Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 13

Liran

Po przekroczeniu progu budowli, od razu podszedł do nas starszy, tyczkowaty mężczyzna, o krótkich siwych włosach, dużych wyłupiastych oczach, oraz wystających przednich zębach.

-Personalia.- odezwał się niezbyt uprzejmym tonem, z wzrokiem utkwionym w czymś na wzór notesu i piórem w ręku- Personalia...- powtórzył wyraźnie zirytowany.

Spojrzał na nas tymi swoimi szczurzymi oczkami pełnymi nie zadowolenia, przybierając taki wyraz twarzy, jakby sama jego obecność w tym miejscu była dla niego karą.

Poczułem się co najmniej niezręcznie, zastanawiając się przez chwile co dokładnie miałbym mu powiedzieć... samo imię i nazwisko wystarczy? Czy może podać także adres zamieszkania? „Ale ja nie znam swojego adresu zamieszkania!", krzyknąłem w myślach spanikowany.

Z opresji, jak zawsze uratowała mnie ciotka, która zmierzyła mężczyznę lodowatym wzrokiem, przemawiając równie chłodno.

-Liran Delkalion.- zaczęła, obserwując jak oblicze nieznajomego blednie- Syn Aidana i Damali Delkalion.

Czułem, jak ciarki przechodzą mi po kręgosłupie. Jeszcze nigdy w całym swoim dotychczasowym życiu, nie widziałem by kobieta patrzyła i przemawiała do kogoś w ten sposób... jakby stojący przed nami facet był niczym więcej niż robactwem...

-Uwierzy Pan na słowo, czy mam pokazać rodową pieczęć?- dokończyła kpiąco

Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy, przyglądając się nam z lękiem. Na jego czole pojawiło się kilka kropel potu. Prawdopodobnie będące objawem nadmiernego stresu, spowodowanego świadomością obrazy kogoś górującego w hierarchii, co wcale nie było mu na rękę.

-Proszę o wybaczenie...- wyjąkał pośpiesznie, schylając się w pokłonie

-Proszę nam oszczędzić czasu. Nikogo nie interesują Pańskie poglądy, czy przeprosiny. Po prostu spełnij swój obowiązek i zaprowadź nas do poczekalni dla kandydatów.- ucięła płomiennowłosa, niezainteresowana nawet w najmniejszym stopniu jego słowami.

Poczułem napływające pokłady współczucia odnośnie tego urzędnika- czy czymkolwiek tam był..- w końcu każdemu może się zdarzyć gorszy dzień... jego niestety był tym bardziej gorszy, że trafił na te „złe" dni ciotki...

„ Może to marne pocieszenie... ale Wujkowi obrywało się gorzej...", pomyślałem, nie mając odwagi wypowiedzieć tego na głos w obecności driady... nie daj Boże następna salwa pójdzie w moją stronę... Aż zadrżałem na samą myśl wpadnięcia w niełaskę kobiety...

Siwowłosy czym prędzej zaprowadził nas w wcześniej wspomniane przez Ciocie miejsce, nie odzywając się już ani słowem. Nawet, gdy już dotarliśmy do „poczekalni", to pożegnał się z nami pokłonem, milcząc. Po czym ruszył szybkim krokiem, w kierunku z którego przyszliśmy, niemal biegnąc.

Jeszcze przez chwile obserwowałem miejsce, w którym zniknął tyczkowaty mężczyzna, unosząc przy tym wysoko brwi. Koniec, końców postanowiłem zapomnieć o sytuacji z przed chwili i ponownie skupić swoją uwagę na teraźniejszości.

Wchodząc do pomieszczenia, otrzymałem jakiś dziwny numerek, który uprzednio musiałem wylosować w zamkniętym pojemniku. I choć przez większość czasu zastanawiałem się co może oznaczać „C1", to nie mogłem się powstrzymać przed zerknięciem, a raczej „ obczajeniem" swoich przeciwników.

Czułem jak zimne dreszcze przechodzą po moim kręgosłupie, widząc niektórych z nich. Wyglądających jak najczarniejsze charaktery, czytanych przeze mnie w większości przypadków, powieści. Modliłem się wręcz w duchu, by nie musieć się z nimi ścierać w najbliższej przyszłości... czy kiedykolwiek w życiu. Niejeden z nich mógłby mnie zgnieść zaledwie jedną ręką.

Lecz nie brakowało tu również młodzieży, wyglądającej jak dzieci. Kruchych i niedożywionych. Tych, będących mieszkańcami slumsów. Kryjących się po kątach w poszarpanych ubraniach i lękiem wymalowanym na twarzy. Tak chudych i brudnych, że nie sposób było określić czy to chłopiec, czy dziewczynka.

Było mi ich żal. Nie trzeba być wybitnie inteligentnym, by wiedzieć, że to właśnie one staną się pierwszymi ofiarami przemocy, a z tak marną posturą to wątpię, że będą stawiać jakikolwiek opór.

Na moment przed oczami stanęło mi to samo dziecko, które starałem się uratować pierwszego dnia, gdy dopiero wkraczaliśmy do miasta. Co w zasadzie tylko utwierdziło mnie w swoim przekonaniu.

Z rozmyśleń wyrwał nie dotyk czyjejś ciepłej dłoni, zaciskająca się na moim przedramieniu niczym imadło. Syknąłem z bólu, gdy nieznajomy mi osobnik wzmocnił uchwyt i obrócił jednym silnym ruchem w swoją stronę.

Mym oczom ukazał się nikt inny, jak Kilian, mierzący moją osobę wściekłym spojrzeniem swoich dwukolorowych oczu.

- Co ty tu robisz?!- wycedził przez zęby, jednocześnie poluźniając nieco uchwyt.

Przez chwile spoglądałem na niego tępo, potrzebując nieco więcej czasu na przyswojenie jego słów, a raczej zawartej w nich głupoty... ale już po chwili uśmiech sam zakwitł mi na twarzy.

„Cymbał... no po prostu cymbał...", pomyślałem kręcąc głową, jednocześnie nie mogąc się powstrzymać od uszczypliwości, powiedziałem na głos, słowami pełnymi sarkazmu:

-Podziwiam architekturę wnętrz. Czyż nie jest cudowna?- mówiłem rozbawiony, akcentując nadmiernie każdą wypowiedź- Spójrz tylko na te ściany... i to cudowne oświetlenie... a ta podłoga... Petarda!- ciągnąłem z przesadnym zachwytem - No po prostu arcydzieło. Jestem wręcz pewien, że reszta też na pewno przyszła tutaj podziwiać wystrój... no bo przecież nie wezwano nas tu wszystkich pod przymusem... wszyscy jesteśmy tu dobrowolnie.

Dokończyłem, uśmiechając się do niego uroczo, składając ręce, jak do modlitwy, przechylając lekko głowę na bok.

-Nie denerwuj mnie...- wysyczał kruczowłosy, piorunując mnie wzrokiem.

Uwaga! Nagroda dla kretyna roku trafia do... proszę o fanfary... Tak! Zwycięzcą zostaje Kilian. Gratulacje!...

A tak na serio, to za kogo on się ma. Przybłąkał się hrabia Bóg wie, z której strony i oczekuje nie wiadomo czego i skąd u niego w ogóle przekonanie, że mam obowiązek spowiadania się mu z czegokolwiek? Co on ksiądz w ambonie?!... ucinając wszystkie spekulacje... NIE! Bo co, jak co ale do świętoszka mu daleko. Cholerny zbok!

- Przyznam, że poznałem już w życiu wielu głupich ludzi, ale ty to jakiś szczególny przypadek- wypaliłem pierwsze co przyszło mi na myśl, śmiejąc się przy tym do rozpuku.

- Jaki masz numerek?- zapytał, całkowicie ignorując moje wcześniejsze słowa.

W tym momencie zacząłem się poważnie zastanawiać, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku. Kto wie... może jego wybujałe ego zajmuje nieco więcej miejsca, niż natura zakładała.

- Wybacz, ale tą informacje jestem zobowiązany zachować dla siebie.- rzekłem słodko, szukając jednocześnie kątem oka, jakiejś drogi ucieczki.

Widziałem jak brunet otwiera usta, by coś jeszcze powiedzieć, lecz właśnie w tym momencie- za co jestem dozgonnie wdzięczny- rozległ się głos jednego z prowadzących egzaminu, uciszając wszystkie rozmowy trwające w pomieszczeniu.

- Wszyscy uczestnicy są proszeni o przejście z poczekalni, na główną arenę, gdzie otrzymacie informację dotyczące pierwszego zadania.

Wykorzystując te chwile zamieszania, czmychnąłem brunetowi z zasięgu wzroku, wtapiając się w tłum. Idąc pomiędzy ludźmi, starałem się znaleźć Juliana i Arial. W końcu gdzieś musieli tu być.

Na całe szczęście nie musiałem ich zbyt długo szukać. Bądź co bądź dziewczyna dość mocno rzucała się w oczy z tymi swoimi neonowymi włosami...

Stali przy ścianie i rozglądali się w około, ewidentnie czegoś szukając. Zapewne mnie. Ruszyłem w ich kierunku, a przynajmniej próbowałem, ponieważ musiałem iść pod prąd. Co z kolei skończyło się zdeptaniem kilku osób...

Gdy już się do nich przepchałem, byłem już nieźle zdyszany i zlany potem. Cóż nie chciałem, by dłużej na mnie czekali. Zmarnowałem już wystarczająco dużo czasu. Jedynym plusem tej felernej sytuacji było to, że cały mój wcześniejszy lek zniknął, zastąpiony niczym innym, jak irytacją. Ta. Pocieszające.

I pomyśleć, że na początku naszej znajomości uważałem go za osobę w pełni zdrową na umyśle. Sam sobie jestem winny. Jego nazywam głupim, a sam nie jestem lepszy. Kto normalny sypia w domu ledwo poznanej osoby i to do tego w jednym łóżku?! A, no tak. Ja.

Zatrzymałem się przy nich i widząc jak błękitnookiej zaśmieciły się oczy, otwierając usta. Od razu wiedziałem co się święci, wiec czym prędzej zasłoniłem je jej, dłonią.

- Nie piszcz, bo jeszcze nie daj Bóg znowu się do mnie przyczepi, jak rzep do kociego ogona.- wyszeptałem szybko na jednym tchu.

Oboje spoglądali to na siebie, to na mnie z mieszaniną niepewności i zdezorientowania wypisaną na twarzach, zupełnie nie wiedząc jak się zachować.

- O co ci chodzi Liri?- Julian w końcu przerwał panującą między nami, niezręczną atmosferę.

- Później wam powiem.- uciąłem biorąc ich za ręce i ciągnąc w kierunku „rzekomej" areny.

Wystarczy mi już wrażeń, jak na jeden poranek i mam nadzieje, że ten dzień nie będzie już gorszy

.

.

.

Mhym, marzenie ściętej głowy. Z moim szczęściem zapewne będzie jeszcze gorzej...

^^^

Od Autorki:

Cześć kochani! Rozdzialik daje wam dzisiaj i mam nadzieje, że wam się spodoba . Dajcie znać co myślicie i do zobaczenia za tydzień! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro