Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 14

Liran

Idąc wzdłuż wąskiego, zacienionego korytarza, starałem się uciszyć swoje bijące w szaleńczym tępię serce. Panował tu ścisk i zaduch, przez co z trudem łapałem każdy oddech.

Samo przejście z pomieszczenia, do otwartej przestrzeni nie trwało zbyt długo, gdyż już po kilku minutach marszu, można było usłyszeć gwar dobiegający z zewnątrz.

To, że cały egzamin będzie przebiegał w zgraniu z publiką, nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Gdyby było inaczej, to nie organizowaliby tego w formie otwartych zawodów, a zamkniętych ćwiczeń.

Ciekawił mnie tylko, jaki towarzyszył temu cel. Co chcą w ten sposób osiągnąć? Bo wątpię, by całe to zamieszanie miało na celu zbadanie wydajności tej młodszej części społeczeństwa. To po prostu jest bezsensowne pod pryzmatem samej logiki, bo po co niby byłaby potrzebna im ta wiedza?

„No właśnie po co?...", westchnąłem w duchu, zdając sobie sprawę z tego, że moje rozmyślenia na ten temat, też były z logicznego punktu widzenia równie bezsensowne. Bo kim ja jestem, by poznać odpowiedź na to pytanie? No właśnie... w obrębie całokształtu, jestem niczym więcej, jak nic nie znaczącą jednostką... taką samą, jak tysiące innych jej podobnych... nie zostało mi nic innego, tylko odpuścić, więc odpuściłem.

Wciąż trzymałem swoich przyjaciół za ręce, lecz tym razem tylko i wyłącznie w obawie, że mógłbym ich zgubić gdzieś po drodze i zostać sam. Oni sami nie protestowali, więc nie myślałem o tym jak o czymś dziwnym, a raczej koniecznym.

Światełko na końcu tunelu, oraz nasilające się wrzaski tłumu informowały nas o tym, iż zbliżamy się do końca naszej „małej" wycieczki.

Co mnie zdziwiło, wychodząc na arenę i widząc to całe zgromadzenie, które przyszło czerpać z nas rozrywkę, nie czułem już strachu, przerażenia, czy chociażby zakłopotania tak, jak to było jeszcze do niedawna. Byłem całkowicie spokojny. Nawet moje wcześniej mocno bijące serce, zaczęło na powrót grać w stałym i normalnym dla siebie rytmie.

Na ich miejscu pojawiło się zupełnie inne, przeciwne temu uczucie. Na chwile obecną czułem jedynie narastającą ekscytacje, rozchodzącej się po moim ciele w formie przyjemnych dreszczy. Cieszyłem się jak małe dziecko, nie mogące się doczekać... no właśnie czego? Nie wiedziałem tego. To było dziwne. Specyficzne.

Jeszcze nie tak dawno zszedłbym na zawał, słysząc zaledwie jakiekolwiek wspominki na temat egzaminu. Natomiast teraz nie mogłem się doczekać jego początku... co się ze mną dzieje?

Do świadomości przywróciło mnie dopiero delikatne szarpnięcie. Gdy ponownie skupiłem się na otaczającym mnie świecie, ujrzałem Arial, stojącą tuż obok, z ręką zaciśniętą na rękawie mojej koszuli.

-Liri znów odpływasz...- powiedziała, żartobliwie przewracając oczami- no, ale wracając... Dlaczego książę Black piorunuje cię wzrokiem?- zapytała, wskazując na czarnowłosego, który miał na sobie jedynie- nie licząc miecza, zwisającego mu w pochwie, przy boku- niechlujnie założoną, turkusową koszule podwiniętą do ramienia. Czarne, luźne spodnie nieco podobne do tych co ja miałem dziś na sobie, oraz krótkie buty.

Na widok bruneta cały się spiąłem. „Na litość niebios... odczep się!", krzyknąłem w myślach, mając nadzieje, że ta informacja jakimś cudem trafi do chłopaka.

Nasze oczy się spotkały. Jego ukazywały wściekłość, natomiast moje- jak miałem nadzieje- czystą irytacje. Dlaczego on po prostu nie odpuści? Przecież nic mu nie zrobiłem. To on od samego początku zachowuje się, jak skończony pajac i do tego zboczeniec!

No dobra... przyznaje. Ja też mu trochę nadepnąłem na odcisk... ale tak ciut- ciut! W końcu to on się do mnie w nocy dobierał, a nie ja do niego!...

Zmarszczyłem brwi na widok poczynań czarnowłosego, który bóg wie z jakich przyczyn, wykonywał rękami jakiś dziwne gesty... „co on...", myślałem intensywnie, instynktownie przechylając głowę lekko na bok, nie mając pojęcia o co mogłoby mu chodzić.

Rozejrzałem się do o koła aby się upewnić, czy tylko ja jestem tak tępy i tego nie rozumiem, czy może jesteśmy w większości?... i tak. Ta nieliczna grupa, która to dostrzegła była równie zdezorientowana co ja.

Nie wiedząc co innego mógłbym zrobić, ponownie wbiłem wzrok w kruczowłosego i sugestywnie popukałem się kilka razy palcem w skroń, na co zdenerwował się chyba jeszcze bardziej, bo ruchy jego rąk stały się nagle jeszcze żwawsze...

I pewnie stałbym tam tak dalej, wpatrując się w niego, jak w idiotę, gdyby mnie nie olśniło. Obserwowałem go jeszcze przez chwile, by mieć stuprocentową pewność, po czym głośno się zaśmiałem. „Tak. To migowy bez dwóch zdań.", pomyślałem ledwo łapiąc oddech.

Być może sytuacja nie rysowałaby się tak komicznie, gdyby nie to, że umiejętności chłopaka w tej dziedzinie były... łagodnie rzecz ujmując... przeciętne.

Z całości zrozumiałem tylko mniej więcej tyle, że jeszcze ze mną nie skończył... coś tam, coś tam sztanga... ale chyba chodziło mu o „rangę"... chociaż kto go tam wie... w dalszej części padło jeszcze coś o egzaminie i rachunku? Cóż w tym ostatnim jestem prawie w stu procentach pewien, że chodziło mu o „szacunek"... albo „rozrachunek"

Tak, więc podsumowując... był to jakiś rodzaj groźby... tyle, że bardzo, ale to bardzo nie udanej. Nie miałem serca już patrzeć, jak się kompromituje w tym celu wzruszyłem ramionami i kręcąc głową na boki, powiedziałem bezgłośnie w jego stronę „Nie mam pojęcia o co ci chodzi..."

Po czym z pełną premedytacją i zadowoleniem przestałem zwracać na niego uwagę, spoglądając gdzieś w bok. Uśmiechnąłem się z rozbawieniem sam, do siebie, widząc kątem oka jak zaciska pięści, czerwieniąc się, jak burak.

Wiedziałem doskonale, że prędzej, czy później i tak mnie dorwie i wtedy nie będzie mi już do śmiechu. Ale do tego czasu będę trzymał się planu i dla zasady, po prostu go ignorował.

W sumie, to nie mam pojęcia z jakiej to okazji zasłużyłem sobie na jego dzisiejszy gniew, skoro nie zrobiłem w ostatnim czasie nic co mogłoby go wpienić aż do tego stopnia.

Nawet nie wiecie, jak bardzo mnie teraz korci, by utrzeć mu tego królewskiego nochala. Ale spokojnie, aż tak głupi to ja nie jestem. Wystarczy mi już problemów.

Zamiast tego postanowiłem w całości swoją uwagę poświęcić postaci, która właśnie weszła na arenę, zmieniając mężczyznę, który nas tu przyprowadził.

Stanęła w centrum, odziana jedynie w długą purpurową szatę, przypominającą płaszcz, o szerokich rękawach i równie obszernym kapturze, skrywającym w całości jej obliczę. Jej istota owiana była tajemnicą tak, że nie sposób było określić jej płeć, czy gatunek. Jedyne czego byłem świadom, to otaczającej jej aury, która stanowiła mieszaninę władczości i czystego respektu

- Na początek, chciałbym powitać wszystkich tu przybyłych...

Do mych uszu dobiegł basowy męski głos postaci, na którego sam dźwięk, jeżyły się wszystkie włoski na karku. Nie miałem wątpliwości co do tego, iż mam przed sobą członka rady. Nikt inny nie potrafiłby zaprowadzić takiej przepełnionej lękiem i szacunkiem ciszy

- Jak wam wszystkim doskonale wiadomo, zebraliśmy się tutaj po to, by przeegzaminować umiejętności nie tylko naszej młodzieży, ale również tej bardziej... „mężnej" ludności naszego miasta.- głos mężczyzny na chwile umilkł, tworząc pełną napięcia cisze.

Nikt z uczestników, czy siedzących na trybunach... nie śmiał się nawet odezwać. Stojący przed nami mężczyzna pokiwał głową z zadowoleniem. Choć nie wiem skąd u mnie to przeświadczenie, skoro nawet nie widziałem jego twarzy. To było przerażające.

- Lecz nim przejdziemy do pierwszego zadania, musimy załatwić pewną kwestie dotyczącą uczestników i znajdujących się w ich ręku, skrawków papieru.

Karteczki! Już zdążyłem całkowicie o nich zapomnieć. Mimo iż faktycznie byłem w jej posiadaniu... miałem co do tego złe przeczucia...

- Otóż razem wspólnie, jako rada postanowiliśmy podzielić was na dwie grupy, które będą stanowił dwie rywalizujące ze sobą grupy. Same skupiska będą się dzieliły na jeszcze mniejsze pododdziały, z których każda będzie posiadała swoją jednostkę dowodzącą.- zakapturzona postać była zmuszona przerwać swój wywód, ponieważ wśród zebranych podniosły się przepełnione poruszeniem szepty. Kontynuował dopiero, gdy te w całości ucichły.- Niech wystąpią przed szereg i staną po mojej lewej wszystkie wymienione przeze mnie numerki... A1... B1... C1...

„Ta. To było do przewidzenia..." , pomyślałem, spoglądając na swój niefortunny numerek z wyrzutem. Od samego początku coś tak czułem, że będzie pechowy.

Jako, że mój nieszczęsny numerek znalazł się wśród wyżej wymienionych, to nie miałem wyboru. Musiałem opuścić swoje miejsce i zająć miejsce wyznaczone mi przez radnego.

Chciałbym móc powiedzieć, że cała ta sytuacja nie działała na mnie w żaden sposób, a całą drogę dzielącą mnie od mężczyzny pokonałem z spokojem i harmonią ducha... ale nie mogłem.

Serce biło mi, jak oszalałe, nogi miałem, jak z galarety, a po moim wcześniejszym wigorze nie było już nawet śladu. „Dlaczego nawet mój organizm się ode mnie odwraca, gdy najbardziej go potrzebuje...", zaskomlałem w duchu.

Obserwowałem, jak poprzedzające mnie numerki ustawiają się w prostej linii w metrowej odległości od siebie. „Weź się w garść Liranie!", upominałem sam, siebie. „ Nie ważne, jak bardzo byś tego pragnął, to nie cofniesz czasu. Jesteś łamagą. Ale inni tego nie wiedzą. Graj. Nie przynieś wstydu Damali i Aidanowi" , próbowałem podnieść się na duchu... i o dziwo... pomogło.

Bo jedyne co mogłem zrobić, to utrzymywać pozory. Stać się niewiadomą, dla większości zebranych w naszym „małym" gronie osób, które na spokojnie mogę nazwać sępami, krążącymi po niebie i wypatrujących padliny.

Nawet jeśli nie posiadam żadnych szczególnych umiejętności. Będąc uzbrojonym jedynie w wiedzę i własne przeczucia, to chciałem zbudować złudną wizje swojej własnej istoty.

Zająłem swoje miejsce jako trzeci od lewej, tuż obok rudowłosego młodzieńca, z masą piegów na długim, prostym nosie i zaokrąglonym podbródku.

Wyglądał bardzo młodo, wręcz na młodszego ode mnie. Trudno mi było wyłapać więcej szczegółów zważywszy, że młodzieniec stał, odwrócony do mnie profilem.

Ten jakby świadom tego, że mu się przyglądam, przechylił nieznacznie głowę, spoglądając na mnie wyniośle swoimi oczami w odcieniu jaskrawego błękitu.

„Typowy rozwydrzony szlachcic, który już po pierwszych machnięciach miecza uważa się za Boga wojny....", pomyślałem zniesmaczony „Lecz to bez znaczenia za, jak dobrego się uważa. Wciąż nie zmienia to kwestii jego nie doświadczenia. Nie ważne, jak dobre odbył szkolenie, nie powinien zaraz na starcie zrażać do siebie konkurencji. Nie powinien robić sobie wrogów, ponieważ zawsze znajdą się te jednostki, które nie będą grać czysto... To właśnie tacy jak on pójdą na odstrzał jako jedni z pierwszych", pomyślałem kręcąc głową z rezygnacją, przenosząc swoją uwagę na następnego kandydata, tego który został wywołany jako pierwszy.

Kolejny arystokrata odziany w drogie szaty, z tym wyjątkiem, że w porównaniu do chłopca z piegami, on prócz dumy miał w sobie również pokłady pokory. Nie spoglądał na nikogo z góry, nie puszył się. Stał na baczność z rękoma założonym za plecami, stojąc na lekko rozszerzonych nogach, z neutralnym wyrazem twarzy.

Posiadał dość nietypowy rodzaj urody, rzucający się w oczy. Lecz nie tak, jak w moim przypadku. U niego objawiała się ona pod postacią karmelowej skóry, oczu przypominających onyksy, włosach w odcieniu najjaśniejszego beżu i masywnej sylwetki, wyeksponowanej przez idealnie dopasowane ubrania.

Moja mała zabawa w obserwatora została brutalnie przerwana przez głos prowadzącego, wymieniającego następne numerki.

-... D1... E1... F1

Z zainteresowaniem obserwowałem, jak wymienione przez niego osoby, występują przed szereg i niemal jęknąłem głośno, na widok bruneta idącego w naszym kierunku.

Jeszcze przez chwile, miałem nadzieje, że „owy" jegomość być może... stanie w bezpiecznej odległości ode mnie. Ale jak to mówią: „nadzieja matką głupich", tak więc między nami- wbrew moim oczekiwaniom- nie powstał mur w postaci pozostałej dwójki kandydatów. A ON z tym swoim zwycięskim uśmieszkiem, zajął miejsce sąsiadujące ze mną, jako czwarty w linii.

Mógł chociaż zachować resztki swojej królewskiej „przyzwoitości" i stanąć w bezpieczniej odległości ode mnie, ale nie! Królewicz, jak zawsze ma jakiś kryzys męskości i musiał, po prostu MUSIAŁ stanąć tak, że stykaliśmy się ramionami. Jeszcze trochę, a pozwę go o molestowanie!

ARGH, jeszcze te cholerne motylki w brzuchu. Na pewno były spowodowane irytacją na bliskość chłopaka, który, jak zawsze ma w nosie moją przestrzeń osobistą. Kretyn!

„Za jakie grzechy sobie na to zasłużyłem?!" pomyślałem, zaciskając mocno zęby, jednocześnie starając się ignorować jego, jakże irytującą obecność tuż obok. Co okazało się być trudniejsze niż można by było sobie wyobrazić.

Nawet jeśli chłopak kompletnie nic nie robił, a jedynie stał i uśmiechał się z zadowoleniem, to sam jego zapach wystarczał, bym nie potrafił się skupić na czymkolwiek. Drażniące połączenie czegoś mocnego i ostrego z czymś co kojarzyło mi się z cudowną wonią lilii bombardowało moje zmysły.

Znajdując się w takiej sytuacji, cudem udało mi się zarejestrować kolejne słowa prowadzącego, poprawiającego uprzednio nieco rąbki białego kaptura, który nie zsunął się nawet o milimetr, wciąż nienagannie sprawując swoje zadanie.

Przeszło mi wtedy gdzieś przez myśl, że być może mężczyzna nie zrobił tego z konieczności, a zwykłego nawyku. Tak jak to często występowało u mnie w przypadku maski.

- Dobrze obecnie wyznaczyłem jednostki dowodzące pierwszej grupy. Przejdźmy zatem do następnej- odchrząknął po czym zaczął odliczać dalej- G1... H1... I1... J1... K1... L1

Jako pierwsza wystąpiła młoda kobieta o ładnych rysach twarzy, włosach koloru atramentu, spiętych w niezbyt długiego kucyka i oczach, których ciemne tęczówki niemal zlewały się z źrenicami.

Jej uroda na pierwszy rzut oka, mogła wydawać się przerażająca, gdyby nie jej ciepły wyraz twarzy, jak i drobna postura, odziana w czerń oraz delikatne piegi na prostym, zgrabnym nosie. Dzięki tym cechom wyglądała niewinnie i uroczo.

Czego niestety nie można było powiedzieć o reszcie. Następne trzy osoby, które opuściły szereg były jej całkowitym przeciwieństwem.

Trzech mężczyzn o ciemnych, zapewne farbowanych włosach w całości pokrytych łojem, bądź brudem- trudno stwierdzić- wyglądali paskudnie, a ich nieogolone twarze i złamane nosy- przynajmniej u dwójki... co do trzeciego nie miałem stuprocentowej pewności...- zwłaszcza. Całości nie pomagały również posiadane przez te trójcę uśmiechy, które pomimo młodego wieku swoich właścicieli, pozostawały częściowo bezzębne.

-Kanalie...- usłyszałem ciche prychnięcie dobiegające z ust sąsiadującego mi bruneta. Zaskoczony odwróciłem się w jego stronę, ten zaszczycił mnie zaledwie jednym spojrzeniem, zanim z powrotem przeniósł je tam, gdzie wcześniej i kontynuował niewzruszony- Tacy są najgorsi. Nigdy nie grają uczciwie.

-Masz racje... żal mi ludzi, którzy trafią pod ich opiekę. Będą zapewne mieli z nimi piekło na ziemi. Bo wątpię, by którykolwiek z nich przejął się dobrem swojego zespołu...

Urwałem w momencie, gdy moje spojrzenie zostało przechwycone przez jednego z mężczyzn, czując jak serce na moment zamiera mi w piersi na widok pożądania w jego oczach. Lecz nie tego rodzaju pożądania, gdy spoglądają na siebie zakochani... a jak nabywca spogląda na przedmiot, którego zapragnął posiąść... albo drapieżnika spoglądającego na swoją ofiarę.

Zadrżałem, walcząc z mdłościami. Czym prędzej uciekając spojrzeniem gdziekolwiek, byleby ponownie nie skrzyżować wzroku z kimkolwiek z nich.

Nie mogłem poradzić nic na to, że wytworem wyobraźni, już czułem jak jego ohydny oddech muska delikatną skórę na moich policzkach. Jak jego obleśne dłonie wpełzają bezprawnie pod moje ubrania i dotykają przedmiotowo wszystkiego co należy do mnie i mną jest...

Po raz pierwszy w życiu przeklinałem w duchu swoją wybujałą wyobraźnie za tą pełną obrzydzenia traumę, którą mi zafundowała.

-Łachudra...- kątem oka widziałem, jak rudowłosy młodzik przysuwa się bliżej mnie, z dłonią na rękojeści miecza, ze wzrokiem wbitym w „mężczyznę", któremu według mnie bliżej było do zwierzęcia, bądź karalucha...- aż mnie ciary przechodzą... bezczelny.

Wzdrygnąłem się, gdy niespodziewanie poczułem ciepły dotyk na swoich trzech ostatnich palcach, równie delikatny co pocałunek motyla.

Ze zdziwieniem odkryłem, że to Kilian próbował mi w jakimś stopniu zapewnić bezpieczeństwo? Bądź cokolwiek, co tam sobie ubzdurał w tej swojej ślicznej główce. Co prawda mogłem wyrwać się z jego „uścisku", ale jakoś tak nie miałem na to ochoty i choć w życiu się do tego nie przyznam, to chyba udało mu się otrzymać zamierzony efekt, bo czułem się jakoś tak... lżej?

Ale niesmak i tak pozostał, a jak dobrze znam siebie, to zapewne nie pozbędę się go jeszcze przez długi czas. Eh, mówi się trudno. Jakoś będę z tym żyć... innego wyjścia nie ma.

- Zatem, jeśli jeden wątek mamy już za sobą, przejdźmy do reszty składów. W tym celu proszę by wszyscy prócz wyznaczonych przeze mnie osób, udali się za moim drogim przyjacielem...- tu wskazał na nową postać, która wyłoniła się z jednego z przejść, prowadzących na arenę.- na powrót do poczekalni, tam zostaniecie losowo rozdzieleni i przeniesieni do innych, osobnych pomieszczeń.

Tak, jak swój poprzednik, nowo przybyły również posiadał na sobie biało-złotą, plisowaną szatę aż do ziemi, o długich rękawach i obszernym kapturze, skrywającym jego oblicze w cieniu.

Nieznajomy, co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, bez zbędnych czułości, czy czegokolwiek podobnego, zabrał ze sobą resztę uczestników i zaprowadził ich na powrót do poczekalni.

W pełnej napięcia ciszy, obserwowałem jak znikają z zasięgu naszego wzroku, z radnym na czele, który powrócił sam po jakichś piętnastu może dwudziestu minutach.

Jak można było się spodziewać, gdy tylko został zauważony na horyzoncie, to została kontynuowana następna część zadania, ta dotycząca naszej grupki.

-Dobrze, gdy już jesteśmy w komplecie, pozwólcie że tu się rozdzielmy. Wy...- wykonał gest dłonią, obejmujący naszą cześć- ...idziecie za mną. Natomiast wy...- tu wskazał na drugą cześć, tę stojącą po jego prawicy- ...idziecie za moim przyjacielem.

Po tych słowach, nie czekając na nikogo, udał się- ku mojemu zaskoczeniu- w przeciwną stronę, niż ta z której wcześniej przyszliśmy, zbaczając nieco na lewo. Podczas, gdy jego „przyjaciel" wraz ze swoja grupą zboczył nieco na prawo.

„Ciekawe dokąd nas prowadzą...", pomyślałem jeszcze zanim wkroczyliśmy w ciemne odmęty korytarza, jeszcze gorzej oświetlonego niż ten, którym miałem zaszczyt iść wcześniej.

^^^

Od Autorki:

Dobry wieczór kochani!

Pewnie jesteście zmęczeni, więc szybciutko napisze coś od siebie, tyczącego się rozdziału.

Nawet nie wiecie ile czasu na jego napisanie poświęciłam. To chyba najdłuższy rozdział jaki napisałam do tej pory. Dajcie znać, czy wam się podoba i czy widzicie jakieś błędy. Jeśli coś jest dla was nie jasne, źle opisane, albo akapity wam się ze sobą gryzą. Czy cokolwiek co wam się w tekście nie podoba, to napiszcie mi o tym, a ja postaram się to naprawić. Całuski i do zobaczenia za tydzień kochani <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro