ROZDZIAŁ 21
Liran
Podążałem przed siebie wściekły, jak jeszcze nigdy do tąd. Naprawdę jestem w stanie znieść wiele, lecz to czym poczęstował mnie Verier miało w sobie zbyt wiele goryczy, bym był w stanie to przełknąć. Istnieją po prostu pewne granice, których się nie przekracza... chociażby z samych zasad dobrego wychowania i empatii.
Ale o czym ja w ogóle mówię? Przecież ten dzieciak nie wie czym są granice, czy tym bardziej zasady. Powinienem był przewidzieć, że za całą sytuacje obwini mnie. Bo kogóż innego? Prychnąłem prześmiewczo.
Ja... W tamtym okresie skok do tej cholernej rzeki, wydawał mi się jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Nie miałem przecież czasu, by dobrze to wszystko przemyśleć... skąd mógłbym wiedzieć, że cześć z nich nie potrafi pływać? W końcu... jedyne o czym byłem wtedy w stanie myśleć... to jak uniknąć zguby z rąk śmierci...
Zaśmiałem się gorzko, kopiąc z całej siły w pobliski kamień, który poleciał ze świstem do przodu, odbił się od znajdującej się nieopodal gałęzi i omal nie trafił mnie rykoszetem w czoło...
Wstrzymałem na moment oddech, szybka dotykając ręką miejsca, gdzie prawie sam nabiłem sobie guza. „O mały włos...", pomyślałem z ulgą, wypuszczając powoli wstrzymywane dotychczas powietrze z płuc.
„Nie czas na to... Skup się!", zganiłem się w myślach, uderzając się przy okazji dłońmi w oba policzki w celu odgonienia niepotrzebnych myśli.
Wziąłem kilka głębszych oddechów, po czym rozejrzałem się w około w poszukiwaniu jakichkolwiek nadających się do pożytku roślinek, o leczniczych właściwościach, po które właśnie się tu udałem. Intensywnie analizując przy tym swoją wiedzę na temat ziół z tej księgi zielarskiej, którą dostałem od Wujka.
„Płomykówka popielata i przeplotka dzika...", pomyślałem po dłuższym okresie czasu. To właśnie je ze wszystkich zaznajomionych mi ziół, miałem największe szanse znaleźć w tej dziczy.
„Tylko gdzie ją znaleźć?", pytałem sam siebie w zadumie marszcząc brwi. „Płomykówka o ile mnie pamięć nie myli lubi cień i wilgoć... więc z logicznego punktu widzenia powinienem ją znaleźć gdzieś w obrębie mchu, bądź bagien."
Jako, że żadnych bagien na szczęście w pobliżu nie było, a do dyspozycji na razie miałem jedynie mech, to właśnie na nim postanowiłem się skupiłem.
Bacznie obserwując teren, szybko podszedłem do najbliżej znajdującego się pnia, uklęknąłem, przysiadując na piętach i zacząłem delikatnie przeszukiwać miękki meszek, oraz jego najbliższe okolice...
-Bingo!- Krzyknąłem uradowany, gdy wątła roślina znalazła się w moich dłoniach.
Z wyglądu nie wyglądała jakoś zachęcająco, wręcz przeciwnie odstraszała swoją przegniłą barwą i postrzępionymi kwiatami w odcieniu niezdrowej czerwieni, mieszanej na przemian z brązem.
„Tak niepozorna roślina... a tak wiele potencjału w sobie.", zaśmiałem się w duchu, odczuwając ulgę. Dla pewności zerwałem szorstki w dotyku listek z długiej łodygi i wsadziłem sobie do ust, przeżuwając ostrożnie, gotowy na ewentualne, szybkie wyplucie zieleniny.
A zrobiłem to dlatego, że „płomykówkę popielatą" łatwo jest pomylić ze „smoczym zielem", którego właściwości są silnie trujące. Odróżnić je można tak naprawdę tylko w smaku, gdyż ta pierwsza w porównaniu do drugiej ma słodko- kwaśny posmak.
Upewniwszy się, że biorę ze sobą lekarstwo, a nie żeli truciznę, wstałem z klęczek i udałem się na poszukiwania „przeplotki", która z kolei w porównaniu bardziej kochała upajać się w słońcu, niż w samej wilgoci.
„ Ze znalezieniem jej nie powinienem mieć zbyt wielkich problemów", pomyślałem entuzjastycznie, uśmiechając się szeroko.
I miałem racje. Znalazłem ją dosyć szybko. Odszedłem zaledwie kilkanaście metrów, nim natrafiłem na niewielkie przerzedzenie w koronach drzew, ta mała wyrwa w całokształcie wystarczyła by idealnie oświetlić swoimi promieniami małych rozmiarów skarpę, oraz znajdujące się na nich przepiękne bordowe, na wpół rozwinięte pąki, o pięknych wręcz złocistych liściach, kołysających się twardo na wietrze.
Przez kilka chwil stałem w miejscu, oczarowany ich majestatem. Pierwszy raz w życiu widziałem równie piękne kwiaty. „Aż żal je zrywać...", stwierdziłem bezradnie z żalem, podchodząc do nich bliżej i zrywają kilka. „Tyle powinno wystarczyć", pomyślałem, będąc całkowicie zaskoczony tym, jak sztywna była ona w dotyku. Spodziewałem się raczej, że będzie ona gibka i wątła, jak większość dzikich kwiatów miało to w naturze, a tym czasem mógłbym na spokojnie jej łodygą wydłubać komuś oczy.
Psotny uśmiech wkradł mi się na usta, gdy pomyślałem o tym kogo mógłbym zdzielić tą łodyżką. „Idiota ze mnie...", zaśmiałem się, poruszając głową na boki w akcie kapitulacji, zwracając się już powoli ku naszemu tymczasowemu „obozowisku", zrywając jeszcze po drodze kilka podłużnych i wytrzymałych liści trawy.
***
Gdy wróciłem, to odkryłem iż jestem tu niemalże sam. Nie było tu praktycznie nikogo prócz Viridi, Waleryki i Iblisa, u których występowały pierwsze objawy przeziębienia... no i oczywiście Kiliana...
-Gdzie wszyscy?- zapytałem zaciekawiony
-Posłałem ich po opał i coś co nadawałoby się do jedzenia.- odpowiedział rzeczowo, z krzywym uśmieszkiem na ustach.
-I chwała Bogu!- Westchnąłem z ulgą, kiedy uświadomiłem sobie, że nie zobaczę Veriera jeszcze przez jakiś czas.
-Aż tak bardzo masz dość towarzystwa mojego kuzyna?- zapytał rozbawiony, od razu rozszyfrowując powód mojego szczęścia.
-„Dość", to za mało powiedziane...- „Gdybym mógł cofnąć czas, to bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia utopiłbym go w tej rzece.", dodałem w myślach, przewracając oczami, powodując tym śmiech czarnowłosego.
Zgromiłem go wzrokiem.
-Och już dobrze... nie złość się tak.- powiedział, hamując swoje rozbawienie i unosząc ręce w geście obrony.
Prychnąłem głośno, wznosząc oczy ku niebu, po czym z pełną premedytacją zacząłem go ignorować, przechodząc obok i siadając przy ognisku w niewielkiej odległości od poszkodowanych.
Położyłem swój dobytek obok zostawiając jedynie te długie liście, z których zacząłem pleść coś na wzór pół okręgu.
-Eeee... przepraszam bardzo, ale co ty robisz?- zapytał zdezorientowany książę.
-Prowizoryczne naczynie.- odpowiedziałem spokojnie, nie zaszczycając go chociażby jednym spojrzeniem, do głębi skupiony na swojej pracy.
-Dobra... powiedzmy, że rozumiem... a po co ci te badyle?
-By tacy debile, jak ty mogli się pytać!- rzuciłem kąśliwie, zaprzestając swojej poprzedniej czynności, po to by móc spojrzeć na niego gniewnie.
-Boże... spokojnie tylko zapytałem...- wymruczał obrażony, przewracając oczami, zabierając się za ostrzenie miecza.
Westchnąłem ciężko, gdy pierwsze oznaki wyrzutów sumienia zakiełkowały w moim sercu. „Argh! Dlaczego muszę być taki miękki."
-Wybacz. Jestem dziś wyjątkowo pod denerwowany, dosłownie wszystko potrafi wytrącić mnie z równowagi. Nie bierz tego do siebie.- powiedziałem w końcu, masując skronie, po czym wziąłem głębszy oddech i kontynuowałem spokojnie- Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie... to tu mamy płomykówkę popielatą- mówiąc to, wskazałem na niepozornie wyglądającą roślinę.
-Jaki jest pożytek ze zwiędłego chwasta...- zapytał zdegustowany, marszcząc brwi
Zaśmiałem się.
-Ten „chwast", jak go nazwałeś... wcale nie jest zwiędły. On tak po prostu wygląda, to taka jego...- zamyśliłem się, pocierając podbródek - ... taktyka obronna? - stwierdziłem niepewnie- cóż w każdym bądź razie w ten sposób odstrasza od siebie potencjalnych drapieżników.- tłumaczyłem entuzjastycznie.- mało osób wie o jego silnych właściwościach leczniczych, które mają szeroki zakres począwszy od zbijania zwykłej gorączki, a kończąc na wyzbywaniu się stanu zapalnego z organizmu na przykład podczas gdy poszkodowany posiada jakieś otwarte rany, bądź oparzenia. Oczywiście trzeba być ostrożnym podczas jej zrywania, ponieważ w bardzo łatwy sposób można ją pomylić z smoczym zielem, które w odróżnieniu od płomykówki posiada gorzki, wręcz dławiący posmak... z drugiej strony smocze ziele można wykorzystać jako silny środek trujący, a zwłaszcza gdy połączy się go ze szkarłatnikiem... bo gdy się je odpowiednio zmiesza mogą nawet wypalać żyły niczym silnie żrący kwas!...
-Stop! - wykrzyknął skołowany brunet, zatrzymując mój potok słów.- wystarczy. Na niebiosa! Skąd ty to wszystko wiesz!- dziwił się zmieszany- encyklopedie połknąłeś, czy co?!
-Encyklopedie nie... ale zielnik i pół biblioteki tak.- odciąłem się, z krzywym uśmieszkiem.
Poniekąd powiedziałem prawdę... Ja naprawdę wchłonąłem ten zielnik od wujka... jego treść zaciekawiła mnie do tego stopnia, że postanowiłem przeczytać również wszystkie inne książki o podobnej treści... a jako że zawsze miałem dobrą pamięć, to teraz potrafiłbym co do słowa wyrecytować każdą z nich. Ale o tym na razie nikt nie musi wiedzieć...
-Jesteś niemożliwy dzieciaku...
-I kto to mówi?- zadrwiłem, spoglądając na niego znacząco.
Chłopak spojrzał na mnie zadziornie, otwierając usta, lecz koniec, końców nie wypłynęło z nich ani jedno słowo, a sam ich właściciel, jakby zrezygnował z tego co chciał powiedzieć, wracając do ponownego operowania ostrzałką, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem.
Zaśmiałem się widząc jego dziecinne zachowanie, ale nie skomentowałem tego i choć w życiu się do tego nie przyznam... to zachowanie kruczowłosego w tym momencie wydawało mi się nawet urocze.
Dlatego właśnie zamiast uszczypliwego komentarza wzruszyłem po prostu ramionami rozbawiony, wracając do plecenia „naczynia". Bo to właśnie w nim zamierzam połączyć ze sobą te wszystkie zioła.
***
Gdy skończyłem, to zawiesiłem je nad ogniskiem, wlałem do środka wystarczającą ilość wody, po czym oberwałem wszystkie rośliny z kwiatów i wrzuciłem je do wnętrza prowizorycznego naczynia, miażdżąc je wcześniej w dłoniach. Odczekałem kilka chwil aż woda się zagotuje, dopiero wtedy zacząłem mieszać substancje, znalezionym nieopodal patykiem i zaprzestałem tej czynności w momencie, gdy ta w środku uzyskała gęstą, kleistą konsystencję.
„Teraz wystarczy poczekać aż się odrobinę ostudzi i będę mógł zaaplikować go chorym", stwierdziłem zadowolony, czując jak część napięcia uchodzi z mojego ciała.
„Nareszcie będę mógł chwilę odsapnąć". Ta myśl spowodowała, że uśmiech natychmiast zakwitł mi na twarzy i nie zszedł z nich nawet wtedy, gdy wysłane przez Kiliana dzieciaki... w tym Verier i jego świta, zaczęły wracać i tłoczyć się w obrębie ogniska.
-Co to za świństwo?- skomentował karmelowowłosy z obrzydzeniem, wskazując na wciąż wrzącą substancje- wygląda i pachnie ohydnie.
Westchnąłem.
-A czy ktoś karze ci to pić?- zapytałem spokojnie, nie patrząc na niego, bo i po co?
-Ty...- wysyczał wściekły.
Chyba nie lubi, jak się go ignoruje. Cóż... jego problem. Tak się składa, że mam ważniejsze rzeczy na głowie niż rozkapryszony nastolatek.
-Och litości. Zamknij się już. Ileż można cie słuchać.- usłyszałem zirytowano Kiliana, gdzieś po swojej prawej, a ostra nuta w jego głosie spowodowała, iż oderwałem wzrok od „kociołka" i skierowałem go na niego.
Wyglądał na zirytowanego. Chociaż nie, wróć. Słowo „zirytowanego" tu nie pasuje... lepszym określeniem byłoby „rozeźlonego". On wręcz emanował gniewem i nie powiem... że nawet ja się w tym momencie nieco wystraszyłem...
-Spójrz na siebie? Kogo ty próbujesz pouczać?- zadrwił ciemnowłosy, który wyraźnie dopiero się rozkręcał- Jesteś zakałą naszej rodziny, będącym niczym więcej niż zwadą. Samo twoje istnienie i zachowanie przynosi wstyd naszej rodzinie! Nie mówiłem ci już kiedyś byś przestał się tak puszyć?!- ciągnął dalej bezlitośnie, uśmiechając się bezczelnie, na widok blednącej twarzy swojego kuzyna.- I co teraz? Nagle języka w gębie ci zabrakło?- zaśmiał się szyderczo, przechylając głowę lekko na bok, a ja czułem jak coś wewnątrz mnie powoli pęka i kiełkuje.
Tym czymś była złość. Złość na Kiliana, który posuwał się za daleko. I to nie tak, że darze Veriera jakimiś ciepłymi uczuciami, bo nie darze. Po prostu nie byłem w stanie znieść arogancji i bezczelności bruneta...
- Tak bardzo się wywyższasz... A sam jesteś niczym więcej niż bękartem, zrodzonym z ciała kurewki!
Widziałem minę zielonookiego... był to dla niego ewidentnie cios poniżej pasa... nie potrafił się nawet bronić. Po prostu tam stał i zaciskał pięści... po raz pierwszy zrobiło mi się go żal.
- Kilianie wystarczy...- rozkazałem cicho, podchodząc do chłopaka i chwytając go za ramie, samemu będąc bliskiemu wybuchu.
- Wiecie co zrobiła jego matka? Ta kurewka?!- zapytał drwiąco, wyrywając się z uścisku i odpychając mnie od siebie.- Jeszcze w dniu ślubu zdradziła swojego męża i współ...
Nie dokończył, bo nie zdążył. Byłem szybszy i nim ktokolwiek zdążył się zorientować w tym co zamierzałem zrobić, ja już odwracałem go do siebie i jednym płynnym ruchem go spoliczkowałem.
Odgłos zadanego przeze mnie uderzenia poniósł się echem po otoczeniu, pozostawiając po sobie ciężką cisze. Nikt, ale to nikt nie odważył się odezwać.
- Ała!- syknął, chwytając się za puchnący, zaczerwieniony policzek
- Boli powiadasz?- zadałem pytanie przesłodzonym głosem, spoglądając na kulącego się bruneta z udawanym przejęciem- uderzenie boli... no kto by się spodziewał- powiedziałem zakrywając usta dłonią z udawanym zaskoczeniem.
- Ty!- wydarł się wściekle unosząc wysoko głowę, piorunując mnie wzrokiem, co było błędem, ponieważ już w następnej chwili zarobił ode mnie kolejnego plaskacza, tyle że tym razem w drugi policzek.
„Heh, zaczyna mi się podobać ta zabawa... szkoda tylko, że ręka mi teraz od tego pulsuje...", pomyślałem poruszając zdrętwiałymi palcami. „Eh... coś za coś...", dodałem w myślach biorąc naczynie z lekiem i zostawiając obolałego księcia za sobą, rzucając jeszcze na odchodne:
- Oboje jesteście siebie warci.
^^^
Od Autorki:
Dzień dobry kochani! Nie chce się zbyt bardzo rozpisywać, więc powiem po prostu, że życzę wam wesołego halloween i postaram się wam wstawić jutro jakiś bonusowy rozdział. Trzymajcie się zatem i do juterka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro