiało piszcie w komentarzach <3
Tak swoją droga macie już może jakieś podejrzenia kim jest, a raczej był Liran? Bo szczerze mnie to ciekawi :D
Trzymajcie się i do zobaczenia za tydzień kochani!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro